Takich grzechów wobec skóry, można wiele wymienić.
Ja, na podstawie swojego doświadczenia, parę z nich uważam za najważniejsze:
1. Solarium i słońce - swojego czasu dosyć często wspomagałam się sztuczną opalenizną. Ponieważ cierpię na rogowacenie około mieszkowe, to po opalaniu skóra zawsze wyglądała lepiej. Jednak po paru dniach wracała do swojego poprzedniego wyglądu. I tak powstawało błędne koło. Dopiero po którejś z kolei wizycie u dermatologa dałam się przekonać do regularnego złuszczania i natłuszczania skóry. Po paru miesiącach widoczne były efekty :)
Niektórzy też faktycznie uważają, że solarium i opalanie pomaga na cerę (wysusza wypryski, itp.). Jednak wysuszona skóra produkuje jeszcze więcej łoju, pory się zatykają i na dłużą metę skutki są opłakane.
Jeżeli dodamy do tego jeszcze takie skutki uboczne, jak: szybsze starzenie się skóry, ryzyko uszkodzenia tkanek przez poparzenia promieniami (czasami niewidoczne gołym okiem), a także zagrożenie rakiem skóry - to solarium i słońce są wrogami skóry numer 1.
2. Niezmywanie makijażu na noc - wyobraź sobie, że ktoś przysypał cię tynkiem i jakimś pyłem tak, że ledwo możesz oddychać. I tak leżysz przez całą noc. Właśnie tak cierpi skóra, która została zablokowana warstwą "tapety". Sen to czas regeneracji i odpoczynku, także dla naszej skóry. Czasem jak jestem strasznie zmęczona i nie mam czasu wieczorem na dokładny demakijaż, to zawsze ratuję się chusteczkami do demakijażu. Zawsze to jakaś ulga dla skóry.
3. Nadmierne wysuszanie skóry - czyli stosowanie zwykłego mydła do mycia twarzy, toników z alkoholem
4. Bezmyślne stosowanie kosmetyków - przykład: moja 20-kilkuletnia znajoma, która używa często kremu przeciwzmarszczkowego po 40 roku życia. I tylko dlatego, że daje jej fajny efekt ściągnięcia twarzy, jakby miała lifting. Dla niektórych może to wydać się zbyt ekstremalne, ale uwierzcie mi, że takich osób znajdzie się więcej.