Temat: Medycyna niekonwencjonalna
Serwis www znajomej z Warszawy, jakoś tak się porobiło, że jako bioterapeutka specjalizuje się w najcięższych przypadkach nowotworów:
http://WinWithCancer.com
I kilka studiów przypadków - jak mówi kazdy do weryfikacji.
=======================
Andrzej K. - w trakcie leczenia
Rozpoznanie raka prostaty. Pacjent w przededniu operacji. W wyniku biopsji stwierdzone komórki nowotwora złośliwego dającego przerzuty. Bardzo wysoki wskaźnik PSA. W trakcie leczenia regularne badania wskaźnika wykazywały wyraźną tendencję spadkową. Po leczeniu ok. 5 miesięcy wykonano kolejną biopsję. Nie wykryto komórek nowotworowych. Został jeszcze mały guzek ale bez śladów komórek niewiadomego pochodzenia. Jakaś uśpiona tkanaka. Wskaźnik PSA zbliża się do normy.
Jerzy F.
Rozpoznanie- oponiak mózgu. Pacjent zgłosił się z rozpoznanym w rezonansie magnetycznym dużym oponiakiem mózgu. Zanik zmysłu smaku, zapachu oraz początki jaskry, silne bóle i zawroty głowy. Wyznaczony termin operacji za 2 miesiące.
Po 2 miesięcznym okresie regularnych zabiegów bioterapeutycznych zgłosił się do szpitala. Bóle głowy i zawroty minęły bezpowrotnie oraz oponiak wykazał oznaki zmniejszania. W związku z powyższym neurochirurg postanowił przełożyć termin operacji o kolejne 6 miesięcy.
Pacjent po kilkumiesięcznej terapii czuje się dobrze. Nie ma oznak choroby chociaż nie wszystko jeszcze do końca zostało wyleczone. Nie poddał się operacji ponieważ kolejny resonans magnetyczny wykazał tylko namiastkę guzka. Taką decyzję podjął w porozumieniu z neurochirurgiem, pod którego kontrolą znajduje się cały czas podczas przebiegu choroby i leczenia.
Pani Hanna G. – 75 lat
Wiosną 01.04.2009r kobietę przywiózł syn do mnie do gabinetu. Była świeżo po operacji pęcherza moczowego. Diagnoza z epikryzy wypisu ze szpitala: wykryto nowotwór złosliwy , po operacji wystąpiły narośla ( guzki) na ściankach pęcherza, przerzuty na jelito cienkie i trzustkę. Przestała przyjmować pokarm, żyła na kroplówce, chudła potwornie, nie sypiała wogóle. Kazano jej czekać aż stan się poprawi to wówczas przeprowadzą kolejną operację. Wyznaczono jej termin za 3 miesiące. Za 3 miesiące bo miała znajomego profesora, który miał się podjąć tejże operacji. Wcześniej nie było sensu bo był zbyt słaby organizm.
No to do dzieła. Rozpoczęłam intensywne zabiegi energetyczne. Wg mojej diagnozy miała duże szanse na przeżycie i co więcej – wyzdrowienie. Ani ona ani też jej syn nie wierzyli , że się uda. Podeszli do tego jak desperaci: „tonący brzytwy się chwyta”. Ja dobrałam odpowiedni rodzaj zabiegów dla jej organizmu i stosowałam na początku min 3 razy w tygodniu po dwa zabiegi.
Po tygodniu kobieta zaczęła normalnie sypiać, po dwóch jeść samodzielnie i nabierała apetytu. Dla mnie to dużo bo uwierzyła w swoją szansę i bardzo chętnie przychodziła i poddawała się leczeniu.
Po trzech tygodniach wsiadła do metra i pojechała w odwiedziny do wnuków. Wracała do zdrowia dosyć szybko. Mijały jej bóle, które towarzyszyły jej od wielu miesięcy. Poprosiłam o zrobienie badań kontrolnych po miesiącu. Wykonała je w szpitalu Niestety nie było idealnie ale była już znacząca poprawa. Nie wykryto już komórek nowotworowych.
