Temat: Iron Sky
Ja przede wszystkim z kina wyszedłem zawiedziony z powodu pustki jaka mi się pojawiła na napisach końcowych. Pół roku czekałem na ten film - i na co teraz czekać? No, "Prometeusz" się nadaje, ale to zupełnie inna klasa i inne oczekiwanie...
Nadzieje, jak można się spodziewać, miałem rozbuchane do rozmiarów "Zmierzchu Bogów". Pierwsze recenzje nieco mój zapał ostudziły ale sam seans wspominam z przyjemnością.
No właśnie: z przyjemnością. Nie z rozkoszą czy z wybitnym zafascynowaniem, ponieważ jednak "Iron Sky" sprzedał mi zupełnie inne emocje niż moje ociekające absurdem i kpiną wyobrażenia na jego temat.
Oczywiście; absurd i kpina w filmie grają, ale nie w rolach głównych; trudno mi zresztą sobie wyobrazić film o nazistach z księżyca utrzymany w konwencji poważnej czy nawet w próbie alegorii. Okazuje się jednak, że ci sprytni Finowie pod przykrywką świetnej zabawy i sprawnej warsztatowo konstrukcji (która to za sprawną warsztatowo zostanie uznana przede wszystkim w momencie, kiedy pamiętać będziemy o ograniczeniach budżetowych, z którymi borykali się twórcy) spróbowali przemycić strzępki moralitetu i politycznej satyry na współcześnie rządzących i liczących się przywódców naszego świata. Czy się udało? Sami oceńcie.
Fabuła aż sama prosi się o poklask wszystkich miłujących sarkazm i ironię. W 1945 roku Hitler wysyła swoich żołnierzy na ciemną stronę księżyca, gdzie budują bazę i tworzą największą maszynę wojenną w historii wojskowości: Zmierzch Bogów. W 2018 roku naziści są gotowi do inwazji na Ziemię, najpierw jednak wysyłają tam swojego szpiega, przyszłego Fuhrera, Klausa. Klaus ma zapędy imperialistyczne w jasny sposób wyrażane przez jego zaciętą i nieustępliwą fizjonomię; ma również ukochaną Renate, idealistyczną nauczycielkę angielskiego oraz złapanego chwilę wcześniej amerykańskiego kosmonautę, Jamesa Washingtona, który jest - jakżeby inaczej - Murzynem. James ma doprowadzić Klausa i Renate do amerykańskiego prezydenta, kobiety zresztą, z którym (którą) wredny Klaus chce zawrzeć wredny pakt przeciwko swojemu obecnemu Księżycowemu Fuhrerowi. Po wielu perypetiach, obejmujących wybielenie Murzyna wybielaczem, wykorzystanie nazistowskich haseł do budowania kampanii prezydenckiej w USA, bolesne zetknięcie idealizmu Renate z prawdziwą dawką faszystowskich zachowań zakorzenionych w ziemskiej historii, naziści z Księżyca doprowadzają do inwazji na Ziemię.
Inwazja odbywa się - i tu twórcy wymagają od widza sporej dawki "zawieszenia niewiary" w kontekście jakości efektów specjalnych. Nie twierdzę, że jest bardzo źle, po prostu widać braki budżetowe w jakości wybuchów czy planów ogólnych - chociaż widok dziarskich Zeppelinów mknących przez przestrzeń kosmiczną i holujących meteory do przeprowadzenia "meteorblitzkriegu" na Nowym Jorku jest autentycznie sympatyczny. Dalszych, poinwazyjnych wydarzeń nie zrelacjonuję, żeby nie psuć zabawy. Albo rozczarowania.
Dziwnym jest ten film. Mimo wszechobecnej swastyki nie ma wiele wspólnego z klasykami gatunki nazi exploitation typu Elza - Wilczyca z SS. Absurd koncepcyjny, czyli idea filmu o nazistach z kosmosu nijak ma się (a szkoda) do absurdu filmów o zombie nazistach (Dead Snow) czy o tym, że Surfujący Naziści Muszą Umrzeć. Wszystkie te elementy, które powinny nobilitować film, jako kolejną ikonę kultowego kiczu - w przypadku tej produkcji nie mają miejsca. "Iron Sky" okazuje się refleksyjną, nieco prześmiewczą ale też naiwną opowiastką o władzy, dominacji i o fakcie, że systemy totalitarne dzielą sie na wyklęte i na amerykańską demokrację.
Jeśli nazistowska inwazja na Ziemię miała na celu wyśmianie amerykańskiej dominacji nad światem, żonglerkę cytatami (celnymi, nie przeczę) z bieżących wydarzeń politycznych czy nawet kolejną wizję rujnowania ideologicznej utopii, to nazistów równie dobrze można było zastąpić kosmitami, społecznością syren albo graczami World of Warcraft. Mimo całej mojej sympatii do filmu, "Iron Sky" cierpi na chroniczną niekonsekwencję w żonglerce konwencjami i gatunkami z których czerpie inspiracje. Oczywiście polecam, chociażby, żeby Polacy dowiedzieli się, że można kręcić filmy o nazistach w sposób nieczołobitny i niehist(e/o)ryczny - tak, pamiętam o Hardkor44, ale uwierzę jak zobaczę -; polecam również dlatego, iż mimo wszystko film jest zabawny, z mnóstwem ciekawych, chociaż czasem nużących i niekoniecznie posklecanych spójnie wątków. Aktorzy bez zarzutów odnaleźli się w swoich rolach, Julia Dietze jest śliczna, Udo Kier - groteskowy, ścieżka dźwiękowa Słoweńców - udana, półtorej godziny Waszego czasu - niekoniecznie stracone. Polecam sprawdzić.