Ostatnio intensywnie nadrabiam zaległości towarzyskie. Spotykam się ze starymi znajomymi i godzinami rozmawiamy o życiu. Większość tych rozmów, prędzej czy później zaczyna kręcić się wokół pracy. Już nawet nie staram się tego unikać. I tu zaczyna się zabawa.
Najczęściej historie, które przynoszą ludzie (a muszę dodać, że wielu z nich ma głowę na karku i ogromny potencjał) są, w najlepszym wydaniu, letnie. Ani grzeją, ani ziębią. Przeważa opcja „siedzę tu gdzie siedzę, bo wygodnie i przyzwyczaiłem się”. Opowiadają, że słabo, rutynowo, bez wyzwań i zdecydowanej motywacji do pracy. Duża część tych historii kręci się wokół braku dobrego, inspirującego szefa.
Podsumowując: „nie chce mi się robić, ale 8 godzin jakoś wysiedzę”. A ja słucham i tylko prawa brew podnosi się czasem ze zdziwienia… Statystycznie, po opowieściach z cyklu „ale słabo!”, jest moment racjonalizacji. Zaczyna się słowotok dotyczący powodów, dla których człowiek tkwi na swojej grzędzie.
Wątki racjonalizatorskie dotyczą głównie:
• stabilizacji/wygody: „Siedzę w mojej firmie już tyle lat, że nie muszę się nawet starać. Na reputację już zapracowałem, więc gdzie mi będzie lepiej?”;
• generalizacji: „Po co mi zmieniać, skoro wszędzie jest tak samo?”;
• schizofrenii: „W pracy jestem po to, żeby zarabiać, a magia dzieje się po godzinach. Albo się zadzieje. Kiedyś. Jak się za to zabiorę. Wreszcie.”
W moim segmencie wiekowym, często pojawia się też największy (dla mnie) argument-krzak, tzn. „to dla mnie nie czas na zmiany, bo mam małe dziecko”. I tak mijają kolejne wieczory… Za każdym razem dość podobny schemat. Z zasady, niepytana staram się ludziom nie doradzać. Czasami człowiek po prostu chce się wygadać, zupełnie nie szukając złotych rad. Toć mądrzy ludzie, ci moi znajomi, więc gdyby chcieli, sami by sobie świetnie doradzili.
Dziś jednak przemawiam niezapytana. Z Basta-potrzeby: Nie pozwólcie sobie na taki tryb! Spędzamy w pracy największą część dnia i nie warto spisywać tego czasu na straty. Nie wolno nam się poddać letniemu założeniu, że pracę trzeba przetrwać, bo życie przecież zaczyna się po 17. Nie wolno, bo to jest skrajnie nielogiczne. Wbijmy sobie wreszcie do głowy, że to nie pracodawcy robimy „na złość”, nie angażując się w swoją pracę, tylko w głównej mierze sobie. To nie pracodawca wpada z marazm znużenia, tylko ty i twój jedyny życiorys i potencjał.
Lubię myśleć, że mam wpływ na rzeczywistość dookoła i odmawiam uprawiania polityki akceptacji permanentnych niedoskonałości w miejscu pracy. Polecam przemyśleć takie podejście. Gwarantuję, że każdy poranek będzie wtedy milszy, jakiś taki… podśpiewujący i motywujący do działania. Metoda na przeczekanie jest wyjątkowo zła. Jeśli twoja praca, obiektywnie jest słaba i nic dobrego cię w niej nie czeka to znajdź alternatywę i wyprowadź się z niej jak najszybciej. Żeby jednak znaleźć, trzeba szukać, zamiast tworzyć kolejne powody, dla których „to nie jest dobry moment”. Nie jest, fakt. Ale nigdy nie będzie, więc ogarnij się proszę i przestań marnować swój czas i potencjał. Bo takim ludziom jak ja, bardzo trudno jest na to patrzeć. Z życzeniami odważnych wyborów zawodowych, Basta.
One thought