Temat: Blaski i cienie małżeństwa
Paul Durcan
Żona, która rozbiła telewizor, idzie siedzieć
„Weszła do domu, wysoki sądzie, i rozwaliła telewizor;
Ja z dziećmi spokojnie oglądałem
Kojaka
A ona wkroczyła do dużego pokoju i oznajmiła
Że jeśli zaraz nie wyłączę telewizora
Ona po prostu kopnie w ekran;
Nie wyłączyłem, więc ona wyłączyła za mnie –
Pamiętam ten moment dokładnie, bo akurat Kojak
Zastrzelił panią o takim jak żona imieniu
I warknął w stronę trupa – Dobranoc, królowo Maeve –
I wtedy zdjęła buty i rozwaliła telewizor;
Musiałem zabrać dzieci do matki;
Dotarliśmy do niej przed samym końcem
Kojaka;
(Moja matka, wysoki sądzie, ma do
Kojaka słabość);
Kiedy wróciłem do domu, żona już usunęła
Resztki telewizora do pojemnika na śmieci
I powiedziała – Nie poślubiłam telewizora
I nie wiem czemu moje dzieci lub dzieci kogokolwiek
Miałyby mieć telewizor za ojca lub matkę,
Lepiej byłoby zejść razem do pubu i porozmawiać
Albo pograć na automatach –
Po czym się odwróciła i poszła z powrotem do pubu.”
Sędzia O’Bradaigh powiedział, że żony, co wolą automaty od rodzinnego telewizora
Są zagrożeniem dla rodziny, która jest podstawową komórka społeczną
Podobnie jak telewizor nazwać można podstawową komórką rodzinną
A kiedy, jak w tym przypadku, żona przemocą urzeczywistnia swe upodobania,
Jedynym dla niej miejscem jest więzienie. Apelacji nie przyjeto.
z tomu „Teresa’s Bar”, 1976
Wiersz jest też w temacie Poezja i telewizja
Hymn do małżeństwa, które się rozpadło
Kochana Nesso – Teraz, kiedy nasze małżeństwo już się skończyło
Chciałbym, żebyś wiedziała, że gdybym mógł cofnąć zegar
O lat piętnaście, do tego chłodnego marcowego dnia, kiedyśmy się pobrali,
Ożeniłbym się z tobą jeszcze raz i, gdyby to małżeństwo też się rozpadło,
Ożeniłbym się z tobą raz jeszcze i, gdyby się rozpadło po raz trzeci,
Ożeniłbym się z tobą jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze raz:
O ile byś mnie chciała, a przecież byś nie chciała.
Albowiem nawet ty – mimo całej swej cierpliwości i niewinności
(Dziwne to cechy jak na nasz obecny wiek) –
Nawet ty powinnaś się otrząsnąć z tego nałogu romantycznej miłości
I zamiast niej poszukać leku z ziela trzeźwego afektu
W którym zmieszane są obficie acz w stosownych proporcjach
Kochanie, zbratanie, ojcowanie:
Komuś sensownemu trudno byłoby poślubić serdeczniejszą niż ty przyjaciółkę.
Pietà się skończyła
Pietà się skończyła – i teraz, mój drogi, śmieszny mężu,
Kiedy wiek średni wybija nam na via dolorosa życia,
Czas żebyś zszedł z moich kolan
I zaczął chodzić na własnych nogach.
Przyznaję, że czterdziestoletniemu mężczyźnie
Co przez całe życie rozsiadał się na łonie żony
Która rodzi go wciąż na nowo, cały boży rok,
Trudno będzie stanąć na własnych nogach, ale to musi się stać –
Nawet jeżeli w końcu miałby popełnić hari-kari.
Mężczyzna nie może wiecznie być mesjaszem,
Mesjaszującym sobie na łonie żony,
Płynnie cierpiącym w jej ramionach,
Przepływającym w górę i w dół pod osłoną jej piersi,
Nad którym na okrągło lamentuje wieczysta kobiecość,
Którego opłakuje w każdą noc tygodnia przez całe sześćdziesiąt śmiertelnych lat.
Pietà się skończyła – nad całym naszym życiem nastała Wielkanoc:
Objawienie naszego rozbitego małżeństwa i jego zmartwychwstanie;
Rozstąpienie się grobu, i oswobodzenie.
Choć było to dla mnie bolesne, zdjęłam cię z kolan
I pokazałam drzwi.
Mimo że prosiłeś, żebym cię dalej trzymała na kolanach
I dalej rozpieszczała, dogadzała ci w naszym rodzinnym kręgu
(„Nie wystawiaj mnie na ten zimny świat” płakałeś),
Nie poszłam na łatwiznę i nie ustąpiłam ci.
Zamiast tego wyjęłam drzwi z zawiasów
Żeby słońce świeciło jeszcze dobitniej
Na czysty oryginalny rozpad naszego małżeństwa;
Szeptałam do ciebie, cicho, lecz donośnie,
Żeby słyszała cala diaspora twojej duszy:
Pietà się skończyła.
A jednak jeszcze dziś, rok później, dalej spoglądasz wstecz
Z jednego krańca Europy ku drugiemu,
I wlepiasz wzrok w moje kolana, jak gdyby moje kolana
Były źródłem wszystkiego, czym byłeś, jesteś, albo będziesz.
Za wszelką cenę rozglądaj się dokoła, ale nie patrz wstecz.
Nie wzięłabym cię pod dach, choćbyś był bezdomny
Bo w sobie musisz zbudować dom, nie w kobiecie.
Idź dalej swoją drogą – bo tylko tam –
Gdzie rzeka osiąga swą bezrzeczność –
Ty i ja będziemy mogli w końcu stać się sobie obcy,
Gotowi znów się zejść w Dzień Zmartwychwstania.
Dlatego trzeba mi szeptać do ciebie cały czas, bez przerwy:
Mój drogi i kochany, muszę ci powiedzieć,
Że wyczerpałeś cały pietyzm, na jaki mnie stać -
Pietà się skończyła.
z tomu “The Berlin Wall Café”, 1985
tłum. Piotr SommerRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 02.07.11 o godzinie 18:04