konto usunięte
Temat: Green Zone
Recenzja P. Mossakowskiego na początek:Green Zone ****
Paweł Mossakowski 2010-06-04, ostatnia aktualizacja 2010-06-01 22:48
USA 2010. Reż. Paul Greengrass. Aktorzy: Matt Damon, Greg Kinnear, Brendan Gleeson, Khalid Abdalla, Amy Ryan
Green Zone
Rok 2003, początek inwazji na Irak. Chorąży Miller (Damon), kierujący oddziałem poszukującym składów broni chemicznej, jest sfrustrowany tym, że kolejna już próba kończy się niepowodzeniem. Ponieważ zaś nie szuka "na ślepo", ale w miejscach wskazanych przez amerykański wywiad, zaczyna wątpić w prawdziwość otrzymanych danych. Jego zgłoszone publicznie wątpliwości nie przypadają do gustu oficjalnemu wysłannikowi Pentagonu (Kinnear), który przywołuje zbyt dociekliwego żołnierza do porządku. Otrzymuje on jednak nieoczekiwane wsparcie ze strony agenta CIA (Gleeson), dobrze znającego Irak (to chyba pierwszy przypadek, że przedstawiciel tej, bardzo niepopularnej w Hollywood instytucji, zostaje ukazany z niejaką sympatią, "zły" jest waszyngtoński urzędnik). Wkrótce potem Miller, korzystając z pomocy miejscowego tłumacza zwanego "Freddym" (Abdalla), zaczyna tropić ważnego irackiego generała
Greengrass, jeden z najlepszych obecnie reżyserów, wyszedł od dokumentu, ale jego twórczość w ostatnich latach poszła w kierunku komercji. Nakręcił dokudramę "Krwawa niedziela" i znakomitą rekonstrukcję wydarzeń z 11 września "Lot 93" - ale też dwa z trzech "Bourne'ów". "Green Zone" (tytuł pochodzi od nazwy luksusowej amerykańskiej enklawy w centrum Bagdadu) znajduje się jakby pomiędzy tymi dwoma nurtami: z jednej strony generalnie opiera się na faktach (choć przemieszanych z fikcją) i stara się nadać opowieści paradokumentalny szlif, a z drugiej - operuje językiem narracji znanym z najsłynniejszej trylogii sensacyjnej ostatniej dekady. Nie jest to synteza doskonała. Choć Greengrassowi udaje się świetnie oddać chaos pierwszych dni wojny, ogólną niepewność, płynność sojuszy i lojalności itd., to miłośnicy "Bourne'a" (z którym "Green Zone" łączy też osoba odtwórcy głównej roli Matta Damona) będą zapewne narzekać, że za dużo się tu ględzi o polityce, a zwolennicy poważniejszego kina uznają (i słusznie), że przedstawiony tu obraz jest schematyczny i uproszczony.
Greengrass powtarza znane od lat twierdzenie, że broni masowego rażenia w Iraku nie było i że jej rzekoma obecność stanowiła wyłącznie pretekst do uderzenia na ten kraj. Zapewne, choć trudno też nie zauważyć, że była to tylko jedna - choć zapewne bardzo ważna - z oficjalnych przyczyn rozpoczęcia inwazji. Greengrass wypomina też Amerykanom błąd polegający na rozwiązaniu armii irackiej, choć można było w niej znaleźć oficerów skłonnych pomóc we wprowadzeniu politycznej stabilizacji. Rzecz jednak nie w trafności poszczególnych diagnoz reżysera, ale w samej metodzie robienia filmu pod gotową tezę. Fabuła na tym nie cierpi - jest zwarta, emocjonująca, ma napięcie - ale postacie (łącznie z łatwą do zmanipulowania dziennikarką) są bardziej ilustracjami postaw niż żywymi ludźmi. Naiwnie też (ach ta "rola jednostki w historii" według Hollywood) wypada zakończenie.
Film dotyka też bardziej ogólnego problemu: na ile współczesną, dziejącą się naprawdę wojnę da się opowiedzieć w konwencji filmu sensacyjnego? Na ile fakty można przerobić na rozrywkę? Podejście Greengrassa jest może nie do końca przekonujące, ale na pewno bardziej komercyjnie opłacalne. "Irak" nie jest popularnym tematem i nawet obsypany Oscarami "The Hurt Locker" zrobił de facto klapę. "Green Zone" ma przynajmniej szansę.