Grażyna C. mgr turystyki,
Temat: Rak
Rozdział z książki "Poprzez chorobę do samopoznania"Trochę długi, ale warto przeczytać:
Aby zrozumieć istotę raka, trzeba nauczyć się myśleć w kategoriach analogii. Powinniśmy uświadomić sobie fakt, że każda odczuwana lub definiowana przez nas całość (jedność wśród jedności) z jednej strony jest częścią jeszcze większej całości, ale z drugiej sama składa się z wielu innych całości. I tak na przykład las (jako definiowana całość) jest zarówno częścią większej całości, a mianowicie „krajob¬razu", jak i całością składającą się z wielu „drzew" (mniejsze całości). To samo odnosi się do „jednego drzewa". Jest ono częścią lasu, ale samo składa się z korzeni, pnia i korony. Pień ma się do drzewa tak, jak drzewo do lasu, a las do krajobrazu.
Człowiek jest częścią ludzkości, a sam składa się z narzą¬dów będących częściami człowieka, składającymi się z kolei z wielu komórek, które są częściami danego narządu. Ludzkość oczekuje od poszczególnych ludzi, że będą się zachowywać tak, by możliwie jak najlepiej służyć rozwojowi i przetrwaniu gatunku. Człowiek oczekuje od swoich narzą¬dów, że będą funkcjonowały tak, by umożliwić mu przeży¬cie. Narząd z kolei oczekuje od komórek, że będą wypełniały swoje zadania w sposób, jaki jest konieczny dla utrzymania przy życiu danego organu.
W tym hierarchicznym systemie, który można wydłużać w obie strony, każda indywidualna całość (komórka, na¬rząd, człowiek) jest rozdarta między zaspokajanie potrzeb własnego życia a konieczność podporządkowania się inte¬resom jednostki wyższego szczebla. Każda złożona struk¬tura (ludzkość, państwo, narząd) jest nastawiona na to, by w miarę możliwości wszystkie jej części podporządkowały się i służyły wspólnej idei. Z każdego systemu paru jego członków może się wyłamać, nie zagrażając jeszcze całości. Jest jednak pewna granica, po przekroczeniu której istnienie całości staje pod znakiem zapytania.
Państwo, na przykład, może uporać się z grupą obywate¬li, którzy nie pracują, zachowują się aspołecznie lub są nastawieni antypaństwowo. Kiedy jednak taka grupa, nie identyfikująca się z celami państwa, rozrasta się, zaczyna w pewnym momencie stanowić poważne zagrożenie dla całości i może, w razie osiągnięcia przewagi, narazić na szwank jego egzystencję. Wprawdzie państwo będzie naj¬dłużej, jak to możliwe, zapobiegać takiemu rozwojowi wypadków i bronić własnego istnienia, ale jeśli te wysiłki nie zostaną uwieńczone powodzeniem, upadek jest pewny. Najskuteczniejszą metodą byłoby włączenie w odpowied¬nim momencie grup obywateli wyłamujących się z systemu we wspólny porządek, przez zaoferowanie im atrakcyjnych możliwości współdziałania w realizowaniu wspólnych ce¬lów. Stosowanie przemocy wobec obywateli inaczej myś¬lących prawie nigdy nie przynosi długofalowych efektów, a raczej jeszcze przyspiesza chaos. Siły opozycyjne są niebezpiecznymi wrogami, którzy nie mają innego celu, niż zniszczenie dobrego starego porządku i zasianie nie¬pokoju.
Taki pogląd jest słuszny, ale tylko z punktu widzenia państwa. Jeśli zapytalibyśmy ludzi buntujących się przeciw¬ko istniejącemu porządkowi, usłyszelibyśmy inne argumen¬ty, również nie pozbawione racji, tyle, że wysuwane z innego punktu widzenia. Nie ulega wątpliwości, że ci ludzie nie identyfikują się z celami i interesami swego państwa, przeciwstawiając im własne poglądy i interesy, które chcieli¬by urzeczywistnić. Państwo żąda posłuszeństwa, grupy domagają się swobody realizowania własnych celów. Moż¬na zrozumieć obie strony, ale niełatwo zrealizować ich interesy bez ponoszenia ofiar.
