Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
Zadowolenie (santosza)Santosza, czyli zadowolenie i akceptacja wszystkiego, co nas spotyka, wywołuje stan pogody ducha i życzliwości. Umysł niezadowolony nie może się skupić. Jogin nie odczuwa braku niczego i dlatego spontanicznie jest zadowolony.
Zadowolenie, to także świadomość chwili obecnej. Zadowolenie pojawia się, gdy porzucamy przywiązanie do potrzeby sprawowania kontroli, osiągania władzy i akceptacji. Dzięki ćwiczeniom jogi uzyskuje się spokój umysłu, niezależnie od sytuacji i okoliczności.
Surowość (tapas)
Tapas jest żarliwym wysiłkiem połączonym z oczyszczaniem, samodyscypliną i surową praktyką. Tapasuzdrawia i oczyszcza ciało, zmysły i umysł. Tapas może być trojakiego rodzaju; dotyczy ciała, mowy i umysłu. Wstrzemięźliwość i niekrzywdzenie są tapasami ciała. Używanie ładnych słów, mówienie prawdy bez względu na konsekwencje oraz nie mówienie źle o innych –to tapas mowy.
Rozwijanie tapasu umysłu polega na wytwarzaniu takiej postawy psychicznej, w której człowiek jest zrównoważony i spokojny oraz zachowuje pełną samokontrolę, mimo radosnych i smutnych doświadczeń życiowych. Tapasem jest też praca bez jakiejkolwiek egoistycznej pobudki lub nadziei na nagrodę.
Tapas oznacza także ogień. Ludzie kojarzą często dyscyplinę z ograniczeniami. Osoby wiodące styl życia jogina wyglądają na zdyscyplinowane, ponieważ ich biologiczny rytm pozostaje w zgodzie z rytmem natury. Wstają wcześnie, codziennie medytują, regularnie ćwiczą, odżywiają się zdrowo, wcześnie kładą się spać, gdyż bezpośrednio doświadczają korzyści płynących z harmonii pomiędzy własnym rytmem a rytmem natury.
Najgłębsze poznanie siebie, studiowanie, badanie (swadhjaja)
Swadhjaja różni się od zwykłego studiowania, uczenia się.
Kiedy ludzie schodzą się razem dla przeżycia swadhjaja, mówca i audytorium są w duchowej łączności, nie ma tam wygłaszania kazań, ale jedno serce mówi do drugiego. Aby życie było zdrowe, szczęśliwe i spokojne, istotną rzeczą jest studiowanie duchowej literatury. Badanie świętych ksiąg umożliwia joginowi koncentrację i pomoże w rozwiązywaniu trudnych problemów życiowych. Poprzez studiowanie ksiąg jogin pojmuje naturę swej duszy, uzyskuje łączność z boskością. Święte księgi świata należą do wszystkich, nie są przeznaczone dla wiernych jakiegoś poszczególnego wyznania. Sama joga nie jest religią, jest nauką o wszystkich religiach, jej poznanie może pomóc docenić własną religię, podobnie jak filologia nie jest językiem, ale nauką o wszystkich językach.
Poznanie siebie, swadhjaja interpretuje się także jako poznawanie swego wnętrza. Istnieje różnica pomiędzy posiadaniem wiedzy a poznawaniem siebie, tak jak między informacjami a mądrością. Poznanie siebie zachęca do odwoływania się do siebie, zamiast do podmiotów zewnętrznych. Poczucie własnej wartości i bezpieczeństwa wynikają z głębokiego kontaktu ze sferą ducha, a nie z rzeczy znajdujących się w otoczeniu.
Poświęcenie Panu własnych czynów i myśli (iśwara pranidhana)
Jeżeli człowiek nie pokłoni się przed Bogiem, może nadmiernie nadymać się pychą i władzą oraz oddawaniu się przyjemnościom. Oddawanie się przyjemnościom może prowadzić do przywiązania i żądzy zmuszające człowieka do powtarzania przyjemnych doznań, a jeśli zmysły nie zostaną zaspokojone, pojawia się smutek. Zmysły można wprawdzie okiełznać za pomocą wiedzy i samokontroli, lecz opanowanie umysłu jest znacznie trudniejsze. Kiedy człowiek wyczerpuje cały swój osobisty potencjał, a jeszcze nie osiągnie celu, zwraca się o pomoc do Boga. W tym miejscu zaczyna się bhakti. Jogin modli się: „Panie, nie wiem, co jest dla mnie dobre, niech się dzieje wola Twoja”.
Bliskie są tutaj słowa modlitwy chrześcijańskiej: „Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi”. Prośbą o wypełnienie woli Bożej dotykamy ogromnie ważnego problemu ludzkiej wolności. W warunkach międzyludzkich pragnienie wolności osobistej, walka o taką wolność świadczy o godności poszczególnych jednostek i całych narodów.
