Ryszard
Mierzejewski
poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak
Temat: W świecie wróżb, zaklęć i sił tajemnych
Craig Raine*IV. Szaman**
Sądziłem, że ujrzę potwora,
kwitnącą zawiść, drzewo judaszowe
i wszystkie oczywiste grzechy,
kał, twarze pod mokrymi liśćmi,
duszę paproci i ciała,
umysł na tropie
zbrodniczego umysłu
w samogwałcie ze wszystkim.
Wówczas znalazłem przepowiednię:
rząd sztucznych zębów
niczym dawno zagubiona tiara
śpiewająca w szklance wody.
Miesięcznica potrząsała tamburynem,
a ja wszedłem do labiryntu mózgu
poszukując siebie.
Wspomnienia wspomnień moich wspomnień:
omdlenie po pierwszej komunii,
ojciec Watson jak Abbé Liszt
obsypany pryszczami
na zatroskanej twarzy,
mówi: możesz odrzucić Kościół,
lecz Kościół nigdy nie odrzuci ciebie.
Na mojej dłoni
różaniec krwawych paciorków.
Marmur chrzcielnicy niczym rokfor
współgrał z kolorem jego zębów.
Nosił sutannę wyblakłą
od przypływu soli,
który chwycił go pod pachami,
palce miał piękne, lecz żółte jak siarka
od tanich papierosów, czterdzieści na dzień,
trzymanych w srebrnym puzderku,
do którego zaglądał jak w brewiarz,
kiedy nie mogłem wykrztusić „Ojcze”,
porażony nagle tym słowem
omdlałym w moich postnych ustach.
Zaginałem w labiryncie.
Język gotów był mówić
i wtedy myślą wróciłem do domu,
słysząc dźwięki jawajskiej mowy,
chwytając rytm tajemnych zdań:
stkowszy an wrótod.
Umiejętność dawno zapomniana. Ćwiczyłem ją
w saloniku wyłożonym
sztuczną dębową klepką,
którego ściany były pomalowane
na kloaczny, drewnopodobny brąz.
Okna łzawiły parą.
Siedziałem w kowbojskim stroju
uszytym z worków na starej maszynie,
słuchając opowieści z życia,
widziałem matkę na cmentarzu,
gdzie pochowała swoją córkę
a zapamiętała szczura.
Odwiedzałem minione zdarzenia,
aż nauczyłem się wszystkich na pamięć,
jasnych jak wdzięczne loczki,
które matka zakręcała śliną
przy lewym i prawym uchu.
Widziałem martwą siostrę,
zmarłą, zanim przyszedłem na świat:
język niczym konserwowa truskawka
a niemowlęce włoski jak linie papilarne.
Słyszałem nazwy domów:
17, Charles Street, Railway Terrace...
Wielkie historyczne siedziby.
Kiedy siedziałem w kowbojskim stroju,
byłem tylko własną matką,
dziewczyną o wiotkich ramionach,
która potknęła się niosąc patelnię
i poparzyła brata.
Jego plecy stały się damasceńskie od blizn,
a ojciec, którego kochała,
nigdy jej tego nie darował,
dawno temu na Beresford Street.
Jestem tylko własną matką
zakochaną w białej letniej sukience
z wymyślnymi guziczkami z boku
i bratkami wrobionymi w wełnę
tak, by pasowały do jej plecionych butów.
Cekiny świeciły nam w oczach.
A jestem też i kim innym.
Na dworze była Syberia
i szron jak flizelina.
Piec z szybkami z miki
dwoił się w spojrzeniu ojca,
który stukał palcami w poręcz kanapy
i jodłował przy włączonym radiu.
Wrócił z krainy umarłych
z cudownym darem języków:
przemawiał do ciemności
poza ścianami sypialni
nieprzerwanie jak jakiś polski licytator,
a pies budził się
w niepokojących anapestach
i wył zapowiadając śmierć.
Jestem tylko własnym ojcem,
uzdrowicielem z ranami głowy,
którego we śnie nawiedzają bóle.
To jest święty potwór,
samo źródło dźwięku,
to tylko mój ojciec,
irytujący, wulgarny, żywotny,
prorok w garniturze od Burtona,
wie dobrze, że mit o nim
przetrwa wraz z labiryntem.
Jestem tylko własnym ojcem,
którego atak powalił na podłogę,
zostawiam za sobą ciało
wygięte w doskonałym mostku,
podczas gdy grawitacja rozciąga mi twarz
a ja pędzę do nieba.
z tomu „The Prophetic Book”, 1988
tłum. Jerzy Jarniewicz
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja anglojęzyczna
**fragment poematu „Księga Proroctw”.
Cały utwór w temacie Los i przeznaczenieRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.07.11 o godzinie 15:38