konto usunięte
Temat: Cykle
Dla tych którzy wierzą w niechybne odreagowanie w 2010 czy nawet 2011r ciekawy artykuł o możliwym scenariuszu o którym zapomniał już chyba każdy inwestor:Popularni socjologowie lubią dzielić ludzi urodzonych po 1945 roku na różne grupy. Mamy więc pokolenie wyżu demograficznego, potem Generację X, teraz może nawet dorobiliśmy się Generacji Y. Jednak według mnie wszyscy jesteśmy członkami Generacji S – tak jak Szczęście.
Ci z nas, którzy urodzili się w Europie Zachodniej lub w USA, nigdy nie doświadczyli ciężkich czasów. Nasi rodzice i dziadkowie przeżyli wojny światowe i Wielki Kryzys. My mieliśmy dekady pokoju i prosperity.
Czy to się może zmienić? Być może Generacja S cieszyła się po prostu luksusem przedłużonych "wakacji od historii", które właśnie zbliżają się do końca.
Nie ma wątpliwości, że ludzie wpadają w panikę. Z sektora korporacyjnego płynie tak nieustanny potok złych wieści, że burmistrz Londynu, Boris Johnson narzeka, iż "Spędzenie godziny z 'FT' to jak zamknięcie się w pokoju z sektą millenistów, opętaną kultem samobójstwa". Z sondażu CNN wynika, że niemal 60 procent Amerykanów oczekuje, iż obecna recesja przemieni się w depresję.
Jeżeli mamy mieć depresyjną gospodarkę, czy będziemy mieli również depresyjną politykę? To oznaczałoby nowe ekstremistyczne partie i ideologie, wzrost nacjonalizmu, spadek znaczenia organizacji międzynarodowych w rodzaju Ligi Narodów i ONZ, a wreszcie wojnę.
Mimo coraz gorszych nastrojów i narastającej paniki, warto pamiętać, jak daleko wciąż jesteśmy od Wielkiej Depresji – kiedy bezrobocie sięgnęło 25 procent w USA i 20 procent w Wielkiej Brytanii, a głód i bezdomność były zjawiskami powszechnymi. Jednak powrót masowego bezrobocia nie jest niemożliwy. W ubiegłym roku w USA ubyło najwięcej miejsc pracy do 1945 roku. Wyobraźcie sobie konsekwencje dla całej gospodarki, gdyby General Motors i Ford naprawdę wypadły w tym roku z biznesu.
Wszystkim nam mówi się, że nasi obecni przywódcy odrobili lekcje z lat 30. Ben Bernanke, szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej, jest historykiem Wielkiej Depresji, a najważniejsi ekonomiści sądzą, że ich dyscyplina dokonała prawdziwego postępu od lat 30. Podobnie jak współcześni lekarze, współcześni ekonomiści dysponują całym zestawem nowych narzędzi, które wówczas były nieznane. Ekonomiczne zarazy, które wówczas okazywały się śmiertelne w skutkach, dziś można skutecznie leczyć.
Tak brzmi teoria. Ale ekonomistom w dużej mierze nie udało się przewidzieć obecnego kryzysu. Ponieważ nie potrafili zdiagnozować choroby, mało kto wierzy, że znają lekarstwo. A co, jeżeli ekonomia jest dziś takim samym poziomie, jak medycyna wówczas, gdy lekarze wierzyli w aplikowanie pijawek? Albo jeżeli ekonomia istotnie dokonała wielkiego postępu, ale my mamy do czynienia z nowym typem ekonomicznego wirusa, dla którego nie znaleziono jeszcze lekarstwa – gospodarczą ptasią grypą?
Podobne pytanie dotyczy roli polityki w obecnym kryzysie. Czy nasza wiedza o tym, co poszło źle w latach 30. powoduje, że popełnienie tych samych błędów jest mniej prawdopodobne?
Pojawiają się pewne niepokojące sygnały. Na listopadowym szczycie grupy G20, wszystkie 20 rządów solennie zobowiązało się do unikania protekcjonizmu, o którym powszechnie sądzi się, że pogłębił kryzys lat 30. Nie minęło jednak kilka dni od powrotu z Waszyngtonu, gdy Indie i Rosja wprowadziły nowe cła. Jedna z lekcji płynących z lat 30. brzmi, że współpraca międzynarodowa – tak pilnie potrzebna podczas globalnego kryzysu finansowego – może rozsypać się pod wpływem depresji.
W przeszłości okresy ekonomicznych zawirowań prowadziły zazwyczaj do powstawania nowych, radykalnych ruchów politycznych i społecznych. Jedyną ważną demokracją, która przeprowadziła wybory od czasu upadku Lehman Brothers we wrześniu ubiegłego roku, są Stany Zjednoczone, które wybrały Baracka Obamę, lewicowego internacjonała. Jednak w ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z zamieszkami na dalekim wschodzie Rosji, w południowych Chinach i w Grecji.
Wciąż jest jednak wielka różnica pomiędzy lokalnymi zamieszkami i drobnymi napięciami w międzynarodowym handlu, a rozszalałym nacjonalizmem i wojnami lat 30. Dla mojej generacji wydaje się niemal nie do pomyślenia, że moglibyśmy wrócić do zbrojnych konfliktów pomiędzy światowymi mocarstwami.
Jednak poprzednie pokolenia myślały w ten sam sposób. W 1911, u kresu innej długiej epoki pokoju, prosperity i globalizacji, słynny brytyjski historyk, G.P. Gooch, pisał: "Możemy teraz z ufnością spoglądać w czas, w którym wojna pomiędzy cywilizowanymi narodami będzie uważana za coś równie przestarzałego, jak pojedynek".
Niektórzy współcześni politycy wyznają podobne poglądy. Amerykański naukowiec John Miller przeanalizował kilka lat temu dane i ogłosił co następuje: "W ciągu kilku lat na świecie może nie być żadnych wojen".
Gdy piszę te słowa, bomby właśnie spadają na Gazę, więc takie stwierdzenie wydaje się nieco przedwczesne. Jednak współczesny optymizm dotyczący braku zbrojnych konfliktów pomiędzy największymi światowymi potęgami jest zapewne bardziej uprawniony niż okazał się być w okresie przed I wojną światową. Minęło prawie 60 lat od czasu gdy Amerykanie i Chińczycy starli się w Korei.
W 1914 roku nie istniała równowaga strachu, dzięki której dziś wojna jest mniej prawdopodobna Jednak grozi nam, że długi okres ekonomicznej integracji i rosnącej zamożności zbliża się prawdopodobnie do końca.
Długie okresy prosperity i pokoju nie zawsze są jednak przesadnie interesujące. Przy całej tej ekonomicznej maliźnie, nie sądzę, bym był jedynym, który czuje dziwną ekscytację, mając poczucie życia w niepewnych i historycznych czasach. Jak pisał Philip Larkin, depresyjny angielski poeta: "Życie jest przede wszystkim nudą/Potem strachem". Nudę już mieliśmy. Teraz przyszedł czas na strach.