Wypowiedzi
-
Jolanta I.:
A jak o sobie mówisz?
Widzisz, ja przejechałam przez kilkanaście lat "trochę" więcej km niż Ty ale....nie mówię o sobie, że jestem dobrym kierowcą
Czyżby? Nie sądzę, w każdym razie szerokości i bezpiecznej jazdy życzę.
Szczerze mówiąc, po Twoich wpisach nie sądzę, że życzysz mi czegokolwiek dobrego i zastanawiam się, w jakim celu udzielasz się w tej grupie.
Bo Twoje wpisy nie są ani poradą coachingową ani psychologiczną... -
Monika Ł.:
Gratuluję...tez chciałabym mieć to za sobą...:(
Monika, udało się? Trzymam mocno kciuki! -
Kamil K.:
Agato, gratulacje! Przeczytałem cały wątek i nawet nie wiesz jaką miałem nadzieję, że w końcu napiszesz, że zdałaś. Cieszę się radośnie Twoim szczęściem!
Ja również bardzo się cieszę, najbardziej z tego, że się nie poddałam.
Bo była to była dla mnie najtrudniejsza przeprawa w życiu :) Choć wiele innych egzaminów zdałam bez problemu.
Cieszę się, że uwierzyłaś, że potrafisz jeździć, w końcu to nie tylko Twoja opinia. Moja rada - unikaj toksycznego instruktarzu ludzi, którzy nie potrafią Cię wesprzeć.
Jest to trudne, zwłaszcza, gdy takiego "instruktażu" udzielają osoby najbliższe.
Wydaje mi się jednak, że powoli się uodparniam :)
Pamiętaj, że masz tu całą masę kibiców;)
Dziękuję!!! żałuję, że dopiero teraz przeczytałam Twój wpis :) -
Jolanta I.:
Agata Piekarczyk:
Moje przekonania są takie:
- Potrafię dobrze jeździć samochodem.
Przerażające ......ciekawe jak się opiszesz po przejechaniu pierwszych 100.000km, super kierowca?
W którym miejscu napisałam, że jestem super kierowcą???
Potrafię dobrze jeździć samochodem. Nie super, nie perfekcyjnie, ale właśnie dobrze.
Na tyle dobrze, że zdałam egzamin.
Życzę duuużo pokory za kółkiem.
Dziękuję, mam jej wystarczająco dużo. -
Zdałam w końcu za 10 razem.
Teraz kolejny etap - przełamać się i jeździć BEZ instruktażu :)
Dzięki wszystkim za pomoc! -
Karolina S.:
Agato. A ile razy już oblałaś egzamin. Bo to też daje odniesienie do sytuacji.
Nadal jest to liczba jednocyfrowa :) -
Karolina S.:
Ja zabroniłam mężowi obserwowania, jak jeżdżę :)
Moja przyjaciółka tez była w podobnej sytuacji. Jeżdżąc z mężem tylko sie stresowała, pomimo zdania egzaminu tak jest nadal. Tylko szkolenie jakie przeszedł mąż kilkanaście lat temu znacznie się rózni od obecnego i stąd te utrudnienia.
Jak potrzebowałam ćwiczeń na placu, to jechałam z koleżanką.
Choć uważam że jeździ super to niestety faceci muszą czuć sie docenieni w tym temacie i wiedzieć lepiej.
A niech sobie wie naj naj naj, ale niech mi nie dogryza ;)
Każdy ma w życiu jakieś schody - dla mnie to prawo jazdy, a dla niego inne rzeczy...
Ze stresem w trakcie to może jakieś ziołowe tabletki uspokajające. Ale do przetestowania wczesniej jak działają, aby w wielkim dniu nie pogorszyły czasem sytuacji.
Brałam. Przetestowane - nie obniżają koncentracji.
No i zastanów się czy rzeczy, których sie nauczyłaś naprawdę potrafisz. Czy czasem tak nie jest że raz się uda raz nie uda.
Nie jest :) Liczbą wyjeżdżonych godzin mogłabym obdzielić z 3 osoby :(
Strs stresem, ale czasem pokornie trzeba przyznać że czegoś się jednak nie wie i jest czas aby to nadrobić.
Cała akcja z prawem jazdy jest dla mnie największą lekcją pokory w życiu.
Nigdy jeszcze nic nie przyszło mi tak trudno... -
Władysław O.:
A w jaki sposób próbowałaś je odwrócić?
Wypisałam sobie w dwóch kolumnach przekonania, które mam w sobie i te, które chciałabym mieć.
Co się dokładnie dzieje, kiedy wsiadasz do auta na egzaminie? Chodzi mi o to, co dzieje się w Twojej głowie.