Postanowiłam przyspieszyć proces leczenia wprowadzając nowe zabiegi i rzeczy im towarzyszące ( np.. picie kodowanej, energetyzowanej wody i inne ).
Okazały się być skuteczne bo po 2,5 miesiącach zrobiłam diagnozę i stwierdziłam, że pacjentka jest całkowicie zdrowa. Nie uwierzyła. Zbyt długo chorowała i rodzina już liczyła na spadek po niej głośno ją informując.
Poprosiłam więc aby wykonała szereg badań kontrolnych po kilku dniach przerwy od ostatniego zabiegu. Napisałam na kartce jakie i wykonała je.
Zadzwoniła do mnie po 3 dniach, że odebrała wyniki badań i są bardzo dobre. Nie wskazują absolutnie na żadną chorobę.
Powiedziałam: Pani Hanno skoro tak to proszę nie poddawać się żadnej operacji. Ona odrzekła: Pani Halino dostałam miejsce w szpitalu po znajomości i jak nie pójdę to obrażę taką sławę. Poza tym nie wierzę, że można było całkowicie wyleczyć trzustkę.
Jak to się mówi: „nasz klient nasz pan”. Poprosiłam ją aby zaproponowała kontrolne badania tuż przed dniem wykonania operacji bo minęło sporo czasu więc niech sprawdzą stan faktyczny – aktualny.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że pacjentka jest całkowicie wyleczona.
W dwa dni po pobycie w szpitalu odbieram telefon od jej syna i słyszę:” Dziękuję Pani Halino za wszystko. Mama jest najzdrowszą staruszką na świecie i z takim stanem lekarze wróżą jej sto lat.”
Nie przedłużałam rozmowy bo miałam akurat pacjenta w gabinecie. Ucieszyłam się , że nie zrobili jej krzywdy.
Wieczorem zadzwoniła Pani Hanna z prośbą o pomoc. Zapytałam co się stało bo syn twierdził, że czuje się pani znakomicie.
Tak, odpowiedziała ale robiąć badania przez całe dwa dni leżała w łóżku na korytarzu i nieźle się przeziębiła.
Żałowała, że tam poszła. Pani Hanno- mówię, przeziębienie minie podając jej naturalne metody leczenia ale proszę się cieszyć, że ma Pani dowód na to, iż jest całkowicie zdrowa. Tak, odpowiedziała profesor powiedział, że z takim zdrowiem dożyję 100 lat. No to go zapytałam , czy przypadkiem nie wie co się stało, że nastąpiła taka radykalna zmiana? Odpowiedział, że zdarzają się cuda i przypadki samoleczenia i tu właśnie taki miał miejsce.
Po tygodniu zaprosiła mnie na obiad, dała kwiaty w podziękowaniu i oznajmiła, że wraca do pracy zawodowej bo czuje się doskonale. Jest architektem i rozpoczęła nowe projekty osiedli.
Aleksander Piotr K. – ur. 19.12.1997r
Zgłosił się do mnie 30.04.2009r po operacji czerniaka złośliwego skóry i pierwszej dawce chemioterapii.
Wyniszczony organizm chemią , słaby, z brakiem chęci do życia. Matka przywiozła go ze łzami w oczach.
Czerniak był na lewym przedramieniu, wycięty głęboko. Słaba możliwość ruchowa rączki dziecka.
Po pierwszej diagnozie wiedziałam, że przeżyje wszystko pod warunkiem, że będę go regularnie widywać robiąc zabiegi.
Oczywiście nigdy nie powiedziałam matce aby zrezygnowała z zabiegów podawania chemii chociaż jestem temu przeciwna. Wybór zawsze należy do pacjenta. Ja mogę tylko wspierać.
Przyjeżdżał regularnie. Częściej szczególnie przed podaniem chemii i po tym zabiegu. Już po jednym moim zabiegu czuł się na tyle dobrze, że wracał od razu do szkoły i funkcjonował jak zdrowe dziecko. I ciekawostka , nigdy nie wypadły mu włosy co zazwyczaj towarzyszy chemioterapii. Trzeba dużo więcej się napracować aby doprowadzać do normy to co wyniszcza chemioterapia.
