Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Ponieważ są wśród nas osoby, które piszą recenzje książek poetyckich, a także tacy,
o których książkach piszą inni, zachęcam do wypowiadania się w tym temacie. Chodzi głównie o recenzje do wydawnictw drukowanych (książek, utworów publikowanych
w czasopismach), ale w uzasadnionych przypadkach można również zamieszczać recenzje do blogów i stron internetowych, o ile będą to recenzje merytoryczne. Komentarzy jednoznacznie afirmatywnych bądź krytycznych, bez uzasadnienia, typu: "piękne" lub "100 % grafomanii" - a takie, niestety, stanowią przytłaczającą większość tzw. recenzji w internecie - proszę tu zamieszczać, bo będziemy je usuwać, nawet bez uprzedzenia. Proponując ten temat, mam nadzieję na ożywienie dyskusji literackiej
na naszym forum, aby nie zamieniło się ono w monotonną antologię utworów własnych i cudzych lub w miejsce kurtuazyjnej wymiany komunikatów o charakterze jedynie towarzyskim.
Podobnie, jak w innych tematach, można tu zamieszczać zarówno własne teksty,
jak też innych autorów.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.03.09 o godzinie 13:27
Jadwiga Z.

Jadwiga Z. Bardzo długoletni
dyrektor
przedszkola,
nauczyciel dyplom...

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Jakkolwiek zdaję sobie sprawę, że niezbyt elegancko jest przytaczać recenzję swojej akurat publikacji, ale cóż... "bliższa koszula ciału".
Niestety, to tylko wypowiedź internetowa, ale za to - łatwo dostępna! :)

Książka nie tylko na wakacje.

O tomiku poetyckim Jadwigi Zgliszewskiej słów kilka...

Staraniem Wydawnictwa „juventa”, działającego przy LO im. A. Mickiewicza w Węgrowie, ukazał się tomik poetycki Jadwigi Zgliszewskiej pt.„Jestem znakiem zapytania”. Autorkę dobrze znają nie tylko osoby obcujące z literaturą, ale także rodziny najmłodszych milusińskich.

Poezja – to krucha i ulotna materia, która, niczym źródło, pozwala się napić jedynie będącym najbliżej. Dlatego warto sięgnąć po ten zbiór, aby smakować w ciszy i skupieniu chwile - odpychanej na co dzień - nostalgicznej refleksji, czasem uśmiechnąć się z poetyckiego żartu, to znowu zadziwić się urodą naszego Węgrowa – zwyczajną, cichą i tak zarazem niezwykłą.

Wystarczy przywołać tytuły kilku rozdziałów, które kuszą i zachęcają: ”Co ty mi świecie możesz powiedzieć”, „A może mnie wcale nie ma?”, ”Być człowiekiem , to temat niby taki banalny!”, „I zazdrościłam gwiazdom, że są bliżej Niego”.

Do tego dochodzi pozorna zabawa Autorki poetyckim tworzywem – figurami retorycznymi, stylizacjami czy innymi środkami artystycznego wyrazu. Odbiór literatury, a zwłaszcza poezji, jest zawsze indywidualny, dlatego każdy z czytelników zapewne odnajdzie coś „swojego”.

Wychodząc poza krąg tajemnych indywidualnych doznań, warto przyjrzeć się wierszom poświęconym naszemu miastu, nie tylko w kontekście przypadającej w sierpniu 60. rocznicy wyzwolenia Węgrowa.

Pojawiają się tutaj owe „węgrowskie klimaty”, wpisane – dosłownie i w przenośni – w artystyczną wizję miasta węgrowskiego artysty fotografika, Michała Kurca (zob. album ”Węgrowskie klimaty”, z wierszem poetki na okładce).

Może warto, w leniwym wakacyjnym czasie, szukając ukrytej frazy ”Miasto nad Liwcem” (wiersz poniżej), ponownie dostrzec nie tylko urodę naszej rzeki?

Mgły nad zalewem
i rosa pod wieczór
ażur rzęsy na tafli
starorzecza
trawy nad brzegiem
otulają leniwy nurt rzeki

najzieleńsza zieleń
apogeum piękna-
dar otrzymany bez zasług

Liwiec – moja rzeka
i najdroższa okolica
węgrowskie klimaty –
czasoprzestrzeń w lustrze wód odbita
emanuje
miasta oddechem


Autor: Hanna Kietlińska
Data utworzenia: 21 sierpnia 2004, godz. 15:48

Źródło:
http://powiatwegrowski.pl/Event.aspx?EventID=1636
Jadwiga Z. edytował(a) ten post dnia 28.10.08 o godzinie 17:12
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Tadeusz Żurawek - miłośnik gór, lasów i zwierząt, jak czytamy w posłowiu do tomiku "Pobocza".
"Czwarty strażnik kamiennej wieży na Wielkiej Sowie" spina swoje wędrówki górskie i te w głąb człowieka.

W wierszu "Wielka Sowa", rozpoczynającym tomik, Autor pokazuje, jak bardzo ceni sobie wolność, którą znajduje w górach, w przestrzeni zarezerwowanej dla marzeń.

"Samotni strażnicy
kamiennej wieży
rozsupłują węzły wiatrów".

Wiersz tytułowy "Pobocza" przenosi nas w rozważania natury filozoficznej - wskazuje kim jest człowiek marzący jedynie o zaspokojeniu codzienności, dla którego nie liczy się nic poza gromadzeniem dóbr.
Dopiero na ścieżkach, z dala od świata, na poboczach cywilizacji, ludzie dostrzegą jak marne są kolorowe błyskotki, nic nie warte zbieranie codzienności, jak brak wówczas drugiego człowieka.

"zawsze gdzieś obok nas
kłębią się zapraszająco
te inne bardziej kolorowe
jak nam się wydaje światy
(...)one znowu nie tak
kolorowe jak nam się
na początku zdawało
(...)odarci z jeszcze jednej iluzji
zbieramy skrzętnie gromadzimy
te doświadczenia
te odarte iluzje
(...)
powoli dojrzewamy:
jak wino
jak drzewa"

Autor w swoim tomiku mówi nam także, jak ważna dla niego jest poezja:

***
miałem zbudować dom
miałem posadzić drzewo
miałem spłodzić potomka

domy bywają burzone
drzewa bywają ścięte
potomkowie bywają niewdzięczni

zawierzyłem słowu"

Poezja Tadeusza Żurawka wypływa z umiłowania gór, wrośnięta w krajobraz i w okoliczne góry, szczególnie Wielką Sowę, na której stoi kamienna wieża, i której Autor jest "czwartym strażnikiem". Zastygła w górskich pastwiskach, w szumie wody strumyka, a drzewa targane wiatrem to tańczący "korowód zielony".

