Temat: Hereafter reż. Clint Eastwood
Joanna S.:
Nowy film Clinta Eastwooda z Mattem Damonem i Cecile De France.
Dużo sobie obiecywałam po tym filmie i nie zawiodłam się.
Film o śmierci, momentami bardzo smutny, a jednak optymistyczny i zwyczajnie "ładny".
Historia trzech osób - Francuzki ocalałej z tsunami, Amerykanina komunikującego się ze zmarłymi, który nienawidzi swojego "daru" oraz angielskiego chłopca, który traci brata bliźniaka.
Po trailerze trochę obawiałam się, że ze względu na wątek tsunami film podejdzie pod widowiskowe kino akcji, ale na szczęście tak się nie stało - żywioł jest przerażający, ale bez zbędnych efektów specjalnych typowych dla produkcji o katastrofach - jest go tyle ile trzeba żeby dobrze służył fabule.
Miałam również obawy, że ze względu na tematykę obraz może być nachalną próbą nawracania do religii i wiary, ale absolutnie tak nie jest - film nie odpowiada na żadne pytania i nie próbuje przekazywać żadnych "prawd". Przedstawia pewien niezdefiniowany fenomen, który siłą rzeczy jest dość optymistyczny w przekazie.
Film jest dość długi, ale czas mija niesamowicie szybko...
Edit: literówka.
Ja niestety nie podpiszę się pod tą opinią. Moim zdaniem film jest raczej banalny, żeby nie powiedzieć, ze w sposób niemal prymitywny wykłada pewną "treść". Mnie, jako osobę wierzącą, takie postawienie tematu naprawdę drażni (choć pozornie, powinno być inaczej). Eastwood nie zostawia żadnych złudzeń - wszystko jest wywalone kawa na ławę, nie ma tu żadnego misterium ni nawet głębszego pytania - sugestywne sceny nie zostawiają żadnych złudzeń. Sceny "po życiu" są b. lipne, jakby brakowało pieniędzy na dobre efekty specjalne, choć właściwie nie wiem po co starano się to tyle razy pokazać, skoro niemal od pierwszych 5 minut wiadomo jakie będzie przesłanie (jedna z pierwszych scen z unoszącym się w wodzie misiem - cmon, co to było?! :))).
Kolejny zarzut - konwencja filmu zerżnięta do bólu z "Amores perros" czy "Babel" = 3 historie, łączące się gdzieś w jednym punkcie/miejscu/czasie, etc etc. Zieeew. Bardzo żałuje że zrobiono film w ten sposób. Cieszę się, ze TAKĄ tematykę porusza się w kinie (to dość rzadkie) - szkoda tylko, ze Eastwood wybrał sposób, który zwali z nóg tylko i wyłącznie miłosników literatury R.Moody'ego, a pozostałych przyprawi o senność.
Raz jeszcze powtarzam - ciesze się ze taka tematyka zostala poruszona, sam wierzę w "te" sprawy, fajnie ze się o tym mowi w tym zlaicyzowanym świecie - ale dlaczego tak łopatologicznie, tak bez żadnych dopowiedzeń? Ech.
Moim zdaniem jeden z najsłabszych filmów Eastwooda, mam wrażenie że on się boi śmierci i chciał sobie tym filmem jakoś zaklepać miejsce gdzieś tam czy jakoś się utwierdzić w przekonaniach wlasnych, nie wiem, trochę to dziwne..