Temat: Gafy :)
Pracuje w firmie wydawniczej. Firma jest zachodnia, ma wiele oddzialow w Europie i czasem polska filia wykonuje prace dla innych. Polskie repro pracowalo m.in. dla czeskich redakcji.
Osoba zatrudniona do kontaktow z Czechami zachorowala na dluzej i trzeba bylo ja zastapic. Wybor szefa padl na mnie, mimo ze nie znam czeskiego ni w zab.
Moim zadaniem bylo przyjmowanie layoutow czeskich, dopilnowanie retuszu zdjec i montazu i wyslanie klisz (wtedy wysylalo sie jeszcze klisze) do drukarni w Bratyslawie. Rzadko kiedy musialam sie kontaktowac z czeskimi redakcjami, a wtedy wolno mowilam po polsku, oni po swojemu i jakos sie dogadywalismy.
Praca szla gladko, bo w sumie wiekszych trudnosci nie bylo, az do momentu gdy poludnie Polski i znaczna czesc terenu owczesnej Czechoslowacji zalala woda. Pamietacie pewnie wielka powodz na poczatku lat 90.
Zadzwonilam do Pragi i powiedzialam, ze jest problem, bo kurierzy nie przyjmuja przesylek za poludniowa granice. Naczelna czeskiej gazety powiedziala, ze wezmie "letadlo' i osobiscie dostarczy klisze do drukarni. Nie sadzilam, ze zadziala tak szybko, spodziewalam sie jej po poludniu nastepnego dnia.
Przyszlam do pracy i w pustym jeszcze pokoju zobaczylam dwie obce kobiety. Szybko sie zorientowalam, ze to panie z czeskich redakcji i gdy uslyszalam nazwisko mojego szefa powiedzialam:
- Pojde go poszukac
Wtedy jedna z nich zrobila sie na twarzy czerwona, a druga zgiela w pol i zasmiewajac sie, az usiadla na podlodze.
Na wszelki wypadek szybko pobieglam po szefa. Zestrachana wrocilam obwiescic, ze jeszcze go nie ma... Zastalam tym razem obie panie zasmiewajace sie. Oczywiscie ze mnie :)
Potem ta druga kobieta (byla Slowaczka i troche znala polski) wyjasnila mi, ze "szukac", to po czesku brzydkie slowo, i jej szefowej zrobilo sie dziwnie, gdy to uslyszala :))))