Krzysztof Wróblewski Towarzysz Bohaterów
Temat: Matka Teresa od kotów
Wiem, że premiery nie było, ale w Kazimierzu puścili, zachwyciło mnie całkiem więc piszę :)Historia jest wciągająca i dobrze opowiedziana. Prezentacja wydarzeń w odwrotnej chronologii - od skutku do przyczyny jest tu w pełni uzasadniona i buduje nastrój całego filmu. Na pewno nie jest to aż tak nachalne jak w "Nieodwracalne" Gaspara Noe.
Dwóch młodych chłopców morduje swoją matkę. Nie, to nie spoiler a jedynie interpretacja rzeczywistej historii jaka miała miejsce kilka lat temu w naszym pięknym kraju. Reżyser pokazuje nam los tej rodziny, cofając się od momentu schwytania zabójców do wydarzeń wcześniejszych o rok. Całość jest ujęta w klamrę kompozycyjną.
Co ważne, reżyser w żaden sposób nie decyduje o winie synów. Nie szuka też jednoznacznej przyczyny zbrodni; raczej sugeruje, że tragedia jest wypadkową wielu, pozornie niezbyt istotnych faktów w życiu Teresy, jej męża i synów. Powrót z wojny, utrata pieniędzy i pracy; brak czasu dla dzieci, brak miłości. Uderzyło mnie to, że chociaż w filmie co chwila ktoś mówi o swoich problemach - niemałych zresztą - to zawsze rozmówca zbywa to albo milczeniem albo zmianą tematu. Tam nikt nie wierzy w pomoc - ani młodzi ani starzy. Trochę przypominało mi to "Dług" Krauzego, w którym wręcz na oczach widza gęstnieje atmosfera strachu i prześladowania, prowadząc tym samym to tragedii. W "Matce Teresie od kotów" jest podobnie - chociaż zbrodnia jest popełniona poza ekranem a widz wkracza na pole akcji już w momencie aresztowania Artura i Marcina. Tutaj tragedia się wydarza, a potem widzimy kontekst. Nikt nie jest winny - a jednocześnie winni są wszyscy. Chociaż kino społecznej depresji ma w Polsce tradycję dosyć bogatą - film Pawła Sali na pewno jest obrazem obok którego zwyczajnie żal jest przejść bez zadumy.
"Matka Teresa od kotów" to film oparty na prawdziwych wydarzeniach - ale reżyser nawet nie próbuje dokumentalizować przekazu; mało tego, siłą filmu jest użycie środków wyrazu znamiennych dla obrazów fabularnych. Rozpoczynając od montażu "odwróconego", przez sugestywną grę światłem, zimnym i nieprzyjaznym bohaterom - a które diametralnie zmienia się w sekwencjach początku opowieści/końca formalnego "Matki Teresy od kotów" - a kończąc na niesamowitej mistyce, którą naładowany jest cały film. Są to kolejne pytania bez odpowiedzi; tym razem jednak stawiają je widzowie a nie bohaterowie. Czy Artur czyta w myślach? Czy ojciec staje się złym demonem? Czy rzeczywiście srebrny pierścień chroni przed negatywną energią? Nic z tego nie zostaje wyjaśnione i chociaż, z jednej strony, samo przesłanie i kontekst obrazu może sugerować, że mamy do czynienia nie z mistyką a z mistyfikacją (Artur nie jest w stanie stawić czoła rzeczywistości i ucieka w świat fantazji); to mimo wszystko reżyser zostawia widzom wystarczająco szerokie pole do własnej interpretacji.
O obsadzie napiszę tyle: nagrody w Karlowych Varach były na pewno zasłużone, a Mateusz Kościukiewicz, jeśli tylko nie zmarnuje się w tańczeniu z gwiazdami i wszelakich wariacjach na temat scenariuszy Ilony Łepkowskiej, ma szanse na wizerunek nowego młodego gniewnego polskiego kina. O ile został jeszcze ktoś, od kogo taką etykietę można przejąć.Krzysztof Wróblewski edytował(a) ten post dnia 10.08.10 o godzinie 09:54