Warto sięgnąć po tomik wierszy "Pobocza" - znajdziemy w nim piękno przyrody i wolnego człowieka, który stoi na straży niezmienności krajobrazu.Michał M. edytował(a) ten post dnia 30.10.08 o godzinie 22:48
Beata Aleksandra Gutocka

Beata Aleksandra Gutocka Życie jest piękne

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

"Pobocza" Tadeusza Żurawka to wspaniały prezent dla tych wszystkich, którzy lubią poezję zmuszającą do myślenia.
Tak jak Tadeusz jest postacią niedającą się zaszufladkować, tak i jego poezja wymyka się wszelkim klasyfikacjom.
W "Poboczach" mamy bowiem obok wierszy oszczędnych, wręcz ascetycznych w swoim gospodarowaniu słowem (Przypowieść o meblu i
Zmierzch), wręcz opowiadania w pigułce (Aspazja, Mademoiselle Sophie).
Tematyka wierszy zamieszczonych w tomiku jest tak różnorodna, że
bardzo szybko zaczynamy zdawać sobie sprawę, że do naszych rąk trafił efekt przemyśleń człowieka i poety w pełni dojrzałego, który nie ucieka przed trudnymi tematami i potrafi nadać im niepowtarzalny, poetycki charakter (List, Wyliczanka na koniec XX
wieku).
Nie mogło oczywiście zabraknąć wierszy opiewających miłość Tadeusza Żurawka do gór i przyrody, bez nich chyba nie mogłaby powstać żadna w pełni adekwatna dla niego całość. I ukochana kobieta - obecna zawsze w twórczości Tadeusza...
"Pobocza" jak żaden inny tomik wierszy naszego do niedawna kolegi
"forumowego" dają nam pełen przekrój możliwości poetyckich tego twórcy i tylko pozostaje żałować, że tak oszczędnie dzieli się z nami - czytelnikami swoją twórczością.Beata Aleksandra Gutocka edytował(a) ten post dnia 01.11.08 o godzinie 22:27
Jolanta Chrostowska-Sufa

Jolanta Chrostowska-Sufa Redakcja, korekta,
adiustacja, kampanie
internetowe, zlec...

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

„Samotni strażnicy
kamiennej wieży
starają się nie pamiętać
o równie kamienno-samotnych miastach”...

(Wielka Sowa)
Tak pisze w wierszu otwierającym tomik Pobocza Tadeusz Żurawek, czwarty strażnik Kamiennej Wieży, poeta zrośnięty z Górami Sowimi i z Wielką Sową, czemu daje wyraz w swoich utworach osnutych wokół znaczącej antynomii, na którą składają się takie opozycje, jak: natura — cywilizacja, góry — miejska dżungla, poczucie zniewolenia — wolność, fałsz — prawda, chaos — jedność, iluzja — deziluzja, „pobocza” — „inne bardziej (...) kolorowe światy”, które
„zawsze gdzieś obok nas
kłębią się zapraszająco”...

Te inne, kolorowe światy (symboliczna wielość światów, wskazująca na chaos i zagubienie egzystującego wśród nich człowieka) — antyteza autentycznego piękna gór i natury — ucieleśniają pustkę pozorów, iluzji, bowiem
„gdy zbliżyć się
i wśród nich choćby
na krótko pomieszkać
to ze zdziwieniem dostrzegamy
iż one znowu nie tak
kolorowe jak nam się
na początku zdawało”...

Ten motyw iluzji i deziluzji powraca w kolejnych wierszach, na przykład w utworze Listopad 2000:
„Ostatnimi czasy
coraz rzadziej zaglądam
do kiosku z kolorowymi gazetami
nie jestem w stanie ogarnąć i
wchłonąć tych wszystkich
napiętnowanych popularnością twarzy
(...)
skaczą mi wprost do oczu
porady na każdą porę roku
(...)
konfiguracja zaiste to przedziwna
podlana na dodatek sosem
krzykliwej reklamy”...


Gdzie zatem można odnaleźć siebie? Odnaleźć szczęście? Radość istnienia?
W wędrówce górskim zboczem:
„szedłem przez ciemnych
pól rozstaje
(...)
i gdzieniegdzie
górskie zbocza
śnieg porastał
lekko mi było w sercu i na głowie”...

(***szedłem przez ciemnych pól rozstaje)

W słowie poetyckim:
„domy bywają zburzone
drzewa bywają ścięte
potomkowie bywają niewdzięczni

zawierzyłem słowu”


W pięknie natury:
„Nie wie nic o miastach
choć widziała ludzi
ta płochliwa sarna
plamka u wrót lasu”


I bez wątpienia w miłości:
„i tak niewiele trzeba abyś znów
uwierzyła w te małe cuda które
raz po raz stają na drodze
(...)
tylko musimy odkryć i zapamiętać
prawdziwe imię własnej duszy
i mocno wierzyć w to że serca
przepełnione miłością są słupami
na których wznosi się niebo”...

(*** Zaśpiewam ci pieśń)

W poezji, którą przepełnia zapatrzenie w piękno gór, w piękno natury, nie może zabraknąć aniołów:

„zimą na górskie pastwiska
schodzą aniołowie
(...)
bruzdami nieba schodzą aniołowie
w sinych gwiazd czeredzie
w zimową barbarię

(Abrazja)

Pobocza — trzeci tomik poetycki Tadeusza Żurawka (Iluminacje 1990 , Wiersze 1991) — na pewno skłonią czytelnika do refleksji nad pytaniami o najważniejsze wartości, o sens istnienia, o człowieczeństwo, o tajemnicę piękna. Miniaturowa, lapidarna forma, prostota języka, niedopowiedzenia i paraboliczny, filozoficzny charakter wielu utworów sprawiają, że lektura tomiku Tadeusza Żurawka staje się ważnym i inspirującym doświadczeniem.Jolanta Chrostowska-Sufa edytował(a) ten post dnia 06.11.08 o godzinie 00:54
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Jakub Winiarski

Poezja umysłu i jej chef d’orchestre (Wallace Stevens „Żółte popołudnie”)*


W domu była cisza, bo tak musiało być.

Ta cisza była częścią znaczenia i umysłu:
Dostępem do doskonałości na stronie.

A świat był spokojny.


Wallace Stevens "W domu była cisza, a świat był spokojny".