Pisząc o tym wszystkim, nie zamierzamy rozwijać jakich¬kolwiek teorii politycznych lub społecznych, lecz raczej przedstawić na innej płaszczyźnie proces nowotworowy, aby poszerzyć nieco kąt widzenia, z jakiego najczęściej patrzy się na tę chorobę. Rak nie jest procesem wyizolowanym i występującym tylko w formach chorobowych noszących taką nazwę. Jest to proces bardzo zróżnicowany i inteligent¬ny, który w takim samym stopniu zaprząta ludzi na wszystkich innych płaszczyznach. Prawie we wszystkich chorobach nasze ciało usiłuje uporać się za pomocą od¬powiednich przeciwdziałań z niebezpieczeństwami zagraża¬jącymi jego funkcjonowaniu. Jeśli mu się to uda, mówimy o wyleczeniu (mniej lub bardziej pełnym). Jeśli się nie uda, mówimy o śmierci.
W przypadku procesu nowotworowego zachodzi zjawis¬ko przeciwne. Ciało przygląda się, jak coraz więcej jego własnych komórek zmienia swoje zachowanie i dzieląc się zapoczątkowuje proces, który nie kończy się sam z siebie, lecz ustaje z chwilą całkowitego wyeksploatowania żywicie¬la. Komórka zdrowa nie jest zagrożeniem pochodzącym z zewnątrz, jak na przykład bakterie, wirusy i toksyny, lecz jest komórką, która dotychczas służyła jakiemuś narządowi, a więc i całemu organizmowi, aby stworzyć mu możliwie najlepsze szanse przeżycia. Nagle zmienia ona swój charak¬ter i przestaje utożsamiać się z organizmem. Zaczyna bezwzględnie realizować swoje własne cele. Zaprzestaje dotychczasowej działalności na rzecz danego narządu i za¬czyna się rozmnażać. Nie zachowuje się już jak członek wielokomórkowego organizmu żyjącego, lecz cofa się do wcześniejszego etapu ewolucji, do stadium jednokomór¬kowca. W sposób chaotyczny i bezwzględny zaczyna się dzielić, lekceważąc wszelkie granice morfologiczne (naciek) i budując wszędzie własne przyczółki. Wykorzystuje pozo¬stałe komórki w charakterze żywicieli. Wzrost i mnożenie się komórek rakowych następuje tak szybko, że naczynia krwionośne nie nadążają z zaopatrywaniem ich w krew. W rezultacie komórki rakowe przestawiają się z oddychania tlenowego na formę prymitywniejszą, jaką jest fermentacja. Oddychanie jest uzależnione od więzi z innymi komórkami (wymiana), fermentacji każda komórka może dokonywać sama.
To niezwykle efektywne mnożenie się komórek rako¬wych kończy się dopiero wtedy, gdy dosłownie strawią one człowieka, którego uczyniły swą glebą odżywczą. Komórka rakowa przestaje być aktywna, gdy napotyka problemy z zaopatrzeniem. Aż do tego momentu nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Pozostaje tylko zapytać, po co ta niegdyś tak grzeczna komórka to robi? Nietrudno prześledzić motywację, jaką się kieruje. Będąc posłusznym członkiem wielokomórkowca, jakim jest człowiek, miała do spełnienia jedynie przypisaną jej funkcję, służącą przeżyciu wielokomórkowca. Była tylko jedną z wielu komórek, które musiały wykonywać nieatrak¬cyjną pracę na rzecz innych. Przez długi czas to robiła. Któregoś dnia jednak organizm przestał być dla niej atrak¬cyjny, nie stwarzał bowiem możliwości własnego rozwoju. Jednokomórkowiec jest wolny i niezależny, może robić, co chce, może uczynić siebie nieśmiertelnym poprzez nieogra¬niczone rozmnażanie się. Jako element organizmu wielo¬komórkowego komórka jest śmiertelna i ograniczona. Czy to takie dziwne, że przypomina sobie swą dawną wolność i powraca do bytu jednokomórkowca, aby samodzielnie dążyć do nieśmiertelności? Podporządkowuje dotychczaso¬wą wspólnotę swoim interesom i zaczyna bezwzględnie realizować własne cele.
