Temat: Być poetą...
Gastón Baquero
Zapiski świadka
I
Kiedy Jan Sebastian zaczynał komponować
Kantatę o kawie,
byłem tam;
końcami palców wybijałem mu na ramionach
rytm sarabandy.
Nieco wcześniej,
Gdy
signorino Rafael na drabinie malował wnętrza watykańskich komnat,
ktoś, kto był mną, podsuwał mu szczyptę dźwięcznie różowawej bieli,
wraz z paroma kroplami dziewiczego błękitu, mieszając barwy i cieniując,
aż spośród nich na ścianie wynurzyło się na nowo stworzone słońce,
niczym jajo zniesione przez kurę karmioną niebieskim odcieniem metylu.
Kto Mozartowi, ze świecznikiem w dłoni,
przyświecał, gdy ten (przygryzając język mysimi zębami),
zaklinał w symbol i czarodziejstwa Fletu i gry w ciuciubabkę nieznużone Papagina i Papaginy?
I kto, drugą ręką, podawał mu skrzydełko kurze i kieliszek wina?
A przecież byłem także, w zaświatach Przestrzeni pisanej z dużej litery,
w chwili gdy Pan Radca umoczył w inkauście gęsie pióro,
i skrzypiąc nim na kartce (którą potem starannie suszyłem liściem szczawiu),
pisał „Elegię marienbadzką”, znaczoną łzami.
I to ja odgrywałem rolę masztalerza
przy rumaku Korsykanina, gdy trzeba było popuścić mu cugli
i uciekać, co koń wyskoczy, spod Waterloo. I w pośpiechu, trochę dalej przystanąłem
u boku smutnego mężczyzny, raczej brzydkiego, o niezbyt białej cerze,
który nastroszył się jak strach na wróble pośrodku cmentarza i ruszył przed siebie ze słowami:
Four score and seven years ago.
A zresztą to ja, zdyszany, przybiegałem (czarnoskóry daniel łagodny pomyka nad brzegiem Manajaty)
by w drzwiach mieszkania człowieka, którego erotyzm był czysty jak woda,
człowieka imieniem Walt, Walt Whitman, jeśli się nie mylę, zostawić
kosz pełen pomarańcz i czerwonej kapusty na zupę,
potajemną przesyłkę od cioci, której arcymoralny małżonek
nie godził się zadawać z tym niezbyt przyzwoitym olbrzymem,
pachnącym, na domiar złego, perfumami.
II
Do każdej epoki wtrąciłem swoje trzy grosze. Brałem przecież udział
(roznosząc, co prawda, likier, rozsuwając zasłony, podkładając poduszki, lecz tak czy inaczej, byłem tam)
w pierwszej rozmowie Juliusza Gajusa z królową Nilu:
to było dzieło sztuki, mówię wam, cudowna antycypacja psychoanalizy i radioaktywności.
Królowa okrywała czerwonym woalem swą żółtą tunikę,
a na każdym palcu Rzymianina lśnił olbrzymi topaz, co miało zrobić
wrażenie
na Zdumiewającej Pani, kto, kto śmiał go oszukać,
jego, co był tak bystry, kto skłamał mu kolor tych niezwykłych oczu?
Między sobą nazywaliśmy ją Oczkiem Kuropatwy, Tukanowym Liczkiem,
lecz publicznie traktowaliśmy ją z uszanowaniem jako Córę Słońca i Królową Nilu,
i znaliśmy sekret tych oczu, co otwierały się w kolorze szarym na światło poranka
i z wolna pod wieczór zieleniały.
III
Później zbiegałem w podskokach ze schodów czasu, a może się wspiąłem, któż to wie?
gdy trzeba było pomagać przy wkładaniu czerwonych pończoch królowi Słońce we własnej osobie
(dzięki muzyce Lalande’a mogliśmy pracować w tanecznym rytmie,
i to ja podałem pierwszy raz zupę z czosnku Jego Królewskiej Mości
już miał kłopoty z zębami, z trudnością przeżuwał kęs chleba),
po czym odprowadziłem na cmentarz szczątki pana Blaise’a Pascala,
który odchodził sam, autentycznie sam, bo nikt z nim nie umarł i nie umrze z nikim.
Ach, czegóż to się nie napatrzyłem, kiedym go rozśmieszał i oklamywał, że będzie żył sto lat!
Któregoś dnia, czekajcie, niech sobie przypomnę, widziałem jak Fra Angelico odkrył światło o sile stu tysięcy watów,
I słuchałem samego Schuberta, kiedy nucił w pokoju
Piękną Młynarkę.
Nie wiem, czy wcześniej czy później, zawsze czy też nigdy, lecz ja tam byłem, wpatrzony we wszystko
i wszystko mi się już miesza w pamięci, wszystko jest w tym samym:
na końcu nieboszczyk, adiós, rozdmuchane popioły, lecz nic nie przepada!
- świadkowie byli i świadkowie będą, nawet jeśli nie człowiek, to niebo będzie pamiętało
że przeszedł głośny orszak, szaty i sonaty i ogrom nadziei
w ucieczce przed strachem; zawsze znajdzie się świadek na którego oczach w smugę dymu się zmieni
to co było symfonią, medytacją – i znów się odrodzi.
IV
Byłem tam,
podając czerwoną perukę Antonio Vivaldiemu, kiedy się sposobił by zaśpiewać
Dixit,
byłem tam, ostrząc ołówki dla Mister Izaaka Newtona, którego cyferki są jak łapki musze,
w kilka dni później patrzyłem ze smutkiem jak lekarz, doprawdy uczciwy,
usiłował wznieść mur między posępnym kornetem Krzysztofem Rilke a śmiercią, którą ten sobie skrupulatnie był zgotował.
Na ramionach Jana Sebastiana
Końcami palców wybijałem rytm sarabandy. I niczego nie zapominam.
Przechowując w pamięci każdy strój odświętny księcia Gandii, choć co do tych
czerwonych tulipanów nakrapianych złotem, tulipanów, które tak zdobią
moje okno, nie wiem, czy dostałem je od Krystyny, królowej Szwecji, czy od Eleonory Duse.
z tomu „Memorial de un testigo”, 1966
tłum. Krystyna Rodowska
wersja oryginalna pt. „Memorial de un testigo”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 11.06.11 o godzinie 13:28