konto usunięte
Temat: Social lending - wilekie oszustwo?czy sposób na...
Pożyczki społecznościowe to jeden z niewielu biznesów, któryrozwija się tym szybciej, im trudniejsza sytuacja finansowa
zwykłych obywateli. Przykręcenie kurka kredytowego przez banki
powoduje, że coraz więcej osób kieruje swoje kroki do
pozabankowych serwisów oferujących pożyczki. A inwestorów kusi
wysokimi zyskami. Pytanie: jak długo da się tak zarabiać?
Zyski z pieniędzy deponowanych na lokacie po odliczeniu podaku
Belki i uwzględnieniu inflacji są marne. Zachęcony więc
możliwością wysokich stóp zwrotu z pożyczek
społecznościowych, razem z Michałem i Kacprem, bardziej
doświadczonymi „graczami”, próbuję sprawdzić czy da się
dzięki nim zarobić.
Jak to działa?
Zasada działania social-lending jest prosta. Internauta o nicku
proza45 potrzebuje 400 złotych na remont. Zakłada konto w jednym z
wielu serwisów pożyczek i czeka na osobę, która zdecyduje się
pożyczyć pieniądze. Podejmuję wyzwanie. Pożyczam mu 50
złotych. Marek pożycza 100 zł, Kacper 50 zł. Jest jeszcze jeden,
nieznany nam inwestor, który dokłada brakujące 200 zł. Aukcja
pożyczkowa błyskawicznie jest finalizowana, a pieniądze trafiają
do potrzebującego. Zgadzamy się na 24 procent w skali roku.
Dodatkowo internauta proponuje 10 proc. bonusu jako nagroda za
udzielenie pożyczki. Zwrot za 30 dni. Po miesiącu na moje konto
trafia 55 złotych (kapitał plus bonus). Jak tłumaczy mi Kacper,
często jest tak, że pożyczkobiorcy rozliczają transakcję tylko
bonusem. 10 procent zysku miesięcznie to i tak sporo. Idąc za
ciosem, decyduję się zainwestować 500 złotych. Za namową Kacpra
i Marka, a także zgodnie z radami serwisów społecznościowych
jednemu pożyczkobiorcy nie pożyczam więcej niż 50 złotych. To
na wypadek, gdyby ktoś nie oddał. Jak mówią ekonomiści:
dywersyfikacja.
W następnym miesiącu, na dziesięciu udzielonych pożyczkach mam
zarobić w sumie 50 złotych. Cieszę się, kiedy pierwsze cztery
spływają w terminie. 220 złotych jest już w kasie. Cztery
kolejne spłacone dwa dni po terminie, ale to dla mnie nie problem.
W sumie mam już przecież 440 złotych zwrócone przez
pożyczkobiorców. To jednak wciąż mniej niż zainwestowałem. Po
kolejnym miesiącu okazuje się, że pożyczonych pieniędzy
najprawdopodobniej nie odzyskam. Pierwszy dłużnik prosi o
wydłużenie spłaty o 2 tygodnie, ale obietnicy nie dotrzymuje.
Drugi w ogóle się nie odzywa. Zaczynam więc procedurę
windykacji.
I tu niemiła niespodzianka. Każdy z serwisów, z których
korzystaliśmy preferuje jakąś firmę windykacyjną. Zakreślam
odpowiednią funkcję, drukuję pełnomocnictwo i przygotowuję
materiały do wysyłki. Ale co to? Okazuje się, że minimalna
wysokość honorarium dla firmy windykacyjnej w tym przypadku to 50
złotych. I nikt nie daje mi gwarancji powodzenia. W najbardziej
pesymistycznym wariancie dłużnik nie odda 50 złotych, zapłacę
50 złotych windykatorowi, czyli będę stratny w sumie 100
złotych. Może więc spróbować samodzielnie w sądzie? Minimalna
opłata za pozew 30 złotych i też bez gwarancji sukcesu. Lepiej
będzie chyba odpuścić. W kolejnym miesiącu do inwestycji
dokładam kolejne 500 złotych. W sumie zainwestowałem 1000
złotych. Tym razem wszystkie pożyczki spłacone terminowo. 550
złotych na moim koncie. Są jeszcze pieniądze z poprzedniego
miesiąca. W sumie 990 złotych. Opłacało się nie windykować.
Rzetelni pożyczkobiorcy zniwelowali straty z zeszłego miesiąca.
Czytaj dalej: a co stało się z pożyczonymi pieniędzmi?
http://www.biznes.onet.pl/wielkie-oszustwo-czy-sposob-...
więcej:http://www.goldenline.pl/forum/pozyczki-pozabankowe