Temat: IBM we Wrocławiu
Przepraszam niezainteresowanych za odświeżenie wątku, ale wydaje mi się że kilka kwestii wymaga doprecyzowania ew. komentarza.
Na początek zacznę od następującej wypowiedzi:
Sebastian Zaremba:
Jasne, lepiej być dumną i wolną od zgniłego kapitalizmu Kubą. Nie wspierać zagranicznych inwestycji, strawić kapitał narodowy na zasiłki dla bezrobotnych i socjale dla młodych zdolnych mogących pracować dla kapitalistów. Młodych, którzy ucząc się, rozwijając, pracując będą ten kapitał Polski budować, wiedzą i podatkami od dochodów i dóbr na które będzie ich stać.
No, to mi nie umknęło.
Obawiam się, że prezentowana tutaj retoryka w rodzaju "albo Unia albo Białoruś" przemówi do niewielu osób.
Szczególnie, że inwestycje takie jak IBM - dotowane z budżetu państwa lub samorządu lokalnego, a więc z kieszeni podatników - z tradycyjnie rozumianym kapitalizmem nie mają wiele wspólnego. Z Polskim "kapitalizmem" już prędzej; tyle że trudno to tłumaczyć komuś, kto nie widział np. przełożonego przynoszącego do firmy wiadomość, że jedna z większych firm w mieście została zwolniona uznaniowo z podatku przez dyrektora US (dopuszczalne prawem) i była to kwota większa od odprowadzonej przez Mała Firme przez 16 lat własnej egzystencji. Poza tym, nie bardzo rozumiem, dlaczego mamy wspierać inwestycje zagraniczne kosztem własnych szczególnie że zyski z tych inwestycji zgarnie ktoś inny.
Tak jak ze sklepami spożywczymi: małe sklepy osiedlowe finansują ulgi i dotacje dla konkurencji, czyli dużych sieci hipermarketów. Z państwowego przymusu... to gdzie i jaki jest ten kapitalizm ?
W kwestii przyciągania zagranicznych inwestorów proponuję raczej uświadomić organizatorów ostatniego spotkania z Intelem na PWr
( relacje o przebiegu i organizacji były...dołujące).
W kwestii rozwoju i nauki, zdobywania wiedzy - to z moich doświadczeń (a miałem okazję oglądać od środka m.in. urząd państwowy, 2 małe (<5 osób) firmy, firmę średnią i korporację) to najwięcej można (i trzeba) nauczyć się w firmach mniejszych, nie upchanych (do końca...) w sztywny gorset zależności i podziału obowiązków.
@ogólna dyskusja
[1] Na IBMa, mimo obecnej sytuacji zawodowej, nie liczyłem specjalnie, z racji zerowego doświadczenia (jedna prezentacja na PWr) w ich firmowych technologiach, np. AIXa na własne oczy nawet przez PuTTYego nie widziałem. Tak więc jestem jakby i tak poza głównym nurtem dyskusji.
[2] Od początku były dla mnie oczywistie 2 rzeczy: że dobrze, że Wrocław _coś_ wygrał i że IBM (czy ktokolwiek inny) nie będzie ściągał do Wrocławia w celu wywoływania wojny płacowej na lokalnym rynku.
[3] Ktoś ze znajomych (nie pamiętam kto) zwrócił mi uwage na inny aspekt sprawy. Jeżeli będzie potrzeba duża liczba fachowców, których IBM będzie w stanie ściągnąc w praktyce tylko od własnych klientów, tj. banków i towarzystw ubezpieczeniowych, będzie musiał szukać po całej Polsce. To mogłoby oznaczać ściągnięcie do Wrocławia (razem z rodzinami) ludzi którzy muszą (i mogą) wynajmować całe mieszkania -> to mogłoby się odbić na i tak trudnym rynku nieruchomości. (oceny skali się nie podejmuję).