Nie koliduje to jednak wcale z gotowością poddania się woli Bożej, zaś samo to poddanie się posiada tylko wtedy pełną wartość, gdy dokonuje się w atmosferze całkowitej dobrowolności.
Umysł uwolniony od pragnień dotyczących osobistej satysfakcji powinien być wypełniony myślami o Panu. Jeśli umysł jest przepełniony myślami o korzyściach, istnieje niebezpieczeństwo, że umysł ponownie będzie kierował umysł w stronę przedmiotów pragnień.
Czyny lepiej odzwierciedlają ludzką osobowość niż słowa.
Najważniejszym przesłaniem tej niyamy jest dobrowolne poddanie się losowi, jakikolwiek by on nie był, z wiarą, że będzie on dla nas korzystny, bo w tym wszystkim jest jakaś wielka inteligencja. Od ludzi, którzy przyjmują z pokorą swój los można usłyszeć; „widać tak miało być”, „to doświadczenie było mi potrzebne”.
Podstawowe zasady moralne
Rzadko się mówi o psychospołecznym znaczeniu jam i nijam, a przecież joga zajmuje się przede wszystkim przemianą osobowości.
Jamy i nijamy jogi nie zostały ustalone tylko jako przykazania zwykłego moralnego kodeksu, lecz jako praktyczne wskazówki dla osiągnięcia zdrowia psychicznego.
Właściwie każdy system religijny, czy społeczny kieruje się uniwersalnymi nakazami moralnymi.
Moralność to zbiór zasad, które określają, co jest dobre a co złe. Którymi zgodnie z danym światopoglądemreligijnym bądź filozoficznym powinni kierować się ludzie.
Większość ludzi ma zasady moralne głęboko wpojone w podświadomość w trakcie procesu wychowawczego i często w ogóle nie zastanawia się nad ich genezą. Naruszenie tych zasad powoduje zwykle wewnętrzny konflikt psychiczny.
Jamy i niyamy to pierwsze dwa etapy na ośmiostopniowej ścieżce jogi. Podobnie jak korzenie i pień drzewa, stanowią fundament, bez którego nie można zacząć podążać ścieżką jogi. Jamy i niyamy są to proste uniwersalne zasady, jednak w swojej prostocie, jak to często bywa – trudne do zrealizowania. Nie oznacza to od razu, że trzeba przestrzegać tych nakazów zawsze, wszystkich; człowiek ma prawo do błędów. Ważniejsza jest zgoda na nie i pełna akceptacja. Nauka jogi mówi w wielu tekstach o tym, że osoby przestrzegające zaleceń moralnych nie spotykają na swojej drodze żadnych trudności, a los im sprzyja.
tekst: Małgosia Kłaniecka
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
tłumaczenie Polski"Otwarte Serca" (Rosa Giove). Błogosław swoje serce, otwórz się na uczucie, zdobądź wiedzę, Odłoż powód[niecheci] i niech świeci słońce, ukryte wewnątrz. Ábretememoria stare, ukryte w ziemi, rośliny, podwodnych swiatów, pod ostrzałem promieni. Błogoslaw swoje serce, otwórz się na uczucie, zdobądź wiedzę, odłóż powód[niecheci]i niech świeci słońce, ukryte wewnątrz. To jest czas, to jest teraz. Błogoslaw swoje serce i pamiętaj, uzdrowienie ducha, zabliźni się mioloscią , jak drzewo Flore ... ce i życie trwa ... Blogoslaw swoje serce, otwórz się na uczucie, zdobądź wiedzę, odłóż powód [niecheci] niech świeci słońce, ukryte wewnątrz.
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
Abrete corazón, icaro de ayahuasca.Publicado el 21 agosto 2012| Deja un comentario
“Ábrete corazón” (Rosa Giove).
Ábrete corazón, ábrete sentimiento, ábrete entendimiento, deja a un lado la razón y deja brillar al sol, escondido en tu interior.
Ábretememoria antigua, escondida en la tierra, en las plantas, bajo el agua, bajo el fuego.
Ábrete corazón, ábrete sentimiento, ábrete entendimiento, deja a un lado la razón y deja brillar al sol, escondido en tu interior.
Es tiempo ya, ya es ahora.
Ábrete corazón y recuerda; como el espíritu cura, cómo el amor sana, cómo el árbol flore …ce y la vida perdura…
Ábrete corazón, ábrete sentimiento, ábrete entendimiento, deja a un
lado la razón y deja brillar al sol, escondido en tu interior.
