Damian Kamiński

Damian Kamiński Zamieniam informacje
w wiedzę ...

Zbierzmy najpierw parę faktów;
- na rynku jest mnóstwo doświadczonych programistów, którzy choć pracują na stanowisku „Programista” w zakresie obowiązków i tym co faktycznie robią mają obowiązki typowe dla projektantów i analityków.

- na rynku jest wiele firm konsultingowych które chętnie za wdrożenie warte 1 000 000 do swojej kieszeni zgarnęły by 200 000 zamiast 20 000.

- i na rynku jest również mnóstwo tzw. firm z marką które za dzień pracy swojego człowieka kasują od klienta do 3000 zł płacąc temu człowiekowi 75 zł

- oczywiście jest też mnóstwo klientów którzy płacą za to wszystko i grubo przepłacają.

Przy dobrym zbiegu okoliczności wielokrotnie szło by zorganizować sprawy tak żeby klient, konsulting i produkcja była zadowolona.

Wystarczyło by żeby taka firma konsultingowa mająca swoich klientów, zaoferowała porównywalne rozwiązanie za połowę ceny. To że będzie 2x tańsze nie znaczy że będzie 2x gorsze, po prostu mnóstwo pary nie pójdzie w gwizdek.

Rozliczając klienta np. 1500 za osobo dzień, klient dostaje 2x tańszą ofertę, a produkt prawdopodobnie lepszy gdyż ci ludzie którzy zamiast pod szyldem dużej firmy, zrobią to na własny rachunek dopilnują by było jak najlepiej, mają podwójną motywacje, więcej kasy do własnej kieszeni, oraz gra o wszystko albo nic. Innymi słowy „musi się udać” choć by świat się walił.

Słowo na koniec :)
Piękna teoria, więc dlaczego nie działa w praktyce ?

[warning] Nie doszukiwać się analogi bo takowych nie ma …Damian Kamiński edytował(a) ten post dnia 11.05.07 o godzinie 11:21

konto usunięte

BTW, problem jest jeszcze tej natury, ze ta "firma konsultingowa" musi byc odpowiednio duza zeby stanac do walki w przetargu na dany system, a czesto przy duzym systemie, sa tez duze oplaty:)

Swieta racja. Tylko, ze zawsze w pewnym momencie jest tak, ze ktos chce miec wiecej.Grzegorz Manda edytował(a) ten post dnia 11.05.07 o godzinie 11:28
Damian Kamiński

Damian Kamiński Zamieniam informacje
w wiedzę ...

Generalnie … nie mam na myśli startowania w przetargach. Chodzi mi raczej o to że klient już coś ma i chce jeszcze trochę, kolejna funkcjonalność, dodatkowy moduł, dedykowany soft do np. zarządzania flotą, integrujący się z obecnym systemem.

Wymieniać można długo, taki klient jest dobrym „targetem”, i z takim klientem idzie uniknąć tej całej zabawy w przetargi.Damian Kamiński edytował(a) ten post dnia 11.05.07 o godzinie 11:30

konto usunięte

Dlaczego nie dziala w praktyce? Przeciez od dawna wiadomo, ze to nie cena sie liczy <lol>:) Dotrzymywanie terminow tez schodzi na plan dalszy. Jak mowimy o przetargach publicznych czesto wogole jakosc juz nie ma znaczenia. Jasne, jezeli mowimy o sklepie ze srubkami p. Kowalskiego to wszystkie w/w rzeczy maja znaczenie (glowne). Zreszta co ja tu bede pisal. Prosze przyjrzec sie projektom realizowanym przez najwieksze polskie firmy IT, np. tej jednej o jedno oczko wiekszej od tej w ktorej pracuje;)

pozdrawiam

ps. uprzedziles mnie Damianie swoim postem:)Paweł Dolega edytował(a) ten post dnia 11.05.07 o godzinie 11:38

konto usunięte

Panowie, z tymi przetargami to przesadzacie...
prawdą jest, że objawy branży o których mowa w pierwszej wypowiedzi mają miejsce, ale kompletną bzdurą jest, że w przetargach publicznych jakość nie ma znaczenia - to się właśnie zmienia i to bardzo dynamicznie.
A to, że zawsze coś można sprogramować lepiej, wydajniej, "ładniej" to żadna nowość, pytanie które sobie trzeba zadać to czy założone terminy i budżety (czasami z pustego salomon nie naleje) to wytrzymają.