1.
Pod koniec „Tłumaczyć Stevensa” pisze Jacek Gutorow zdanie nieco oskarżycielskie w tonie: „Przez wiele lat Stevens był w Polsce poeta zupełnie lekceważonym.” Nie wiem, czy to właściwe ujęcie, trudno wszak mówić o lekceważeniu kogoś, kogo przekładów po prostu nie było. Książeczka „Wiersze”, czyli wydany w 1969 roku PIW-owski tomik przekładów Jarosława Marka Rymkiewicza był propozycją nader skromną i chyba nazbyt pozbawioną kontekstu, by mogła ta poezja zaistnieć w szerszym odbiorze, a gwóźdź do trumny wbił sam Czesław Miłosz, który co prawda wpierw, na zamówienie Pawła Mayewskiego dokonał kilku przekładów z amerykańskiego poety do nowojorskiej antologii „Czas niepokoju” (1958), a następnie umieścił też dwa tłumaczenia Stevensa w swoich iście konfucjańskich z ducha „Wypisach z ksiąg użytecznych”, jednakże tę drugą prezentację opatrzył takim oto nieprzychylnym dla autora „Studium dwóch gruszek" komentarzem: „Opisywanie rzeczy nie dla nich samych, ale po to, żeby posłużyć się nimi w jakimś własnym celu, jest nielojalne, to już jest abstrakcja czy teoria, której w malarstwie Cézanne nie znosił, bo wymagał uwagi skierowanej na sekret rzeczy samej. Nie myślę, że następujący wiersz Wallace’a Stevensa mówi o porcelanowej misie i goździkach, bo jego tematem jest twórczość, poezja. Czyli z pozoru pisze o rzeczywistości, a naprawdę jest to wiersz autotematyczny. Mojej niechęci do tego procederu, jak i do filozofii Stevensa, nie mam zamiaru ukrywać. A jeżeli ten wiersz komuś bardzo się spodoba, zapraszam do zastanowienia się, skąd moja niechęć.” Po komentarzu umieszczone zostały „Wiersze naszego klimatu”, a po nich zdanie Miłosza: „Jeszcze gorzej jest z następnym wierszem Stevensa.” Plus krótki, dość niszczący i raczej niezbyt wnikliwy komentarz na temat metody poetyckiej Stevensa. Poeci, szczególnie wielcy poeci mają rzecz jasna prawo do swoich idiosynkrazji, lecz trochę szkoda, bo przecież „Wiersze naszego klimatu”, zwłaszcza niektóre fragmenty (w tłumaczeniu J. Gutorowa), to bez wątpienia poezja wielka. Na przykład takie wersy: „Niedoskonałość jest naszym rajem. / I zobaczcie: przy całej tej goryczy / I kipiącej w nas niedoskonałości / Zachwyt tkwi w kalekich słowach i upartych tonach.” I oczywiście – jest to poezja w dużej mierze autotematyczna, lecz jakże inna od większości poezji autotematycznej. Autotematyzm Stevensa widać dobrze, znacznie lepiej niż w „wierszach naszego klimatu” w liryku „O poezji nowoczesnej”, zaczynającym się od ciekawego, sumującego lata procesu historyczno-literackiego stwierdzenia: „Poemat umysłu w akcie odnajdywania / tego, co będzie odpowiednie. Kiedyś nie musiał / Szukać: scena była przygotowana; poemat powtarzał / Wcześniej napisany scenariusz. / Potem cały teatr zamieniono / Na coś innego. Jego przeszłość odeszła do lamusa.” Walton Litz, cytowany przez Marjorie Perloff w eseju „Pound / Stevens: czyja era” („Literatura na świecie”, nr 12/2000) napisał o tym nieco wnikliwiej niż Miłosz: „Ostatecznym osiągnięciem Wallace’a Stevensa jest poezja wykluczania i zaprzeczeń, która poszukiwanie nieredukowalnej rzeczywistości przeobraża w krzepiąca i trwałą fikcję.” A idący jeszcze dalej w śmiałych porównaniach Harold Bloom, który poświecił poezji Stevensa osobną książkę, stwierdził wręcz, że „najważniejsza faza [twórczości Stevensa], od roku 1942 aż do śmierci w 1955, przyniosła nam kanon wierszy, które są bardziej zaawansowane jako interpretacja niż wszelkie dotychczasowe osiągnięcia naszej krytyki”.

2.
W dołączonym do „Żółtego popołudnia” szkicu „Tłumaczenie Stevensa” Jacek Gutorow napisał też m.in.: „Charakterystyczny dla niego tryb poetycki to mówienie, które samo sobie wchodzi w paradę, mnoży zastrzeżenia, odwraca argumenty i pozwala się czytać na kilka sposobów, które nierzadko prowadzą do odczytań sprzecznych.” A w eseju „Ariel po godzinach (notatki do Stevensa)” („Literatura na świecie”, nr 12/2000) podkreślił: „W wierszach poety z Hartford sens zostaje skonfrontowany z bezsensem; znaczenie ustępuje miejsca szumowi języka, z którego z kolei wybijają się nowe, częstokroć przypadkowe znaczenia; konstatacje urywane są autoironicznym komentarzem; jednoznaczne deklaracje ukazują nagle swój niejednoznaczny rodowód.” Nie można także nie wspomnieć o kategorii „fikcji”. Ją więc także przybliżył Gutorow w „Arielu po godzinach” krótko, pisząc: „W poezji Stevensa kluczową rolę odgrywa kategoria „fikcji”, która w późniejszych wierszach przybiera formę „Fikcji najwyższej” (Supreme Fiction). Rzeczywistość ma charakter fantasmagoryczny, spektralny, i jest projekcją, a więc fikcja jaźni. (...) Wszystko jest fikcją, mówi Stevens, ale... fikcja nie jest wszystkim. „Fikcja najwyższa” jest momentem zwrotnym, uświadomieniem sobie fikcyjności fikcji.” Co ciekawe – i co potwierdza, że Stevens sam sobie lubił psuć szyki – są wersy, świadczące, iż poeta wiedział jednak, jak to napisał w części V wiersza „Dezembrum”, że: „Rozum niczego nie jest w stanie dać, / Nie umie odpowiedzieć pożądaniu.” O umyśle pisał zresztą Stevens w licznych wierszach, m.in. w tekście pt. „Mężczyzna z brodą, elegancko ubrany”: „Umysłu nigdy nie da się zaspokoić. Nigdy.” Dodajmy do tego puentę liryku „Ruiny życia i umysłu”: „Zostań tutaj. Przez chwilę mów o zrozumiałych rzeczach.” – W ten sposób obraz staje się coraz bardziej skomplikowany. Stevens wiedział jednak, co robi. W końcu to on w utworze „Mężczyzna niosący rzecz” napisał: „Wiersz musi opierać się inteligencji / Prawie do końca. (...)”.