Panika, że zrobię jakiś głupi błąd, że to będzie straszny obciach, że mąż będzie zły...
Powtarzam sobie, że będzie ok, że tym razem się uda, ale panika zwycięża.
Żeby udowodnić mężowi, że nie jestem taką
Nie wiem, chyba, żeby się lepiej poczuć... żeby zatrzymać iluzję, że jestem w dobrym związku...kretynką, za jaką mnie uważa...
A po co chcesz mu to udowadniać?
To reklamacja:)) To jego przekonanie, nie Twoje - więc niech sobie je weźmie.
Oddałam :) Powiedział, że nie będzie się już wtrącał w moje egzaminy.
Ale wspierał też nie będzie, bo nie potrafi...
Zrobiłaś już bardzo fajny krok - uświadomiłaś sobie, że to przekonanie nie jest Twoje. Powiedz sobie więc, jakie jest Twoje przekonanie? Zrób to dla SIEBIE. A potem możemy popracować nad dalszymi krokami np. technikami, które poprawią wykonanie po wejściu do samochodu na egzaminie. Myślę, że trzebaby je połączyć z Twoimi pozytywnymi przekonaniami.
Wypisz sobie kilka TWOICH przekonań na kartce a potem wróć i podziel się:))
Moje przekonania są takie:
- Potrafię dobrze jeździć samochodem.
- Potrafię wykonać prawidłowo wszystkie zadania egzaminacyjne.
- Potrafię być spokojna i skoncentrowana.
Ale wbrew temu wszystkiemu, co napisałam powyżej, w dniu egzaminu czuję się bezsilna, czuję, że wszystko zapomniałam, że jestem przypadkiem specjalnym, bo oblałam już kilka egzaminów, a wiele osób zdaje za pierwszym razem.
Stresuję się, że wydałam mnóstwo pieniędzy na jazdy, egzaminy, dojazdy, a nie mogę zdibyć tego cholernego prawka.
A rozpaczliwie chcę je mieć... Potrzebuję go w życiu codziennym. -
Władysław O.:
Przekonanie pojawiło się z czasem... Po kilku nieudanych próbach.
Jeśli jesteś przekonana, że nie potrafisz to na nic wszystkie techniki.
I teraz sobie uświadamiam, że nie jest to moje przekonanie, tylko... mojego męża :(
Próbowałam je odwrócić, ale coś robię nie tak, bo nie wyszło.Jak sądzę, nie jest to kwestia umiejętności, bo te na jazdach są oceniane jako bardzo dobre, lecz nieumiejętności radzenia sobie ze stresem w tej konkretnej sytuacji :(
Albo tego przekonania...
Na ostatnim egzaminie nie wyjechałam z placu, mimo, że godzinę wcześniej na jazdach zrobiłam go bezbłędnie.
Dla mnie. Żeby udowodnić mężowi, że nie jestem taką kretynką, za jaką mnie uważa...Nie wiem dlaczego, każdy kolejny egzamin to dla mnie "sprawa życia lub śmierci".
Dla Ciebie, czy dla kogoś innego?
Jak to piszę, to sama się dziwię, co za abstrakcja :(
Skąd wzięło Ci się przekonanie, że nie potrafisz? Skoro Twoje umiejętności oceniane są jako bardzo dobre?
"Kupiłam" od męża :(
Może oddam mu je z powrotem, jak tylko znajdę siłę w sobie... -
Witam,
mam problem - jak w tytule.
Jestem przekonana, że potrafię jeździć samochodem, zresztą wzięłam już niezliczoną ilość lekcji u różnych instruktorów i od wielu miesięcy bezskutecznie próbuję zdać egzamin praktyczny.
Jak sądzę, nie jest to kwestia umiejętności, bo te na jazdach są oceniane jako bardzo dobre, lecz nieumiejętności radzenia sobie ze stresem w tej konkretnej sytuacji :(
Nie wiem dlaczego, każdy kolejny egzamin to dla mnie "sprawa życia lub śmierci".
Tuż przed ośrodkiem Wordu zaczynam się telepać w środku i cała się spinam.
Próbowałam już afirmacji, wizualizacji, technik oddechowych, tabletek uspokajających i... z każdym kolejnym egzaminem robię coraz głupsze błędy :(((
Czy ktoś m pomysł jak mogę dotrzeć do sedna sprawy i rozwiązać mój problem??? -
Ewa S.:
To prawda :) Umieć nazwać swoje emocje to jedno, a głośno o nich mówić to drugie.