pzdr, patS

P.S. Nie mówie oczywiście o przypadkach gdy odbywa się to na zasadzie: "Panie Dyrektorze, Pan wybierze tą firmę z Gdańska do audytu tego projektu, to są dobrzy fachowcy (wypowiadający się jest członkiem zarządu i nie ma bladego pojęcia o it)".Patrycjusz Maciej Szydło edytował(a) ten post dnia 11.05.07 o godzinie 22:34

konto usunięte

Obawiam się, że sami programiści nie wystarczą, żeby sprzedać system. Na początku trzeba potencjalnego klienta przekonać, wytłumaczyć, że ta mała firma programistyczna jest lepsza od wielkiej, a nie tylko tańsza. Udowodnić, że odejście jednego lub dwóch pracowników nie zawali projektu. Po prostu wzbudzić zaufanie, nie mając za sobą marki wielkiego producenta oprogramowania, „doświadczenia” i referencji. Udowadnianie, że „jest nas dziesięciu programistów i każdy ma wielkie, takie i takie osiągnięcia” to zwykle za mało. Do sprzedaży trzeba mieć ludzi, którzy umieją sprzedawać.

Jako, że klient uważa, że współpraca z taką mała firmą to duże ryzyko, próbuje je sobie zrekompensować proponując naprawdę małe pieniądze za projekt. Nie jest to nawet 1/4 kwoty, którą dostałaby wielka firma. No i pojawia się wspomniany już problem utrzymania budżetu.

Gdy taka mała firma sprzeda wizję i zacznie robić system, to często klient zaczyna modyfikować specyfikację i zmieniać funkcjonalność, uważając, że wszystko mu wolno bo „mały” nie będzie z nim zadzierał. I pojawia się problem terminów. I mamy spiralę nienawiści :-)

pozdrawiam
Jacek Bień

Jacek Bień Sprzedawca

Witam
Do tego co napisal Paweł dodam płynność finansową. Nawet jak w umowie masz cząstkowe płatności to może braknąć na comiesięczne płatności dla 10 progrmistów.Już o poślizgach w płatnościachnie wspomnę. Samo zlecenie to znaczy jego pozyskanie to łatwizna tylko sfinansowanie te drobne 150 tys zł/miesięcznie przez 6 miesięcy robi maly problem. Damian żeby nie było że marudze zakładaj swoją firmę i do roboty. Na rynku jest dość miejsca na male firmy it i mogę polecić dobrych sprzedawców więc do roboty nad czym sie zastanawiasz???
Pozdro
JbJacek Bień edytował(a) ten post dnia 12.05.07 o godzinie 19:42

konto usunięte

Właśnie! Jacek poruszył kwestię chyba najważniejszą - płynność finansową. Właściwie to co napisałem w poprzednim poście to był tylko wstęp – takie małe „problemiki”:-).

Dobrym testem koncepcji małej, taniej firmy jest uruchomić Excela i dla potencjalnego zlecenia zrobić trochę obliczeń. Ile to będą pensje, ile ZUSy ile jakieś małe biuro w którym będzie można toczyć zażarte dyskusje o problemach projektu. Później warto zastanowić się, co jeśli jakaś kwota nie wpłynie na czas i jak się przed tym zabezpieczyć (portfolio projektów). Dobrze jest machnąć małą macierz ryzyka, oszacować prawdopodobieństwo wystąpienia problemów i obliczyć jak to wpłynie na zyski z projektu dla firmy (jakieś inwestycje w przyszłości bardzo by się przydały, żeby własna firma miała sens) i – przede wszystkim - na płynność finansową. Nie każdy lubi czekać na pensję po 3 miesiące.