Miał dobrane dobrze zabiegi energetyczne, rodzaj, jakość i częstotliwość.
Opowiadał mi w trakcie leczenia jak wyglądają jego koledzy w szpitalu, którzy nie są pod moją opieką. O tym jak bardzo są osłabieni, załamani i bez włosów. I co gorsza nie chodzą do szkoły bo nie maja siły.
Po jakimś czasie kontynuowania leczenia chłopiec przyjechał jak zwykle na wizytę i rzucił mi się na szyję dziękując za uratowane życie. Powiedziałam, żeby podziękował Bogu bo to Jego zasługa a nie moja. Mama Alka szepnęła, że właśnie odebrali wyniki badań i wszystko minęło, nie ma już komórek nowotworowych a chłopiec czuje się doskonale. Płakałam ze wzruszenia razem z nimi.
Może zbyt mocno zżywam się z pacjentami a potem szybko mnie opuszczają. To dobrze, że mogę przyczynić się do ich zdrowia i szczęścia.
Małgorzata T. - 42 lata
Lato 2009r. Zgłosiła się do mnie jej sąsiadka z prośbą pomoc dla chorej koleżanki w szpitalu. Powiedziałam, że nie jeżdżę na zabiegi do szpitala ale mogę wesprzeć ją na odległość mając jej zdjęcie i „świadka z jej energią”. Dowiozła mi wszystko jeszcze tego samego dnia.
Okazało się, że kobieta już od 2 tygodni leży nieprzytomna dostaje kroplówki i morfinę w dużych dawkach 4-y razy na dobę.
Nie prosiłam o szczegóły bo sama chciałam ją zdiagnozować. To co zobaczyłam było straszne. Rozsiany nowotwór złośliwy w całej jamie brzusznej, cały układ pokarmowy w tym przełyk, pęcherz, brak funkcji nerek, przerzuty na płuca.
Nie widziałam jeszcze jej śmierci. To ciekawe w takim stanie. Zrobiłam zabieg na odległość i runę zdrowotną, przyspieszającą proces leczenia.
Wiedziałam, że dużo nie wskóram na odległość ale może przynajmniej będzie mniej cierpiała.
Wieczorem miałam telefon od jej mamy z prośbą o przyjazd do szpitala – odmówiłam. Później zjawił się u mnie w gabinecie jej brat błagając o pomoc bo już nie mają do kogo się zgłosić a lekarz daje jej może 2, 3 dni życia i chce oddać na ten czas do hospicjum.
Twardo odmówiłam, bo nie chcę jeździć do szpitali, szczególnie w takich przypadkach, kiedy właściwie nie ma już żadnych szans na przeżycie.
Namówił mnie i zrobiłam wyjątek ale z podkreśleniem żeby nie oczekiwali cudu ode mnie skoro tak późno przychodzą.
Powiedziałam, że pojadę zbadać, zrobić zabieg jeden może dwa i zobaczymy co dalej.
Gdy zjawiłam się w szpitalu zobaczyłam nieprzytomną dziewczynę z sondą , przez którą spływa 2 do 3 l na dobę czarnego , śmierdzącego płynu, cewnik z czerwono-czarnym moczem w worku. Przeczytałam też epikryzę lekarską: rozsiane przerzuty nowotwora złośliwego po resekcji woreczka żółciowego, „sito z guzów na jelitach”, przerzuty na płuca, żołądek, jelito grube, brak funcji nerek bez żadnego rokowania na poprawę. Leczenie: morfina 4 razy dziennie.
Poprosiłam o zostawienie mnie z pacjentką sam na sam i pilnowanie aby nikt nie przeszkadzał. Wszyscy wyszli i czekali pod drzwiami. Przygotowałam wszystko jak należy do zabiegu i wiedziałam, że muszę użyć tego najsilniejszego.
