konto usunięte
Temat: Jedna z najbardziej spektakularnych ochron astralnych...
...w biznesie, jakiej miałem okazję udzielić, zadziała się niemal równo 4 lata temu, w maju 2004 roku. Nie było to zdarzenie, z którego jestem najbardziej dumny, ani też nie uważam, by było to szczególne osiągnięcie.Było to jednak zdarzenie, które jeżyło włosy na ciele świadkom. Mnie samemu bardzo dobitnie uświadomiło (i wszystkim, którzy tego byli świadkami) jak bardzo realne są kwestie pracy z energią, prowadzenia klientów przez bezdroża ich własnych problemów. Uświadomiło, o co się ocierają wszyscy, którzy jadą "bez trzymanki" na manowce.
Działo się to w pewnej nieistniejącej już agencji reklamowej, do której miałem średnie szczęście trafić w lutym 2004. Agencja - a raczej jej właściciel - miała złą sławę wśród podwykonawców. Między innymi ze względów finansowych, resztę detali przemilczę coby nie być posądzanym o posiewanie czarnego PR'u.
Piszę to po to, by dać wyobrażenie o tzw. długu karmicznym, czyli bacie, jaki kręcą dla swoich katów na planie energetycznym umysły pokrzywdzonych i wykorzystanych ludzi. Zwłaszcza, jak się już na siebie nakładają te same myśli różnych ludzi na temat tej samej osoby. Piszę o tym po pierwsze dlatego, że coś takiego jest i działa, po drugie - że miało to wyjątkowo wyraźnie miejsce w tym wypadku.
Firma miała czteroliterowy skrót w nazwie, oraz bardzo specyficznie ilustrujący ten skrót logotyp - cztery połączone kule, w czterech podstawowych barwach - czerwony, niebieski, żółty, zielony.
Wyjaśniam, że logo projektowane było bez świadomości znaczenia odpowiadających kolorom żywiołów (Przemian), oraz charakteru ich energii. W efekcie układ odzwierciedlał dokładnie to, co się działo na najwyższym szczeblu - marnotrawienie środków i pieniędzy na cele prywatne i folgowanie sobie. Jednocześnie nie dawało tego, co powinien dawać kwadrat/krzyż żywiołów - ochrony osoby lub osób, które były w środku. Odsłaniało i prowokowało atak.
Właściciel okazał się być osobą bardzo otwartą na informacje - słuchał bardzo uważnie, co miałem mu do powiedzenia z mojej branży - dziedzin feng-shui/tradycyjnej chińskiej medycyny i astrologii/Tarota. Oczywiście, przeprowadzał
zapewne wtedy w głowie jakieś specyficzne dla swojego sposobu myślenia kalkulacje, ale przynajmniej uznał, że potrzebna jest jakaś zmiana (bo z kasą w firmie było coraz gorzej) i że ten cały Roman to "dobrze gada".
Jako jeden z grafików własnoręcznie przerobiłem logo tak, by chroniło i nie odzwierciedlało chorobliwego wzorca zachowań, tylko zdrowy. Taka zmiana nie mogła przejść bez głośnego echa w
przestrzeni energetycznej i tak też się stało.
Jednym z argumentów na zmianę logo (w sumie też kosztowną) była moja interpretacja zdarzeń czekających właściciela w najbliższej przyszłości - wysokiego prawdopodobieństwa wypadku samochodowego. Określiłem dokładnie termin prawdopodobnego zdarzenia - wraz z godziną i minutami. Udzieliłem ostrzeżenia, powiedziałem co trzeba zrobić, by uchronić właściciela i firmę przed totalną ruiną, zyskać czas na wyprowadzenie jej przynajmniej w stronę prostej drogi.
Logo zdążyłem zrobić wcześniej, wydrukowano i opublikowano je na kilka dni przed tym... DEADline'em.
30 minut po określonym przeze mnie terminie, właściciel zadzwonił do prezes/głównej zarządzającej firmą, z informacją od której stanęły jej włosy dęba.
Siedział w zaparkowanym samochodzie na lotnisku Okęcie, prowadząc
bardzo emocjonalną rozmowę z drugą osobą. W pewnym momencie zauważył, jak w stronę jego drzwi równo sunie taksówka i wcale nie zamierza się zatrzymać. Samochód, w którym siedzieli - to było Volvo, a więc bardzo bezpieczna konstrukcja. Mimo tego, że wyglądało to groźnie od pierwszej chwili - Volvo zrobiło parę obrotów po uderzeniu w boczne drzwi, za którymi siedział właściciel firmy - nic poważnego się nikomu nie stało.
Kiedy kilka dni później wraz z właścicielem stanąłem przy powypadkowym samochodzie, skanując energetycznie samochód zdziwiłem się. Odczułem to tak, jakby właściciel wręcz ucieszył się z tego wypadku - że się nie bał ani przez chwilę.
Potwierdził, mówiąc że po prostu niemal śmiejąc się i z adrenaliną patrzył jak nadjeżdża prosto na niego samochód. Nastawienie to pewnie było też jedną z rzeczy, która zapewniła mu ochronę.
Nie było potem już poważniejszych przeszkód, by dalej zarządzał firmą - nauczony (jak miałem nadzieję) tym wypadkiem czegoś. Nie nauczył się zbyt wiele i firma szybko upadła, ale zmiana tego już nie była ani w mojej mocy, ani intencji - ani tym
bardziej nie była moim zadaniem. To, co miałem do zrobienia - zrobiłem. Życie zostało uchronione i ktoś może czegoś się nauczył.
PS. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy wiedzą o jaką firmę
chodzi i którzy znają tą historię ;)))Roman Fierfas edytował(a) ten post dnia 14.03.08 o godzinie 23:12