Temat: Klatki schodowe, korytarze, windy..., czyli poezja bloków...
Adam Zagajewski
Esprit d'Escalier
W klatce schodowej, smutnej jak
camera obscura, w ZOO zaludnionym
przez myszy, muchy i listy, wybucha
nagle błękitna iskra myśli. U góry
trwają jeszcze zabawa i zgiełk,
huczny festiwal pluralis. Noc,
zakonnica w kapeluszu o szerokim
rondzie, biegnie ulicą świętego
Jana. Niewypowiedziane wcześniej
przychodzą pełne wstydu słowa,
słowo tak, słowo nie, wyraz pogardy,
logiczna racja; zjawia się wreszcie,
zdyszana jak sprinter, zwycięska
konwersacja. Razem z nią idą
cienie, chimery, niewypłacone sny,
pierwszy pocałunek z wielką
cyfrą 1 przecinającą niebo,
szkolny bal, śmieszne melodie,
You are my destiny, i rzeczywiście,
to co się stało, budząco przypomina
przeznaczenie, te same oczy, taki
sam nos. Tylko zupełnie inne
znaczenie. Ulicą ciągną pochody
pod coraz to inną flagą,
w mieszkaniach mężowie mordują
młodość swych żon; na schodach,
w półmroku, wśród półotwartych
okien, przeciągów, połowicznych
poręczy, na półpiętrach, rozciąga
się inna sfera. Mrok to
po prostu brak światła, ciemny
cień, zmięty papier, szara
szarość, czarna biel, martwy
karmin. Mrok ośmiela myszy, muchy
i listy, słychać czyjeś lekkie
kroki i niewyraźne echa, na
parapecie śpią zmęczone ulotki,
córki patosu i plotki. Niewidoczny,
wciśnięty pod próg, tka swe lepkie
siatki pająk, quasi-bóg tego
regionu. Muchy o jego istnieniu
nie są przekonane, śmieją się
tylko, czasem łza popłynie lub
cicha modlitwa. Nieodebrane,
sieroce listy czytają swoje
niejasne posłanie, powoli
jak w podręczniku geologii
odkleją się od kopert znaczki.
Na ścianie, już blisko piwnicy,
widnieje hasło krzywo wypisane
kredą Nie ma nic gorszego niż
cudze ego i podpis nieczytelny
A Cet być może lub Acid lub
Zeta. Wystarczy sięgnąć ręką,
zaraz zaczyna się podwórko,
teraz puste, jak spodek który
czeka na truskawki, turkawki
śpią przytomnie, będą zachowane
w konfiturach pamięci okolicznych
dzieci. Rzeczy szepczą do siebie,
skrzypi stare drewno.
Jedna z najstarszych myszy
nazywa się Voltaire i milczy
uparcie, gardzi romantyczną epoką,
nawet po śmierci unika mówienia
o śmierci. Kto w nocy noc chwali
nie dożyje świtu. Pokusa
ciemności, słodka jak czekolada
mleczna, nie jest dorzeczna, krzywi
się stara mysz w peruce.
U góry trwają jeszcze zabawa
i zgiełk, za chwilę ktoś w glorii
wesołości opuści gości, skoczy
ciężko na bruk, wyjdzie po
angielsku, popłynie w tlen, pożegluje
szukając jeszcze w pamięci nie
wypowiedzianych słów, które jak
ołów zaszyty w płótno pociągną
go w dół, w trawę, w trzciny, piasek,
muł. Lecz w szarym, swobodnym
świecie schodów, po głuchej chwili
przerażenia, znów się rozlegną
miłosne jęki, zażarte spory,
ironiczne westchnienia.
z tomu „Oda do wielości”, 1982