3.
Jeszcze o filozoficzności Wallace’a Stevensa. „Wallace Stevens – napisał Adam Lipszyc w pierwszym akapicie eseju „Słońce Stevensa” („Literatura na świecie, nr 12/2000) – jest i nie jest „poetą filozoficznym”. Jest nim choćby dlatego, że jego poezja to w znacznej części seria niezwykle precyzyjnych medytacji, w których obecność najróżniejszych mistrzów filozoficznych jest bardzo wyraźna. Nie jest zaś nim dlatego, że medytacje te nie są, oczywiście, poetyckim zapisem żadnej doktryny, choćby jego własnej, lecz – proszę mi wybaczyć ten banał – są wierszami właśnie, pisanymi z pełną świadomością specyfiki poetyckiej perspektywy i poetyckiego głosu.” Sam Stevens, najwyraźniej doskonale świadomy swojego filozoficznego podejścia do rzeczywistości i wyobraźni, tematy filozoficzne sygnalizował często już w samych tytułach utworów. Oto niektóre z nich: „O powierzchni rzeczy”, „Firanki w domu metafizyka”, „Teoria”, „Trzynaście sposobów patrzenia na kosa”, „Idea porządku w Key West”, „Studium dwóch gruszek”, „Studium obrazów”, czy wreszcie „Odkrycie myśli” z wersem „Na antypodach poezji jest ciemna zima.” Wersem przypominającym zdanie Foucault: „Szaleństwo jest nieobecnością dzieła.” Co ważne, Stevensowi bynajmniej najbardziej nie zależało na tworzeniu konceptów filozoficznych. Za najważniejsze uważał to, o czym mówią końcowe akapity jego eseju „Szlachetny jeździec i brzmienie słów” (przeł. J. Gutorow, „Literatura na świecie, nr 12/2000): „Nie ma żywiołu bardziej nieobecnego w dzisiejszej poezji niż szlachetność. A żadnego innego żywiołu poeci nie poszukują z większą ciekawością i bardziej nabożnie, pewni jego ukrytego istnienia. Głos szlachetności jest jednym z tych nieartykułowanych głosów, które właśnie oni mają podsłuchiwać i zapisywać. Szlachetność retoryki jest, rzecz jasna, martwą szlachetnością. Epigram Pareto mówiący, że historia to cmentarz arystokracji, łatwo daje się zamienić na inny: poezja jest cmentarzem szlachetności. Dla wrażliwego i świadomego wszystkich negacji poety nie ma nic trudniejszego niż jej afirmacja; niczego nie wymaga on jednak od siebie tak zawzięcie, skoro tylko w afirmacjach szlachetności i innych gestach tego samego rodzaju można odnaleźć sankcje uzasadniające jego istnienie i te sporadyczne ekstazy, te chwile ekstatycznej wolności umysłu, które są jego specjalnym przywilejem. Trudno pomyśleć o czymś, co byłoby bardziej nie na czasie niż szlachetność. Jeśli spojrzeć na nią wprost, wydaje się fałszywa, martwa, brzydka. Samo patrzenie na nią pozwala nam wyraźnie zdać sobie sprawę z tego, że w naszej teraźniejszości, w teraźniejszej obecności naszej rzeczywistości, przeszłość wygląda fałszywie – a zatem jest martwa, czyli brzydka; toteż odwracamy się od szlachetności jako czegoś odpychającego, szczególnie zaś od pewnej cechy, którą często zdarza się jej przybierać: owej charakterystycznej cechy czegoś, co było szlachetne dawno temu, jak jakaś miniona świetność, jak retoryczne ongiś. Ale tak jak fala jest pewną siłą, nie zaś woda, która wchodzi w jej skład i nigdy nie pozostaje taka sama, tak i szlachetność jest siłą, a nie rozmaitymi przejawami, które wchodzą w jej skład i nigdy nie pozostają takie same. Możliwe, że właśnie ten opis szlachetności jako siły uczyni więcej niż wszystko, co do tej pory powiedziałem, aby was z nią pojednać. Nie jest ona jakąś sztucznie wydumaną rzeczą, którą umysł dodał do ludzkiej natury. Umysł nigdy nie dodał niczego do ludzkiej natury. To jest gwałtowna moc idąca od wewnątrz i chroniąca nas przed gwałtowną mocą z zewnątrz. To wyobraźnia odpierająca presję rzeczywistości. Wydaje się wreszcie, że ma ona coś wspólnego z naszym instynktem samozachowawczym; bez wątpienia to właśnie jest powód, dla którego jej wyraz, brzmienie jej słów, pomaga nam żyć.”

4.
Mając w pamięci wszystko, co zacytowałem powyżej i będąc świadomym, że może akurat najbardziej z poezji Wallace’a Stevensa nie ma co wyszukiwać fragmentów smakowitszych od innych, pozwoliłem sobie na wybranie kilku takich fragmentów. Z wiersza „Bałwan ze śniegu”, ostatnie wersy: „A ten, który słucha, słucha pośród śniegu, / Jakiś nikt, który widzi / Nic, którego nie ma, i nic, które jest.” „Podwieczorek w pałacu Huna”, końcówka: „Byłem światem, przez który kroczyłem. A co widziałem, / Słyszałem lub czułem, pochodziło tylko ode mnie, / I odnalazłem tam siebie prawdziwszego, bardziej obcego.” Wspaniały wiersz miłosny, wiersz dokumentujący niezdolność do trwałej jedności dwóch istot ludzkich, z których każda zamknięta jest w osobnej celi własnego umysłu; ostatnie pięć wersów: „Tak bardzo sami, tak głęboko sami dla siebie, / Tak daleko od przypadkowych samotności, // Że noc jest tylko dekoracja dla nas, którzy / Jesteśmy doskonale wierni naszym osobnym jaźniom, / W bladym świetle, które rzucamy na siebie nawzajem.” Także o uczuciach mówiący liryk „Gallant Château”, jego pierwszy dwuwers: „Czy to coś złego, gdy wchodzi się do pokoju / I zastaje puste łóżko?” I jeszcze „Ludzie zlepieni ze słów”: „(...) życie / To ciąg pomysłów na życie.” Plus puenta tego liryku: „Cała ludzkość to poeta, który spisuje / Najdziwniejsze pomysły na jej przyszły los.” Wreszcie fragment, który podoba mi się najbardziej. Druga strofa wiersza „Ładny dzień, żadnych wspomnień”: „Dzisiaj powietrze jest idealnie puste. / Nie ma w nim żadnej wiedzy poza pustką, / Płynie ponad nami pozbawione znaczeń, / Jakby nikogo z nas nigdy tu nie było / I nie ma: w tym marnym spektaklu, / W tej niewidzialnej aktywności, w tej formie.”