I jeszcze druga strona medalu: firm których głównym polem działalności jest szeroko rozumiane IT jest we Wrocławiu dość dużo. I tak sobie myślę, co by się stało gdyby za kilka lat, gdy pojawi się jeszcze jeden duży gracz, któraś z dużych firm (NSN, IBM, może Tieto) nagle postawnowi radykalnie ograniczyć działalność lub zwinąć ją całkowicie. Na rynku pracy nagle pojawi się mnóstwo ludzi w zbliżonym wieku, ze zbliżonym doświadczeniem i oczekiwaniami płacowymi...
[4] Doświadczenie mnie uczy że warunki płacowe tak naprawdę kształtuje głównie koniunktura - firma płaci tyle, ile musi. Więc jeżeli uzna, że musi ( i jest w stanie ) zaoferować to co np. Joel Spolski zgrabnie określił jako "untenable salary" to właśnie to uczyni. Jeżeli nie - to nie. W okresie dekoniunktury też płaci tyle ile musi. Do tego, podejrzewam, IBM nie jest wyjątkiem wśród korporacji - widełki płacowe są ustalone i "Roma locuta, causa finita".
Zresztą z "widełkami" bywa czasem i tak śmiesznie, że nawet fakt ich istnienia jak i rozpiętość oraz korelacja z wykonywaną pracą są utajnione nawet przed już zatrudnionymi ;)
[5] Podawanie wynagrodzenia w ofertach pracy. Brak publikowania kwot na publicznych ogłoszeniach jestem w stanie zrozumieć; ostatecznie, nawet samemu kandydatowi nie musi zależeć na tym by wszycy krewni, znajomi i współpracownicy (byli, obecni i przyszli) wiedzieli gdzie i ile zarabia. Natomiast od podania sensownego zakresu "na prośbę" kandydata nikomu korona z głowy spaść nie powinna - oszczędziłoby to obu stronom fatygi. I byłoby dobrze aby przygnieceni procesami HR-owcy zrozumieli, że pierwsze pytanie niekoniecznie określa motywację osoby pytajacej - jest po prostu wyrazem kurtuazji w stronę potencjalnego pracodawcy i szacunku dla ich czasu (który przecież TEŻ kosztuje). Przytoczony na GL, tylko na innym forum, argument że "wysokość wynagrodzenia jest elementem przewagi konkurencyjnej firmy" zupełnie do mnie nie przemawia; zresztą, chyba do nikogo kto ma cień pojęcia jak wygląda relacja płacowych i pozapłacowych kosztów pracowniczych w ogóle, a w Polsce w szczególności.
[6] Osobną sprawą jest też - być może nieprzyjemna - konkluzja, że wiele stanowisk to po prostu "łopatologia" nawet jeżeli łopata ma postac klawiatury. I moim zdaniem nieporozumieniem jest stosowanie przy rekrutacji na stanowiska "okołołopatologiczne" metod rodem z rekrutacji top-managerów, astronautów i dowódców atomowych okretów podwodnych.
[7] Pieniądze rzadko kiedy są motywatorem; ot, środek potrzebny do przeżycia. Natomiast sytuacje związane z ich brakiem mogą być potężnym demotywatorem. I jeszcze jedna kwestia, do przemyślenia managerom, rekruterom i innym... o ile nie zaliczam się do fanów "blogowych guru", o tyle uważam że już raz cytowany tutaj Joel Spolsky miał rację (nie tylko moim zadaniem, znajomych również) w jednej kwestii dotyczącej zarobków. Liczne żądania radykalnych podwyżek w firmach płacących w okolicach standardów rynkowych niekoniecznie oznaczają brak satysfakcji finansowej - jest to sygnał, że w samej firmie/procesie/produktach dzieje się coś złego. Coś nie działa. I ludzie wychodzą z założenia, że jeżeli już mają się z tym męczyć, to przynajmniej za adekwatną kasę (bo bonus w postaci 'fun factor', jakikolwiek by on nie był, odpadł).
Tyle w temacie;
Pozdrawiam,
Piotr
Piotr D. edytował(a) ten post dnia 08.03.10 o godzinie 00:03