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
16.04.2016 g. 19.00 Cykle planet według Richarda Tarnasa i prognoza dla Polski – wykład Wojciecha JóźwiakaJozwiak_Wojciech_foto_150
Izabela Podlaska-Konkel 26/01/2016 0 Comments
Aktualności, Konferencja astrologiczna, Wykłady
VIII Konferencja Polskiego Stowarzyszenia Astrologicznego
15-18.04.2016, Warszawa
Polskie Stowarzyszenie Astrologiczne
zaprasza w sobotę 16.04.2016 o g. 19.00 – 20.00
Millennium Plaza, Al. Jerozolimskie 123a, sala 11, XV piętro
na wykład Wojciecha Jóźwiaka
„Cykle planet według Richarda Tarnasa i prognoza dla Polski”
Amerykański historyk i astrolog Richard Tarnas odkrył działanie w historii cykli powolnych planet: „cykl rewolucyjny” Urana i Plutona, „cykl wojenny” Saturna i Plutona, „cykl odkrywczy” Jowisza i Urana i „cykl religijny” Urana i Neptuna. Na podstawie tych cykli oraz cyklu Saturna dla Polski można spróbować prognozy dla Polski na najbliższe lata.
Adam Pernal medycyna sportowa
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
Nasze demony są to nasze obecne problemy,mentalne uwikłania blokujące doświadczenie
wolności i radości w naszym życiu.
Z kochającym umysłem, zatroszcz się czule
O wrogich bogów i demony, które istnieją tylko pozornie,
I łagodnie wejdź pośród nie.
Maczig Labdron (1055-1145)
W 1985 roku, dwanaście lat po tym, jak w Manali zaczęłam uczyć się czie od Gegyena, pewne wydarzenia z mojego osobistego życia nadały tej praktyce szczególnego znaczenia. Mieszkałam we Włoszech już sześć lat, z czego pięć minęło od śmierci [mojej córki] Chiary. Zrozumiałam, że moje małżeństwo nie ma szans z powodu zdrad męża i problemów wynikających z jego nałogów. W okresie poprzedzającej rozwód separacji na własnej skórze doświadczyłam wielkiej mocy czie. Procedura rozwodowa stanęła w martwym punkcie z powodu sporu dotyczącego opieki nad naszym synem. Włoskie przepisy mówiły, że jeśli chcę zachować prawo do opieki nad Cosem, to muszę pozostać we Włoszech – nie wolno mi było wyjechać z synem bez zgody jego ojca. A on nie chciał się na to zgodzić. Konflikt ten był powodem wielkiego napięcia między nami i wydawało się, że żadne rozwiązanie nie jest możliwe. Wkrótce miała odbyć się rozprawa sądowa, więc któregoś wieczoru pomyślałam sobie: „Zrobię praktykę czie, mając w umyśle tę trudną sytuację”.
Kiedy dzieci poszły spać, wzięłam bęben i dzwonek i zaczęłam śpiewać starożytną melodię czie. Podczas tej praktyki przekształca się własne ciało w nektar, który ma być pokarmem dla wszystkich istot, począwszy od buddów i innych oświeconych. Nektar ofiarowuje się ze współczuciem wielu gościom, w tym spersonifikowanym formom swoich demonów, na przykład lękowi. Wyobraziłam sobie, że jednym z tych gości jest mój mąż, że moje ciało rozpuszcza się w nektar miłości i akceptacji, a mój mąż pije go tyle, ile potrzebuje. Składając taką ofiarę, na chwilę uwolniłam się od złości i pragnienia, by uciec z Włoch z synem; mogłam obdarować męża z wielkim współczuciem i na chwilę puściłam linę, którą każde z nas próbowało przeciągnąć na swoją stronę. Nakarmiłam też spersonifikowaną postać mojego demona lęku, który pojawił mi się jako wycieńczona, sina postać ze strasznym wyrazem twarzy, sterczącymi włosami i przyssawkami zamiast dłoni jak u ośmiornicy. Karmiąc z otwartą wielkodusznością męża i demona, przestałam z nimi walczyć. Gdy już się nasycili, a ja dokończyłam praktykę, poczułam, że uwolniłam się od napięcia „ja przeciwko tobie”. Kładłam się spać ze spokojem, którego nie doświadczałam od wielu miesięcy.
Następnego ranka zadzwonił do mnie mój mąż, który mieszkał w wynajętym apartamencie po drugiej stronie Rzymu, z pytaniem, czy moglibyśmy się spotkać. Nigdy nie zapomnę naszej rozmowy. Siedzieliśmy w salonie w naszym dawnym wspólnym mieszkaniu, na kanapie obitej beżową bawełną. Przez otwarte okna wlewało się słoneczne światło.
– Wczoraj wieczorem coś się we mnie zmieniło – powiedział. – A rano postanowiłem, że pozwolę ci wyjechać z Cosem do Stanów. Zrozumiałem, że nie byłem wobec ciebie w porządku i że wiele wycierpiałaś. Wierzę, że ułatwisz mi utrzymywanie kontaktów z Cosem i że pozwolisz mi uczestniczyć w jego życiu na tyle, na ile to będzie możliwe.