To bardzo skuteczne działanie, którego mankamenty stają się widoczne znacznie później, po stwierdzeniu, że poświęcenie czegoś i uczynienie z tego pożywki dla siebie prowadzi w rezultacie do własnego końca. Zachowanie komórki rakowej tak długo jest skuteczne, jak długo żyje człowiek - jego kres oznacza kres rozwoju raka.
Na tym polega drobny, lecz brzemienny w skutki błąd w koncepcji realizowania wolności i nieśmiertelności. Od¬żegnując się od dawnej wspólnoty, za późno dostrzega się, że jest ona jednak potrzebna. Człowiek nie jest wprawdzie zachwycony, że musi poświęcić swoje życie dla życia komó¬rki rakowej, ale i komórka ciała nie była zachwycona, że musi poświęcić swoje życie dla człowieka. Komórka rakowa ma równie dobre argumenty jak człowiek, tyle, że inny jest jej punkt widzenia. Zarówno człowiek, jak i komórka chcą żyć i realizować swoje interesy. Każde z nich jest gotowe poświęcić drugą stronę. Nie inaczej rzecz się miała w naszym przykładzie dotyczącym państwa. Państwo chce trwać i re¬alizować swoje dążenia, ale i paru obywateli inaczej myś¬lących chce żyć i urzeczywistniać swoje cele. Dlatego państwo próbuje najpierw pozbyć się buntowników. Jeśli to się nie uda, rewolucjoniści czynią ofiarę z państwa. Obie strony działają bezwzględnie. Człowiek operuje, naświetla promieniami i niszczy komórki rakowe tak długo, jak długo może. Jeśli jednak one odniosą zwycięstwo, ofiarą pada człowiek. To odwieczny konflikt natury: pożreć lub zostać pożartym. Wprawdzie człowiek widzi bezwzględność i krót¬kowzroczność komórek rakowych, ale czy widzi również, że zachowuje się tak samo, że my, ludzie, staramy się zapewnić sobie przeżycie, stosując te same metody co komórka rakowa?
Tu właśnie kryje się klucz do choroby nowotworowej. Nieprzypadkowo w obecnych czasach tak często cierpimy na raka i zajadle go zwalczamy, choć bez większego powodzenia. (Badania onkologa amerykańskiego Hardina B. Jonesa wskazują, że nie leczeni chorzy na raka mają perspektywę dłuższego życia niż leczeni!) Choroba nowo¬tworowa to znak naszych czasów i naszego zbiorowego obrazu świata. W formie raka przeżywamy jedynie to, czym akurat sami żyjemy. Nasza epoka charakteryzuje się bez¬względnym ekspansjonizmem i dążeniem do realizacji włas¬nych interesów. W życiu politycznym, gospodarczym, reli¬gijnym i prywatnym ludzie starają się forsować własne cele i interesy, nie zważając na „morfologiczne" granice, starają się tworzyć wszędzie przyczółki dla własnych interesów (przerzuty) i eksponować wyłącznie własne dążenia, wyko¬rzystując wszystkich innych (zasada pasożytnictwa).
