Ryszard
Mierzejewski
poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak
Temat: Szpital
John UpdikeSzpital
11/23-27/08 Mass General, Boston
Łagodna duża jasna maszyna, poza wszelką ceną,
połyka nas i powoli wypluwa
na wpół ogłuszonych i wciąż farbowanych naszą krwią: wszystko to
aby przysłonić prosty ponury fakt, że
rozkład i odnajdywanie naszego pojmowania życia są niezmienne.
Te potężne rządy, zabawka mamuta,
rozpraszają nas w ciągu dnia, ale w nocy
przywracają spokój i wyniosłe ciemności.
Boże, chroń nas zawsze przed śmiercią, mimo że mamy miliardy.
Świat jest tuszowany przesądzonymi zgonami.
Małe paciorki ego, jasne ze smakiem,
których ukłucia światła rozmiarów szpilki migotają na zewnątrz,
zapisują przyszłym pokoleniom Ziemię, poszarpaną koralową półkę,
niewidoczną pod czarnymi obojętnymi falami.
Moi goście, krewni. Wpadam w
tryb konwersacyjny, dopasowując go
do każdego starego dziecka, jak byśmy żartowali
(oczywiście my, zawrotne głębiny lat)
i każdy wnuk grzecznie żartuje z nimi
o ich przypadkach i perspektywach, przez cały czas
tłumiąc, jak kwaśne odbijanie, brak
dla mnie ciemnych i tetrycznych perspektyw.
Czy muszę to robić, podtrzymywać społeczne kłamstwo,
które wiąże nas wszystkich w ślepej wierze,
że nic się nie kończy, ani młodość, ani wiek, ani siła,
jak na filmie raz widzianym,
który można ponownie odtworzyć na DVD? Mój język
mówi tak; wewnątrz niezdarnie tonę.
Myślę o tych, których kochałem i widziałem, jak umierali:
mój dziadek w swojej koszuli nocnej na podłodze;
matka mojej pierwszej żony, niezdolna skosztować
wielkanocnego obiadu, uśmiechająca się z żalem;
moja matka w swoim niebieskim dzierganym berecie, sama
na osiemdziesięciu akrach, pozostała z czterdziestoma kotami,
zbyt słaba, aby wychodzić odebrać pocztę,
machająca dzielnie na pożegnanie ze swojego dzwoniącego
wiatrem ganku.
I przyjaciele, zarówno mężczyźni jak i kobiety, w telefonie,
ich głosy suche i twarde, ich zgony w zasięgu wzroku.
Moja stara nauczycielka gry na fortepianie żartuje ze swojej
ostatniej diagnozy „kotary”. Wyszczotkowałam je,
dzielne, w swoim niestosownym pośpiechu
chciwości życia, a teraz muszę od nich się uczyć.
Kropka nad i, myślałem, że mógłbym zakończyć rozdział w
książce bez wyobrażania sobie, że zresetowałem
przyszłość w dosadny egzotyczny sposób
- cud! - mogłem czytać. Miałem niewyraźną nadzieję,
ale trzymało mnie odchodzenie, miłe i szybkie.
Duchowny – ci komiczni dostawcy
wszystkiego, co tworzy sens sprawiedliwie przerażonym -
zadzwonił do mnie, a ja go kochałem, błogosławiłem jego skórę.
Moja żona od trzydziestu lat jest w telefonie.
Dostaję zajęty sygnał i wiem
że jest pogrążona w smutku i potrzebuje
porady przyjaciół. Ale mnie brakuje jej głosu;
jej ciało jest tylko miejscem, w którym
moje wyniszczające wstrząsy przeciwstawiają się śmierci.
z tomu „Endpoint and Other Poems”, 2009
tłum. z angielskiego Ryszard Mierzejewski
Wersja oryginalna pt. „Hospital” w temacie
Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 07.05.13 o godzinie 20:30