"Świadomość swoich potrzeb" jest ważna,ale sednem samoświadomości jest świadomość własnych emocji (oraz ich przyczyn).Potrzeby są czymś bardziej powierzchownym ,głąbiej sa emocje.
Z tym drugim idzie mi gorzej.
Nie daję sobie chyba prawa do ich wyrażania, zwłaszcza złości.
Metody ,które mogę ci polecić to:
1)Mindfulness - czyli właśnie "uważność" -system oparty na medytacji Zen przystosowany do warunków zachodnich przez Jona Kabat-Zinna (można uczestniczyć w 8 tygodniowym treningu, lub w formie 5-cio dniowych warsztatów)
2)" Porozumienie bez przemocy" -czyli nauka empatycznej komunikacji (punktem wyjścia jest komunikacja empatyczna z samym sobą)
3) dobrze prowadzony trening asertywności , na którym pracuje sie tez nad asertywnością wewnetrzną
Optymalnie -wszystkie trzy opcje- namiary znajdziesz w internecie.
np.
http://www.mindfulness.com.pl/index.php?option=com_con...
Dzięki Ewa :) To są konkrety! :)
Posprawdzam opcje i zobaczę, co mogę zrobić w tym kierunku. -
Rafał Winnicki:
To zabawne.... cos jednak zawdzięczasz tesciowej! ;)
o żesz! ;) tego się nie spodziewałam ;)
Intencje dobre..... ale robota dla sapera..... pamiętaj, ze każdą bombę można potraktować na trzy sposoby sposoby - albo ja ominąć, albo zdetonować albo rozbroić......
No jasne, że nie zawsze się opłaca. Dlatego przez 2 lata się nie przejmowałam za bardzo głupimi komentarzami :)
Detonacja spektakularna.... ale czy zawsze opłacalna?
Kilka razy wspomniałaś o tym że mąż przeszedł do defensywy...... że się broni..... fajnie jest kogoś zapędzić w kozi róg argumentami i zatriumfować..... ale triumf to nie sukces.....
Nie, nie chodzi mi o poczucie wyższości czy krótkotrwałą satysfakcję.
Nie zarzucałam go argumentami, tylko swoimi uczuciami :)
I chyba pomogło, bo atmosfera między nami się oczyściła, a temat teściowej stał się mniej
drażliwy. Tzn. porozmawialiśmy o tym najspokojniej, jak tylko potrafiliśmy.
Jak bys mogła zadbać o swoje dobro jednocześnie nie "niszcząc poczucia godności" męża?
Mówiąc mu, co myślę i co czuję bez atakowania jego osoby.
Komunikat "ja" jest chyba najodpowiedniejszy. -
Rafał Winnicki:
Choć to nie było miłe, stanełąś na wysokości zadania. Ty zdałaś egzamin, Twój mąż nie..... Co zamierzasz teraz z tym zrobić?
Dalej nie jest miło... Między mną a mężem, oczywiście.
Przy okazji dyskusji o teściowej odkryłam, że mamy kilka nierozwiązanych problemów między sobą.
I że od dłuższego czasu poświęcałam kawałek siebie, "żeby było miło".
Dbałam o jego dobre samopoczucie naruszając podstawy swojej osobowości.
Trochę to dla mnie jak odkrycie trupa w szafie, ale powiedziałam mu o tym wszystkim.
Reakcja była daleka od zachwytu, zrozumiałe. Zaskoczyłam go.
Wcześniej zburzyłam "system" teściowej, teraz jemu... Twierdzi, że nasze małżeństwo się chwieje.
Ja twierdzę, że jest w przebudowie ;)
Zamierzam chronić i wzmacniać siebie.
Chcę mieć rodzinę, ale jednocześnie chcę się w niej czuć dobrze, chcę być sobą. Tak samo zresztą w małżeństwie. Chcę mówić wprost, co mnie boli w ich zachowaniach, żeby nie gromadzić w sobie
złości, która z czasem jest tak wielka, że tylko wybuch może mnie uratować ;) A po wybuchu może już nie będzie co zbierać...
Przyjmę wszystkie konsekwencje, postaram się być cierpliwa i wobec męża i wobec teściowej, ale jednocześnie nieugięta w swoim postanowieniu jasnego komunikowania moich potrzeb.
Znacie jakieś ćwiczenie na naukę uważności wobec swoich uczuć? :)
Bo tu chyba jest przysłowiowy pies pogrzebany.
Zanim się orientuję, że się we mnie gotuje, czas na bezpośrednią reakcję mija. -
Rafał M.:
I słusznie, jak radzić sobie z teściową? najlepiej mieszkać kilkaset kilometrów od niej.
