Temat: Motyw schodów w poezji
Artur Oppman (Or-Ot)
Kamienne schodki
I
Pomnę te stare uliczki
Z młodych lat pieśni i szału,
Gdzie nocą nie chodź bez świeczki,
Choćbyś był słońcem zapału.
Spaść na łeb w samo południe
Możesz z nich, człeku z śródmieścia,
Lecz jakże marzyć tam cudnie,
Gdy ma się latek dwadzieścia.
Najczęściej w ranek niedzielny,
Gdy kwitła wiosna wesoła,
Szedłem na Schodki od Celnej
Lub Schodki z Krzywego Koła.
Wiążąc marzenia rozprysłe
W młodzieńczych piosnek mych zwrotki,
Z was wyfruwałem nad Wisłę,
Kochane K a m i e n n e S c h o d k i.
II
Napolion, którego wielbię.
W małej te S c h o d k i miał cenie:
Za to był naprzód na Elbie
Później na Świętej Helenie.
O nich to cesarz wykrzyka
Ów wyraz, co jak Bellona
Gruchnął piorunem w Anglika
Z ust jenerała Cambronna.
Bóg wojny wierszy nie pisał,
Nie kochał Starego Miasta,
Źle tym wyrazem się spisał,
Przykrość mi sprawił, i basta.
Więc aby błąd ten odrobić,
Ubrać go w blaski promienne,
Muszę was w rymy ozdobić,
Poczciwe S c h o d k i K a m i e n n e.
III
Gdy staniesz na S c h o d k ó w szczycie
Po staromiejskiej podróży,
Okiem się skąpiesz w błękicie,
A nosem – nie powiem: w róży.
Po obu stronach mur stary,
Porosły mchami i pleśnią,
A tam – nurt srebrny i szary,
Szumiący baśnią i pieśnią.
Brzozowa – Bugaj – Wybrzeże –
Jakiś ogródek uboczny –
Dalekie dzwonów pacierze
I harmonijki dźwięk skoczny.
I tak mi się czasem zdaje,
Że jestem jedną z jaskółek,
Co lecąc w nadziemskie kraje
W ten stary wpadła zaułek.
IV
Na lewo gmach romantyczny
Zbitymi szyby spoziera,
Ten gruchot lud okoliczny
P a ł a c e m zwie L u c y p e r a.
Skąd by się nazwa ta wzięła,
Dziś nie podobna już dociec,
Może tam niecne snuł dzieła
Chciwy panieńskich cnót chłopiec?
Lecz wieszcz, co mózgiem wciąż kręci,
Zapalił prawdy kaganek:
Za mojej własnej pamięci
W tym domu mieszkał szatanek.
Włosy miał czarne jak smoła,
Oczy jak piekła płomienie,
I robiąc minki anioła,
Kusił chłopczyka szalenie.
V
W wędrówkach prawie codziennych
Różnem spotykał tam typy,
Aniołki S c h o d k ó w K a m i e n n y c h,
Kamiennych S c h o d k ó w Ksantypy.
Dziadów włóczyło się tylu,
Jakby na balu dziadowskim,
A kataryniarz grał w stylu
Pół nadwiślańskim – pół włoskim.
Szły, drogę życia klnąc długą,
Te, co sprzedają się z biedy,
Lub – żywcem z Wiktora Hugo –
Lazł Quasimodo niekiedy.
A czasem niosła konewkę
Taka przecudna dziewczyna,
Że chętnie dałbym jej śpiewkę
Za uścisk, słodszy od wina.
VI
K a m i e n n y c h S c h o d k ó w już nie ma...
Nie, jeszcze jedne zostały,
I patrzą smutku oczyma
W świat dziwnie spospoliciały.
Można coś lepiej zbudować
Rozumu i złota siłą,
Ale ja będę żałować
Tego dawnego, co było.
Gdy wiosnę wspomnę tam swoją,
Na skrzydłach lecącą białych,
Jakoś mi w sercu nieswojo
Wśród nowych gmachów wspaniałych.
To dawne, ach, już za nami,
Jak piosnek przebrzmiałych zwrotki.
Razem z młodości echami
Żegnajcie, K a m i e n n e S c h o d k i...
z tomu „Wiersze wybrane”, 1958