Temat: Pierzaści bracia mniejsi
Leopold Staff
Pieśń o skowronku
Ledwo traw runie
Świeżozielonym spod skib wyjrzą pierzem,
Już ty, skowronku, najmilejsze ptaszę,
Wiosny zwiastunie,
Związany z nami odwiecznym przymierzem
Zlatasz na pola i na łąki nasze.
Z odwilży wiewem,
Co budzi ziemię z snu w słońca nakazie,
Choć jeszcze rankiem srebrzą się przymrozki,
Przed pierwszym siewem,
Kiedy dopiero pękają wierzb bazie,
Już pieśnią głosisz się, śpiewaku boski.
O zórz przedświcie,
Nim dreszcz przedranny wionie w drzew wierzchołki,
Nim zaróżowi brzask wschodu oblicze,
Jak samo życie
Budzisz niebiosa ciemne, by fijołki,
Co zdobią wstydy jutrzenki dziewicze.
I od zarania
Przed dzień już cały pieśń twa, cieszyć skora,
Nie milknie w górze, o, bracie skowronku,
I świat rozdawania.
I tak w błękicie czuwasz do wieczora,
W pieczy nad ziemią pomagając słonku.
Dołek pod skibą,
Usłany z trawy źdźbeł i suchych liści,
Jest twoim gniazdem, spoczynku ostoją,
Nocną sadybą.
W piasku się kąpiesz, rzeźwy wiatr cię czyści
I krople rosy perliste cię poją.
W skromnej pokorze
Ołtarzem twego wzniosłego natchnienia,
Skąd wzlatasz, grudka jest drobna... Któż zgadnie?
Ta sama może,
Co ciebie śpiewać, a nas do milczenia
Zmusi, gdy jutro na trumnę nam padnie.
Zaledwo oczy
Na znój budzący się chłop ze snu przetrze,
Do pracy naglon troską nieustanną,
Już ciebie zoczy,
Jak z jego roli wzbijasz się w powietrze
I jesteś jego modlitwą poranną.
Któż szare pługi
I brony widząc radła, kosy, grabie,
Którymi cisi pracują prostacy
Jako dzień długi,
O twoim szarym nie wspomni powabie,
Piewco mozołu i poeto pracy!
Nad każdym trudem,
Nad potem orki i siejby, i żniwa,
Co wzięły ludzkie dnie w pożywne jeństwo,
Grającym cudem,
Boży parobku pól, radosna, żywa
Pieśń twa zawisa jak błogosławieństwo.
Z tej ziemi szarej
Rozdzwonionymi podnosisz się kręgi
Wyżej i wyżej w miłosne niebiosy,
Jak boże dary,
Z gleby wyrasta, o, druhu siermięgi,
Pieśń twa - karm duszy, jak karm ciała - kłosy.
Jak ciepłe serce,
Bijące serce żywego poranka,
Trzepoczesz w niebie, skąd pieśń płynie zbożna
Na pól kobierce,
Przypominając, ucząc bez ustanka,
Jak w szarej doli szczęśliwym być można.
I krążysz wirem,
I pieśń twa krąży serdeczną pociechą,
I zda się, wieńce brzmiące z dźwięków wije
Pod nieb szafirem,
I budzi w sercach rozkochane echo,
Radość stworzenia wszelkiego, że żyje.
I ty, co wolny,
Wszelkim kłopotom dolin nieuchwytny,
Najniżej mieszkasz i wzlatasz najwyżej,
Skowronku polny,
Pławiąc się w niebios wolności błękitnej,
Nagle powracasz od kamienia chyżej.
W dół spadasz pionem,
Jakby zapału skra w tobie wychłódła,
Jakby cię w niebie moce opuściły,
I, zda się, łonem
Do ziemi wrócić musisz, jak do źródła,
By z niej zaczerpnąć znów do śpiewu siły.
I wówczas nagle,
Jakbyś od ziemi ożył pocałunku,
W szał lotu wzbite giną w górze oku
Twych skrzydeł żagle.
Jak ponad głową od upojeń trunku
Myśli zawrotem kręcone w obłoku.
I już bez miary
Słodycz najczystsza z twojej piersi płynie,
Co się kaskadą perli i krysztali.
Jak z szczęścia czary,
Rozlewasz serca pełń w zachwytu winie,
Które zatapia cały świat w swej fali.
I jako z wiosną
Przyniosłeś pierwszy życia zwiastowanie,
Witany czule, kochany i bratni,
Tak z twą miłosną
Pieśnią najpóźniej święcimy rozstanie,
Bo nas z śpiewaków opuszczasz ostatni.
Już pora chłódnie,
Sprzątnięte z pionów brązowią się role:
Ty jeszcze łany opieśniasz rodzime
I na południe
Lecisz dopiero widząc chłopską dolę
Zaopatrzoną na surową zimę.
Lecz nim w odlocie
W dalekie, ciepłe umkniesz okolice,
Dajże na mistrza, o, skowronku, siebie
Mojej tęsknocie.
Niech się stapiają dwie śpiewu krynice:
Serce me w dole i twoje tam w niebie.
Śpiewaj mi, abym,
Poeta lichy, który składa wiersze,
Wpatrzony w życia i śmierci zawiłość,
Głosem swym słabym
Stworzył pieśń kiedyś, jak twoje najszczersze
I nią zarobił też na ludzką miłość.
z tomu "Ścieżki polne", 1919