Wszyscy posługujemy się podobną argumentacją jak komórka rakowa. Nasz wzrost postępuje tak szybko, że i my z trudem nadążamy z aprowizacją. Nasze systemy komuni¬kowania się obejmują cały świat, ale wciąż jeszcze nie udaje nam się porozumieć z sąsiadem lub partnerem. Dysponuje¬my wolnym czasem, nie wiedząc, co z nim począć. Produku¬jemy i niszczymy produkty żywnościowe, aby w ten sposób manipulować ich cenami. Możemy wygodnie podróżować po całym świecie, ale nie znamy samych siebie. Filozofia naszych czasów zna tylko jeden cel - wzrost i postęp. Człowiek pracuje, eksperymentuje, prowadzi badania - po co? W imię postępu! A jaki jest cel postępu? Jeszcze większy postęp! Ludzkość jest w podróży bez celu. I dlatego, aby nie popaść w rozpacz, musi wytyczać sobie wciąż nowe cele. Ślepota i krótkowzroczność ludzi naszych czasów w niczym nie ustępuje ślepocie i krótkowzroczności komórki rakowej. W imię postępu gospodarczego przez całe dziesięciolecia wykorzystywano w charakterze żywiciela środowisko, aby dziś „ze zdumieniem" stwierdzić, że śmierć żywiciela ozna¬cza naszą własną śmierć. Ludzie uważają świat - rośliny, zwierzęta, surowce - za swoją glebę odżywczą. Wszystko to istnieje wyłącznie po to, byśmy mogli rozprzestrzeniać się bez żadnych ograniczeń.
Skąd ludzie, którzy się w ten sposób zachowują, biorą odwagę i zuchwałość, by skarżyć się na raka? Jest on przecież tylko naszym lustrem. Pokazuje nam nasze własne zachowanie, nasze argumenty, a zarazem kres naszej drogi.
Raka nie trzeba zwalczać. Trzeba go tylko zrozumieć aby móc zrozumieć siebie. Że też ludzie wciąż jeszcze tłuką lustro, gdy nie podoba im się własna twarz! Chorują na raka bo sami są rakiem.
Rak jest naszą ogromną szansą odkrycia własnych błędów i pomyłek. Uczyńmy więc próbę zdemaskowania słabych punktów tej koncepcji, którą rak i my stosujemy w swoim życiu. Rak potyka się o biegunowość „ja alby wspólnota". Widzi tylko tę alternatywę i dlatego opowiada się za własnym przeżyciem, niezależnym od otoczenia, za późno orientując się, że nadal jest od niego zależny. Brak mu świadomości większej, bardziej kompleksowej całości. Widzi jedność tylko w stopniu ograniczonym własnym punktem widzenia. Podobnie zachowuje się człowiek. Izoluje się w swej świadomości, przez co następuje rozbicie na „ja” i „ty". Człowiek myśli w kategoriach wielu „jedności", nie zdając sobie nawet sprawy z bezsensu takiego pojęcia Jedność to suma wszystkich bytów i nie zna ona niczego poza sobą. Jeśli rozbije się jedność, powstanie wielość, ale ta wielość będzie, koniec końców, też elementem jedności.
Im bardziej ego się izoluje, tym bardziej traci poczucie więzi z całością, której jest elementem. Ma złudzenie, że może coś zrobić „samo". W rzeczywistości bowiem nie sposób naprawdę odłączyć się od reszty wszechświata Nasze ja tylko to sobie wyobraża. W miarę jak nasze ja izoluje się od otoczenia, człowiek traci religio, czyli więź z praprzyczyną bytu. Ego próbuje zaspokoić swoje potrzeby i dyktuje nam kierunek, którym mamy podążać. Odpowiada mu przy tym wszystko to, co służy dalszemu odseparowywaniu się, odróżnianiu od reszty. Boi się tylko pełnego zespolenia, gdyż to oznaczałoby jego śmierć. Dużym na¬kładem sił, inteligencji i bogatą argumentacją ego broni swej egzystencji i wykorzystuje dla swoich celów najświętsze teorie i najszlachetniejsze zamiary. Najważniejsze bowiem jest dla niego własne przetrwanie.
