Magdalena Mania-Jungiewicz

Magdalena Mania-Jungiewicz
www.Mania-Poprawiani
a.pl

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

http://mobile.natemat.pl/11573,odeszla-z-korporacji-i-...

Sama mam taki zamysł. Problem w tym, że nie wiem, jak coś takiego można połączyć z urlopem macierzyńskim. Macie jakieś własne przemyślenia lub doświadczenia na ten temat?
Miłosz M.

Miłosz M. PAD, nadejdzie dzień
sznura

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Dało się, bo pani już była mocno w branży. Po prostu wykorzystała... magiczne słowo... znajomości, podszkoliła papierkologię i cześć. Nie żebym uważał to za coś złego, ale trzeba mieć od czego wyjść, by myśleć o własnej firmie, która miałaby z czego żyć.

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Owszem, da się... Tylko jak wspomniał przedmówca, trzeba umieć się zakręcić i mieć jakąś bazę.
Łukasz M.

Łukasz M. Redaktor, korektor,
copywriter -
eKorekta24.pl

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Słuchajcie, oczywiście, że się da! Znajomości zawsze się przydają, ale i bez nich można robić biznes. Ja zacząłem bez znajomości. Gwarantuję, że się da ;)

Takich wymówek można szukać w nieskończoność: bo nie mam znajomości, bo potrzebna kasa, bo nie wiem, gdzie znaleźć klientów, bo nie znam się na prawie i podatkach... Uważam, że wystarczy naprawdę chcieć. No i mieć świadomość tego, że na początku będzie trzeba pracować nawet więcej niż na etacie. Ale potem jest już z górki.

Natomiast ten artykuł jest trochę na wyrost. "Zatrudnianie" to zbyt duże słowo, jeżeli chodzi o współpracę na podstawie umowy o dzieło. Umowa o dzieło to zerowy koszt dla zleceniodawcy, więc koszt prowadzenia firmy w domu sprowadza się do opłacenia za siebie ZUS-u w wysokości 400 zł na miesiąc przez 2 lata. I to wszystko. Na takie koszty chyba każdy może sobie pozwolić, a jeśli nie, to da się przecież na początku finansować firmę z zewnętrznych źródeł (rodzina, znajomi, kredyt, dotacja itd.). Możliwości jest naprawdę mnóstwo, wystarczy się odważyć :)
Agnieszka Ewa Brzozowska

Agnieszka Ewa Brzozowska korektorka,
redaktorka

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Poczułam się wywołana do tablicy, bo bohaterka artykułu była moją szefową w "Dzienniku". Rzeczywiście, jako sekretarz redakcji spędzała w pracy bardzo dużo czasu, bo to ona składała numer do kupy, pilnowała deadline'ów, krzyczała na tych, którzy się z czymś spóźniali itp. itd. Praca wymagająca świetnej organizacji, stalowych nerwów i... jakby to powiedzieć... trochę despotycznego charakteru.;) A cykl pracy nad jednym numerem zamykał się w godz. od ok. 9 rano do północy, czasem do 2 nad ranem, jeśli w nocy zdarzyło się coś ważnego.
Dyżury korektorskie też nie były łatwe, bo przychodziliśmy albo na 6 godzin, albo na 10, przy czym te 10 godzin zamieniało się czasem w 12 (nocki). I wierzcie, po 8. godzinie ślęczenia przed ekranem w biurze pełnym nieznajomych ludzi (bo nie było okazji nigdy ich poznać) i buczących komputerów, efektywność spadała drastycznie...
W artykule są przekłamania.
Problemy naczelnego z korektorami wcale nie dotyczyły samych korektorów, tylko tego, że część dyżurów było za długich i nieludzkich, gazeta coraz gorzej prosperowała i trzeba było ciąć koszty, a do tego korektorzy nie byli zatrudniani przez "Dziennik", tylko przez zewnętrzną firmę.
To nie mogło dobrze funkcjonować, skoro było aż 4 szefów: szefowa firmy korektorskiej (obecna przez 2 godz. w tyg.!), szefowa zespołu korektorów, sekretarz redakcji i red. naczelny. A dopiero pod nimi zespół korektorski. Za dużo osób decydujących wcale nie ułatwiało sprawy i nie przyspieszało niczego...
"Dziennik" zerwał umowę z właścicielką firmy korektorskiej z powodów powyższych + finansowych, właścicielka olała zespół i zwiała z kasą za ost. 2 miesiące pracy (przez następny rok odzyskiwaliśmy zapłatę z pomocą prawnika), a nową szefową zespołu została ówczesna sekretarz redakcji. I to jest zrozumiałe: lepiej jeden szef czuwający nad wszystkim niż trzech, w tym jeden nieobecny...
Chodziły słuchy, że wydawcy opłacało się bardziej zatrudnić zewn. firmę niż zatrudniać bezpośrednio korektorów, więc taka firma powstała... A kto został nowym właścicielem? Hmm, najbardziej oczywisty typ, czyli ktoś, kto już nad wszystkim czuwał.
Oszczędności uzyskane w ten sposób przez wydawcę wystarczyły na jakiś czas. Potem był etap trzebienia zespołu - zwolniono wszystkie osoby przychodzące na mniej niż 3/4 etatu (mimo że to nie było zatrudnienie na umowę o pracę), czyli np. studenci dzienni.
Troska nowej szefowej o zespół przejawiała się wzmożonym pilnowaniem, np. czy aby nie chodzimy na kawę częściej niż raz dziennie. Korekta ma siedzieć cały dzień na stanowisku, patrzeć się w monitor i sprawiać wrażenie pilnego zespołu... nieważne, że w momentach odległych od deadline'ów równało się to otępiałemu gapieniu się w ścianę.
Po paru miesiącach gazeta i tak została kupiona przez inne wydawnictwo, a zespół (jeszcze bardziej przetrzebiony) przeszedł do tego nowego wyd. Co działo się dalej, tego nie wiem, zostałam zwolniona przy pierwszym cięciu. Odebrać telefon z wiadomością o zwolnieniu na 2 godziny przed wyjściem do pracy po raz ostatni - bezcenne.

