Napisałem drobny scenariusz do koncepcji Damiana (zwłaszcza w kwestii "pracy dla przyszłości przez duże P").
Post chyba jest dosyć długi więc dodałem śródtytuły i spis treści :-)
Spis treści
1. Przykładowy scenariusz
2. Podsumowanie w punktach dlaczego koncepcja Damiana tak rzadko zdarza się w rzeczywistości
3. A gdyby tak od drugiej strony - czyli trochę inny pomysł
1. Scenariusz
Przedsiębiorstwo chce wprowadzić na rynek nowy produkt, na którym zamierza zarobić mnóstwo pieniędzy. Zgłasza się do firmy konsultingowej i mówi, że ma takie i takie plany. Konsultant analizuje, ocenia i stwierdza, że aby osiągnąć zamierzoną sprzedaż trzeba zmienić sposób motywowania handlowców. Ale niestety system HR przedsiębiorstwa nie ma wymaganej funkcjonalności. Odpowiedni software co prawda jest, ale kosztuje 500 tys. PLN.
Więc firma konsultingowa tłumaczy swojemu klientowi, że ma grupę 10 programistów, którzy robili systemy HRowe i świetnie czują temat. I na zrobienie rozwiązania dla tego klienta potrzebują tylko 6 miesięcy. A kosztuje to to jedyne 250 tys. PLN.
Klient jest pełen podejrzeń, ale się zastanawia. Najpierw analizuje ile straci na tym, że software będzie za pół roku (a nie "od ręki"). Stwierdza, że jedyne 100 tys. Więc jest 150 tys. do przodu. Gra warta świeczki (będzie na pół nowego samochodu dla wiceprezesa:-). Ale klient na tym nie poprzestaje i robi dalszą analizę. I wychodzi mu, że jeżeli dostanie system za miesiąc to straci tylko 5 tys., jeżeli dostanie system za 2 miesiące - to już 13 tys. I tak ostatni miesiąc z tych 6 miesięcy na projekt jest warty 30 tys. Czyli jeżeli projekt się przedłuży o miesiąc to będzie w plecy najmniej 30 tys. ekstra.
Po tej analizie klient pyta się konsultanta, na jakich zasadach ten projekt będzie realizowany. Chce po prostu oszacować ryzyko. Konsultant informuje: "dziesięciu programistów będzie robić za darmo na drugim etacie, bo pracują na przyszłość" (koncepcja Damiana). I... w tym momencie klient złapał się za głowę, a konsultant - jak by sam usłyszał co powiedział - przeprosił za swoje słowa :-). Klient kupił system za 500 tys., wdrożył i - co prawda - ma wrażenie, że przepłacił, ale jest szczęśliwy bo czesze kasę na swoim nowym produkcie, który sprzedaje się znakomicie, bo handlowcy są świetnie motywowani. I wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
2. Trochę podsumowania w punktach
1) Praca na dwóch etatach (po 16h na dobę) jest bardzo trudna. Dodatkowo, problemy lubią pojawiać się parami (czyli w jednej i drugiej pracy razem).
2) Praca w domu od 17 do 1 a.m. niekorzystnie wpływa na rodzinę
3) Nie do końca rozumiem na czym polega "przyszłość przez duże P" w koncepcji Damiana? Na przyszłość składa się - między innymi - marka firmy (tu zarabiał będzie konsultant, a nie zespół programistów) i produkcie (produkt pod klucz, może być mało przydatny dla innych potencjalnych klientów). Właściwie jedyna pewna przyszłość w tym przypadku to wrzody dwunastnicy :-)
4) Wspomniane przez Artura ryzyko firmy doradczej i możliwość utraty reputacji
5) Firma doradcza właściwie nic z tego nie będzie miała. Klient będzie zadowolony jak wyda 500 tys. i tylko trochę bardziej zadowolony jak wyda 250 tys.
6) Jeżeli konsultant poleci dużą firmę informatyczną, za grubą kasę i się nie uda? To wtedy konsultant może powiedzieć klientowi, że sorry, ale wybraliśmy największą, najlepszą, najbardziej zaufaną firmę więc klęska nie jest naszą winą. Zrobiliśmy wszystko wg "best practice". A jeżeli poleci Tadka, Edka, Damiana, Pawła i kilku jeszcze świetnych chłopaków i się nie uda? Uuu.
7) Jakie są szansę na dalszy rozwój systemu za połowę ceny w perspektywie 10 lat? Czy jeżeli Tadek i Edek pojadą do pracy na wysypy to czy przypadkiem nie będzie to koniec cyklu życia ich produktu?
8) A gdyby jeszcze policzyć na kalkulatorku, jak to jest z tym projektem - to może się okazać, że nie da się go sensownie zrobić taniej o 50% tylko o 20%. Myślę, że nie ma sensu ryzykować dla 20%.
itd.
3. A gdyby tak od drugiej strony
Teraz spróbujmy podejść do tematu inaczej. Może poniższy pomysł to nie żeglowanie po Błękitnym Oceanie, ale wydaje się całkiem świeży. No i jest szansa na ciekawą analizę.
U podstaw poniższej koncepcji leży: (a) pomysł Damiana, (b) zasada, że lepiej być konsultantem niż programistą (c) na produkcji softwaru głównie "przyszłość robią" (czyli odcinają kupony później), nie programiści, a menadżerowie.
Mamy firmę konsultingową (branża IT), która zajmuje się głównie proponowaniem współpracy swoim klientom z niezależnymi zespołami programistycznymi. Koordynuje takie projekty i dysponuje odpowiednim zapleczem, które pozwala ratować zagrożone produkty (np. przeniesienie projektu z jednego zespołu do drugiego, gdy ten pierwszy nie daje rady). Dysponuje odpowiednimi metodami analizy dla zrządzania portfolio projektów, dobrą metodyką i doświadczeniem.
No i oczywiście proponuję ceny o jakieś 25-35% niższe niż duże firmy, zapewniając podobną jakość.
Jest to koncepcja firmy konsultingowej specjalizującej się w takiej działalności. Oczywiście dalej to jest biznes doradczy - to znaczy poleca odpowiednie rozwiązania IT generalnie, a nie tylko robione przez zaprzyjaźnione zespoły.
Ten pomysł ma wiele haczyków i haków - ale... to już i tak za długi post, a rzecz trochę off-topic :-)
Swoją drogą ciekawe, czy ktoś dobrną do końca tego tekstu?
pozdrawiam
Paweł Picewicz edytował(a) ten post dnia 14.05.07 o godzinie 01:41