Patrzyłam na niego ze zdziwieniem i z niedowierzaniem. Co mu się stało? I wtedy przypomniałam sobie, że poprzedniego wieczoru zrobiłam praktykę czie, w której odpuściłam walkę toczoną od miesięcy, w której nakarmiłam z miłością i współczuciem męża i mój lęk. Kiedy wypuściłam swój koniec liny, mój mąż też przestał odczuwać napięcie, pojawiła się przestrzeń, w której mógł zmienić swoją decyzję.
Dzięki temu bardzo konkretnemu doświadczeniu po raz pierwszy zobaczyłam, że praktyka karmienia demonów to coś, co w sposób bardzo szczególny i bezpośredni odnosi się do mojego życia, do moich zmagań jako matki i kobiety żyjącej w zachodniej kulturze. Zrozumiałam, że demony, które karmiłam podczas praktyki czie, były tak naprawdę częścią mojego codziennego życia; były moimi „sprawami”, moimi problemami, moimi lękami, moją złością. Zrozumiałam, że demony to nie tybetańskie czy azjatyckie potwory ze zwijanych malowideł, które nie mają związku z moim normalnym życiem. Nagle okazało się, że praktyka w całości odnosi się do moich nadziei i moich lęków.
Po tym doświadczeniu moje pojmowanie czie uległo zmianie, zaczęłam personifikować i karmić własne demony – emocje, choroby, lęki. Dopiero później, gdy zaczęłam nauczać czie, opracowałam pięciostopniową wersję praktyki przedstawioną w tej książce. Ale już w tamtym momencie pojawiło się rozumienie demonów jako wewnętrznych konfliktów. Cokolwiek się wyłaniało, karmiłam to w czasie praktyki czie. A natknąć się na demona nie było trudno. Cały czas je w sobie nosiłam. I nieważne, którego zaprosiłam na ucztę – na koniec zawsze uwalniałam się od napięcia.
W 1989 roku, trzy lata po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych, poznałam mojego obecnego męża Davida. Był instruktorem w grupie teatralnej i tanecznej mojej córki. Ta znajomość obudziła we mnie wielkiego demona, demona porzucenia rozjuszonego zdradami mojego byłego męża. W wyniku działań demona niszczyłam każdą obiecującą relację, zbyt wcześnie domagając się zobowiązań albo prowokując zdradę jako rodzaj samospełniającego się proroctwa.
Myślałam: „Nie będę zajmować się tym idiotycznym, upokarzającym lękiem przed porzuceniem. Jeśli go zignoruję, sam zniknie. Poza tym moje obawy, że zostanę porzucona, mają mocne uzasadnienie”. Tylko że demon wcale nie zamierzał odchodzić. Rósł w siłę i robił się coraz bardziej natarczywy. W końcu zaczęłam go karmić w praktyce czie, bo zrozumiałam, że jeśli się nim nie zajmę, zamieni mój związek z Dave’em w piekło. Walczyłam z tym demonem od lat, ale to nie znaczy, że naprawdę poświęcałam mu uwagę.
Postanowiłam zrobić eksperyment i pracować z demonem porzucenia bardzo intensywnie, co dzień przez miesiąc, i zapisywać w dzienniku wszystko, co się wydarza. Oprócz praktyki czie wykorzystywałam też metody zachodniej psychologii, to znaczy nadawałam demonowi osobową formę, podejmowałam z nim komunikację, zajmowałam jego miejsce, stawałam się nim i dawałam mu to, czego potrzebował. Opierając się na praktyce czie, opracowałam prostą wersję pięciu kroków, polegającą na rozpuszczaniu własnego ciała w nektar i karmieniu nim demona tak długo, aż się nasyci. Wtedy demon albo się rozpływał, albo zamieniał w pozytywną postać. Na koniec pozostawałam w przestrzeni świadomości, która się wówczas otwierała.
Mój demon porzucenia, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam, był małą, pięcioletnią dziewczynką o smutnym, przebiegłym spojrzeniu. Dziewczynka miała ciemne, potargane włosy, duże, niebieskie oczy i ostre zęby wampira. Mówiła: „On od ciebie odejdzie. Ja się nie mylę. Dobrze wiesz, że i tak zostaniemy tylko we dwie, ty i ja. Jestem twoją jedyną prawdziwą przyjaciółką. Nigdy cię nie opuszczę i zawsze będę ci mówić, co cię czeka. Jestem przewidywalna. Na mnie możesz liczyć.” Gdy to mówiła, wydawało się, że staje się coraz silniejsza.