5.
Harold Bloom, zawsze skory do błyskawicznego etykietkowania, w swoim „Lęku przed wpływem” nakreślił taki obraz dzieła Wallace’a Stevensa: „Twórczość Stevensa, który z temperamentu był romantycznym humanistą, ale którego lęki uczyniły redukcyjnym ironistą, stała się zadziwiającą mieszanką różnego rodzaju obcych i rodzimych tendencji poetyckich.” Sam Stevens wolałby zapewne określenie chef d’orchestre z wiersza „Wieczór bez aniołów”, zaczynającego się od słów: „Dlaczego serafini jak lutniści rozmieszczeni / Ponad drzewami? I dlaczego poeta to / Wieczny chef d’orchestre?” W końcu przecież nim był. I jest.


Obrazek

*Wallace Stevens: Żółte popołudnie. Wybór, przekład i posłowie Jacek Gutorow.
Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.05.09 o godzinie 09:55
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Drzewo platanu o podwójnym pniu

Andrzej Zaniewski o tomiku poezji Ali Podrimji "Skradziony płomień"



Platanów nie spotyka się w Polsce często. To drzewa południowe, rzadkie w naszych warunkach klimatycznych, a jednak rosną i tu, wspaniałe, cudowne, o potężnych pniach, białej, delikatnej korze i kulistych, kolczastych, zwisających owocach. W wierszu Ali Podrimji "Albańczycy", stąd pochodzi tytuł mojego eseju, kiełkujący platan o podwójnym pniu staje się symbolem - świadectwem sił życia, długowieczności, jedności narodowej, przyszłości... Obraz równocześnie liryczny, subtelny i monumentalny, zrozumiały dla każdego, kto kiedykolwiek zatrzymał się pod szumiącym srebrzystym platanem.

Okładka książki Skradziony płomień Ali Podrimji W pięknie wydanym tomie "Skradziony płomień" poeta ukazuje nam świat - równolegle - prosty i jednorodny, a jakże złożony, zagmatwany, skomplikowany, świat który jest, "tułaczą planetą" i "błyskawicą", świat żmii i lwa, świat samotnych, a przecież poszukujących... Poezja - literatura wymagają od pisarza uczestnictwa - całkowitego oddania, świadomości i przeznaczenia. Problemy własne, osobiste, najbardziej osobiste nawet intymne, stają się częścią tej obecności w życiu, tym najbliższym - rodzinnym, i tym poza drzwiami domu - narodowym, europejskim, światowym, kosmicznym, gdzie walczą ze sobą Bóg i Szatan, chociaż czasami nie wiadomo kto jest kim. Ból, gorycz, żal, poczucie odosobnienia, a z drugiej strony: miłość, szczęście, zachwyt - zmieniają się w słowa, układają w zdania, poetyckie notatki, wpisują się w struktury języka, będąc zwierzeniami, stają się symbolami, metaforami, alegoriami. Kilku lub kilkunastowersowe utwory nie są łatwe do zdefiniowania, określenia ich charakteru i celu... Oto epika XXI wieku, której narzędzia są liryczne; epika w zapisie zwięzłym, precyzyjnym, doskonałym... Epika krótkich wierszy, niosących wielkie myśli, przez rozległe labirynty współczesności, gdzie cieniem Czarnego Anioła stanie się nie nazwany wprost Minotaur, a "Itaka... to już tylko / Podarta księga". Czytam i wiem, że te wiersze zapisywane przedwczoraj, czy wczoraj, jutro będą tak samo tętnić krwią, cierpieniem, mądrością. Subtelny, delikatny, świadczący o wyjątkowej wrażliwości wzór liryczny, tu - w wymiarze epickim, pozostanie, przetrwa w historii, nie tylko w historii literatury. Jest bowiem przesłaniem adresowanym do przyszłości i świadectwem, że nie byliśmy obojętni. Można godzić się, lub nie z teorią, czy może raczej z tezą, lub opinią o "Europie uśpionej". "Europa jest we śnie" - owszem - lecz sen Europy wypełniają przebudzenia samoistne lub wymuszone, a ponadto koszmary, majaczenia i wizje, o potędze, o wielkości, o wolności, o przyszłości świetlanej i jutrzence... Są to również sny Albańczyków i Kosowian, bo Albania i Kosowo też są częścią tej samej Europy, jak Francja, Grecja czy Rosja..

"Palę Paryż", ten tytuł powieści Bruna Jasieńskiego powracał do mnie podczas lektury wspaniałego wiersza Ali Podrimji "Za oknem płonął Paryż�". Cóż, Europa zawsze budziła emocje, uczucia zachwytu i przygnębienia, rozgoryczenia i podziwu, zazdrości i zagubienia, i zawsze była egoistyczna, również w swych snach. Tylko punktem odniesienia koniecznie musi być wieża "Eiffla". Z tej wysokości, jak z wieży z kości słoniowej, sny tak zwanych "małych narodów" (co za okropne słowa!) zawsze wydawały mi się niepełne, wynikające z frustracji, niedopracowane... nawet jeśli były to wielkie sny, wielkie nadzieje, najgłębsze cierpienia. O niektórych wierszach (np. "W nowym teatrze", "Testament") myślałem podczas lektury, że pisane były nad przepaścią, na krawędzi, w momencie niepewności i wyjątkowego zagrożenia, jakby Śmierć podążała krok w krok za autorem, prowadząc z nim dziwną grę o wszystko, a więc i o nadzieję.

Ali Podrimja uczestniczył w tych szaleńczych zmaganiach z losem i historią zawsze z podniesionym czołem i godnością, świadomy "marności ludzkiej", lecz wiedząc, "że można żyć i z pętlą na szyi".

Rzeczownik GRA powraca wielokrotnie, jest archetypem, kluczem - imieniem określającym moment i sytuację. "Gra w kości", "Niekończąca się gra", "Losy", "Początek od początku"- różne treści, lecz wspólny motyw przewodni - idea drogi, podróży, poszukiwania, tęsknoty, morza, a więc "gdzieś na świecie". Poeta nie musi nas przekonywać, wierzymy mu bez zastrzeżeń, wiemy, że spełnienia są jedynie cząstkowe, że gracz nawet najlepszy wie już w chwili tryumfu, że wygrana jest tylko częściowym zwycięstwem, że pozostaje margines niedopowiedzenia. "Nikt nie odnosi zwycięstwa", a więc zwycięzcy też są zwyciężeni. Pojawia się Skanderbeg, bohater, powstaniec, wódz wokół którego gromadzą się pokrzywdzeni, mściciele, naród. W Polsce postać znana z filmu, a mnie osobiście bliska z medalionu na Złotej Kamieniczce z ulicy Długiej w Gdańsku. U Alego Podrimji to osobowość ponadhistoryczna - "nie zasnął nigdy / ... czuwa wciąż nad Człowieczą głową" - potrzebna i dzisiaj, wędrująca "przez czas" ku przyszłej Albanii.

