Temat: kto stoi za kłopotami banków- ile w tym prawdy? czy...
Jeśli czegoś już wszyscy powinniśmy się nauczyć na temat Wall Street, to że kontraktem finansowym, który każdy trader najlepiej zabezpiecza i dba o jego długoterminową rentowność,jest jego własna umowa o pracę.
Sekretarz skarbu Tim Geithner nie pamiętał o tym, kiedy na początku marca zgadzał się na wypłacenie firmie AIG kolejnych 30 mld dol. rządowej pomocy. Dlatego teraz walczy, żeby nie zmiotła go fala krytyki.
Geithner na swoje usprawiedliwienie może przypomnieć, że próbował wówczas ratować przed upadkiem resztę systemu finansowego i ma niewielu doświadczonych urzędników do pomocy.
A jednak, jako człowiek z Wall Street (nazywam go tak, bo pracował o rzut kamieniem od Ulicy Hańby, w nowojorskim oddziale Rezerwy Federalnej) powinien lepiej się orientować i nie przegapić wartych 165 mln dol. premii, jakie AIG wypłaciło ludziom winnym swojego upadku.
Z listów, opublikowanych po wybuchu skandalu przez Geithnera oraz prezesa AIG Edwarda Liddy’ego, można odtworzyć ton rozmowy, jaką odbyli, kiedy Liddy zadzwonił do Geithnera aby powiedzieć mu, że wysyła czeki z premiami.
Po jednej stronie linii był Geithner, zszokowany tym, że cwani traderzy znowu wywiedli go w pole. Po drugiej Liddy, wściekły, że znów obrywa ze strony polityków, instytucji nadzoru rynku oraz prokuratora generalnego stanu Nowy Jork Andrew Cuomo.
Moja sympatia jest po stronie Liddy’ego, zarabiającego jednego dolara rocznie i nie ponoszącego odpowiedzialności za upadek AIG. Robi, co w jego mocy, by wyprowadzić firmę z bagna, podczas gdy politycy i urzędnicy rządowi wrzeszczą mu nad uchem – republikański senator Chuck Grassley posunął się nawet do sugestii, że traderzy z AIG powinni popełnić samobójstwo dla ratowania honoru.
Ale jego uzasadnienie dla wypłaty premii jest jednocześnie wewnętrznie spójne i niedorzeczne, kiedy się cofniemy o krok, by zastanowić się nad kontekstem.
Pierwsze, co mówił, to że jego firma musiała wypłacić pieniądze 370 pracownikom działu produktów finansowych (czyli derywatów i różnych innych sprytnych patentów) bo bezsensownie zgodziła się w zeszłym roku na takie warunki wynagrodzenia przez najbliższe dwa lata. Jak stwierdził w rozmowie z Geithnerem: "honorowanie zobowiązań wynikających z umów jest sednem tego, co robimy w firmach ubezpieczeniowych".
Zgoda, umowy powinny być unieważniane tylko w szczególnych sytuacjach. Ale bądźmy poważni. Liddy został mianowany na swoje stanowisko tylko dlatego, że AIG nie było w stanie honorować swoich umów, bo zagrażało to bankructwem firmy. Co więcej, swapy kredytowe, których nie sposób było dotrzymać, zostały zawarte przez tych samych ludzi, którzy domagali się dotrzymania warunków własnych umów o pracę.
Liddy dobrze wie o tym, że AIG nie jest w stanie wypełniać zobowiązań, bo w tym tygodniu przedstawiał rachunek kosztów. Państwo podarło na strzępy część niewykonalnych swapów posiadanych przez AIG i wypłaciło stosowne pieniądze kontrahentom. Tylko z tego powodu budżet przelał 5,6 mld dol. Goldman Sachs, 6,9 mld dol. Societe Generale oraz 2,8 mld dol. Deutsche Bankowi.
Po drugie, Liddy twierdzi, że AIG opłaca się zatrzymać traderów, którzy zawierali te katastrofalne swapy kredytowe, bo tylko oni znają je na tyle dobrze, by dobrze je zabezpieczyć, zanim z nich wyjdą. Niektóre z tych umów są tak skomplikowane i specyficznie sformułowane, że ktoś z zewnątrz mógłby ich nie rozgryźć.
Wielu ludzi, w tym politycy nie dbający specjalnie o to, gdzie leży prawda w danej kwestii, zbywają ten argument jako typowy dla Wall Street wykręt. Moim zdaniem przerażające jest to, że Liddy może mieć całkowitą słuszność.
Pomyślmy o konsekwencjach. Zdążyliśmy już dobrze poznać sposób działania obrotu opcjami: trader z banku inwestycyjnego jest zmotywowany do ryzyka w celu zarabiania pieniędzy. Jeśli jego strategia przynosi skutki, dostaje premię, jeśli przegrywa, płaci za to bank (a w końcowym rozrachunku podatnik).
W ostatnich latach wielu traderów, także tych z AIG, korzystało z takiego stanu rzeczy i tworzyło derywaty bardzo zyskowne w krótkim okresie, ale niosące ze sobą długoterminowe znaczne ryzyko. Mogli dzięki temu przez wiele lat inkasować tłuste premie, zanim przyszła pora zapłacić rachunek za ich lekkomyślność.
Teraz zaś widzimy, że w AIG traderzy wymyślili mechanizm pozwalający zarobić na już istniejących instrumentach finansowych. Nazwijmy go opcją do kwadratu. Otóż mieli oni nie tylko motywację do sprzedawania kontraktów, które przynosiły znaczny zysk od razu w zamian za potencjalne straty w przyszłości, ale i do takiego ich konstruowania, by były skomplikowane i niezrozumiałe.
Dzięki temu mogli pobierać wysokie wynagrodzenie (z odpowiednimi premiami) i stali się niezastąpieni dla zatrudniającej ich instytucji. Jeśli jesteś jedyną osobą rozumiejącą nakręcony przez siebie mechanizm, masz świetną pozycję negocjacyjną.
Banki z Wall Street widziały swój interes finansowy w tym, by derywaty kredytowe tworzyły pozagiełdowy, wysokozyskowny, skomplikowany rynek. Okazało się, że marnie się to skończyło dla wszystkich z wyjątkiem – zgadnijcie kogo? Oczywiście traderów handlujących derywatami.
Jeśli podatnik musi zapłacić ekstra premie ludziom, którzy rozpętali finansowe piekło, to odbiera to jako absurd, skandal, obelgę itd. Możecie wybierać do woli spośród mnóstwa przekleństw miotanych dziś w Waszyngtonie pod adresem Geithnera. Jego autorytet spadł poniżej zera.
Ale jeszcze gorzej mają się instytucje finansowe zaangażowane w obrót derywatami kredytowymi. Dały się upokorzyć przez własnych pracowników – a upokorzenie to czekało na właściwy moment by się zdarzyć, od czasów gdy dawne spółki prywatne z Wall Street weszły na giełdę w latach 80. Jeśli to nie spowoduje zmiany sposobu wynagradzania w tych firmach, to wątpię, czy cokolwiek innego je zmusi.
Autor: John Gapper
© The Financial Times Limited 2009
Dobre jako morał który wypływa z tego kryzysu-każdy widzi jaki