konto usunięte
Temat: Chyba o to wlasnie chodzi..
Artykul przekopiowany z jakilinux.orgWszystko powinno być tak proste jak to tylko możliwe… albo i prostsze
5 czerwca 2007, Keyto
Zacznijmy od tego, że Linux jest świetny. Wolny, darmowy, stabilny, niezawodny, elastyczny, skalowalny i… nie wiedzieć czemu ludzie go używać nie chcą. Marudzą, że trudny, że problemy ze sprzętem i że programów nie ma. My odpowiadamy, że to całkowita nieprawda. System jest prosty, problemy i pod Oknami się trafiają, a programów… całe mnóstwo.
No bo weźmy na przykład takiego Internet Explorera (takie „niebieskie E”). W Linuksie mamy Firefoksa, Operę, Konquerora, Galeon, Epiphany, SeaMonkey, Flocka, IceWeasel, Amayę, Linksa, Lynksa a jak się ktoś postara to i „niebieskie E” zadziała. Wybierać, przebierać, do wyboru, do koloru. I o co tym ludziom chodzi? Obawiam się, że właśnie o to.
Zrozumieć “ZU”
Żeby owo zjawisko ogarnąć, należy się na moment wczuć w psychikę „zwykłego” Użytkownika. Kolegom informatykom przypominam, że Użytkownik nie wie jak działa komputer, programy, co to są protokoły i porty. Truizm? Oczywiście, ale mam wrażenie, że mało kto na co dzień o tym pamięta. Przeciętny Użytkownik nie wnika jak coś działa, czy ma jakąś licencję i czy dałoby się daną czynność zrobić inaczej, a nie daj Boże szybciej i lepiej. Najczęściej bazuje na gotowych rozwiązaniach. Po kupieniu komputera ma już zainstalowany system operacyjny, a jak nie ma, to prosi nas – informatyków o jego zainstalowanie. Przepraszam… o czym ja piszę… Użytkownik nie wie co to jest system operacyjny. Od lat dostaję wszelkie wariacje pytań, od znajomych, znajomych znajomych, współpracowników, ich rodzin, i znajomych znajomych ich rodzin na temat „dlaczego to nie działa”? Na ogół najlepszą odpowiedzią byłoby jak sądzę, że parafrazując Terry Pratchett’a „Demon napędzający ten złom, wziął wolne”, to byłoby o wiele prostsze niż na przykład „brak uprawnień do gałęzi klucza HKLM”. Ja jednak próbuję czegoś bardziej ziemskiego. Standardowo jednym z pierwszych pytań jest to o wersję systemu. Najczęściej otrzymywaną odpowiedzią w ciągu tych wszystkich lat było „Word”. Mówię poważnie, po prostu „Word” bez numeru wersji i bez tłumaczenia czy jest on częścią pakietu Office czy może samodzielnym programem w ich komputerze. A przede wszystkim, bez wnikania w to, że w sumie jest to chyba jednak procesor tekstu. Tak było w latach dziewięćdziesiątych i niewiele lepiej jest obecnie, choć naiwnie sądziłem, że wraz z wszechobecną edukacją sytuacja się poprawi. Przeciętny Użytkownik komputera nie ma pojęcia czego używa a często nawet po co tego używa.
Tak, tak – już słyszę krytykę, że ja nie doceniam ludzi, a wręcz obrażam ich inteligencję. Że nie ma nic trudnego w zapamiętaniu „Windows Me”. Ale rzeczywistość jest taka, że ani me ani be. Ja po prostu opisuję to co widzę i słyszę od lat. Takie są doświadczenia moje, a także moich znajomych pracujących w różnych firmach. Problem w tym, że komuś kto zna na pamięć zawartość katalogu etc lub strukturę rejestru Okien, trudno zrozumieć, że są ludzie którzy nie wiedzą co to jest katalog etc i rejestr, i co więcej, ich to w ogóle nie interesuje bo komputer jest dla nich takim samym narzędziem jak młotek czy czajnik.
Reasumując – przeciętny Użytkownik nie używa Internet Explorera, czy Firefoksa. Przeciętny Użytkownik nie używa „przeglądarki internetowej”. Używa „Internetu”. Przeciętny Użytkownik nie używa komunikatora, tyko „Gadu”. Nie używa klienta poczty. Używa poczty „przez Internet” (czyli klika w znaczek „poczta” na stronie onetu, interii czy o2). Nie używa odtwarzacza multimediów tylko Winampa i tak dalej. (Można by stworzyć słowniczek.)
Po co ja to wszystko piszę? Chciałbym, żeby niektórzy z nas – informatyków (choćbym to miał być na przykład ja sam) zastanowili się nad takim paradoksem: że to nie Linux jest trudny… tylko jego Użytkownicy. My wiemy, że Linux bywa niekiedy prostszy od Okien, czy równie prosty jak OS X. Sęk w tym, że my jesteśmy dla przeciętnego Użytkownika „za trudni”. (To tak jak z zabezpieczeniami w informatyce. Setki tysięcy wydane na zapory ogniowe, filtry, ekspertów i skanery zazwyczaj i tak można wyrzucić w błoto bo prawie zawsze przyczyną naruszenia bezpieczeństwa systemu jest pracownik, a hacker i tak jest wyposażony głównie w telefon i wiedzę socjotechniczną. Najbardziej zawodny jest zawsze czynnik ludzki.)