Ta firma ewidentnie wstrzeliła się w czas i miejsce (nie mogła nie powstać), więc nie wiem, czy zakładanie firmy w okolicznościach upadku gazety jest wzorem dającym się powielić;)
"Odejście z korporacji" po tym, jak korporacja upada i miejsce pracy przestaje istnieć, to co innego niż rzucenie pracy w korporacji z własnej woli, gdy jeszcze jest gdzie pracować.

Edit: literówkaAgnieszka Ewa Nowak edytował(a) ten post dnia 24.04.12 o godzinie 20:36
Dorota S.

Dorota S. małpa
człekokształtna

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Ha, ha, ha, a śmieję się, bo miałam z nimi pracować :) byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, przetrzebili mnie językowo, zrobiłam kilkustronicowe testy, miałam szczęście, bo trafiłam na kilka ćwiczeń z odmiany nazwisk obcych... no i jakże się ucieszyłam, jak zaproponowali mi pracę! to by było coś - podszkolić warsztat w redakcji... potem się dowiedziałam o dyżurach i zarobkach!!! coś ok. 1200 zł proponowali, a w domu kochane 2-letnie dziecko, którego przedszkole prywatne (bo podejmując pracę w takich godzinach musiałabym posłać do przedszkola) kosztowałoby mnie 1100 zł!!! No i siem nie skusiłam. Chyba w każdej większej polskiej firmie (bez kapitału zagramanicznego) - bo już nie będę pisać, że w wydawnictwie - tak się traktuje pracowników - i tak wynagradza.Dorota S. edytował(a) ten post dnia 24.04.12 o godzinie 20:41
Agnieszka Ewa Brzozowska

Agnieszka Ewa Brzozowska korektorka,
redaktorka

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Doroto, już dokładnie nie pamiętam, ale my za dyżur sześciogodzinny dostawaliśmy 100 zł, chyba na rękę, już po odliczeniu podatku. Wychodziło 16 zł z groszami za godz., czyli za pracę w wymiarze pełnego etatu to ok. 2,4 tys. Z dodatkowymi zleceniami można by z tego wyżyć.
Dorota S.

Dorota S. małpa
człekokształtna

Temat: A jednak da się ruszyć z firmą korektorską...

Agnieszka Ewa Nowak:
Doroto, już dokładnie nie pamiętam, ale my za dyżur sześciogodzinny dostawaliśmy 100 zł, chyba na rękę, już po odliczeniu podatku. Wychodziło 16 zł z groszami za godz., czyli za pracę w wymiarze pełnego etatu to ok. 2,4 tys. Z dodatkowymi zleceniami można by z tego wyżyć.

ja byłam na rozmowie 4 lata temu, i tyle mi zaproponowano - pamiętam kwotę - 4 razy w tygodniu dyżur sześciogodzinny

Następna dyskusja:

Zaciąłem się;(




Wyślij zaproszenie do