Niestety, to nie do końca rozwiązuje problem.
Brat mojego męża z rodziną mieszka w tej samej miejscowości, co teściowie i nie ma z nimi żadnego problemu. Wszystkie kwestie sporne rozwiązują na bieżąco.
My nie mamy takiej szansy, za to jak już przyjeżdżamy, zbieramy hurtem przemyślenia teściów i oczekiwania nagromadzone przez kilka miesięcy...
Tak to działa. Sprawdzone na kilku podobnych przypadkach.
Wiadomo nie od dziś że dobra teściowa zdarza się niesamowicie rzadko,
Moja dość długo się taka wydawała :)
uważam tak jak koleżanka, na twoim miejscu nie pozwoliłbym sobie na obrażanie.
Nie pozwolę! :)
Niestety sporo na świecie maminsynków którzy często z powodu swoich rodziców rozwalają związki.
Z reguły jest tak, że maminsynek w życiu się nie przyzna do bycia maminsynkiem :)
Mój mąż się miota między wpojoną przez lata lojalnością do rodziców, a świeżo (nooo, kilkuletnią) nabytą miłością do żony.
Nie zazdroszczę mu takeigo położenia, ale postanowiłam zacząć wymagać bezwzględnej lojalności... żonie. Myślę, że wystarczy nam już kłótni na temat teściowej.
Mamy ważniejsze kwestie życiowe do rozwiązania. -
Zbigniew K.:
Agatko - ponieważ znikam stąd na trwale, jak mi się wydaje,
Szkoda ;/
W rzeczywistości całą naszą rzeczywistość odbieramy poprzez filtr naszych przeżyć, naszego systemu wartości, naszego temperamentu itd. Subiektywizm idealny nie istnieje.
To prawda :) Doszłam do tego, że denerwowały mnie wygórowane oczekiwania teściowej, a sama miałam takowe wobec niej.
Reprezentujesz zapewne wiele wartości jej obcych, zakłócasz wizję - jej wizję - rozwoju jej świata. Uruchomiłaś mechanizm obronny. Samą swoją obecnością.
Wiem :) Np. wywołałam w niej zazdrość, że jestem młoda, mam dużo energii i chcę żyć po swojemu. I mam córkę, o której ona marzyła całe życie.
Są to reakcje, na które nie mam kompletnie wpływu.
Nie darmo funkcjonuje termin o uchu igielnym. :-) :-) Kiedy sobie to uzmysłowisz, ból i zawód będzie pewnie mniejszy, natomiast jestem pewien, że pozostanie współczucie dla ułomności.
Tak, czuję już w sobie dużo więcej spokoju i dużo mniej złości.
Trafne porównania!
Dramat numer dwa, który gdzieś tam się rozgrywa polega na tym, ze prawdopodobnie Ty sobie z Tym poradzisz - Teściowa raczej nie. Od tego, na jak przemyślane rozstrzygnięcia się zdecydujesz zależy, czy dojdzie do dalszej eskalacji...
Na razie chyba jest "zawieszenie broni".
Zadzwoniła do mnie (pierwszy raz od dwóch miesięcy). Byłam miła, ale dość szybko zakończyłam rozmowę. Nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę o tamtej sytuacji, a porozmawiać (kiedyś) chcę, bo nie wyobrażam sobie zostawienia takiego zachowania bez komentarza.
Nie licz na cudowne odmiany :-) Po prostu - inaczej spójrz na ludzi, a łatwiej przewidzisz niektóre reakcje, albo przynajmniej niesmak i rozdrażnienie będą mniejsze :-) :-)
Inaczej spojrzałam też na siebie. Jasne, że nie chcę tolerować ludzi, którzy mnie obrażają, ale są tematy, w których spokojnie mogłabym wyluzować.
Trochę mi brakuje dystansu do siebie i swoich wad. -
Rafał Winnicki:
Agata Piekarczyk:
Co się zatem stanie kiedy:
1) Powiesz mu o tym
Powiedziałam.
Zareagował obronnie. Powiedział, że jest w całej sytuacji 40% mojej winy i powtórzył
zarzuty, które wcześniej przytaczał jako jej słowa. Zabolało bardzo.
Stał za mną murem i teraz się z tego wycofał.
Powiedział też, że same mamy to załatwić, bo on jest zbędny.
2) Nie powiesz mu o tym
Gdybym mu nie powiedziała, kotłujące się we mnie emocje nie znalazły by chyba łatwo ujścia
i męczyłabym się jeszcze bardziej.
Co się nie stanie kiedy:
3) Powiesz mu o tym
Nie stało się... nie dostałam od niego wsparcia.