Motywy, szczegóły, realia czerpie Ali Podrimja z rzeczywistości "Wyspy Albanii", tej "kropli wody w dłoni spragnionego". To cały świat oryginalny, jedyny, najważniejszy. Tu dzieje się wszystko: zbrodnia i miłość, wojna i chwile wytchnienia, wspomnienie i udręka, cierpienie, rozpacz, choroba i śmierć Lumiego. Wstrząsające są te wiersze pełne dygresji, czułości, goryczy, próśb do Najwyższego, pokory i buntu wobec Losu, rezygnacji i zdławionego krzyku ojca, który widzi jak odchodzi jego syn, i broni się przed tym pożegnaniem, wiedząc, że nie ma wyjścia. Elastyczny, naturalny język opowiada o śmierci, i nie można już tych strof zapomnieć, nie można od nich odejść. Pisze tu o prostocie, która jest najtrudniejsza, o prostocie języka mistrza, mistrza tworzącego współczesny, nowoczesny język swojego narodu. Zwięzłość, błyskawicowe skróty, kontrapunkty, oksymorony, personifikacje, zmienność narracji, zaskakujące pointy; nic dodać, nic ująć z tych pięknych, głębokich zdań, które już podczas lektury zaczynamy uznawać za fragmenty naszych myśli, za prawdy oczywiste, uniwersalne, niepodważalne. Sprzyja temu również kompozycja tekstów, zaplanowana, przemyślana, harmonijna mimo pozorów spontaniczności i momentów natchnienia (używam tu słowa niemodnego, lecz w tym wypadku sprawdzalnego) oraz cech charakterystycznych dla improwizacji, jak inwokacje, powtórzenia, dyskurs wewnętrzny...

I kogo mogę tu przywołać, jakie nazwiska połączyć z nazwiskiem Ali Podrimji. Kto z nich jest mu bliski sposobem myślenia, formami zapisu, miejscem przy biesiadzie. Czyje cienie pojawiły się podczas lektury "Skradzionego płomienia" - Federico Garcia Lorca, Paul Eluard, Pablo Neruda, Louis Aragon, Salvatore Quasimodo, Konstantinos Kavafis... Z poetów polskich Tadeusz Różewicz i Zbigniew Herbert... Łączył ich i łączy podobny stosunek do Czasów i do Słowa, ich liryka wkraczała w obszary historii, przenikała się z historią, trwała i trwa przez kolejne dekady mijających stuleci, wciąż się samo aktualizując. (wyróżnienie moje - ZMH)

"Czas, który dawno stanął w moim zegarze dygocze w gorączce" - notuje Podrimja w "Posłańcach śmierci", a nieco dalej zapisuje: "Został mi tylko stłuczony zegarek i oko moje otwarte / na Wielką Wodę i Słońce / w zenicie".

Sądzę, że ten stłuczony zegarek stał się rekwizytem nieprzemijającym, symbolem czasu. I sądzę, że miał szczęście że był zegarkiem wielkiego poety, bowiem dzięki temu na zawsze pozostanie w literaturze.

W wierszu "Metafora mojego życia" autor utożsamia się ze Słowem. "Słowo bądź zawsze ze mną" - jakby prosił i wyjaśniał jednocześnie sens swego istnienia i pracy. A przecież to życzenie sprawdza się w każdej linii jego wiersza.

Naród który rodzi wielkich poetów powoli staje się nieśmiertelny. Lecz za wielkość i nieśmiertelność płaci się cierpieniem, wygnaniem, upokorzeniem, bezsennymi nocami i goryczą. Czytelnik może się tylko domyślać jak i dlaczego powstały te wiersze, a jeśli ma bogatą wyobraźnię i świadomość historyczną to wzbogacą go noty tłumacza (również świetnego poety Mazlluma Sanei) i wielce zasłużonego wydawcy "Pogranicza", którzy na pewno chcieli powiedzieć więcej, ale ogranicza ich przestrzeń kartki papieru.

Ali Podrimja wzrusza, burzy nasz europejski spokój - oczywiście jeżeli nadal jesteśmy spokojni, przerywa nasze sny - o ile nie jesteśmy już przebudzeni, wkracza w nasze życie - w moje życie, i staje się przyjacielem, suflerem, współpielgrzymem, doradcą w drodze, przewodnikiem w podróży, partnerem w grze z Przeznaczeniem, które nie do końca bywa określone. Pomaga mi swoimi wierszami, a to więcej niż dużo, to bardzo dużo.


Andrzej Zaniewski, Sekrety ŻARu, październik 2008

konto usunięte

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Adam Suchomski

Poezja poza kategoriami - Philip Larkin „Zebrane”*


Tak, nareszcie! Oto wydano nowe tłumaczenie "Wierszy Zebranych" Philipa Larkina! W naszym smutnym kraju stosunkowo niewiele dotychczas było słychać o tym autorze, angliku tworzącym głównie w latach 50., 60. i 70. ubiegłego stulecia - zapewne o wiele lepiej znany w kategorii "XX wieczny poeta anglojęzyczny" jest u nas chociażby amerykanin Frank O'Hara, a szkoda. Muszę przyznać, że sam widok sąsiedztwa tych dwóch nazwisk w jednym akapicie, wywołuje u mnie lekki niepokój. O ile na temat twórczości O'Hary mógłbym rozmawiać, pisać i dyskutować - o tyle klasa poezji Larkina sprawia, że czuję się nieco oszołomiony, niepewny i zagubiony.
Nie jest to jednak zagubienie w jakimkolwiek stopniu negatywne. Wręcz przeciwnie - ta poezja potrafi zagubić w sobie bezpowrotnie, lecz my pozwalamy jej się wciągać z błogim uśmiechem na ustach. Jest w niej coś niezwykle ulotnego, wymijającego się od zdecydowanego uchwycenia, lecz przez to tak właśnie nęcącego. Twórczość Larkina na każdym kroku naznaczona jest niejednoznacznością i sprzecznościami. Dogłębna ironia, dystans, gorzki - czarny niemal - humor i niepoważne sądy splatają się w niej ze śmiertelnie poważnym egzystencjalizmem, demaskacją codziennych oszustw życia i głębokim żalem za utraconym pierwiastkiem nieokreśloności, który to czyni naszą egzystencję tak nieznośną. W jego liryce pozorny nihilizm prowadzi do poszukiwania transcendencji, a powierzchownie naiwny metafizycyzm - do najdrobniejszych, nierzadko kłujących w oczy, cząstek codzienności. Jego poezja wymyka się każdej próbie zamkniętej interpretacji.