Nie wspomnę już o zarządzaniu ludźmi. Po kilku miesiącach mniejszych lub większych problemów odkryjemy, że nie każdy jest tak zmotywowany jak na początku. A ewentualne „przyjaźnie”, które stały u podstaw pomysłu okazują się bardzo nietrwałe.

Te problemy to dalej tylko początek. Warto przeanalizować w jakich sytuacjach i w jaki sposób powstawały firmy, które są teraz potężnymi graczami na rynku.

pozdrawiam
Paweł
Damian Kamiński

Damian Kamiński Zamieniam informacje
w wiedzę ...

Generalnie, zgadzam się bezdyskusyjnie z większością argumentów jakie zostały podane. Ale nie do końca zrozumieliście „linie natarcia” jaką sobie wybrałem do „rozmyślań”.
- Co do puli klientów których trzeba przekonywać, problem jest zminimalizowany bo działamy „z ramienia” firmy consultingowej, która ma swoich klientów i znając ich potrzeby oferuje im „na boku” (co eliminuje rozważania o przetargach) coś porównywalnego za połowę ceny
- Kwestia handlowca, zakładam ze taka firma consultingowa jakimiś dysponuje, w końcu ktoś w ich imieniu obiecuje przecież za każdym razem złote góry.
- Kwestia biura, to samo … zapewne taka firma jakieś biuro ma skoro funkcjonuje od jakiegoś czasu.
- Problem finansowania „na starcie” jest do rozwiązania tylko w jeden sposób, gro ludzi którzy decydują się że przestają być wołami roboczymi a zaczynają pracować na swoją Przyszłość (przez duże P), sponsorują się sami tzn. traktują to jako inwestycje w siebie, czyli np. 8 godzin u swojego pracodawcy (żeby było za co przeżyć) a potem w domu kolejne 8 godzin po to żeby pomysł wypalił.

Brzmi to wszystko trochę desperacko, ale wiele osób jest w stanie poświęcić np. 2 lata z życiorysu pracując na de facto 2 etaty z czego tylko jeden jest płatny co miesiąc, żeby do czegoś w życiu dojść.
Kończąc nikt tu nie mówi o jakichś hiper mega projektach do których np. Prokom deleguje 200 osób. Jako cel mam na myśli projekty do których delegowanych jest osób 10.

Prosty przykład jak by to mogło wyglądać;
Firma consultingowa C ma klienta który dysponuje systemem ERP, ale chce sobie obsłużyć automatykę przemysłową, więc rozważa zakup od firmy np. CSB, albo Scanvaegt, albo od polskiego pana O, systemu do obsługi np. Wag :) , takie rozwiązania od tych firm kosztują od 100 000 do 1 000 000 zł, a oferują tyle (wiem z własnego doświadczenia) tyle ile jest w stanie stworzyć 5 programistów w pół roku (znających temat oczywiście).
Wiec firma C mówi firmie X, że może oczywiście wdrożyć im CSB za 500 000 zł ewentualnie za 250 000 zł może dostarczyć rozwiązanie autorskie o porównywalnej funkcjonalności, w pełni ukierunkowane na potrzeby firmy X (szyte na miarę).

Taka „akcja” ma szanse wypalić bo kilka razy widziałem to na własne oczy, ale generalnie nie jest to jakaś powszechnie stosowana praktyka. Klienci raczej popadają w dwie skrajności albo kupują od giganta coś co potrafi trochę i kosztuje góry kasy, albo zaganiają studentów żeby za grosze zrobili im coś co potrafi czynić cuda. Nie widzę u firm na naszym rynku jakiejś metody na pójście „pomiędzy” skrajnościami. A takie coś moim zdaniem jest korzystne i dla klienta i dla producenta (programiści + firma consultingowa). Klient oszczędza, a ludzie tworzący oprogramowanie raz, wychodzą finansowo lepiej na tym, a dwa tworzą produkty które da się sprzedać więcej niż raz.

