Temat: Nasze wiersze - do poczytania i skomentowania
Jakoś ostatnio prowokuje mnie specyficzna forma i treść. Zresztą sami oceńcie. Pierwszy kawałek o Heńku powstał jakoś tak z ręki:
Ballada o dumnym Heńku
Pomiędzy deszczu kroplami siąkliwie,
Brodząc po kostki w brei mulistej,
Mgłami się snuje świat jakoś tkliwie,
Ujmując trochę radości wszystkiej,
I chociaż czasem jeszcze przygrzeje,
I w oknie Grzelak gacie wywiesi,
Czuć, że już lodem ze wschodu wieje,
No i że Puciak podpalił śmieci,
Smrodem i chłodem tchnie okolica,
Dzieci już w domu zbijają bąki,
Buździak z Polmosu spiryt przemyca,
Szarawą z cicha mgłę niosą łąki.
Słońce przygrzewa jakoś cherlawo,
Kartofle z pola ciągną traktory,
Przy sklepie raczą się znów alpagą,
A gdzieś pod lasem budzą się zmory,
Już tylko patrzeć pierwszych przymrozków,
I mole łypią na letnie kiecki,
Wszystkim spadają szczęki po troszku,
No może poza Heńkiem Stepniewskim.
Heniek znów rośnie niczym rozmaryn,
Po okolicy pierś dumnie pręży,
Teraz to on Ci niczym mandaryn,
Chociaż z postury chłop z niego nędzny.
Heniek palaczem jest na kotłowni,
I kurek z ciepłem dzierżyć mu przyszło,
Znów przez tę chwilę, miesięcy parę,
Nadmucha sobie ego chłopisko.
A kiedy znowu puszczą już lody,
Upłynie Heńka czas adoracji,
Spuści chłopina pary i wody,
Ze swego ego i z instalacji,
Dzieci znów ruszą deptać rabatki,
Grzelaka okno przyzdobią gacie,
Mole dla futer porzucą szmatki,
A u Garguły ruszy znów zacier.
I tylko Heniek przygaśnie znowu,
Na przyzbie przyśnie, łyknie mamrota,
Śniąc o hektarach lodu i chłodu,
Pławiąc w zaszczytach się i honorach.
Co roku cykl ten zatacza kręgi,
Niczym zgubiony na łąkach głuszec,
Człek niesie z sobą wszystkie udręki,
Czasem radośnie piw kilka puszek,
Jednak gdy przyjdą znów szare chłody,
Nie ma co spuszczać nosa na kwintę,
Czekać spokojnie nim puszczą lody,
Z Heńkiem zadzierzgnąć przyjaźni nitkę.
a kilka dni temu, przechodząc koło osiedlowego śmietnika pojawiło się cos takiego:
Heńkowe modły
Czarne, szczerbate zęby płytowców, sterczą na tle szkarłatu nieba,
W śmietnikach moszczą sobie posłania ci co ich światu już nie trzeba,
Rzęzi żarliwe ciemna latarnia skrywając brudy grzechu dziennego,
Heniek na sen powalił ćwiartkę. Z kolan zawezwał Wszchomogącego.
Walnął zdrowaśkę, grzechów wyznanie no i codzienną swoją litanię.
„Ja ciebie bardzo mój Boże proszę niechaj się wreszcie co pragnę stanie.
Niech trabant padnie Bździakowi z rana albo niech koło mu odleci.
Spuść jakie plagi na Puzdana. A niech mu wszystkie chorują dzieci.
Niedowagowej, tej spod dwunastki, niech rura walnie albo kuchenka.
Wysłuchaj Boże prośby niewielkiej, sługi swojego - biednego Heńka.”
Za oknem całkiem zrudziało niebo, zabulgotała woda w grzejniku,
Heniek podźwignął się na materac, kapcie ułożył tuż przy nocniku.
Za rogiem bloku w czerni śmietnika, bezzębne usta szeptały słowa:
„Daj Panie ludziom szczęścia i zdrowia, no i od głodu ich zachowaj.
Niechaj się zbudzą w dobrym humorze i pozostaną tak do wieczora.”
W lutowym wietrze gdzieś uleciała cicha, bezdomna, z Bogiem rozmowa.
Niebo już zaszło nocy całunem, gasną ostatnie w oknach żarówki,
Heniek zwyczajem swoim codziennym podreptał cicho do lodówki,
Urwał zwyczajnej, serak kawałek, przeżuł powoli, łyknął herbaty.
I tak od wieków istnieją sobie dwa niezależne boskie światy.
Sami powiedzcie czy warto ciągnąc cykl heńkowy?