Temat: Co się poetom śni ...?
Prezentowany poniżej poemat Yvesa Bonnefoy'a "Rodzinny dom" ("La maison natale") wyjątkowo trudno poddaje się tematycznej klasyfikacji. Ogromne bogactwo treści
i znaczeń (wspomnienia, dom rodzinny, rodzice, podróże w czasie i przestrzeni, sens życia i śmierci, sens sztuki) i to wszystko napisane w poetyce marzenia sennego, predestynują ten utwór do różnych tematów na naszym forum. Zdecydowałem się zaprezentować go w dwóch częściach: utwory I-VI - z uwagi na dominującą poetykę snu - w tym temacie, natomiast utwory VII-XII w temacie "Wspomnienia". Uważam jednak, że wszystkie dwanaście utworów, składających się na ten poemat, należy czytać jako jedną całość, a zastosowaną tu klasyfikację tematyczną traktować jedynie jako zabieg techniczny, który nie powinien rzutować na interpretację całego utworu. Życzę miłej lektury i gwarantuję, że nie będzie to stracony czas dla koneserów poezji
z najwyższej półki. R.
Yves Bonnefoy
Rodzinny dom (fragm.)
I
Zbudziłem się i to był mój rodzinny dom
Piana musowała rozbijając się o skałę
Ani jednego ptaka, wiatr tylko otwierał i zamykał falę.
A dookoła zapach horyzontu
I popiół, jakby pagórki ukrywały ogień,
Który gdzieś indziej spalał cały świat.
Przeszedłem na werandę, stół był zastawiony,
O nogi stołu, o kredens, uderzała woda.
Jednak wejść musiała ta, co nie ma twarzy,
Przecież wiedziałem, że potrząsa drzwiami
Korytarza, od strony ciemnych schodków, ale nadaremnie,
Już tak wysoko stała woda w sali.
Szarpałem klamką: stawiała mi opór,
Prawie słyszałem, tam na drugim brzegu
Głosy, śmiech dzieci wśród wysokiej trawy.
Zabawy innych, zawsze innych, radość...
II
Zbudziłem się i to był mój rodzinny dom.
We wszystkich pokojach padał lekki deszcz
Przechodziłem od jednego do drugiego, patrząc
Na wodę, która połyskiwała na lustrach
Zrzuconych tu, poskładanych, niektórych rozbitych.
Zepchniętych między meble, opartych o ściany.
W ich sennych odbiciach nagle jakaś twarz
Wyłaniała się, uśmiechnięta słodko
I tak inaczej, niż mógłby uśmiechać się świat.
A ja niepewnie dotykałem w lustrze
Rozrzuconych włosów bogini,
I odkrywałem pod wodnym welonem
Smutną i nieobecną twarz małej dziewczynki,
Zdziwienie pomiędzy bytem a niebytem,
Dłoń, która nie śmie dotknąć oparu na szkle,
Potem słyszałem jak śmiech się oddala,
Błądzi po korytarzach bezludnego domu.
Tutaj zawsze zostanie dar marzenia,
Dłoń wyciągnięta, co nie sięgnie brzegu
Za wartką wodą, gdzie znika wspomnienie.
III
Zbudziłem się i to był mój rodzinny dom,
Noc zapadała i ze wszystkich stron
Dokoła naszej furty cisnęły się drzewa.
I w lodowatym wietrze stałem na progu.
Lecz nie, nie sam; dwie wielkie istoty
Rozmawiały przeze mnie, ponad moją głową,
Ta jedna za mną, stara, zła i pokrzywiona,
Druga na dworze, jak wysoka lampa,
Piękna, z pucharem w dłoni, który jej podano,
A ona piła, chciwie, gasząc swe pragnienie
Czyżbym chciał szydzić? Nie, na pewno nie
To raczej był miłosny krzyk
Ale krzyk z całą zmiennością rozpaczy,
I trucizna krążyła we wszystkich mych członkach
Pokonała, wyśmiana Ceres tego, kto ją kochał.
Tak dzisiaj mówi życie, uwięzione w życiu.