Kończąc … gdzie jest błąd w moim myśleniu ? bo gdyby to było takie proste więcej osób próbowało by iść tym tropem.
Tadek Jacek W.

Tadek Jacek W. Kierownik Projektu

Tej firmy consultingowej nie rozumiem po co ona?. Budujesz firmę it typowo programistyczną informujesz o tym wszystkie cosu.....i tyle..

Paweł wspomniał o najważniejszym elemencie LUDZIE.

Damian jedna uwaga, pozycja okrakiem jest najmniej dogodną do sensownej pracy.

Żeby mieć z czego żyć warto tak ustawić firmę żeby jednak co miesiąc generowala przychód. Oczywiście ze to luźne uwagi i moim zdaniem warto o tym dyskutować nawet małe spotkanie przy piwie zorganizowac.
TWTadek Jacek W. edytował(a) ten post dnia 12.05.07 o godzinie 20:03
Damian Kamiński

Damian Kamiński Zamieniam informacje
w wiedzę ...

Hmm, jestem już na tyle świadomy (tak przynajmniej mi się wydaje) że wiem, że „ci inni” czyli z perspektywy produkcji (programistów) patrząc , handlowcy i konsultanci, czy z perspektywy consultingu patrząc , programiści i handlowcy, to nie tylko darmozjady z którymi trzeba się dzielić.

Wew. odczucia wielu młodych programistów są takie iż oni własnymi rękami coś robią, a wszyscy inni korzystają z tej puli którą oni wypracują.

Realia normalnej firmy są jednak takie że handlowcy, konsultanci (analizy/wdrożenia) i produkcja tworzą symbiozę. Tak przynajmniej powinno być wszyscy wszystkim są potrzebni. Bo konsulting nie będzie miał czego, ani komu wdrażać bez produkcji i handlowców, znowu programiści sami to sobie mogą sami dla siebie coś napisać.

Potrzebny jest handlowiec który potrafi sprzedać coś czego nie ma, konsulting żeby utrzymał klienta „przy życiu” przez czas produkcji, no i produkcja żeby to zrobiła.

Co do ludzi od produkcji tu nie widzę problemu, żeby zbudować sprawdzoną i pewną ekipę, do szczęścia brakuje tylko firmy konsultingowej która zapewne dysponuje handlowcem, i która przekona klienta żeby zaufał, oraz postawi sprawę w taki sposób że klient będzie chciał zapłacić 50 % a nie 5%.
Po to właśnie mi firma konsultingowa (pozatym zakładam że ona ma dojście do jakichś klientów)

Ps. To wszystko spekulacje (prawie jak plan) … mam nieodparte wrażenie że czegoś nie biorę pod uwagę dlatego pytam was o zdanie

Ach i jeszcze jedno … cały wywód opiera się na założeniu że ;
- Jest klient – chce kupić – tworzymy – formalizujemy – rozliczamy się
A nie na założeniach że
- Piszemy coś co powinno się sprzedać – szukamy klienta – sprzedajemy – rozliczamy się
Wariant pierwszy jest wg mnie wiele bezpieczniejszy i bardziej realny dla „startera”Damian Kamiński edytował(a) ten post dnia 12.05.07 o godzinie 21:14
Artur Zaorski

Artur Zaorski specjalista ds.
mission impossible
;-)

Hmmm
Czytam to co piszecie i widzę jeden zasadniczy błąd w rozumowaniu.
Dlaczego firma konsultingowa ma oferować swojemu klientowi ( którego zdobyła ciężką pracą ) niesprawdzony zespół, rozwiązanie?
Dlaczego ma wystawiać swoją dobrą reputację na szwank powierzając wykonanie zadania nowej firmie?
Dlaczego ma proponować klientowi tańsze rozwiązanie jeżeli może zaproponować droższe i w związku z tym uzyskać wyższy zysk?
Damian Kamiński

Damian Kamiński Zamieniam informacje
w wiedzę ...

