Temat: Wywiady z pisarzami
Sławomir Mrożek: Kobiety są po prostu lepsze
- Polacy nie odnoszą zwykle wielkich sukcesów na świecie. Nie zwyciężamy, ale za to robimy z tego niezwyciężania sztandar - mówi pisarz, który na kilka dni przyjechał do Polski
Na Uniwersytecie Śląskim odebrał doktorat honoris causa, na Wawelu - Order Ecce Homo. Sławomir Mrożek przyjechał do Polski w związku z premierą drugiego tomu "Dziennika", który ukazał się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego. W sobotę wrócił do Nicei.
Małgorzata I. Niemczyńska: Widziałam kolejkę do pana w Krakowie. Ile pan podpisał książek?
Sławomir Mrożek: Nie wiem. Oprócz Krakowa były jeszcze Katowice. Wyglądały tak samo [przyszło kilkaset osób]. Dużo się dzieje. Jestem zadowolony.
Przyjechał pan odbierać zaszczyty. Inni przemawiają, a pan siedzi taki powściągliwy.
- Do czasu.
Chyba nigdy pan nie był szczególnie towarzyski?
- O, przeciwnie. W młodości spotykałem się z tymi i owymi, piliśmy do świtu. Zwłaszcza w latach 50. w Domu Literatów przy ul. Krupniczej. Potem z wolna wyhamowałem.
Teraz przed wyjazdem do Nicei odwiedzę jeszcze kilku przyjaciół, choć większość znajomych z tamtych czasów już nie żyje.
W drugim tomie "Dziennika" pisze pan, że musi się zdecydować...
-...Czy będę literatem polskim, czy filmowcem niemieckim? Zdecydowałem już dawno temu.
Ale też uważa pan, że musi wybrać między indywidualizmem a podobaniem się. Udało się jedno i drugie?
- Tym bardziej jestem zadowolony. Ale moja popularność jest bardzo polska. Polacy nie odnoszą zwykle wielkich sukcesów na świecie, nie mają znaczącego wpływu na inne kraje, w których mieszkają. Coś jest takiego, trudno to nazwać, z powodu czego nam nie wychodzi. Nie zwyciężamy, ale za to robimy z tego niewychodzenia sztandar.
W "Dzienniku" nie zawsze pan pisze po polsku.
- Wyjechaliśmy z moją ówczesną żoną do Italii w 1963 roku, siedzieliśmy tam przez cztery i pół roku. Ja nie znałem italskiego języka, pisanie po italsku to było zatem przymusowe ćwiczenie. Ale bardzo miłe, bo to bardzo ładny język.
Po angielsku uczył mnie pan Tadzio w ostatnim roku okupacji. Byłem tak zachwycony, że budziłem się w nocy i mówiłem: "I am speaking English!". Potem angielski miałem cały czas w szkole, a potem były inne języki, ale to już na własną rękę po maturze.
Znajdował pan w tej nauce intelektualną rozrywkę? Szukał dystansu do polszczyzny?
- Dystansu - nie. Ale coś znajdowałem, skoro uczyłem się instynktownie po rosyjsku, po niemiecku, oczywiście po francusku. Po rosyjsku przestałem mówić bardzo dawno temu, we Francji nie był mi potrzebny.
Ja stąd wyjechałem na 33 lata, tyle lat mnie nie było.
Jeszcze w latach 70. zastanawiał się pan, czy słusznie postąpił.
- To było stałe pytanie. Później przestało mnie już gnębić, ale widać je jeszcze w pierwszym i drugim tomie "Dziennika". To zrozumiałe, gdy człowiek wyjeżdża z Polski. Zwłaszcza w takich okolicznościach, jak ja wyjechałem. Wtedy mnie Polska przejmowała wstrętem, zwłaszcza komunizm, ale wiadomo, że na początku bardzo się tęskni.
Dziś już pan wie, że dobrze zrobił?
- Czy nie żałuję? Udało mi się przeżyć to życie w warunkach bardzo pomyślnych.
Co się stało z pana wielojęzycznością?
- Całe życie pisałem po polsku, z wyjątkiem afazji. Nastała około 15 maja czy czerwca 2002 roku. To trwało u mnie pięć lat. Co najmniej. To była likwidacja mowy wszelakiej na pewien czas.
Musiał się pan czuć bezbronny, wyobcowany bez języka?
- Bezbronny byłem wtedy i dalej nie jestem taki bronny.