Poetycka forma, którą nas raczy, jest - nie mogę znaleźć innego określenia - mistrzowska. Piszący na tle wielkich rewolucji kulturowych Larkin, w dobie obalania konwencji i klasycznych wzorców, stworzył lirykę pełną harmonii i niewiarygodnej precyzji. Staranność wersyfikacji, estetyka kompozycji, dbałość o każde słowo, każdą głoskę - to wizytówka tej poezji. Nie ma w niej miejsca na elementy nieprzemyślane, niekoniecznie. Dbałość o najdrobniejszy szczegół odbija się tu na bliskiej perfekcji całości. Podobnie jak przy wyrobie drogocennej biżuterii, jakość kruszcu i zręczność twórcy stanowi o jakości dzieła. Gęsty, najeżony znaczeniami, lecz jednocześnie niemal nagi język wykuty w dłoniach wyczulonych na każde jego drgnienie, każdy niuans, każdy sens jaki tylko można z niego wykuć, tworzy dzieło tak piękne i złożone, że aż oszałamiające swą maestrią.

Twórczość Larkina jest dla mnie jednym z niewielu tak niepojętych i zdumiewających fenomenów w literaturze. Bez cienia wahania polecam każdemu, pomimo faktu, że chyba żaden z czytanych ostatnio poetów nie przysporzył mi tylu problemów, jeśli chodzi o - jakąkolwiek, bo o jednoznacznej można z góry zapomnieć - klasyfikację. W końcu dochodzę do nieuchronnego wniosku: liryki Larkina zaszufladkować się nie da. Mnogość poziomów odczytywania jego poezji jest oszołamiająca. Niezwykły kunszt językowy, niewymuszona lekkość przy jednoczesnej sprawności i dobitności wyrazu, wespół z niesamowitą głębią refleksyjności sprawiają, że muszę rozłożyć ręce. Doprawdy "nie jest to poezja ważna. To poezja najważniejsza."

Obrazek

*Philip Larkin: Zebrane. Mniej oszukani, Wesela w Zielone Świątki
i Wysokie okna. Przekład Jacek Dehnel, Biuro Literacke, Wrocław 2008.
Marek Filipowicz edytował(a) ten post dnia 12.05.09 o godzinie 14:29

konto usunięte

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Adam Poprawa

Być osobno ze światem*


Wiersze D[ennisa] J[osepha] Enrighta dobrze się czują po polsku. To przede wszystkim zasługa tłumacza, ale i coś więcej.

Da się ustalić powinowactwa, te bardziej zasadnicze i te okazjonalne. Piotr Sommer, edytor i autor przekładów, pisze w posłowiu o Kawafisie i Brechcie jako o stylach-odniesieniach dla angielskiego poety, a także dla (niektórych) poetów polskich. Tłumacz wskazuje też konkretne paralele, wyprowadzane z wierszy Enrighta i łączące go z Bursą, Herbertem czy Szymborską. Taki traf im się (jakby rzekł Białoszewski). Niemniej istotniejsza przyczyna tego, że się Enright tak wygodnie w polszczyźnie rozgościł, tkwi głębiej, w historii poezji (polskiej) i właśnie w języku.

A przecież wydawać by się mogło, że polski Enright, jeśli w ogóle, zabrzmi dosyć obco. Przez ćwierć wieku autor uczył literatury angielskiej w Egipcie, Japonii, Berlinie Zachodnim, Bangkoku, Singapurze. Debiutancki arkusz wydał w 1948 w Aleksandrii. Poeta bynajmniej nie epatuje egzotyką, lecz są w jego wierszach inne kultury. Daleka geografia to jeszcze pół (światowej) biedy. Powody niewątpliwie poważniejsze - językowe - sprawiły, że poetę żyjącego w latach 1920-2002 zaczęto przekładać stosunkowo późno. Bo też trzeba było dopiero wynaleźć polszczyznę, która odpowiadałaby stylowi D. J. Enrighta, "demotycznemu" (Sommer dixit), obniżonemu, acz wypełniającemu dostatecznie szerokie pasmo stanów średnich. A dokładniej: należało ten rejestr polszczyzny odkryć i wypracować. I zrobił to - nie wyłącznie, choć przede wszystkim - Piotr Sommer. Lata podejmowanych przezeń prac translatorskich i poetyckich, docenionych przez krytykę (Barańczak) i następne pokolenia (o'haryzm, a tak naprawdę: sommeryzm) świetnie się sprawdzają w kolejnych książkach z jego nazwiskiem; także w "Raju w obrazkach" D. J. Enrighta.

Tom zawiera przekrojowy wybór jego wierszy, wziętych z tomów wydanych w latach 1953-1993 (kilka utworów pochodzi z czasopism). Poezja Enrighta to doświadczenie bycia osobnego - lecz ze światem. Mój język chroni moją pojedynczość i jest nie tyle moją granicą, ile moimi oknami - do świata. Podróżnik dużo o nim wie, a jeszcze więcej o sobie-w-świecie. Okno oznacza, owszem, otwarcie, ale jest także miejscem dystansu, pozwalającym na ostrość widzenia. I na perspektywę ogarnięcia (poznawczego oraz, co też ważne, emocjonalnego). Sommer cytuje uwagę angielskiego poety o Kawafisie, którego charakteryzowało "połączenie czułości i ironii". Formuła ta okazuje się (również) znakomitym autokomentarzem samego Enrighta.

Przejęcie światem nie pociąga za sobą przyjęcia rządzących (w) nim reguł. Wzruszenie wiąże się więc z krytyką, rezygnacja z buntem. Takie, wcale złożone, napięcie postaw odtwarzane/realizowane jest zasadniczo w jednym stylistycznym rejestrze, nieco sceptycznym i pozornie uspokojonym; doskonale przecież wystarczającym, także do kolejnych znaczeniowych odkryć. Na przykład: tytuł "In memoriam" zapowiada tren. I rzeczywiście, jest to opowieść o śmierci mężczyzny, Anglika-nauczyciela, który przyjechał do Tokio. Tyle że całe to pożegnanie jest - estetycznie, egzystencjalnie - skuteczne dzięki przewrotności użytych środków.