Nie wiem na czym stoję w tym temacie, jeśli chodzi o postawę męża.
4) Nie powiesz mu tym....
Nie gromadziłam w sobie "złych" emocji, tylko dałam im - konstruktywne moim zdaniem - ujście -
Rafał Winnicki:
Widzę coraz wyraźniej, że jego udział w sprawie jest znaczący.
Czy zatem uważasz, że to mąż powinien załatwić sprawę?
Wcześniej tego nie zauważyłam.
Powiedziałaś mu to?
Jeszcze nie :)
Dzięki za cenne pytania :) -
Zbigniew K.:
Bo w życiu czasem wydaje nam się, że hołdujemy pewnym wartościom, a nie zauważamy, że wchodzimy w potrzask.
Tak!!! :) W imię tego, żeby było miło zafundowałam sobie mega stres i napięcie.
Znikam stąd - zwykle najłatwiej się wymądrzać - przepraszam za to :-) :-)
Nie znikaj, pomagasz :) -
Zbigniew K.:
Zbyszku Twoja wypowiedź istotnie bardzo poprawiła mi humor :)
Zwłaszcza ten fragment:
Próbujesz pływać w basenie, w którym przebywa krokodyl. Można walczyć z naturą krokodyla, wylewać łzy, szarpać się emocjonalnie, ...ale po co... :-) POBUDKA :-)
Już powoli otwierają mi się oczy :)
Szkoda czasu na puste filozofowanie, chyba że lepiej się wtedy z tym czujesz... Z drugiej strony grozi to dalszym szarpaniem rany...
Jestem typem zadaniowca i wierz mi, że wolę działać, niż rozkminiać.
Tylko z tym akurat nie mogłam sobie jakoś poradzić.
Teraz widzę, że to dlatego, że porwałam się z motyką na słońce :)
Jak Cię biją - lepiej uciekać, bo jeszcze to Ciebie uznają za winną awantury.
Założę się, że i tak już jestem obsmarowana na prawo i lewo w rodzinie męża.
Ale trudno... Kto chce, niech wierzy...
I dla poprawy humoru:
Kiedy w małżeństwie jest źle, zwykle winne są obie strony. Częściowo wina jest po stronie współmałżonka, a częściowo po stronie teściowej. :-)
GENIALNE :D
Ewa S.:
A ja tu widzę rozgrywke matki z synem ,w ktorą ty jesteś wciagnięta.
Ewa, bardzo Ci dziękuję! :)
Masz rację absolutnie, ich relacje zawsze mi się wydawały popaprane.
Ale długo byłam dyplomatką w tej kwestii.
To,ze syn mówi do swojej matki "że jest wredną bezczelną babą"-(czy to miało miejsce w twojej obecnosci ?)
Tak. Zaprotestowałam od razu, bo uznałam za przesadę.
Wiem jednak, że był już wtedy na skraju cierpliwości.
Jest to znakomity pretekst ,aby nie widywac sie z toksyczną mamusią ;-)
Będę uważniej obserwować takie sytuacje i przestanę służyć mężowi jako tarcza ochronna :)
Duży chłopak, niech sobie radzi ;)
Ciekawe,czy twoj maz byłby sklonny odwiedzac mame bez twojej asysty (?)
Jeździł wielokrotnie. Czasem z naszą córeczką. Nie jestem zaborcza :)
Wracał za każdym razem zdegustowany i rozwalony psychicznie.
Z jednej strony nadmierna troska, przekarmianie, kupowanie mu rzeczy od skarpetek po koszule (od lat walczy z nią w tej kwestii), a z drugiej poniżanie go i nieustanne porównywanie go do dzieci znajomych, którym się w życiu powiodło.
Mają trochę do przepracowania między sobą :) -
Monika Cichoń:
Możesz oczywiście coś zrobić wg mnie najlepiej nie wchodzić w tą gierkę, nie obrażać się, nie dyskutować, nie tłumaczyć.
Czyli uparcie trwać przy tym, co założyłam sobie w grudniu :)
Nie wiem tylko jeszcze, czy dystans oznacza dla mnie, że w ogóle tam nie jeżdżę, czy wystarczy
nie wchodzić w dyskusję.
Na pewno nie mam zamiaru naginać się do jej oczekiwań, bo są dla mnie niedorzeczne i nie do przejścia. Resztę postaram się jakoś ignorować...
Pisanie tutaj i Wasze komentarze i pytania sprawiły, że poczułam coś w rodzaju ulgi :)
Może to dobra droga do wyciszenia "złych" emocji, które się we mnie kotłowały.
- 1
- 2