Karmiłam ją codziennie, posługując się czie i opracowaną przez siebie metodą, a ona zaczęła się zmieniać. Straciła wampiryczny wygląd. Po prostu była smutna. Pod koniec miesiąca była bezbronna, czuła i wdzięczna za uwagę, którą jej poświęcam. A najbardziej niesamowite było to, że dzięki moim wysiłkom przestała mnie niepokoić i sprawiać mi problemy. Wcześniej pogodziłam się z tym, że już zawsze będzie ze mną, jako mój „główny problem”, ale wcale tak nie było. Nastąpiły bardzo konkretne zmiany. Moja relacja z Dave’em bardzo się poprawiła i w końcu zamieniła w cudowne małżeństwo, które trwa do dzisiaj.
Mniej więcej w tym samym czasie, zachęcona przez Namkhai Norbu Rinpocze, zaczęłam prowadzić odosobnienia czie. Przekonałam się wówczas, że ludziom wywodzącym się z kultury zachodniej trudno jest zrozumieć praktykę karmienia demonów, którą wciąż pojmowali jedynie na poziomie intelektualnym. Postanowiłam więc uczyć ich także wizualizacji, którą stworzyłam na użytek pracy z własnym demonem porzucenia i w której nadaje się demonowi cielesną postać, a potem zaczyna go karmić. Pokazywałam w ten sposób swoim uczniom, jak pracować z demonami będącymi realnymi problemami życiowymi, a nie tylko teoretycznymi buddyjskimi pojęciami.
Demony, o których mówię, to nie żadne duchy, gobliny czy sługi szatana. Gdy poproszono Maczig o definicję demona, odpowiedziała tak: „Demony to nie są realnie istniejące, wielkie, czarne budzące przerażenie stworzenia. Demonem jest wszystko to, co uniemożliwia nam wyzwolenie”.
Nasze demony to nie starożytne gargulce rodem z XI-wiecznego Tybetu. To nasze troski, nasze życiowe problemy, które nie pozwalają nam doświadczyć wolności. Może to być konflikt z partnerem, strach przed lataniem samolotem albo uczucie niezadowolenia, którego nas ogarnia, gdy patrzymy na siebie w lustrze. Twoim demonem może być lęk przed porażką, uzależnienie od papierosów, alkoholu, pornografii albo pieniędzy. Twój demon może napełniać cię lękiem przed porzuceniem albo sprawiać, że ranisz najbliższe ci osoby. Osoba cierpiąca na bulimię nosi w sobie demona, który ciągle domaga się słodyczy albo tłustych potraw. Demon anoreksji mówi, że jeśli coś zjesz, to znaczy, że poniosłaś klęskę i że nigdy nie będziesz wystarczająco szczupła. Demon lęku przekonuje, że nie możesz wjechać na ostatnie piętro wysokiego budynku albo wyjść na spacer po zmroku.
Większość ludzi powie zapewne, że nie wierzy w demony, ale to słowo jest w powszechnym użyciu, a kiedy je słyszymy, wiemy, co oznacza. Na przykład zazdrosna osoba mówi o swoim „demonie zazdrości”. Używamy określenia „ciągle dręczą go jakieś demony”. Często słyszymy też, że ktoś „zmaga się ze swoimi demonami” lub że weterani wojenni „toczą walkę z demonem stresu pourazowego”.
Tak naprawdę demony są częścią umysłu, a to oznacza, że nie są obdarzone niezależną egzystencją. Mimo to zajmujemy się nimi tak, jakby były rzeczywiste, wierzymy, że istnieją naprawdę – spytajcie o to kogoś, kto zmagał się ze stresem pourazowym, z nałogiem albo lękiem. Demony dają o sobie znać bez względu na to, czy je prowokujemy, czy nie. Dla umysłu demony są rzeczywistością, więc podejmujemy z nimi walkę. Zazwyczaj nawyk walki z dostrzeganym problemem dodaje demonowi sił zamiast go osłabiać. Tak naprawdę demony wywodzą się z naszej skłonności do tworzenia polaryzacji. Gdy zrozumiemy, jak pracować z potrzebą zdobycia przewagi nad domniemanym wrogiem, ze skłonnością do postrzegania wszystkiego w kategoriach albo-albo, uwolnimy się od demonów, bowiem usuniemy ich przyczyny.
Mamy również skłonność do projektowania własnych demonów na innych. Gdy zastanowimy się, co najbardziej potępiamy w innych ludziach, to zobaczymy w tym odbicie własnych demonów. Gdy spojrzymy uważniej na tych, których krytykujemy albo próbujemy kontrolować, odnajdziemy demony, które w sobie skrywamy. Kiedy zachowujemy się tak, jak byśmy nie mieli cienia, jesteśmy szczególnie narażeni na poddanie się władzy własnych demonów. Problem mogą mieć z tym zwłaszcza księża i kaznodzieje, ponieważ przekonanie, że oni swoje demony już pokonali, jedynie wzmacnia w nich skłonność do nieustannej walki. W rezultacie ulegają hipokryzji i autodestrukcji, z jednej strony potępiają seks jako zło, a z drugiej potajemnie go uprawiają na rozmaite sposoby.