Zawsze żyjemy w nie wiadomo jakim języku. Ja prawdopodobnie żyłem w polskim.
W obcych językach przepisuje pan w "Dzienniku" obszerne fragmenty książek innych autorów: Prousta, Nietzschego, Sartre'a, Junga...
- Tak, to ogromnie mnie ciekawiło. Po wyjeździe z Polski okazało się, że ja bardzo mało wiem o świecie. Tak było na skutek okoliczności - najpierw okupacja, potem komunizm. Wiele rzeczy było w Polsce zabronionych. Ja sobie to odbiłem w ciągu roku. Siedziałem w Chiavari, to miasteczko nad morzem, i robiłem, co mogłem, żeby zaradzić swojej niewiedzy. To była radość poznawania, nareszcie miałem dostęp do nieobecnych w Polsce książek.
Wtedy, w wieku 33 lat, pisał pan, że czuje się stary. To jak się pan czuje teraz?
- Zestarzałem się w ciągu ostatniego pół roku. Pół roku temu byłem w miarę rześki, teraz oko mi wysiadło i tak dalej. To jednak jest normalne, gdy ma się 82 lata.
"Dziennik" pokazuje, że rozmyślał pan o śmierci już pół wieku temu. Nawet jeszcze przed nagłą śmiercią swojej pierwszej żony.
- Zawsze dużo myślałem o śmierci, w bardzo różny sposób. O śmierci jako zagadnieniu. Starałem się ją sobie wyobrazić. Ale przecież nie o śmierci wyłącznie.
W 1974 roku martwił się pan, czy zdąży zniszczyć "Dziennik" przed śmiercią.
- Naprawdę myślałem, że tak zrobię. Pisałem te dzienniki całkiem prywatnie, tylko dla siebie. Nie liczyłem się z nikim. Nawet moja żona, a potem moja druga żona wiedziały o "Dzienniku", ale tylko wiedziały. Wystarczy. To była bardzo poważna tajemnica.
Tuż przed wyjazdem do Nicei znalazłem te zapiski. Co z nimi zrobić? Poradziłem się wydawnictwa. Wszyscy byli zaskoczeni, znając mnie, że coś takiego istnieje. Ale teraz to już oficjalna sprawa. Okazały się wystarczająco atrakcyjne, żeby się ukazać po polsku, po francusku i jeszcze w jakimś innym języku. To już jest jednak poza mną, mam od tego światowego agenta.
Czytał pan je teraz, po latach?
- Mam kłopoty z czytaniem.
Niektórzy się oburzali na to, co pan pisze o kobietach.
- Jednak nie wyobrażam sobie świata bez kobiet. To by była okropność, dalej to podtrzymuję. Moja matka była dla mnie bardzo dobra. Życzliwa, piękna. Ukształtowała mnie. Umarła, gdy miałem 19 lat. Bardzo to przeżyłem.
Kobiety są po prostu lepsze.
Pisze też pan dużo o alkoholu.
- Ale między nami: nie tak dużo, jak by należało.
Kolejny temat, który powraca, to Witold Gombrowicz.
- Spotkałem Gombrowicza w Italii, bardzo go cenię.
Bywał pan o niego zazdrosny. Uwolnił się pan od tego?
- Już się uwolniłem. Wolałbym jednak nie mówić o nim, bo to odbiega od tematu, czyli ode mnie.
Bardzo się pan skupia w "Dzienniku" na sobie, niewiele pisze o otoczeniu.
- Otoczenie mniej mnie interesowało. Napiszę, kto gdzie był i kogo spotkałem, i co z tego? Pisałem o tym, co było ważne. A ja jestem dla siebie tak samo ważniejszy niż otoczenie. Każdy człowiek tak ma.
Mógłby pan mieszkać gdziekolwiek?
- Teraz już nie. Mieszkam w Nicei i przypuszczam, że tak pozostanie. Odpowiada mi tam klimat. Jest słonecznie i ciepło. Chodzę na spacery.
Jest takie odwieczne pytanie: czy to my zmieniamy świat, czy świat nas?
- Z doświadczenia wiem, że ani jedno, ani drugie. Albo w niewielkim stopniu. Ale o tym przekonujemy się późno. Kiedyś to było ważne, ale już nie jest. Każdy wierzy w to, co może. Bez nadziei nie można żyć.
Dlaczego przestał pan pisać "Dziennik"?
- Bo stawiam koślawe litery.
A maszyna?
