Temat: Sport w poezji - poezja w sporcie
Jarosław Iwaszkiewicz
Na bieg maratoński
Radujcie się!
Nasze jest zwycięstwo!
Strofa pierwsza
Wy, na najpiękniejszych stadionach Europy zgromadzeni,
wy najpiękniejsi, czujący w mięśniach piękno wasze i piękno waszych krajów,
Wy, wyhodowani szumem Niagary i pluskiem oceanów, karmieni
winem i chlebem pozłocistej Francji, odziani wełną zielonych wysp Erynu,
wyhodowani, wykołysani szumem mórz i motorów, upojeni szlakami fal i niebios,
wsłuchani w ciszę Alp i szum lodowcowych wodospadów,
zatrzymujący się pod łukami zrujnowanych akweduktów,
słuchający gitary i mandoliny, rozbrzmiewających po
dolinach, pełnych strzelistych topoli,
wy, ze stepów argentyńskich i puszcz brazylijskich,
wy, którzy biegniecie drogą greckiego żołnierza, który padł krzycząc:
Radujcie się! Nasze jest zwycięstwo!
Pamiętajcie dobiegając do mety, aby wznieść ten sam okrzyk.
A odkrzyknie wam cały świat!
Kiedy tak oto widzę was biegnących – teraz, kiedy jeszcze nie biegniecie
i kiedy schowani w swoich muszlach jeszcze jesteście nie znani,
przyszli zwycięzcy spod Maratonu,
i kiedy jesteście jak motyle w powijakach jedwabnych kokonów,
i kiedy myślicie tylko o sobie,
ja myślę za was – widzę już w słońcu i tryumfie
wasze uśmiechnięte twarze.
Antystrofa pierwsza
Ale kiedy widzę tak wasze młodzieńcze oblicza wynurzające się w przyszłości,
Widzę także i tych, którzy do mety nie dobiegli.
Biegli jak na skrzydłach,
ale na spotkanie śmierci.
Śmierć ich była okrutna i żałosna, i samotna, hańbiąca i beznadziejna,
padali na wznak i na twarz i nie zamkniętym okiem patrzyli w niebo,
i zwartymi garściami ściskali ten sam żółty piasek,
jakim wysypane są wasze bieżnie...
I nikt nie pamięta, że bieżnie waszych najpiękniejszych w Europie stadionów
posypane są piaskiem pomieszanym z krwią,
i nikt nie chce wiedzieć, że w tym piasku drzemią
kawałki połamanych mieczów i bagnetów, łuski wystrzelonych pocisków,
z których narodzić się mogą całe miecze i bagnety,
całe wstążki naboi, cala śmierć i całe zniszczenie.
Zakopano je głęboko pod piaskiem waszych stadionów,
Abyście biegnąc nie zranili nogi.
Strofa druga
Widzę. Widzę was. Jak stado gołębi
wypuszczone z gołębnika, biegniecie co żywo, podnosząc lekko stopy,
odziani w białe i lekkie stroje,
i stopy mając uskrzydlone jak bóg, który dusze do Hadesu odwoził,
abyście nie zawadzali o ciernie na drodze.
Daleka droga z Maratonu do Aten.
I pachnie w drodze tymianek i cząbry, rumianek i macierzanka,
i cykady cykają w grobowcu Atrydów.
Wieńce różane i wieńce laurowe wiją kobiety schowane w gyneceum,
dla was są to wieńce, wieńce radości, i płatki kwiatów spadają na drogę
z Maratonu do Aten.
I źródła, nad którymi czuwają nimfy i platany, szemrzą po drodze
i na rozstajach wapienne cysterny, w których woda mogłaby omyć wasze rany.
Ale wy będziecie ranni.
To nic, że na drodze z Maratonu do Aten – padają w tej chwili ranni wasi bracia,
wy nie będziecie ranni.
Sfotografują was reporterzy,
jak lecicie – wasz lot gołębi zostanie uwieczniony na taśmie
i wasze lekko wznoszące się stopy, które nie zgniotą
świerszczących koników polnych,
ani nie przycisną wonnej macierzanki,
ani nie trafią na ostre kamienie,
ani nie zakrwawią się
na drodze dalekiej z Maratonu do Aten.
Antystrofa druga
„Słuchaj mnie, synu od pęt zwalniającego Zeusa”,
jak ci opowiem o tych, których Zeus od pęt nie uwolnił,
ale uczynił to, z pochodnią w dół odwróconą, w niebieskiej szacie, Tanatos.
Słuchaj mnie, synu sprawiedliwie sadzącego Zeusa,
opowiem, jak biegli w milczeniu ci, których na zawsze pamiętam.