Ważną rzeczą jest wiedza, że bez względu na to co się będzie działo nie wolno przerwać zabiegu!
Rozpoczęłam i po minucie tak silna energia przepływała przez moje ciało do jej, że zaczęło rzucać nami jakbyśmy były podłączone pod prąd wysokiego napięcia.
To straszne ledwie mogłam to opanować. Nagle moja pacjentka otworzyła oczy, zobaczyła mnie i zaczęła wzywać pomocy. Bardzo się wystraszyła. Rodzina nie wytrzymała za drzwiami, wbiegł mąż i gdy zobaczył co się dzieje wycofał się i pozwolił dokończyć mi zabieg. Byłam zlana potem, ręce i nogi drżały tak , że w żaden sposób nie mogłam tego opanować. Pacjenta dalej z przerażeniem wzywała pomocy. Odeszłam od łóżka, poszłam się obmyć zimną wodą i ochłonąć a rodzina zajęła się pacjentką. Odprowadził mnie jej brat do poczekalni abym odpoczęła. Przez co najmniej godzinę mój organizm walczył z tym co przejęłam zanim przestałam cała drżeć. Odwieziono mnie do domu bo nie byłam w stanie prowadzić auta. Tego dnia odwołałam wszystkich innych pacjentów. Nie byłabym w stanie wykonać żadnego zabiegu więcej. Przez całą dobę byłam ciężko chora.
Postanowiłam podjąć wyzwanie i pomóc tej dziewczynie w walce z czymś tak strasznym. Pojechałam następnego dnia do szpitala ale ona na mój widok zaczęła krzyczeć. Wiedziałam, że nikt jej nic nie powiedział. Poprosiłam jej męża aby usiadł przy niej i wziął ją za rękę.
Ja usiadłam z drugiej strony i poprosiłam aby przestała się mnie bać. Opowiedziałam jej o tym, że była 2 tygodnie nieprzytomna i że musiałam ją wyciągnąć z mroku a inaczej się nie dało. Opowiedziałam jej o sobie i o tym co robię a także o tym , że jestem wierząca ( dla niej to było bardzo ważne) i zapytałam czy chce abym jej pomogła. Zapytałam, bo jeśli jest już świadoma to nie rodzina decyduje tylko ona. Więc jeśli chce to spróbuję jej pomóc walczyć z chorobą.
Zgodziła się ale pod warunkiem, że mąż będzie przy niej bo się boi. Nie przeszkadzało mi to. Żaden zabieg nie wyglądał już tak jak ten pierwszy.
Jeździłam do szpitala dwa razy dziennie i robiłam po dwie serie zabiegów za każdym razem.
Była przytomna, rozmawiała z bliskimi, nawet ze mną się zaprzyjaźniła i nabrała zaufania. Po 3 dniach płyn z sądy zmniejszył się do 1,5 l i zmieniał kolor na jaśniejszy, Nerki zaczęły pracować i odstawiono cewnik , oddawała mocz na basen.
Zmniejszono dawkę morfiny o połowę. Rodzina była szczęśliwa. Ja nie. Czekałam na inne rezultaty.
Po 8 dniach usiadła sama na łóżku i chciała pójść do łazienki. Oczywiście nie miała siły ale wszyscy z tego się cieszyli. Muszę zaznaczyć, że od 2 miesięcy lub dłużej nie usiadła samodzielnie. Marzyła już o wyjściu do domu, zaczęła martwić się o innych. Mówię tu o dzieciach, mężu a nawet o mnie. Opowiadałyśmy sobie co zrobimy gdy będzie zdrowa. O tym, że zostaniemy przyjaciółkami.
Tempo było duże, zabiegi intensywne i częste ale mało czasu na proces zdrowienia. Nawet lekarze zauważyli rezultaty mojego leczenia i nie przeszkadzali. Zrobili badanie płynu z sondy i zauważyli , że spływa dużo martwych komórek nowotworowych.
