Temat: Między sacrum a profanum (motywy religijne w poezji...
William Everson
Ucieczka na pustynię
Ostatnie osiedle szczeciniało kolczastym drutem
I wstecz odbiegło. Jechali przez kraj kojota:
Meskita, bylica, szorstka trawa zaciśnięta w kępy,
I piesek stepowy ujadał w dolinie,
A na płaskowyżu krótkoręki borsuk
Miesił swoją glinę. Ale dalej pustka,
Surowa, nieugaszona, jej władza wiarołomna
Zawarta bez reszty w granitowym mandacie słońca.
Tam już przed nimi tylko ślad niepewny
Gubił się w wodnistym widnokręgu: Bóg wie gdzie.
A tu na marne: czaszka wołu,
Gdzie jeszcze zwierzęca groza drży w jamach oczu,
Katastrofalne szprychy, popękane, w piasku,
I smutna końska szczęka. Tak sobie przeczyły
Odwet biorące plemiona, drapieżniejsze niż dżuma.
Ich to było skrupulatne księstwo.
Tylko osiołek nie zwracał uwagi.
Stawiał przednie kopytka z miłą wybrednością kogoś,
Dla kogo dzień ma dość na swoim utrapieniu.
Nawet kłapał do taktu zabawnymi uszami.
Ale oni, mężczyzna i niespokojna kobieta,
Patrząc, aż kłuło im w oczach, na niskie słońce,
Jechali w gęstwę jego przejęci obawą
I zawróciliby już nieraz, gdyby nie to,
Co wieźli. To niosło ich naprzód.
W zgrzebnym kocu trzymali wielką stawkę świata
I wiedzieli, co mają koło ślepego serca,
Które tuli w złej godzinie swoje ukochanie
Przeciw rozległej nocy. Nad martwe arroyos
Idzie teraz noc zimna i cierpka, i czarna.
Pierwszy raz tak wyruszał na światową puszczę.
Wiele miało nastąpić: wiele rzeczy strasznych i proroczych.
Ale co było tutaj drobne, malutkie, bezsilne
(Niemal zbyt kruche, żeby dotknąć), co nerwowo strzegli,
strzegło ich. Jak my co dzień z podniesionego kielicha
przyjmujemy Chleb słabszy niż wątły nasz język,
żeby nieść potem w krzykliwe mocarstwa,
gdzie Herod poci się i jego zręczni słudzy
przerzucają dzienniki – to nas trzyma.
Nad obozowym ogniskiem księżyc pustyni,
Drzazga tkwi na zachodzie, zbyt jasny i czysty,
Żeby źle wróżył. Kucharząc, mężczyzna
Stara się zetrzeć za ostry brzeg ciszy.
Kobieta jest zamyślona. Dzieciątko
Piąstką gniecie pierś żyzną i ssie.
wiersz jest też w temacie Dla nas śpiewa pustynia...
Rzeź niewiniątek
Było to już dobrze w zimie, ale deszcze
Spóźniały się. Naga pod szronem
Leżała ziemia. W dzień mroźnym światłem z południa
Napełniało się niebo, w nocy żywe od gwiazd.
Jechaliśmy więc tego ranka
W przenikliwych godzinach przed wschodem słońca
Dobrze zapięci; i suche powietrze
Jadowicie kąsało nam twarze.
Skręciliśmy w drogę między winnicami
I mogliśmy widzieć, kiedy dniało,
Że winorośl przeważnie była nie przycięta,
Skłębiona pod wikliną letnich łodyg.
Ledwo sterczały z tej gęstwiny paliki.
Niektóre jednak winnice były na wpół przycięte,
Z jedną częścią kosmatą od chaszczów
Samowolnie wybujałych, z drugą częścią
Schludną, już uładzoną ludzkim staraniem.
I to było dlaczegoś przyjemne.
Przed nami rozpostarła się cała dolina
Siwa od szronu. I ciągle wzdłuż drogi
Ujadały na nas kudłate wiejskie psy.
O wschodzie słońca przybyliśmy do nędznej osady,
Jak rozkazano, i stamtąd, po kilku,
Ruszyliśmy stępa tu i tam
Pomiędzy liche domostwa okolicy.
Z tych domostw zabieraliśmy, cośmy zabrać mieli.
Potem, na małym placu, w obecności mieszkańców,
Zrobiliśmy to, po co nas posłano,
Żeby raz na zawsze pamiętali. Niech wiedzą,
Że rody królewskie nie rosną jak grzyby
Jednej nocy, z ich wiejskich gnojowisk.
Bo tego dnia nas wysłano, żeby zabić króla.
Myśleliśmy, ż eto żart. Te rudery, ci ludzie,
Wyglądało to na żart. Tylko potem,
Kiedy już dokonane, przestało wyglądać na żart. Było coś
Pod mieczami, przerażającego.
Niewyrażalna ocena
Dymiąc przegryzała się z rozlanej krwi
I zaprawiła bezład okoliczności,
Kiedy schylaliśmy się i cięli.
Ile stuleci przebaczenia
Wybuchło z otwartych naszym ciosem tunik?
Ile lat modlitwy miało iść do Boga
Za rękę, której nigdy nic nie powstrzymało?
Historia naznaczyła nas, wzięliśmy piętno.
Gdziekolwiek drzemaliśmy, drapiąc się w rękaw
Pod płowym światłem października,
Kiedykolwiek piliśmy wodę, patrząc leniwie
Na liść obracany wirem koło brzegu,
Jakiekolwiek marzenia o wielkości
Uszlachetniały nam sen na słomie koszar,
Historia naznaczyła nas, byliśmy: oni.
Polegliśmy w lat niewiele później, rozproszeni
W innych legionach, pod ostrzem innych mieczów,
I po śmierci znaleźliśmy nasze wyjaśnienie.
A straszna to rzecz wiedzieć, że można tak się p o m y l i ć.
Nie odjąć tego nigdy od tortury.
Wracaliśmy tego dnia, kiedy już słońce
Przesunęło się na południe i wszędzie w winnicach
Widać było, jak ludzie zajęci robotą
Zbierają i palą suche pędy wina.
Dym wysokimi kolumnami
Wzbijał się koło nas w przyciszoną
Wspaniałość zimowego nieba.
wiersz jest też w temacie Dlaczego zabijamy?
oba wiersze w tłumaczeniu Czesława Miłosza