Temat: 5 ostatnio ogladanych
Piątka z cyklu: "dawno chciałam obejrzeć, ale tak zwane obiektywne trudności nie pozwoliły". Żadne tam nowości czy hity ostatniego miesiąca. Ale
przejdźmy do ad remu...
1.
Bracia - niezłe całkiem, ale miałam jakieś dziwne wrażenie deja vu. Albo mi się wydaje, albo motyw braci, z których jeden próbuje (w sposób świadomy lub podświadomy) zająć miejsce drugiego u boku kobiety, gdzieś i kiedyś już był grany. Na tym polu autorzy nic odkrywczego nie pokazali. Niemniej jednak, wszystko zostało rozegrane i zagrane dość wiarygodnie w sensie psychologicznym.
Natomiast... trochę to idiotyczne, wiem, ale przeszkadzało mi to, że aktorzy grający braci są tak do siebie niepodobni fizycznie, że już bardziej chyba nie można. Wiem, wiem,
licentia poetica itd., ale chociaż jakieś pozory genetycznego prawdopodobieństwa, że ci dwaj pochodzą od tych samych rodziców, mogliby kompletujący obsadę zachować ;)
2.
Nieściszalni - yyy... eee... pfffff... że jak?! Że nagroda publiczności na warsiaskim festiwalu? Ale co ją (tę publiczność) tak urzekło? Że niby może duch anarchii? To już chyba lepiej poczytać Wojaka Szwejka, bo ten film to po prostu wedle mnie gniot. Niby jest tam jakaś fabuła, ale przez półtorej godziny człowiek się zastanawia kiedy to się wreszcie rozkręci, aż w końcu dopada go okrutna refleksja, że ten film to już tak ma, że się nie rozkręca. On się przewija, wywołując mniej więcej tyle emocji, co nagranie z kamery przemysłowej w Biedronce. Nuda. No i dawno już nie widziałam tak kompletnego braku chemii pomiędzy postaciami, które rzekomo zapałały do siebie gorącym uczuciem. Całość jedynie dla fanatycznych wielbicieli perkusji.
3.
Mamut - no, tu mam zagwozdkę, bo sama jeszcze nie doszłam czy to naprawdę dobry film, czy tylko pięknie nadmuchana i fantastycznie zagrana bańka mydlana. Bo że zagrana koncertowo przez Michelle Williams, Gaela Garcię Bernala & Co., to nie ulega wątpliwości. Jeszcze się zastanowię.
4.
W lepszym świecie - dobra rzecz, prowokująca niełatwe i niewygodne pytania o nasze postawy wobec przemocy oraz o to, co nam tak naprawdę po tak zwanych moralnych zwycięstwach. Zdecydowanie lepszy jest wątek (czy też plan) rozgrywajacy się w Europie, w mieście jakich wiele, niż ten afrykański (kto oglądał, ten wie o czym mówię; kto nie oglądał, nich obejrzy). Niestety, twórcy nie oparli się pokusie zwieńczenia filmu zakończeniem w nieco hollywoodzkim stylu "i żyli potem długo i szczęśliwie", ale niech im tam będzie. Na szczególną uwagę zasługują dwaj młodociani grający niczym stare wygi.
5.
Once - prosty, bezpretensjonalny film o normalnych ludziach i życiu, i to takim, jakim ono jest dla znakomitej większości mieszkańców naszej wesołej planety, a przynajmniej jej europejskiej, relatywnie sytej części. Tym razem bez "i żyli potem długo i szczęśliwie", mimo że nawet by się chciało, żeby owszem, tak, żeby ten chłopak z tą dziewczyną, itd. Jedyny powód, dla którego nie mogłabym oglądać takich filmów częściej, to dużo muzyki - nie tej w tle, tylko tej na pierwszym planie, mimo że to nie musical. I nie chodzi o to, że zła ta muzyka, przeciwnie; po prostu za duża jest zawartość muzyki w filmie w stosunku do zawartości fabuły. Raz na jakiś czas można taką dawkę w takich właśnie proporcjach przyswoić, ale niezbyt często.
5 i pół.
O północy w Paryżu - godzinę po obejrzeniu już go nie pamiętałam. Miło było, ale po co?
Aleksandra P. edytował(a) ten post dnia 09.01.12 o godzinie 22:11