Słynny protestancki kaznodzieja Ted Haggard, pastor w największym kościele ewangelickim w Colorado Springs, sprawiał wrażenie uczciwego ojca rodziny, miał żonę i piątkę dzieci. Potępiał z ambony zażywanie narkotyków, homoseksualizm i małżeństwa jednopłciowe, ale jednocześnie sam spotykał się w Denver z homoseksualistą uprawiającym prostytucję. Po kilku latach takich spotkań jego partner usłyszał w telewizji, jak Haggard wypowiada się przeciwko małżeństwom gejów. Zbulwersowany taką hipokryzją, opowiedział dziennikarzom, że Ted Haggard od trzech lat jest jego klientem, a na dodatek kupował też od niego narkotyki. Haggard, zmuszony do rezygnacji ze stanowiska w założonym przez siebie kościele, udał się na odosobnienie, zdecydowany dalej „walczyć” z demonami zakazanych pragnień.
Chcę przez to powiedzieć, że często wyśmiewamy lub krytykujemy te osoby, które są ucieleśnieniem czegoś, od czego usiłujemy się w sobie odciąć. Naturalnie każdy z nas ma jakieś popędy, którym nie powinien ulegać, na przykład skłonność do zachowań agresywnych, chęć kradzieży czy wykorzystywania drugiej osoby. Jednak wyparcie nie jest najlepszym sposobem radzenia sobie z niechcianymi impulsami. Kiedy się do nich przyznajemy, kiedy wyciągamy je z szafy i zajmujemy się nimi świadomie, są mniej groźne niż wtedy, gdy z nimi walczymy. Trzymane w ukryciu, rosną w siłę. Im bardziej próbujemy je zamknąć, tym bardziej stają się podstępne i niebezpieczne.
Karmiąc demony zgodnie z opisaną w tej książce procedurą pięciu kroków, integrujemy wyparte i odrzucone części nas samych. Kiedy Carl Gustav Jung przeżywał osobisty kryzys, zauważył, że personifikacja wypartych elementów własnej osobowości łagodzi wewnętrzne napięcia. Najpierw wyobrażał sobie, że przywołuje te niechciane aspekty i nadaje im konkretną postać, potem zadawał im pytania, po których pojawiał się jakiś obraz, wreszcie niepokój znikał. Na podobnej zasadzie, jeśli karmisz swoje demony uosabiające jakąś część ciebie, wchodzisz z nimi w interakcję i integrujesz je, dając im to, czego potrzebują, to w ten sposób je uwalniasz.
CZY DEMONY ZAWSZE NALEŻY TRAKTOWAĆ JAK PRZESZKODY?
Czasem bywa tak, że demony mają nam dużo do zaofiarowania. Po pierwsze, budzą nas. Gdy dopada nas atak złości, stresu albo lęku, nie musimy traktować go jako czegoś, z czym trzeba walczyć, co należy stłumić albo ukrywać. Lepiej zobaczyć w tym demona, który doprasza się o naszą uwagę.
Kiedy Andrea, trzydziestoletnia nauczycielka, zgłosiła się do ośrodka Tara Mandala jako wolontariuszka, wydawało się, że z niczym sobie nie radzi. Drewno na ognisko było mokre, komin się zapychał, pokój miała zawalony swoimi nierozpakowanymi rzeczami, a jej umysł był tak zaśmiecony, że nie była w stanie medytować. Jakiś czas temu rozstała się z partnerem, z którym przeżyła dziesięć lat. Nagle zaczęła za nim strasznie tęsknić, nękały ją wątpliwości, czy rozstanie rzeczywiście było dobrą decyzją.
Jak mi powiedziała, miała wrażenie, że świat sprzysiągł się przeciwko niej. Bardzo chciała uporządkować swoje rzeczy, żeby móc naprawdę medytować. Uważała, że będzie mogła rozpocząć prawdziwą praktykę dopiero wtedy, gdy usiądzie spokojnie na poduszce w schludnie posprzątanym pokoju. Starałam się jej pokazać, że to nie zewnętrzne okoliczności są jej prawdziwym demonem i że przeszkody, które napotyka, może uznać za dar. Stopniowo zaczęła widzieć w tych trudnościach własne lęki i nadzieje, a nie siły zewnętrzne. Podsunęłam jej myśl, że być może jej pragnienia, jej smutek i frustracja nie są demonicznymi przeszkodami w praktyce duchowej, lecz zachętą, by to, czego się uczy, odniosła do tego, co się naprawdę dzieje, a nie do swoich wyobrażeń, co powinno się wydarzyć. Poprowadziłam ją przez cały proces karmienia demonów i nauczyłam ją samodzielnej pracy tą metodą.