W ten sposób rodzą się cele, które nie są żadnymi celami. Postęp jako cel jest czymś absurdalnym, bo przecież nie ma końca. Prawdziwym celem może być jedynie przekształcenie dotychczasowego stanu rzeczy, ale nie zwykłe kontynuowa¬nie tego, co i tak istnieje. My, ludzie, żyjemy w sytuacji biegunowości. Co więc począć? Jaki znaleźć cel? Jeśli jednak stanie się nim „jedność", będzie to oznaczało zupełnie inną jakość bytu niż ta, którą przeżywamy w warunkach biegu¬nowości. Stawianie człowiekowi, który siedzi w więzieniu, perspektywy innego więzienia nie jest niczym kuszącym, nawet gdyby to drugie więzienie miało być nieco wygodniej¬sze. Istotną zmianą jakościową byłoby zaoferowanie mu wolności. Cel, jakim jest „jedność", można osiągnąć tylko wtedy, gdy poświęci się swoje ja, gdyż dopóki istnieje ja, istnieje i ty, a zatem istnieje biegunowość. „Odrodzenie w duchu" zawsze poprzedza śmierć, a ta śmierć dotyczy naszego ja. Islamski mistyk Rumi ujmuje ten temat w na¬stępującej przypowieści: „Pewien mężczyzna przyszedł pod drzwi ukochanej i zapukał. Jakiś głos zapytał: Kto tam?
To ja - odparł. Na to głos: Nie ma tu dość miejsca dla mnie i dla ciebie. I drzwi pozostały zamknięte. Po roku samotności i wyrzeczeń mężczyzna znów przyszedł i zapu¬kał. I znów głos zapytał: Kto tam? - To ty odparł mężczyzna. I drzwi zostały otwarte."
Dopóki nasze ja dąży do wiecznego życia, zawsze będziemy ponosić fiasko, tak jak komórka rakowa. Odróż¬nia się ona od komórek ciała przecenianiem własnego ja. W komórce jądro komórkowe odpowiada mózgowi. W ko¬mórce rakowej jądro wciąż zyskuje na znaczeniu i stale się powiększa (raka można zdiagnozować także na podstawie morfologicznej zmiany jądra komórkowego). Ta zmiana jądra odpowiada nadmiernemu eksponowaniu egocentrycz¬nego sposobu myślenia charakterystycznego dla naszych czasów. Komórka rakowa poszukuje wiecznego życia drogą materialnego rozmnażania się i ekspansji. Zarówno rak, jak i człowiek nie pojęli jeszcze, że poszukują w materii czegoś, czego tam znaleźć nie sposób, a mianowicie życia. Mylą treść z formą i mnożąc formę, starają się uzyskać wytęsk¬nioną treść. Już Jezus jednak nauczał: „Kto chce zachować swoje życie, straci je".
Wszystkie szkoły wtajemniczenia od wieków uczą czegoś przeciwnego. Aby uzyskać treść, należy poświęcić formę lub, innymi słowy: Ja musi umrzeć, abyśmy mogli odrodzić się w sobie.
W tym miejscu wreszcie traci sens pytanie: „Ja czy inni?" Nasze prawdziwe ja nie zna innych, gdyż jest zespolone z innymi. Taki cel wydaje się naszemu ego niebezpieczny i mało atrakcyjny. Nie powinniśmy się zatem dziwić, że ego podejmuje wszelkie możliwe próby zamiany tego celu, jakim jest pełne zespolenie, na inny, jakim jest silne, potężne, oświecone ego. Większość wędrowców po drodze ezoterycz¬nej i religijnej potyka się o to, że próbują przy pomocy swego ja osiągnąć cel, jakim jest zbawienie lub oświecenie. Tylko bardzo nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że ich ja, z którym się jeszcze identyfikują, nigdy nie może dostąpić zbawienia lub oświecenia.
Wielkie dzieło wymaga zawsze złożenia w ofierze swego ja, śmierci ego. Nie możemy zbawić naszego ja, możemy się tylko wyzwolić od niego i wtedy będziemy zbawieni. Lęk, że już nas wtedy nie będzie, potwierdza jedynie, jak bardzo utożsamiamy się z naszym ja i jak mało wiemy o swojej istocie. I tu właśnie kryje się możliwość rozwiązania prob¬lemu raka. Dopiero kiedy się nauczymy rezygnować ze swego ja i otwierać na innych, zaczniemy uważać się za część całości i przejmować odpowiedzialność za całość. Wtedy zrozumiemy również, że dobro całości i nasze dobro to jedno i to samo, gdyż stanowiąc część, jesteśmy zarazem całością (pars pro toto). Podobnie każda komórka zawiera całą informację genetyczną o organizmie. Musi tylko zro¬zumieć, że naprawdę jest całością! „Mikrokosmos=mak¬rokosmos", jak nas uczy filozofia hermetyczna.
