Paweł
Podlipniak Vel
Komnen Kastamonu
dziennikarz,
redaktor, piszący
wiersze
Temat: Poeci poetom
wrzucam większość cykluAnnopol
Dawno temu bogini matka zeszła do garażu,
by przekręcić kluczyk (to wyborny początek każdej
świętej historii). Potem po kłębach dymu wspięła się
do lustra i nie wróciła. Bez najmniejszego zdania
wyjaśnienia zostawionego na szafce, choćby
- Jestem zbyt zajęta byciem nieboszczykiem. Nie wracam.
Nie utrzymał jej język, był nazbyt kruchym mostem,
więc nie udźwignął ciężaru pszczół złapanych w obce ule.
Kiedy stanęła na nim rankiem z dosłowiem w kieszeniach,
oszronioną szklanką w ręku i życiem zawieszonym
on the rocks, wszystko stopiło się, popiło, spadło.
Po naszych bogach zostają tylko
pudełka w kształcie serca
i riff.
Herbatka bostońska AM
I w taki właśnie sposób dzwonią
dzwonki w Wariatkowie,
a to jest dzwoneczkowa dama,
co przychodzi tu co wtorek rano
Anne Sexton Dzwoniąc
Anna odbija się od świtu. Dziś jest sprężystą kroplą
która spadnie na niebo. Może niebo wzleci albo ktoś
podciągnie w górę wyblakłą w słońcu
roletę, szarpiąc za sznurek ze smug łączących brzeg
filiżanki i spodek. W nich mięknie kostka cukru.
Para znad imbryka zmienia bieg ulic:
Łaski całkiem znikła, Pogodna zmarniała,
Stalowa straciła sztywność jak fiszbiny
w gorsecie prababki. Znaki po wielorybich pieśniach.
Anna ukrywa tam zapałki, lek na nagłą ciemność.
Stuknięcie zębów o krawędź naczynia jest dzwonkiem
(E z bemolem) i nie ma nic wspólnego z niebem
za oknem. Tylko rwie na strzępki fałszywe chwile,
kiedy rozpaczliwie szukasz innych ludzi, wygodnego alibi,
by zostać w sobie. Bez światła, w bursztynie ze szkła i stali.
To, co w nas świeci najjaśniej, ma tysiąc ostrzy i rani.
postpartum
Anno
wszystko, co urodzimy, rani nas boleśniej
niż wejście w jesień. nawet ucieczka od ciała
(przez linie nacięć) nie przynosi ulgi.
bycie już nie wystarcza, niebycie - banalne.
windy, zamiast nieść w górę, przesuwają w miejsca,
które są całkiem zbędne. schody, pełne znaków
przestankowych, chwytają w drodze na szczyt
dachu. nie ma słów, słów, słów. zostaje smutek,
smutek, smutek. on zdmuchnie głowy pełne pytań,
a na ostatnim piętrze łabędzie schylą się
nad śmiercią. będą nieme z zachwytu i lotne,
łatwopalne - od jednej iskry pójdą w ogień,
zawisną na jedwabnych sznurkach. jest głód , Anno,
a wszystko, co wyrośnie z pustki, musi boleć.
M. Street
Budzę się za wcześnie, jakby tam za oknem
czekało na mnie coś doskonałego,
zamiast zwyczajnej mgły i warstwy chłodu
- łódeczka zanurzona w betonowej fali.
Tego, co mam w środku, nie założę na wierzch,
nie pasuje do żadnej koszuli czy spodni,
pluje szkłem, parzy śmiechem i jest jadowite
jak zamsz lub satyna zdarta z naszych powiek.
Szyje się z niej marne dni i wszystkie
nierozpoznane noce, kiedy pragniesz bliskości
na wyciągnięcie głosu, bo ręce są za krótkie,
pełne mojego ciała (dałaś je diabłu, dałaś wodzie).
Teraz mogę płynąć łóżkiem, jeść, śmiać się na zapas,
trochę umrzeć i odrosnąć, a gdy włożysz mnie do lodówki
obok wódki i pomidorów, sam się natnę i wszystko
zejdzie ze mnie na drogę, gdzie chłód stawia znaki,
a potem wyławia nas ze snu
M. Street II
Anno
Nasze pokoje, bielone wapnem jak zbiorowe groby,
trzymają na uwięzi, to wszystko, co gnije
pomiędzy jednym a drugim posiłkiem i chce tańczyć,
brać lekkie słowa z zaskoczenia, przechodzić nieustannie
z ręki do ręki.
Miłość to tylko kaftan, wiąże supły na plecach,
kradnie imiona, znaki drogowe i sprawia,
że z dnia na dzień tracimy więcej niż wiarę,
a potem nie wiemy, w jaki sposób być sobą
i nie być pięknym.
Rozdwajają się włosy i języki. Wersy rosną.
Ich wnętrze nas pochłania, a kiedy nabierzemy sensu,
zapominamy o zdziwieniu, dniach bez krzyku
i nieuchronnych zakończeniach.
Przecież to takie proste:
najpierw włącz radio,
potem przekręć kluczyk.
Wilki i przebiśniegi VII
Chciałabym ulecieć z mojej głowy,
lecz to wykluczone.
Anne Sexton Poeta ignorancji
Rankiem zlatują do niej anioły z cynfolii
i brzęczą natarczywie, pod sufitem, warczą.
Niosą napalm lub mannę - lekko rozdrobniony
pokarm dla wybudzonych. Potem płynie w miasto.
Jest czas łuskania godzin, gdy głosy, jak plewy,
lgną do rąk, cierpkich twarzy znaczonych pośpiechem,
wszystko brudzi obawa, że nie zdążą przebyć
jeszcze jednej ulicy, krawężnika. Przecież
ten strach to tylko pestka. Ma rytm, złudną twardość
bzu, nieuchronnych podcięć staromodną brzytwą
kuszący smak diazepin. Jest mantrą, glissandem
szeptów, szorstkim ręcznikiem, kiełkuje tak blisko
głowy. Śpij, Anno, brzęczy anioł, więc posłucha
zwierzęcia w sobie. Zaśnie. Na miękkich poduszkach
spalin.
wiersz z tomiku "Aubade Triste".
O tomiku tu: http://bialafabryka.blogspot.com/ komnen kastamonu edytował(a) ten post dnia 26.05.10 o godzinie 09:34