- Od afazji maszyna nie istnieje dla mnie. Z trudem piszę listy oficjalne, staram się nie pisać.
A jednak napisał pan nową sztukę...
- To wszystko było stopniowe. Przeszedłem poważną operację serca, pomyślnie przeszedłem. Poczułem się znacznie lepiej, do tego stopnia, że napisałem sztukę, to było spontaniczne. Bardzo krótką sztukę. A nawet dwie sztuki.
O czym to jest?
- Jest dużo o kobietach. Przed laty, kiedy byłem w Meksyku, pojechałem razem ze znajomym na południe. Weszliśmy do lokalu w małym miasteczku Merida, gdzie Meksykanin śpiewał przy gitarze bardzo starą pieśń o pierwszej żonie Adama. Ta ballada zrobiła na mnie duże wrażenie. Teraz, po latach, wróciłem do niej. Adam miał inną żonę, była Ewa, ale pierwsza to Lilith. Kościół nie uznaje tego mitu. W sztuce owijają się wokół niego różne sprawy. Ale w mojej sztuce większość bohaterów to mężczyźni. Na drodze stają im trzy kobiety. Na początku są nagie. Każdy czuje do każdego pożądanie, stąd komplikacje. Jest Biskup, Szatan, Goethe...
Tytuł ostatecznie brzmi "Lilith"?
- Nie, tytuł jest "Lilith, pierwsza żona Adama". Żeby było ładniej. Sztuka już się ukazuje [wyda ją Noir sur Blanc, dokładna data nie jest jeszcze znana]. Czołowy teatr w Warszawie będzie ją grał. Na tym poprzestanę. Wszystko jest wstępujące, a ja wstępuję w ten wiek, że już nie mogę pisać.
A śledzi pan jeszcze życie publiczne? Przegląda gazety?
- Nie śledzę ze względu na oczy, a bardzo lubiłem śledzić. Muszę oszczędzać wzrok.
Czasem radia słucham, telewizję oglądam. Także od innych ślepych wiem, że mogą. Ale czytanie to inna sprawa.
40 lat temu pisał pan, że totalitaryzm już się skompromitował, teraz skompromituje się demokracja. Sprawdziło się?
- Sprawdziło. Ale na razie nic nie widać poza demokracją. Choć pozornie coraz więcej jest możliwości. I to jest niebezpieczne, tak mi się wydaje. Wszelkie doniesienia są niepokojące. Ale to już nie moja głowa. Ja już trochę nie chcę być w żadnym kraju, uczestniczyć w jego życiu. Odpoczywam.
Kiedy pan dziś przyjeżdża do ojczyzny... Można przy panu mówić "ojczyzna"?
- Można. Moja ojczyzna jest w Polsce, siłą faktu. Urodziłem się Polakiem. Mój ojciec, moja matka, wszyscy moi przodkowie byli Polakami. Ja też nim jestem, choć mam paszport francuski. Kiedy przyjeżdżam, mam wrażenie nawet, że w Polsce jest lepiej. Zmienił się troszeczkę stosunek człowieka do człowieka. Jest uprzejmiejszy. Ale może się mylę.
Złości się pan jeszcze na innych pisarzy - jak w korespondencji ze Stanisławem Lemem?
- Już nie mam ochoty, czas płynie. Lem był moim przyjacielem od roku 1953. Długo. Ale byliśmy całkiem odrębni. Pisaliśmy do siebie swobodnie, jedne tematy były nam bardzo bliskie, inne - zupełnie obce. Był starszy ode mnie o siedem lat, ale nie czuliśmy różnicy. Ustaliliśmy, że nie będziemy rozmawiać o rzeczach ważnych, to znaczy o naszej, że tak powiem, twórczości. I było nam z tym bardzo dobrze.
Ukazały się też tomy pana korespondencji z Janem Błońskim, Wojciechem Skalmowskim, Erwinem Axerem. Będzie wreszcie jakaś z kobietą?
- Nie, ja zbyt szanuję kobiety, by taką korespondencję ujawniać. Nie wiem, co się stało z moimi listami do nich, ale ja zniszczyłem wszystkie listy od kobiet. Instynktownie.
Ostatni tom korespondencji będzie zawierał wymianę listów z Gunnarem Brandellem, moim szwedzkim przyjacielem. I na tym będzie koniec.
Widzi pani, po latach się okazało, że jestem człowiekiem dosyć otwartym.
Więcej...
http://wyborcza.pl/1,115412,11461434,Slawomir_Mrozek__...