Artur Z.:
Hmmm
Czytam to co piszecie i widzę jeden zasadniczy błąd w rozumowaniu.
Dlaczego firma konsultingowa ma oferować swojemu klientowi ( którego zdobyła ciężką pracą ) niesprawdzony zespół, rozwiązanie?
Dlaczego ma wystawiać swoją dobrą reputację na szwank powierzając wykonanie zadania nowej firmie?
Dlaczego ma proponować klientowi tańsze rozwiązanie jeżeli może zaproponować droższe i w związku z tym uzyskać wyższy zysk?

Hmm, jak dla mnie połowa z połowy to zawsze więcej niż 1/10. Wiec o tym w którym wariancie się więcej zarobi można polemizować.

Ale … chyba już mi się nakreśla odpowiedz na pytanie dlaczego ludzie nie robią częściej tego o czym próbuje pisać.
Prosta smutna odpowiedz … każdy chce się nie narobić i mieć pewną kasę no i po drugie nikt nikomu nie wierzy. Poza tym klient zapłaci, on przepłaca jego problem nasz zysk.

No ale przynajmniej z wątku wypłynęła jedna konstruktywna sugestia, iść bezpośrednio do klienta.

Z drugiej jednak strony, klient osobie wyrwanej z tłumu (w jego odczuciu) nie zaufa, firma konsultingowa której klient by zaufał nie pomoże bo to jej klient i woli zarobić pewne 5 zł niż ewentualne 10 no i kółko się zamyka.

Ech …
Jacek Bień

Jacek Bień Sprzedawca

Paweł zasugerował świetny pomysl na start-up, analiza powstania duzej firmy. Z branży it nie znam ale myślę że zawsze jest tak samo. Mój obecny szef zaczął bardzo prosto poszedł do producenta i powiedział że na takim a takim obszarze chce obsługiwać klientów i za to liczy sobie 25%. Teren był nie ciekawy nikt się o niego nie bił to podpisał umowe i do roboty. Oczywiście że z tego by nie wyżył i to był haczyk na który łapał następnych dostawców. W tej chwili reprezentuje 28 podmiotów zatrudnia 30 ludzi. Podejrzewam że wszyscy tak działają ten pierwszy klient jakiś kolega szwagier brata teść czy coś równie banalnego jak klient z poprzedniej roboty itp. Przecież jak się żyje 30 lat to zawsze się kogoś zna i dostanie się to malutkie pierwsze ...I to co wcześniej Artur i Tadek po co consulting? Damian przejdź do konkretów Pozdro
JB
Artur Zaorski

Artur Zaorski specjalista ds.
mission impossible
;-)

Damian K.:
Hmm, jak dla mnie połowa z połowy to zawsze więcej niż 1/10. Wiec o tym w którym wariancie się więcej zarobi można polemizować.

Nie do końca masz rację.
W liczbach bezwzględnych wygląda to różowo ale w ogólnej kalkulacji już nie.
Dolicz do tego ryzyko porażki, utraty klienta i dobrego imienia.

Policzmy to dla przykładowego wdrożenia za 1mln zł.
Przy zrobieniu tego z "dużym bratem" mają 10% z 1mln czyli 100.000 bez żadnego stresu.
W drugim przypadku mają 250.000 i przez cały czas siedzą jak na szpilkach. Przez kilka/kilkanaście miesięcy!
Nie wiem jak Wy ale ja wybrałbym wariant pierwszy i spokojnie szukał następnego klienta.
IMHO różnica w zysku jest zbyt mała żeby to się opłacało.
I tu nie chodzi o to żeby nie narobić się i mieć pewną kasę.
Pieniądze to nie wszystko.
Dla 15% nie warto tracić reputacji zdobywanej latami.
Jacek B.:
I to co wcześniej Artur i Tadek po co consulting?