Słuchaj mnie, synu laurem wieńczącego Zeusa,
Jak ci opowiem o laurach nie więdnących nigdy.
Może twój wieniec wyrzucony na popielisko spali się
jak szata dawnej tanecznicy,
może twoja opaska,
o! Zwycięzco biegu maratońskiego, zwiąże kapelusz starego pastucha
lub ozdobi gniazdo usłane przez wrzaskliwe sikory, ale ich laur,
ich krwią zbroczona opaska
na wieki żyją w sercu moim
i w sercu narodu.
Strofa trzecia
A wy, cienie, z którymi obcuję, jak gdyby przewiózł mnie już na drugą stronę Acheronu posłaniec bogów o stopie lekkiej jak stopa biegacza maratońskiego!
Chodźcie do mnie,
wzywam was, mleko wylewając do misy
i mieszając je z krwią ofiarnego koźlęcia, jak to czynili wszyscy,
którzy odwiedzali podziemia:
Odyseusz, który się wybrał na koniec świata, tam, gdzie już barwy nie istnieją,
i Orfeusz, który zapomniał, że już tam się nie kocha i nawet nie pamięta,
i Wergiliusz, wielkości szukał, a znalazł tylko ubogą stajenkę,
i ostatni ze śmiertelnych, który brodził po kostki w błocie krwi i grzechu,
i którego wieniec laurowy
Beatrycze u stóp słonecznych kręgów wszechświata złożyła.
Wzywam was, przybądźcie do poety.
Oto jest noc i cieniem powlokła się ziemia,
i serce poety na wszystko pamiętne
przypomina...
Antystrofa trzecia
Oto biegniesz ty, Karolu, jak młody bóg zbudowany,
w stroju białym, w którym polewałeś kwiaty na wysokiej górze,
nad naszą rzeką, palcem wskazujesz na ranę w twojej piersi smagłej,
zadaną przez siepaczy w ciemnym więzieniu,
w gorący letni dzień pełny śpiewu ptaków.
Oto przybiegasz, jak cień w roju płatków śniegu ty, Stanisławie,
którego krew, na poły wyczerpana strzykawkami morderców,
jeszcze była dość czerwona,
aby zabarwić gęste płaty śniegu,
który padał w tym dniu, kiedy cię zamordowano.
Oto nadchodzisz piękny, podobny do Aresa, smukły jak topola, Juliuszu,
któryś mi oddał wiersze, żonę i córeczkę,
abym się nimi opiekował,
zanim ty nie wstaniesz z mogiły,
zanim nie wyjdziesz z kościoła,
w którym kula ugodziła cię w środek czoła.
Oto i ty, Krzysztofie, i nasza przechadzka
na wczesną wiosnę po ciemnym, naszym lesie,
i staw przejrzystą wodą patrzy na niebo,
i niebo przeźroczyste odbłyśnięte w stawie,
i wiersze nasze szeptem mówione nawzajem,
jak wątłe dwa motyle, co przespały zimę,
lecą ku niebu, ku czystym obłokom,
błyszcząc przez chwilę, aby zaraz zniknąć...
I twój duch także, miły Aleksandrze,
od dawna śmierć okropną w murach getta przeczuwający,
uśmiecha się –
i przebacza i mnie, i wszystkim innym, że cię za strasznym murem zostawili.
I jeszcze, jeszcze
tłumy biegną umarłych, z którymi obcuję,
mają przy stopach skrzydła gołębie
i rany w piersiach,
i w szyi,
i w głowie,
i krwią spłynięci przychodzą spragnieni do misy mleka,
i chcą stać się ciałem,
i żyć,
i mścić się,
i kochać, i nienawidzić...
A jest ich więcej od was, o! Biegacze.
Epodos
Jeżeli wy, którzy biegniecie
(długa jest droga z Maratonu do Aten),
jeżeli wy, którzy biegniecie,
spotkacie w drodze te wszystkie postacie, które jak
chmura gołębi ponad wami lecą,
i które się mieszają z wami jak wojska anielskie,
tak że nie rozpoznasz, kto żywy, a kto jest umarły,
jeżeli wy
poczujecie na sobie ich rękę łaskawą,
jeżeli w sercu poczujecie ich serce,
a w głosie ich głos,
pamiętajcie zawołać u mety, jak żołnierz ateński:
- Radujcie się, bracia! Nasze jest zwycięstwo!
Z tomu „Ody olimpijskie”, 1948
Ze względu na wyróżniki gatunku literackiego
utwór ten znajduje się też w temacie
Oda - R. M.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.05.10 o godzinie 01:04