Przeciętny Użytkownik nie przekona się do Linuksa tak długo, jak długo na podstawowe pytanie o to „jak ma wejść w internet” będzie dostawał wykład na temat silników renderujących i wyższości Gecko nad Presto, bądź vice versa. On tego nie zrozumie i się zniechęci. A już jako sceny z Latającego Cyrku Monty Pythona można by omawiać próby przekonania przeciętnego Użytkownika do używania konsoli. To po prostu nie przejdzie i według moich obserwacji każda próba przekazania Użytkownikowi wiedzy na temat basha czy struktury plików kończy się zakupieniem licencji na jedynie słuszny system rodem ze stanu Waszyngton.
Jak sprawdzić zawartość dyskietki?
Tak na marginesie – krótka historyjka. Jakoś tak w roku 1999 pracowałem na zlecenie w jednej zaprzyjaźnionej firmie. Znajomy poprosił mnie o rozwiązanie kilku bardziej zawiłych kwestii i siedzieliśmy, dyskutując zażarcie nad dwoma komputerami z Windowsem 98. W pewnej chwili do pokoju wchodzi pani – pracownica firmy i pyta, czy nie moglibyśmy sprawdzić, czy na dyskietce, którą trzymała w ręce znajduje się plik „dbs.doc”. Jako, że miałem właśnie otwartą sesję dos’a, wziąłem od tej pani dyskietkę, a w okienku sesji wpisałem „dir a:\dbs.doc”. Polecenie dir oprócz właściwej listy plików zwraca także informację o wolnym miejscu i wynikało z niego, że dyskietka jest pusta. Oddałem więc dyskietkę i zasugerowałem, że być może powinniśmy spróbować na innej bo na tej nic nie ma. Pani popatrzyła na mnie tak jakoś dziwnie i z uśmiechem zażenowania zaczęła mi tłumaczyć, że nie tak sprawdza się zawartość dyskietki. Po chwili (ponieważ ja obstawałem przy swoim) odeszła myśląc zapewne, że pojęcia o komputerach nie mam i w pokoju obok poprosiła kogoś innego o to aby po umieszczeniu dyskietki w stacji kliknął w ikonkę „Mój Komputer”, następnie w ikonkę dyskietki.
Ogólna konkluzja jak sądzę może być taka. Jeśli mamy w ogóle zachęcić ludzi do używania Linuksa, mówmy do nich językiem prostym. Jeśli trzeba podejmijmy za nich pierwszą decyzję, której przeglądarki ma używać i sprowadźmy cały „wykład” do czegoś w stylu: „O tutaj. Jeśli chcesz gościu włączyć internet – kliknij w ten znaczek.” Jeśli ktoś to pojmie i oswoi się z sytuacją, że nie musi to być „niebieskie E”, to być może sam będzie szukał, pytał i dociekał. A jeśli nie będzie – należy to uszanować i zaakceptować fakt, że są ludzie którzy używają komputerów, ale nie są nastawieni entuzjastycznie i mają do nich podejście delikatnie mówiąc nijakie.
Linux już jest świetny. Z “linuksiarzami” trochę gorzej…
Ja wiem, że większość z Was zakwalifikowała ten artykuł jako nudny. Rzecz w tym, że sądzę, iż mówi on o rzeczy ważnej. Aby budować zjawisko Linuksa nie trzeba być od razu hackerem jak Richard Stallman – wystarczyłoby czasem, poprzestając na „rzeczach drobnych” mówić do innych ludzi o Linuksie „po ludzku”. (Nawiasem mówiąc Richard potrafi mówić o rzeczach trudnych bardzo prosto. Jak chce.) Duża część prób przekonania Użytkowników do Linuksa kończy się ogólną kłótnią na temat wyższości jednych bibliotek systemowych nad drugimi. I w czasie gdy Linuksiarze dobrze się bawią, Użytkownik odchodzi myśląc: Ludzie – zejdźcie na Ziemię.”
Aha! Jeszcze jedno – z premedytacją piszę Linux – mając na myśli zjawisko a nie kernel. Kiedyś raz próbowałem wytłumaczyć znajomemu, że nazywanie całego systemu Linuksem jest błędne. Skończyło się na tym, że przestał mnie pytać o sprawy związane z komputerami i teraz mam spokój a znajomy używa Visty, tylko czy o to chodzi?
Od siebie tylko dodam, ze autor tu troszke chyba specjalnie przejaskrawia zeby uwidocznic problem, ale jezeli uda nam sie to uswiadomic ludzia robiacym Linuxa..Winda odejdzie w zapomnienie..