Katarzyna
Dudek
IT Recruiter at
Badenoch+Clark
(Adecco Group)
Temat: Fragment mojej książki z Afryki z Południowego Sudanu -...
Fragment - co myślicie?chodzi mi bardziej o styl, lub jego brak :/
ogolne zainteresowanie / wciągniecie sie / lub ich brak :/
wątek, jego podanie, mniej o stylistykę i inne kosmetyczne zabiegi
(...)
Czas na bagaże! Tu spodziewam się kłopotów – gdyż z Europy do Nairobi mogłam zabrac 2 walizki, każda do 20 kg ale z Nairobi do Juby - na bazie obowiązujących przepisów mogę zabrać tylko 20 kg. Rozpoczyna się dyskusja z urzędniczką, która nalega na dopłatę.
Ja mam przy sobie może ze 100$, resztę gdzies w bagażach i przede wszystkim nie chcę tego płacić. Nie jestem niemila ale wielokrotnie powtarzam to samo:
- przyleciałam z Europy, na pół roku, mam dwie walizki, każda jest mi potrzebna, mam wazne papiery dla rządu sudańskiego, nie mam pieniędzy
I dużo się uśmiecham i proszę o zrozumienie. Poza tym wiem, ze mam rację. Wylecialam z Warszawy z 40 kg i chce wylądowac w Jubie z taką samą ilością kg.
Kobieta – po krotkiej dyskusji, w ktorej podkreśliła wagę swojego stanowiska – zgadza się mowiąc:
• This time I will allow you to take it all with no extra charge.
Dostaje papierowy, odręcznie wypisany bilet i mogę już za chwilę uśmiechać się do kamery przy kontroli paszportowej.
• Show your face to the camera – mowi mi kolejna urzędniczka i puszcza mnie dalej.
Mam prawie 3 godizny do odlotu – postawiam się poszwędać po sklepach, kiedy nagle słyszę, ze pasażerowie lotu do Juby, godzina z mojego biletu – mają natychmiast - ‘immediately’ zgłosić się do gate nr. 3.
Nieco zdziwiona przyspieszam kroku, zahaczam szybko o łazienkę i rozglądam się za trzecią bramką, mysląc ze to ‘immediately’ to chyba jednak inne ‘immediately’ niż w moim rozumieniu. Albo, że cos się stało.
Dziś myślę, ze zgodnie ze słynnym – widywanym wszedzie potem na murach, na plakatach, na T-shirtach haslem NO HURRY IN AFRICA – stewardesa rozpoczęła nawoływanie dużo wcześniej, żeby samolot mógł po prostu odlecieć o czasie.
Idę przez lotnisko i myślę o mojej rozpoczynającej się przygodzie, wszedzie leżą ludzie przeróżnych narodowości. Leżą, albo wpół-leżą, bo nie ma gdzie usiąść. Biali, czarni, żółci, śniadzi, brązowi i inni. Afrykanczycy, Europejczycy, Azjaci, Amerykanie, Kosmici. Czekają przy bramkach, zmęczeni, niektórzy wyglądają na chorych.
Upał i zaduch i jeden wąski korytarz albo tunel do głownego hallu. Duzo Arabów, Hindusów, Japonczyków i oczywiście czarni ludzie w zdecydowanej przewadze. Jakos tu bardziej po ludzku niż w wymuskanym stalowo sterylnym Amsterdamie.
Ludzie patrzą na ludzi – zjawisko niewystępujące w Europie, naprawdę zauważają innych ludzi. Zawsze mnie to porusza. No i są nareszcie kolory! Te wyraziste, nieudawane, nieokiełznane, prawdziwe.
Wreszcie świat przestaje być poprawnym i niezadrażniającym katalogiem mebelków z IKEI a staje się rzeczywisty, nasycony, barwny, gryzący, słoneczny, lśniący i cholernie ludzki.
Bez problemu znajduję bramkę nr 3, po drodze mijam znajomych Serbów – lecą duzo pózniej, ja o 11ej, oni o 2giej.
Za pięć jedenasta – stewardesa zaprasza do małego, samolotu, dość zapyziałego jak na mój gust i zanim wszyscy pasażerowie siadają – samolot ku mojemu zaskoczeniu startuje. O czasie.
Rozglądam się z lękiem. Z lepszych samolotów wyskakiwałam w czasie krótkiej przygody spadochronowej na podwarszawskim lostniku aeroklubowym w Chrcynnie.
Ten wydaje się zrobiony z płyty pilśniowej i kartonu. Jest zatęchły, stary, brzydki, wygląda jak stara tekturowa zabawka. A ja jestem w srodku, już jesteśmy w powietrzu.
Stewardesa pokazuje co zrobic na wypadek awarii - ale wygląda to na niezły ‘joke’. Niby standardowa procedura - ale ma w ręku podarty niezapinający się pas i rozerwaną maskę tlenową.
Mam mały atak paniki – wydaje mi się ze samolot się rozłazi i zaraz się rozpadnie - ale uspakajam się myslą, ze pilot i inni na pewno chcą zyć. Nie rozbiją się, żeby zrobić mi na złość.
Jedziemy razem na tym wózku. Właściwie lecimy. Śmierdzi – jak to w małych samolotach. Patrząc na kilku pasażerów mam podejrzenia, kto bardziej niż inni przyczynia się do panującego fetoru.
Po 15 minutach od startu – dziewczyny zaczynają rozdawać szare pudełka, w których spodziewam się znaleźć plastikowe budziki z Chin - a jest w nich kanapka jak do szkoły, kawałek ciasta i jablko. Kanapka lotnicza jak na całym świecie – ohydna. Bez przekonania próbuję więc ciasta – odkładam.
Przymykam oczy i tak dolatuję do Juby. Zaczynamy kołować nad lotniskiem. Słyszę glos stewardesy: Welcome to the international air port in Juba, southern Sudan.
To moja wersja (angielska), slyszę też to powitanie w innych językach: po arabsku i w suahili. Patrzę za okno. Kilka okrągłych chat i sawanna. No jeśli to jest międzynarodowe lotnisko… myslę. Mają poczucie humoru w tej Afryce.
Ale potem patrząc na współpasażerów opuszczających samolocik, by znaleźć się bezpośrednio na płycie lotniska zdaję sobie sprawę z tego, że międzynarodową czynią Jubę ludzie.
Samolot, którym przyleciałam jest jak najbardziej międzynarodowy (...)