Gdy Andrea nakarmiła już swoje demony, jej ogląd sytuacji zmienił się radykalnie. Przestała uważać, że wszystko się przeciwko niej sprzysięgło i zaczęła traktować pojawiające się trudności jak nauki. W ten sposób stały się one jej sprzymierzeńcami w praktyce duchowej. Zauważyła też, że nieustająco obwiniała cały świat za swój stan wewnętrzny.
Każdy z nas wyobraża sobie, że praktyka duchowa powinna toczyć się spokojnie, ale z reguły to właśnie najtrudniejsze, najbardziej upokarzające chwile pozwalają najmocniej doświadczyć przebudzenia.
Gdy mój syn Cos w wieku dwudziestu pięciu lat rozpoczynał surowe, roczne odosobnienie, Adzom Rinpocze powiedział mu: „Pamiętaj, łatwo jest praktykować w sprzyjających okolicznościach. Sprawdzianem dla praktykującego jest to, czy umie praktykować w okolicznościach trudnych”. Bardzo mu to pomogło, gdy podczas odosobnienia zaczęły nawiedzać go demony. Z tym większą determinacją pracował z tym, co się pojawiało i karmił swoje demony zamiast użalać się nad sobą czy czuć się zniewolonym przez własne myśli i emocje.
Gdy w naszym życiu pojawiają się trudności, możemy je uznać za przeszkody albo za doświadczenie, które mówi, że musimy coś w sobie zmienić. Bez tych wyzwań i bez uznania własnych błędów moglibyśmy całe życie czekać na idealne okoliczności, zamiast uczciwie pracować nad sobą. Tak naprawdę nasi „wrogowie”, ci, którzy wymagają od nas najwięcej, są naszymi największymi nauczycielami. Zamiast uznawać ich za demony, potraktujmy ich jak dary.
Lęki, obsesje i uzależnienia to części nas samych, które nabrały „demonicznych” cech, kiedy zostały odszczepione i wyparte, kiedy wypowiedziano im wojnę. Gdy próbujemy przed demonami uciekać, one rzucają się za nami w pogoń. Kiedy zmagamy się z nimi jako z pozbawionymi formy mocami, wzmacniamy je, przez co całkowicie oddajemy się w ich władanie, wręcz dosłownie oddajemy im swoje życie. Na przykład często zdarza się, że ktoś, kto walczy ze swoim alkoholizmem zamiast nakarmić korzenie uzależnienia, umiera na marskość wątroby. Ktoś, kto mocuje się z depresją, zamiast uporać się z jej przyczyną, popełnia samobójstwo. Musimy uświadomić sobie, że taka walka jest bezowocna, a przekonanie, że jest się prześladowanym przez okoliczności zewnętrzne, nie przyniesie żadnego rozwiązania. Musimy nadać swoim demonom formę i pozwolić przemówić tym częściom nas samych, które uważamy za prześladowców. Zajmując się nimi, odnajdziemy przyczyny swoich zachowań i przetransformujemy tę energię w sprzymierzeńca. Nie oznacza to, że mamy ulegać destrukcyjnym impulsom – musimy raczej rozpoznać potrzeby, które się pod nimi kryją. Taka transformacja jest możliwa dzięki praktyce karmienia demonów.
Pisząc o tym, co powinniśmy przetransformować, posługuję się najczęściej określeniem „demon”, ale mam też na myśli naszych bogów, czyli nasze obsesyjne pragnienia. Nasze nadzieje i tęsknoty mogą być takim samym problemem jak lęki. Na szczęście dzięki tej samej pięciostopniowej praktyce bogowie, tak jak ich odpowiedniki – demony, też mogą stać się naszymi sprzymierzeńcami.
Źródło: "Nakarmić swoje demony", lama Tsultrim Allione
Tłumaczenie: Elżbieta Smoleńska.
Adam Pernal medycyna sportowa
Temat: jamanijama
Demony rakaZ rozdziału Demony chorób
„Karmienie Swoich Demonów” Lama Tsultrim Allione
Rak jest demonem, który dotyka tysięcy ludzi. Jest wiele rodzajów raka, a karmienie tego demona może być bardzo pomocne w procesie zdrowienia. Roza, pracownik medyczny, często udzielała innym porad zdrowotnych, zaznała szoku, kiedy wykryto u niej raka piersi. Rozpoczęła intensywne leczenie chemioterapią i naświetlaniami. Pomimo tego, rak się dalej rozrastał. W przeszłości stosowała już metodę Karmienia Demonów, ale nie wpadła na pomysł, aby spróbować jej znowu, aż do momentu,kiedy okazało się, że chemioterapia nie jest skuteczna.