IV
Innym razem.
Była jeszcze noc. I woda bezgłośnie
Spływała na czarną ziemię,
A ja wiedziałem, że moim jedynym
Zadaniem jest pamiętać i śmiałem się,
Schylałem, podnosiłem z błota
Pełne naręcze gałęzi i liści,
Dźwigałem je, ciężkie, nasycone wodą
Brałem w ramiona, tuliłem do serca.
Co robić z drewnem, gdzie wzbiera tak wiele
Nieobecności hałasem koloru,
Nieważne, spiesznie biegłem na poszukiwanie
Jakiejś szopy, zgięty pod ciężarem
Gałęzi, w których się czaiły
Raniące drzazgi, ból, kolce i krzyki.
I głosy, które słały cienie na gościniec,
Lub mnie wzywały; i z bijącym sercem
Odwracałem się i widziałem tylko pustą drogę.
V
A teraz, i w tym samym śnie
Leżę na samym dnie barki,
Z czołem wspartym o burtę, mając przed oczami wygięte deski.
Słucham jak z dołu uderza w nie rzeka.
Czuję, że nagle dziób barki się dźwiga,
Wyobrażam sobie, że to już jest ujście,
Lecz wzrok mam wbity w drewno pokładu
Które ma zapach kleju, ostry zapach smoły.
Nazbyt bogate i nazbyt świetliste
Są obrazy, które w mój sen się zbiegły.
I po cóż oglądać gdzieś na zewnątrz siebie
Rzeczy, które mówią słowami, lecz nie przekonują,
Ja pragnę mniej mrocznego lub wyższego brzegu.
A jednak się wyrzekam tej ruchomej ziemi,
Pod ciałem, co szuka siebie, wstaję
Chodzę po domu, od sali do sali,
A tych sal jest teraz bez liku,
I słyszę jakieś głosy i krzyki za drzwiami,
Bezradny wobec cierpień, które biją ślepo
W zmurszałe odrzwia, biegnę,
Ta noc jest nie do zniesienia, wchodzę przerażony
Do sali zastawionej szkolnymi ławkami,
Patrz, słyszę głos, to była kiedyś twoja klasa,
Patrz, na ścianach twe pierwsze obrazy
Patrz, to drzewo, patrz, pies, który szczeka,
I mapa świata na żółtym ekranie
To wypłowienie nazw, imion i kształtów,
Zawieszone istnienie rzek, górskich łańcuchów
W bieli, która odrętwia mowę,
Widzisz, to była twa jedyna księga. Gipsowa Izyda
Na złuszczonej ścianie nie miała
I mieć nie będzie dla ciebie niczego,
Co mogłoby odsłonić lub zamknąć nad tobą.
VI
Obudziłem się i było to podczas podróży,
Mój pociąg toczył się przez całą noc,
I pędził teraz ku wielkim obłokom,
Spiętrzonym, zwartym; w świt, który co chwila
Rozdzierała na dwoje wstęga błyskawicy.
Widziałem narodziny świata
W krzakach nasypu; i nagle
Ten inny ogień dołem, na granicy pola
Winorośli i głazów. Deszcz i zawierucha
Przyciskały do ziemi dym, lecz rudy płomień
Rowichrzał się znowu
I chwytał chciwie rąbek nieboskłonu.
Od kiedy płoniesz, ogniu winogradów?
Kto cię tam zaprószył, dla kogo na ziemi?
A potem nastał dzień; i słońce
Wstrzeliło zewsząd tysiące swych strzał
Do przedziału, gdzie głowy podróżnych
Kołysały się sennie wsparte na koronkach
Poduszek z niebieskiej włóczki. Ja nie spałem,
Byłem w wieku zbyt wielkich nadziei,
Zwracałem słowa ku niskim pagórkom
Nadbiegającym ku mnie za szybą wagonu.
z tomu „Les planches courbes", 2001
tłum. Adam Wodnicki
Druga część poematu, VII-XII, w temacie
WspomnieniaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 07.05.09 o godzinie 02:15