Temat: Film, który dopiero teraz obejrzałem
"Wbrew regułom", na podstawie słynnej książki J.Irvinga pt. "Regulamin tłoczni win". Zarówno ksiązkę czytałem, jak i film widziałem po raz pierwszy już 10 lat temu, ale ponieważ przeczytałem książkę ponownie - ponownie obejrzałem i film. Pomijam tu oczywistości, ze film jest płaski i nijaki w porównaniu do książki, że postacie nie mają wyrazu, pominięto kilka kluczowych wręcz wątków - ale trudno zmięscić jakieś 700 stron książki w 2 godzinach filmu.
Co do treści - cóż, na forum o literaturze, w wątku o aktualnie czytanych książkach, napisałem że (pozwolicie, że przekleję):
""Regulamin tłoczni win" J.Irvinga - zaletą jest to, że czyta się bardzo sprawnie (i po odfiltrowaniu natrętnej ideologii, o której za chwilę) - dość przyjemnie, nie można odmówić autorowi (i tłumaczowi) talentu porządnej narracji. Natomiast treść... O matko jedyna - ta ksiązka to jeden wielki proaborcyjny manifest, z elementami ideologii niemalże marksistowskiej. Głowny bohater, sierota, uprawia seks z prawie-że-żoną swojego najlepszego przyjaciela (gdy ten zaginął w boju w czasie wojny), ma z nią dziecko (któremu wmawiają, ze jest adoptowane), po tym jak ów przyjaciel wraca z wojny spraliżowany i na wózku tworzą wspólnie quasi-komunę. Drugi głowny bohoater to lekarz wykonujący nielegalne aborcje - przez jakies 20 % ksiązki facet znajduje setkę usprawiedliwień dla tego typu zabiegów. Aaa, pielegniarka która przyznaje się, ze jest socjalistką i także zwolenniczką aborcji, zyskuje od razu (z tegoż własnie powodu) sympatię pary bohaterów; rada nadzorcza sierocińca, próbująca się pozbyć lekarza-aborcjonisty, to podli zrzędliwi ludzi, złośliwi i knujący wieczny spisek - naturalnie, jakżeby inaczej - prawicowcy. Oglądanie w TV komisji McCarthy'ego służy pewnemu typowi do edukacji pewnego młodego człowieka, że "ojczyzna jest cały czas zagrożona przez prawicowych szaleńców". Itd itp, można bez końca - nie wiem co kierowało Irvingiem gdy pisał tę książkę, ale nie dawajcie jej do czytania własnym dorastającym dzieciom. Forma na dużu plus, treść, co bardziej konserwatywnie nastawione do świata osoby, moze przyprawić o lekki rozstrój nerwowy.
Aaa, zapomniałbym - w książce jest sporo opisów niemal instruktażowych jak wykonać aborcję, opisy łyżeczkowania, dylematy lekarza o pulweryzacji płodu, opisy jaki odgłos wydaje łyżeczka do skrobanki uderzająca w sciankę macicy... A także opis sekcji martwego płodu. No comments."
I teraz jeszcze słów kilka - oczywiscie i książka i film NIE jest wyłącznie o aborcji. W tym wszystkim czai się jakaś rewolucyjne wręcz przesłanie o pewnych zasadach , które rządzą swiatem i życiem. O zmianie tych reguł. O łamaniu "regulaminu". I niestety, w książce (bardziej) jest duuużo wstrętnej ideologii, w filmie mniej, wszystko to jest bardzo antycywilizacyjne, wręcz nieludzkie. Przekaz o tym, że skoro żyjemy to sami tworzymy sobie zasady rządzące światem? Że możemy łamać prawo, bo komuś wygodniej? Bo to prostsze wyjście? Chyba nie tędy droga. Oczywiście film i książka podobają się bardzo wielu ludziom - wszystko to pięknie podane, omotane słodką argumentacją, trącające czułą strunę, bo jakże nie pomóc nieszczęsliwym ludziom postawionym w trudnej sytuacji, do tego wpleciony wątek romantyczny - jak tego nie polubić? Ale moje, może zbyt, racjonalne podejście do świata, polubić mi tego wszystkiego nie pozwala, bo JAKIEŚ zasady być muszą, choćby nie wszystkim pasowały.