Kiedy Rosa skierowała uwagę do wewnątrz ciała, do piersi, gdzie mieściła się choroba, zobaczyła tam coś gorącego, czerwonego i lepkiego.Kiedy wyobraziła sobie tą energię stojącą naprzeciwko niej w uosobionej formie, zobaczyła wściekłą, czerwoną dziewczynkę. Zadała jej trzy pytania i zamieniła się z nią miejscami.
Na pierwsze pytanie dziewczynka odpowiedziała „Chcę, abyś przestała i mnie wysłuchała. Dlaczego cały czas mnie zaniedbywałaś? Ty głupia idiotko, ukrywałaś mnie. Teraz ci pokażę! Nie wiesz, że jestem silniejsza od ciebie?”
Odpowiadając na drugie pytanie, dotyczące jej prawdziwej potrzeby, czerwona dziewczynka odpowiedziała „Przestań udawać, że molestowanie się nie zdarzyło! Nienawidzę sposobu,w jaki mnie ignorujesz. Nienawidzę cię!”
Powiew wstydu przeszedł po Rozie. Przypomniała sobie, że jako mała dziewczynka była molestowana seksualnie przez swojego wujka, ale myślała, że była „ponad tym”, nie chciała, aby rodzina dowiedziała się, ponieważ się wstydziła i miała uczucie, jakby to była jej wina. Wujek również zagroził, że jeśli to wyjdzie na jaw, powie, oskarży ją o uwiedzenie go. Więc zdecydowała, że o tym zapomni, nikomu nie powie, a kiedy nadejdą jakiekolwiek wspomnienia stłumi je natychmiast. Wszystko wróciło, kiedy pojawiła się czerwona dziewczynka, która kontynuowała „Potrzebuję prawa głosu, potrzebuję mówić. Nie chcę milczeć, nie będęmilczeć. Sprawię, że będziesz cierpieć, jeśli dalej będziesz mnie uciszać”
Kiedy Roza w trzecim pytaniu zapytała jakby się czuła gdyby została wysłuchana, usłyszała „Czułabym się kochana”.
Roza poczuła mdłości, nie był to tylko efekt uboczny chemioterapii, ale także prawdy, która do niej dotarła. W nocy, robiąc praktykę Karmienia Swoich Demonów, nakarmiła czerwoną dziewczynkę miłością i uwagą. Potem wzięła farby i zaczęła malować. Pomimo że, demon był przerażający, poczuła się lepiej. Widząc czerwoną dziewczynkę przed sobą lepiej mogła się z nią połączyć, przybierając jej postać i głos.Namalowała także swojego sprzymierzeńca – grecką boginię Afrodytę.
Roza zdecydowała wykonywać pięciostopniową metodę Karmienia Swoich Demonów każdego dnia, zawieszając także nowe malowidła na ścianie. Malowanie było relaksujące i wiele wyjaśniające. Przez następne kilka tygodni, czerwona dziewczynka stawała się mniej wściekła i smutna. W końcu stała się miłym, spokojnym dzieckiem w czerwonej sukience przytulającym małego pluszowego króliczka, takiego, jakiego Roza miała w dzieciństwie. Namalowała także swoich sprzymierzeńców, którzy pojawiali się w różnych formach.
Po pięciu miesiącach zrobiono tomografię i powiedziano jej, że jej rak jest w całkowitej remisji. Pozostawiła trochę malowideł swojego demona i sprzymierzeńców na ścianie, jako pamiątkę, a także karmiła demona zawsze, kiedy ogarniał ją strach przed nawrotem choroby.Jakiś czas jeszcze kontynuowała chemoterapię i naświetlania oraz poddała się psychoterapii, aby pracować nad traumą seksualnego nadużycia.
Patrząc na demony chorób, możemy zauważyć, że karmienie ich jest efektywniejsze od walczenia z nimi. Nawet w mniej dramatycznych sytuacjach, kiedy czujesz, że bierze cię przeziębienie czy grypa spróbuj nakarmić demony tych chorób. Często dając szansę głosu emocjonalnym problemom możemy zatrzymać chorobę. W takich przypadkach zwykle trzeba pracować z wielorakimi demonami.
Nawet, jeśli zdecydujesz walczyć z chorobą tradycyjną lub konwencjonalną medycyną, odkrycie zasadniczej potrzeby twojego demona może uświadomić ci coś bardzo ważnego. A sprzymierzeniec, który przychodzi w czwartym kroku może dać ci wsparcie podczas leczenia.
Lama Tsultrim Allione z pierwszą wizytą w Polsce 3-4 listopad 2014
Zapraszamy: https://www.facebook.com/events/127204740812819/
Premiera polskiego wydania książki "Karmienie Swoich Demonów - Starożytna Wiedza Rozwiązywania Wewnętrznego Konfliktu" już wkrótce!
Adam Pernal medycyna sportowa