Nigdzie nie napisałem, że consulting jest zbędny.Artur Zaorski edytował(a) ten post dnia 13.05.07 o godzinie 00:46

konto usunięte

Napisałem drobny scenariusz do koncepcji Damiana (zwłaszcza w kwestii "pracy dla przyszłości przez duże P").
Post chyba jest dosyć długi więc dodałem śródtytuły i spis treści :-)

Spis treści
1. Przykładowy scenariusz
2. Podsumowanie w punktach dlaczego koncepcja Damiana tak rzadko zdarza się w rzeczywistości
3. A gdyby tak od drugiej strony - czyli trochę inny pomysł

1. Scenariusz

Przedsiębiorstwo chce wprowadzić na rynek nowy produkt, na którym zamierza zarobić mnóstwo pieniędzy. Zgłasza się do firmy konsultingowej i mówi, że ma takie i takie plany. Konsultant analizuje, ocenia i stwierdza, że aby osiągnąć zamierzoną sprzedaż trzeba zmienić sposób motywowania handlowców. Ale niestety system HR przedsiębiorstwa nie ma wymaganej funkcjonalności. Odpowiedni software co prawda jest, ale kosztuje 500 tys. PLN.
Więc firma konsultingowa tłumaczy swojemu klientowi, że ma grupę 10 programistów, którzy robili systemy HRowe i świetnie czują temat. I na zrobienie rozwiązania dla tego klienta potrzebują tylko 6 miesięcy. A kosztuje to to jedyne 250 tys. PLN.
Klient jest pełen podejrzeń, ale się zastanawia. Najpierw analizuje ile straci na tym, że software będzie za pół roku (a nie "od ręki"). Stwierdza, że jedyne 100 tys. Więc jest 150 tys. do przodu. Gra warta świeczki (będzie na pół nowego samochodu dla wiceprezesa:-). Ale klient na tym nie poprzestaje i robi dalszą analizę. I wychodzi mu, że jeżeli dostanie system za miesiąc to straci tylko 5 tys., jeżeli dostanie system za 2 miesiące - to już 13 tys. I tak ostatni miesiąc z tych 6 miesięcy na projekt jest warty 30 tys. Czyli jeżeli projekt się przedłuży o miesiąc to będzie w plecy najmniej 30 tys. ekstra.
Po tej analizie klient pyta się konsultanta, na jakich zasadach ten projekt będzie realizowany. Chce po prostu oszacować ryzyko. Konsultant informuje: "dziesięciu programistów będzie robić za darmo na drugim etacie, bo pracują na przyszłość" (koncepcja Damiana). I... w tym momencie klient złapał się za głowę, a konsultant - jak by sam usłyszał co powiedział - przeprosił za swoje słowa :-). Klient kupił system za 500 tys., wdrożył i - co prawda - ma wrażenie, że przepłacił, ale jest szczęśliwy bo czesze kasę na swoim nowym produkcie, który sprzedaje się znakomicie, bo handlowcy są świetnie motywowani. I wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

