Piotr
Krakus
music, sport & event
management
Temat: Zagadka filmu "Edge of Darkness"
Temat kieruję do osób, które widziały już nowy film z Melem Gibsonem i... chce im się przeczytać, co poniżej :)Po obejrzeniu tej szmiry, co paradoksalnie przysporzyło nam wiele zabawy, zamiast emocji klasycznych filmowych, podjąłem z kolegą próbę odpowiedzi na jedyne nasuwające się pytanie: "What a fuck?!"
Rozwijając pytanie: jakim sposobem powstał tak koszmarny film z tyloma błędami sztuki filmowej. Sorry, powinienem wycofać słowo "sztuka" z wątku o tym filmie.
Ok - wiele filmów powstaje z błędami rzeczowymi, logicznymi, technicznymi itd. Wiele jest filmów z udziałem znanych nazwisk, które okazują się słabymi produkcjami. Ale to co zaserwowała ta ekipa filmowa przekracza wszelkie granice.
Teraz właściwie powinienem wypisać listę błędów tego filmu, ale naprawdę nie mam siły, a jest ich tyle, że musiałbym go obejrzeć ponownie i notować. Niewykonalne. Nie o tej porze.
Zaczęliśmy od sprawdzenia, kto się kryje za tą produkcją. Mel Gibson jako aktor miał tu akurat najmniej do zepsucia czy naprawiania. Po prostu sobie zagrał w filmie. Martin Campbell (reżyser) to może nie wybitny twórca, ale zrobił przyzwoite Casino Royale, a kiedyś Golden Eye czy jeszcze starszą Kolonię Karną. Żaden z tych filmów nie jest godny zachwytów, ale jest jakimś tam dowodem opanowania sztuki reżyserii. Innymi słowy: Campbell ich nie spieprzył.
Teraz na tapetę bierzemy scenarzystę - William Monahan. I tu ze zgrozą stwierdziliśmy, że ten koleś pisał niezłe, a przynajmniej logiczne, Body of Lies (z Crowem) oraz całkiem dobrą Infiltrację (The Departed), która zresztą, o ile pamiętam, zdobyła jakieś oskary.
Poziom "Edge of Darkness" załamał nas jednak tak bardzo, że nie mogliśmy zaakceptować "wypadku przy pracy" w/w panów. Bo to nie jest jakiś tam jeden nieudany film, który każdemu się może zdarzyć, ale totalna żenada, o której błędach można by chyba napisać magisterkę. Szukamy więc dalej...
... tym razem sprawdzając reakcje innych. IMdB, które cieszy się jakąś tam wiarygodnością i poziomem ocen daje fantastyczny wynik w okolicach 7/10, a co gorsze, statystyki ocen pozytywnych recenzji użytkowników wykazują, że widzowie kochają Mela Gibsona w doskonałej formie i ciekawy film. Ok, gdzie jeszcze? Może dla kontrastu jakaś amerykańska gazeta, z tych trochę poważniejszych. Google: "time + rewiev + tytuł filmu". I mamy recenzję szanowanej gazety, której autor stwierdza, że może i film ma nudne miejsca, ale jest generalnie, cytuję: "well executed".
Co jest k...?! - zadajemy sobie to samo pytanie, tylko w nowej już formie.
I tu trochę wymiękliśmy - poczuliśmy się jak bohaterowie "Teorii spisku" trochę. A może bardziej jak bohater "Pi"?
Powstały dwie szybkie teorie, niestety niepotwierdzone, którymi staraliśmy zapewnić się, że to nie my straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Oto one:
1. Musieliśmy obejrzeć jakąś pre-wersję wydobytą spod rąk chorego psychicznie montażysty, którego producenci zwolnili od razu jak tylko pokazał im swoją pracę. Ale ciężko założyć, że sam montażysta mógł tak bardzo odjechać. Musiałby robić to z premedytacją - w co nie wierzymy, oraz ta jego chora wersja musiałaby trafić do obiegu. Co też raczej można wykluczyć.
2. Producenci filmu zrobili niskobudżetowy film klasy B - z założenia, a potem wydali milion dolarów na brawurową promocję łączącą elementy marketingu szeptanego, opłacania sieciowych klakierów, flashmob i inne formy. Wynikiem tego jest jakaś niesamowita liczba pozytywnych wypowiedzi o tym gniocie, nawet w miejscach dość poważnych jak na sieć. Ta teoria by była smutniejsza od pierwszej, ale technicznie przynajmniej możliwa. Tylko nie zgadza się w niej zatrudnienie filmowców, którzy niedawno jeszcze robili coś niezłego i chyba za grosze by nie dewaluowali swojej pozycji w środowisku.
Czy ktoś jest w stanie odpowiedzieć na pytanie: jakim cudem można było nakręcić tak beznadziejny film? Tylko proszę, nie używajmy tu określenia "RZECZ GUSTU" - to pasuje do wielu dyskusji o sztuce i pseudosztuce, ale akurat przy tym filmie naprawdę nie chodzi o gust. Ten koszmar ma tak dużo błędów rzeczowych, że największy debil, którego wyrzucili z filmówki, by je ominął siadając na stołku reżyserskim, a każdy normalny widz zauważył je po 7 piwach podczas nocnego seansu w kinie dworcowym.Piotr Krakus edytował(a) ten post dnia 28.02.10 o godzinie 04:26