Błąd w rozumowaniu polega na różnicowaniu między ja a ty. W ten sposób powstaje złudzenie, że jako ja można przeżyć dzięki temu, że ofiarą pada ty, które służy za żywiciela. W rzeczywistości jednak nie da się oddzielić losu ja od losu ty, części od całości. Śmierć, którą przynosi organizmowi komórka rakowa, staje się i jej śmiercią, tak jak śmierć środowiska oznacza śmierć człowieka. Komórka rakowa wierzy jednak, że istnieje jakiś świat zewnętrzny oddzielony od niej, podobnie jak człowiek wierzy w istnienie takiego zewnętrznego świata. Ta wiara jest zabójcza. Środek uzdrawiający zwie się miłością. Miłość uzdrawia, gdyż otwiera granice i wpuszcza to, co na zewnątrz, aby mogło nastąpić zespolenie. Kto kocha, nie stawia na pierwszym miejscu swego ja, lecz ma poczucie przynależenia do całości. Kto kocha, odczuwa to samo co ukochana osoba. Dzieje się tak nie tylko w świecie ludzkim. Kto kocha jakieś zwierzę, nie może traktować go jak producenta żywności. I nie jest to bynajmniej jakaś sentymentalna pseudomiłość, lecz ten stan świadomości, który charakteryzuje się prawdziwym po¬czuciem wspólnoty wszystkich istnień, a nie polega na próbie wyrównywania swego nieświadomego poczucia winy z powodu tłumionych agresji „dobrymi uczynkami" lub przesadną „miłością do zwierząt". Rak ujawnia miłość nie przeżytą, jest miłością wynaturzoną.
Miłość nie zna granic ani przeszkód.
W miłości zacierają się i łączą przeciwieństwa.
Miłość to zespolenie ze wszystkim; obejmuje ona wszyst¬ko i nic jej nie może powstrzymać.
Miłość nie lęka się śmierci, gdyż miłość to życie.
Kto takiej miłości nie przeżywa świadomie, ryzykuje, że jego miłość ograniczy się do sfery cielesnej i w obrębie ciała będzie starała się realizować swoje zasady, przyjmując formę raka.
Również komórka rakowa nie zna granic ani przeszkód. Rak likwiduje indywidualizm poszczególnych narządów.
Również rak obejmuje wszystko i nic go nie może powstrzymać (przerzuty).
Również komórka rakowa nie lęka się śmierci.
Rak to miłość przejawiająca się na niewłaściwej płasz¬czyźnie. Pełne zespolenie można osiągnąć tylko w świado¬mości, a nie w materii, gdyż materia jest cieniem świadomo¬ści. W obrębie przemijającego świata form człowiek nie może dokonać tego, co należy do sfery nieprzemijalności. Mimo wszelkich wysiłków naprawiaczy świata nigdy nie powstanie świat zdrowy, bez konfliktów i problemów, bez sporów i zatargów. Nigdy nie będzie człowieka całkowicie zdrowego, bez chorób i śmierci, nigdy nie będzie wszechoga¬rniającej miłości, gdyż świat form żyje dzięki istnieniu granic. Wszystkie te cele jednak dadzą się urzeczywistnić - zawsze i przez każdego - jeśli tylko człowiek przejrzy te formy i osiągnie wolność w swej świadomości. W biegunowym świecie miłość prowadzi do izolowania się, w warunkach jedności - do zespolenia. Rak jest symbol źle pojmowanej miłości. Rak czuje respekt tylko przed prawdziwą miłością. Symbolem prawdziwej miłości jest serce. Serce to jedyny organ, któremu rak nie zagraża!