Temat: Skyfall....
Uwielbiam Bonda... a raczej uwielbiałem. Za to, co zawsze było spoiwem, osią, treścią i smakiem tej serii. Gadżety od Q, czasem zabawne (okulary skanujące - dla mnie hit), czasem żenujące (laser w zegarku albo znikający Aston Martin), stosunek Bonda do kobiet, wódka z martini wstrząśnięta, nie mieszana, spektakularne popisy, w czasie których pobito nota bene kilka rekordów wpisanych do Księgi Guinessa (skok na bungee z najwyższego punktu, pierwszy spiralny obrót samochodem, koziołkowanie Astona w Casino Royale), jego przeciwników wraz z ich kosmicznymi pomocnikami (Odjob rzucający ścinającym głowy kapeluszem czy Buźka przegryzający linę kolejki linowej) itd, itd...
Oczywiście te składniki w każdym filmie były różnie zmiksowane, raz było ich więcej, raz mniej, raz był przesyt, raz niedosyt, czasem wychodziło żenująco, a czasem cudownie - ALE ZAWSZE BYŁY!!!! to jak z ulubioną potrawą, nigdy nie wychodzi tak samo ale wiemy, jakiego smaku oczekujemy i z czego się ona będzie składać. Szło się na Bonda w oczekiwaniu na to jaki będzie gunbarell na początku, jaka będzie piosenka, jaki będzie trial przed filmem i jak będzie smakować nowy Bond, czego w nim będzie więcej, a czego mniej...
To te smaczki, te udziwnienia, zabawa konwencją w połączeniu z dobrym kinem akcji i specyficznym poczuciem humoru oraz niesamowitymi plenerami, cudownymi kobietami (nawet do najmniejszych epizodycznych ról angażowane były modelki i różne finalistki konkursów miss z całego świata) powodowały, że filmy o Bondzie stały się kultowe.
No i czar prysł... nie ma modelek, nie ma miss, Bond nie przechodzi testów sprawnościowych (sic!!!!), kobiety niby uwodzi ale chyba by wolał wypić piwko i sie położyć na kanapie, bo popija Carlberga (!!!!) a nie martini z wódką, nie ma Q i gadżetów, M umiera, nie ma dwuznacznego dreszczyku relacji między Bondem a Moneypenny.... czyli nie ma po prostu Bonda.
Jest sprawnie zrealizowany film akcji z dużym budżetem, nachalnym product placementem i wziętym chyba z książek Pablo Coehlo nachalnym motywem pseudopsychologicznym o starzeniu, przemijaniu, odchodzeniu, zmeczeniu i nadziei, że zawsze w starym domu czeka stary przyjaciel, który ma obrzyna pod płaszczem....
Więc proszę... oceniajcie "Skyfall" z uwzględnieniem tych kryteriów, które zdecydowały o tym, że Bond stał się bohaterem kultury masowej. A opinia, że "Skyfall" jest najlepszym Bondem bo NIE MA W NIM TEGO, CO BYŁO W POPRZEDNICH to szczyt żenady....