Wypowiedzi
-
Mogę się wypowiedzieć jedynie jako konsumentka - tłumaczeniem literatury zajmuję się jak na razie z przeznaczeniem do szuflady.
W przypadkach tłumaczy, którzy już wcześniej "rzucili mi się już w oczy" jest to broń obosieczna - może zachęcić do przeczytania książki, o której nie słyszałam, ale może też odstręczyć od czegoś, co chciałam przeczytać (przynajmniej do czasu aż ukaże się lepszy w moim odczuciu przekład).
Oczywiście im częściej dane nazwisko widzimy, tym lepiej zapisuje się ono w naszej pamięci i tym chętniej sięgamy po sygnowane nim pozycje (kognitywiści tak twierdzą), ale sądzę, że w przypadku znakomitej większości tłumaczeń - takich, które nie są ani wybitne ani "wybitne" - nie ma to większego znaczenia marketingowego.
Zostaje kwestia uczciwości i szacunku. Tłumacz spędza nad danym tekstem sporą część swojego życia i niejednokrotnie poświęca mu się emocjonalnie. Choćby z tego powodu należy mu się przypisanie jego nazwiska do jego (w końcu) dzieła. "Ironiczna" uwaga o nazwisku składacza jest tu cokolwiek nie na miejscu.
Sądzę, że o ile nie ma w promowaniu nazwiska tłumacza większej korzyści dla tegoż, to jest to wyraz szacunku dla jego pracy i wydawnictwa jednak mogłyby się do tego stosować, szczególnie, że w przeciwieństwie do cierpiących na tekstofobię księgarni internetowych, zajmują się słowem pisanym i nie powinny się obawiać, że nadmiar tekstu kogokolwiek odstraszy od książki.
No tak, tylko szacunek nie brzęczy i jest już passe... -
Czy powyższa prośba jest nadal aktualna?