Było coraz lepiej dopóty dopóki lekarz prowadzący nie wpadł na genialny pomysł ponownego założenia cewnika. Nie wiem po co bo mocz oddawała normalnie na basen bez żadnego problemu. Było to w dziesiątym dniu od rozpoczęcia mojej terapii. Tłumaczył rodzinie, że nie będzie się ona męczyć ani oni z podawaniem basenu.
Co się stało to się nie odstanie. Zrobione ale nie najlepiej bo podczas wkładania cewnika skaleczono dziewczynę i zaczął się stan zapalny pęcherza, pochwy i zaczęły rozmnażać się bakterie. Już po dobie dostała temperatury. Przyszła pani doktor i powiedziała osłuchując ją że to na pewno zapalenie płuc bo rzęzi w nich i zleciła wykonanie prześwietlenia. Poprosiłam aby zbadali mocz bo to jest ta przyczyna i żadna inna. Oczywiście zgodziła się bez problemu. Podała od razu antybiotyk zapobiegawczo na zapalenie płuc.
Cóż prześwietlenie wykazało, że płuca są całkowicie zdrowe. Ja się ucieszyłam bo przecież były tam wcześniej przerzuty nowotworowe.
Antybiotyk nie pomagał , gorączka rosła i nie malała nawet na chwilę.
Zapytałam czy zrobili antybiogram bo te bakterie, które się rozmnożyły mogą być oporne na podany antybiotyk. Pobrali mocz po raz drugi bo nie pomyśleli o tym wcześniej. Jak wykazał wynik badań antybiotyk kwalifikował się natychmiast do zmiany.
Było to 13 –tego dnia mojej terapii. Pacjentka słabła w mgnieniu oka. Co jest? Komórki nowotworowe giną, ratujemy po kolei organa a głupie bakterie zniszczą wszystko.
Nie mogliśmy zbić temperatury nawet o jedną kreskę. Podano ten właściwy antybiotyk w dużej dawce ale nie zadziałał jeszcze.
Wspierałam ją tak mocno energetycznie , że bardziej już się nie dało. Poprosiłam moich znajomych terapeutów z Europy aby robili to wraz ze mną na odległość. Wiele osób mi pomagało.
Rano 14 dnia rozpoczęcia terapii moja pacjentka odeszła. Temperatura doszła do granicy ścięcia białka. Zastałam puste łóżko w sali szpitalnej.
Był to dla mnie szok. Tak bardzo chciałam przeskoczyć tę wysoką poprzeczkę
i wygrać dla niej życie. Wygrać walkę z chorobą w najgorszym wydaniu.
Nie wiem jak by się to skończyło gdyby nie incydent z cewnikiem.
Schudłam w tym czasie 5 kg. Jak widać nie jest to obojętne dla mojego organizmu również.
Nie da się oszukać przeznaczenia. Teraz to wiem. Mogę pomóc na tyle na ile Stwórca pozwoli.
Rodzina Małgosi do dzisiaj przychodzi do mnie na zabiegi a po jej śmierci dziękowali mi za dwa tygodnie, które były im jeszcze dane aby móc z nią utrzymać świadomy kontakt. Czas na wspomnienia, refleksje, marzenia czy pożegnanie?
Mnie do dzisiaj to nie zadowala . Wiem ile może zdziałać energia , którą leczę ale muszę być świadoma że ktoś nad tym wszystkim czuwa. I jest to Bóg.
Kilka słów od samej mistrzyni uzdrawiania
Pomimo podawania tej samej energii, z tą samą siłą istnieje jeszcze – przeznaczenie. Jeden z przykładów podaje właśnie taki aby nikt nie pomyślał, że „jestem Bogiem i czynię cuda”. Jestem człowiekiem i posługuję się boską energią ale zgodnie z wolą Boga. Stąd biorą się te różnice. Na szczęście istnieje nikły procent ludzi, których nie można wyleczyć. Kiedy widzę człowieka wiem co mu dolega i wiem jak mam mu pomóc. Czasami pomocą jest przygotowanie do przejścia na drugą stronę.
Darek Świerk edytował(a) ten post dnia 24.11.10 o godzinie 10:50