2. Trochę podsumowania w punktach
1) Praca na dwóch etatach (po 16h na dobę) jest bardzo trudna. Dodatkowo, problemy lubią pojawiać się parami (czyli w jednej i drugiej pracy razem).
2) Praca w domu od 17 do 1 a.m. niekorzystnie wpływa na rodzinę
3) Nie do końca rozumiem na czym polega "przyszłość przez duże P" w koncepcji Damiana? Na przyszłość składa się - między innymi - marka firmy (tu zarabiał będzie konsultant, a nie zespół programistów) i produkcie (produkt pod klucz, może być mało przydatny dla innych potencjalnych klientów). Właściwie jedyna pewna przyszłość w tym przypadku to wrzody dwunastnicy :-)
4) Wspomniane przez Artura ryzyko firmy doradczej i możliwość utraty reputacji
5) Firma doradcza właściwie nic z tego nie będzie miała. Klient będzie zadowolony jak wyda 500 tys. i tylko trochę bardziej zadowolony jak wyda 250 tys.
6) Jeżeli konsultant poleci dużą firmę informatyczną, za grubą kasę i się nie uda? To wtedy konsultant może powiedzieć klientowi, że sorry, ale wybraliśmy największą, najlepszą, najbardziej zaufaną firmę więc klęska nie jest naszą winą. Zrobiliśmy wszystko wg "best practice". A jeżeli poleci Tadka, Edka, Damiana, Pawła i kilku jeszcze świetnych chłopaków i się nie uda? Uuu.
7) Jakie są szansę na dalszy rozwój systemu za połowę ceny w perspektywie 10 lat? Czy jeżeli Tadek i Edek pojadą do pracy na wysypy to czy przypadkiem nie będzie to koniec cyklu życia ich produktu?
8) A gdyby jeszcze policzyć na kalkulatorku, jak to jest z tym projektem - to może się okazać, że nie da się go sensownie zrobić taniej o 50% tylko o 20%. Myślę, że nie ma sensu ryzykować dla 20%.
itd.

3. A gdyby tak od drugiej strony

Teraz spróbujmy podejść do tematu inaczej. Może poniższy pomysł to nie żeglowanie po Błękitnym Oceanie, ale wydaje się całkiem świeży. No i jest szansa na ciekawą analizę.

U podstaw poniższej koncepcji leży: (a) pomysł Damiana, (b) zasada, że lepiej być konsultantem niż programistą (c) na produkcji softwaru głównie "przyszłość robią" (czyli odcinają kupony później), nie programiści, a menadżerowie.

Mamy firmę konsultingową (branża IT), która zajmuje się głównie proponowaniem współpracy swoim klientom z niezależnymi zespołami programistycznymi. Koordynuje takie projekty i dysponuje odpowiednim zapleczem, które pozwala ratować zagrożone produkty (np. przeniesienie projektu z jednego zespołu do drugiego, gdy ten pierwszy nie daje rady). Dysponuje odpowiednimi metodami analizy dla zrządzania portfolio projektów, dobrą metodyką i doświadczeniem.
No i oczywiście proponuję ceny o jakieś 25-35% niższe niż duże firmy, zapewniając podobną jakość.

Jest to koncepcja firmy konsultingowej specjalizującej się w takiej działalności. Oczywiście dalej to jest biznes doradczy - to znaczy poleca odpowiednie rozwiązania IT generalnie, a nie tylko robione przez zaprzyjaźnione zespoły.

Ten pomysł ma wiele haczyków i haków - ale... to już i tak za długi post, a rzecz trochę off-topic :-)

Swoją drogą ciekawe, czy ktoś dobrną do końca tego tekstu?

pozdrawiamPaweł Picewicz edytował(a) ten post dnia 14.05.07 o godzinie 01:41
Artur Zaorski

Artur Zaorski specjalista ds.
mission impossible
;-)

Chylę czoła, że Ci się chciało ;)

A żeby nie było OT:
Osobiście odniosłem wrażenie, że im większy/bogatszy klient tym większe znaczenie dla niego mają sprawy poza pieniężne.Artur Zaorski edytował(a) ten post dnia 13.05.07 o godzinie 19:45

konto usunięte

Dzięki :-)

Co do Twojego wrażenia, to w pełni się zgadzam. W pewnym sensie większy/bogatszy klient jest gotowy płacić słono za "spokój". Właściwie jak my wszyscy w pewnym momencie życia (domorosła psychologia:-)

pozdrawiam
Jacek Bień

Jacek Bień Sprzedawca

Swoją drogą ciekawe, czy ktoś dobrną do końca tego tekstu?
TAK
Z dużą przyjemnością.
Jacek

konto usunięte

Dzięki :-)

Wyślij zaproszenie do