Temat: Nauczyciele - w szkole i w życiu
Tomasz Venclova
Po wykładzie
Смыкается какой-то тайный круг...
Анна Ахматова.
W ten dzień, ze studentami, jak już nieraz,
w języku dla nich jeszcze mało znanym
czytałem wiersze.
Za oknem chlapa.
Szarzały mury, postawione w czasie
depresji bezrobocia. Nie na próżno
ten styl ktoś nazwał
Depression Gothic.
Dręczyło mnie poczucie, że ich zwodzę.
Pamiętam, jak kawałek kredy w rękach
się rozkruszył, a głos nie słuchał,
i wszystko przebiegało jakby we śnie.
Daremnie próbowałem im wyjaśnić,
co wtedy (również teraz) było dla mnie
ważne: że spółgłoski ze sobą się znają
i nawołują, niczym myśliwi
zabłąkani w lesie – bezdźwięcznie, donośnie;
że samogłoski chadzają po schodach;
że sylabę podwaja inna sylaba,
niczym lustro obrócone do lustra,
w ten sposób budując odurzającą
i ciemną amfiladę, w której niczym
blask świecy odbija się akcent.
Słowem, całe mnóstwo porównań
banalnych lub nie – by mogli zrozumieć,
że w wierszu nic nie jest drobiazgiem,
że im drobniejszy piasek, tym pewniej
potrafi zmienić nurt wartkiej rzeki.
Lecz to nie koniec, albowiem każdy wers
kryje w sobie zagadki głosek:
imię niegdyś zakazanego bóstwa,
a dzisiaj - słowa, oznaczające rzeczy,
być może błahe, jednak dla poety
przydatne niczym amulety. Półmrok
nad zwrotką zwie się metaforą, ten sam,
co nagina zdanie, niczym źdźbło trawy
i niczym obłok dźwięk skubie, aż zbliży
znaczenia odległe, jednakże pokrewne,
a zaślubiny błogosławi słownik.
Słuchacze układali swoje książki.
Zamilkłem. A świat się zaczął zmieniać.
W szkle jeszcze odbijały się kałuże
i rysowały się ponure kafle,
jednakże przez nie prześwitywał pokój –
wnętrze kapryśnej, ale dumnej biedy
w nieistniejącym kraju, w innym czasie,
i ta kobieta, siedząca w fotelu,
stara, ociężała, jednak pełna wdzięku,
ta sama, jaką kiedyś znałem. Bałem się
jej uszczypliwych replik, jej pamięci,
sięgającej wieku nie tylko mojego,
przerażony tak bardzo, że ten oddech
chrypliwy może się urwać, podczas gdy
wchodziliśmy po schodach. (Po pół roku
właśnie się urwał). Kobieta milczała,
lecz ja być może odgadłem jej myśli.
W tych słowach była część prawdy. Jednak
wypada mówić prościej. Więc po co
zaprzeczać, to nasza praca. Jej lżejsza
strona. Wystarczy pójść w ślad za językiem,
nie przeszkadzając mu – on wtedy
wynajdzie tonację, stworzy anagram
albo metaforę. Jednakże wiersze
rodzą się przed nami, dużo wcześniej
niż nasz głos, w pradawnym księstwie nicości.
Wiersz najpierw widzi siebie we śnie.
My zaś musimy zmącić senne mary,
wyprowadzić go stamtąd - czyli znikąd –
na przestrzenie fonetyki i składni.
To trudne. Sam język tu nie decyduje,
śmiem twierdzić, że to ktoś ponad nim.
On się unosi niczym dzwon we mgle
i wnet tchnie ducha w zakończoną pracę.
Jeżeli wierzyć Augustynowi, - jak
wiadomo, który nigdy się nie mylił –
od wieków wiecznych Bóg strzeże jak oka
w głowie - wszystkich rzek i zórz, każdego
atomu, wylanej łzy i każdej gruszki,
którą więzień pałaszuje w areszcie,
każdej kuli wymierzonej przez kata.
Nie ogarniemy wszystkiego. Zaledwie
szczegóły są nasze: powiedzmy czapla,
niepokaźny łuk
Depression Gothic,
czy chwasty pod balkonem: w tym miejscu
były niegdyś złocone litery:
Deus
conservat omnia. I tego wystarczy,
by wiersz mógł objąć całą tę miłość,
której kiedyś doznałeś. By pocieszył
nawet umarłych.
Tak, język trzeba szanować,
jego labirynty, związki i echa,
dzięki nim można niemal dorównać
Bogu.
Niemal dorównać. Przed nami ściana,
której nikt nie sforsuje. Zniknie język,
podobnie jak my. Jednakże to
niewarte jest nawet ironii.
W oknie
widziałem nietutejsze niebo z lodu.
Ponad murami zawisł późny marzec.
przekład z języka litewskiego Alina KuzborskaMarek F. edytował(a) ten post dnia 18.12.09 o godzinie 11:28