"Jakże zmyślni są ci Japończycy, jakże zmyślni!" - wiersz otwiera się nieoczekiwanie niskim i lekkim stylem. Słówko "zmyślni" bierze się z refleksji jak najbardziej potocznej, wyraża podziw, ale jest też trochę protekcjonalne. I w takiej atmosferze zaczyna się historia miłości. Wszystko nadal pozostaje zmyślne: ona "nie znała angielskiego a / On nie mówił po japońsku. (Lecz jakże byli zmyślni!)". Wbrew niemal żartobliwej konsekwencji, ta miłość jest opowiadana serio. Zmyślność pojawia się w coraz bardziej poważnych kontekstach, by w poincie odsłonić sens najgroźniejszy; "Wiele jest na świecie zmyślności, ale ciągle / Nie dość". Nie chodzi tu więc, ostatecznie, o pomysłowość, spryt czy jakąkolwiek inną ludzką cechę, ale o - niezależny od człowieka - cały przebieg życia w/wobec transcendencji. Zmyślność staje się odwrotnością absurdu.

Prawa, zgodnie z którymi dzieje się świat - i, niestety, poddane im "ja" - nie mogą więc być gwarancją. Ich odkrywanie okazuje się zarazem odsłanianiem, obnażaniem egzystencji. "Nie stał się tym, czym miał być. Był tym, czym się okazał" ("Homo felix"). Ta pozorna tautologia oznacza doprowadzenie do redukcji: wszystkiego do "ja". I nie jest to żaden egocentryzm, tylko konstatacja istnienia w pustce.

Jeśli sytuacja została rozpoznana jako ograniczona, to i poznanie nie może być nieskończone. A nawet jego niepełność wydaje się swoistym ratunkiem (tak w wierszach "Ileż to mieli racji ci chińscy poeci" i "Wszystkie rzeczy"). Tyle że świadomie zgadzać się na ograniczenie może tylko ten, kto wie, kto poznał znacznie więcej. A przynajmniej dobrze zdaje sobie sprawę z czyhających i możliwych dopełnień.

Tak przedstawia się myślowe ugruntowanie wierszy D. J. Enrighta, ich metafizyczne tezy, nieraz przykrywane dowcipnym paradoksem, porywającą parodią czy pozornym pocieszeniem. Wiele się zresztą w tej poezji kryje. Dlatego też sporo tutaj domniemanych alegorii czy nawet zwierzęcych bajek: pisanych nie po to, by coś przystępnie wyjaśnić, lecz po to, by za pomocą gatunkowej maski zdystansować się do problemu, i tak (w planie egzystencjalnym) nie do rozwiązania. Stąd również, ironicznie łagodzone, zderzenia kultur. I autor nie chce bynajmniej poprzestać na orzeczeniu ich nieprzystawalności, ale stwierdzić ograniczoność kultury jakiejkolwiek. Na szczęście, jak w wierszu "Przepis", czasem zdarzy się człowiekowi ton.

"Tygodnik Powszechny" nr 30 (2820) z dnia 27 lipca 2003 r.

Obrazek

*D. J. Enright: Raj w obrazkach. Wybór, przekład i opracowanie
Piotr Sommer. Biuro Literackie Port Legnica, Legnica 2003.
Marek Filipowicz edytował(a) ten post dnia 12.05.09 o godzinie 14:31

konto usunięte

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Jerzy J. Kolarzowski

Geniusz z Małych Antyli


Pierwszy w języku polskim, pięknie wydany przez Wydawnictwo Znak, wybór wierszy Dereka Walcotta pokazuje, jak znaczący wkład pisarz ten wniósł do światowej poezji. Tom został wzbogacony przedmową, którą stanowi esej Josifa Brodskiego „Odgłos przypływu”. W posłowiu zamieszczono tekst mowy noblowskiej wygłoszonej przez poetę na uroczystości wręczenia Literackiej Nagrody Nobla w roku 1992,
a zatytułowanej „Antyle: fragmenty epickiej pamięci”. Przekładu wierszy Walcotta dokonali znakomici tłumacze, m.in. Stanisław Barańczak, Jacek Gutorow, Magda Heydel, Jerzy Jarniewicz, Paweł Marcinkiewicz, Jacek Podsiadło i Adam Szostkiewicz.
Derek Walcott urodził się w roku 1930 na wyspie Santa Lucia na Karaibach (Małe Antyle). Wysepka ta jest dziś najmniejszym państwem Ameryki Łacińskiej, a jej ciekawe warunki naturalne to jeden z tropów prowadzących do poezji Walcotta. Wyspa jest górzysta, wzniesienia wulkaniczne sięgają 950 m n.p.m. Zachodnią część zajmuje kaldera wulkanu Qualibou, wzdłuż wybrzeża ciągną się rafy koralowe, klimat zaś jest równikowy i wilgotny. Latem i jesienią przez wyspę przetaczają się częste
i silne cyklony. Pozostałością aktywności wulkanicznej są gorące źródła wód mineralnych. Wyspę zamieszkują potomkowie niewolników, Indian oraz przybyszów
z Europy, a nawet Azji.
Walcott pisze w języku angielskim. Obecnie mieszka na pobliskim i większym Trynidadzie, jednak często odwiedza w roli wykładowcy literatury uczelnie wyższe
w USA i Wielkiej Brytanii. W swojej poezji utrwala wielorakie elementy etnografii karaibskiej, włączając pierwiastki kultury angielskiej, amerykańskiej i różnorodnych tradycji europejskich. Formą liryczną Walcott początkowo nawiązywał do inkantacyjnej tradycji Walta Whitmana i Pabla Nerudy. Bywał też przyrównywany do hiszpańskiego poety Vicente Aleixandre w związku z tym, że w twórczości późniejszej posługuje się poetycko przetworzonym językiem codzienności o bardzo gęstej symbolice. Rozwija refleksje na temat kondycji ludzkiej, podobieństw kulturowych i historycznych. Przeszłość niewolnictwa, zagłada Indian amerykańskich i Holokaust Żydów europejskich pojawiają się w jego wierszach jako motyw nie tyle polityczny, co przede wszystkim manichejski.
Derek Walcott opublikował ponad dwadzieścia tomów poezji i nieznanych w Polsce esejów. W wyborze zredagowanym przez Magdę Heydel znalazły się wiersze
z czternastu zbiorów. Są to m.in.: „In a Green Night. Poems 1948 – 1960” (1962), „Another Life” (1973), „Sea Grapes” (1976), „The Star-Apple Kingdom” (1979), „Midsummer” (1984), „The Arkansas Testament” (1987). Całość uzupełniają fragmenty poematu „Omeros” (1990), napisanego tercyną kilkusetstronicowego utworu, będącego próbą opisu mitologii karaibskiej.
Poezja Walcotta jest trudna, o znaczącym bogactwie treści i środków literackiego wyrazu. Niemniej kilka szczególnych cech może stanowić punkt wyjścia dla analiz literackich. Obrazowanie poety jest wielobarwne, ale nie oślepiające, jak to ma miejsce np. w wypadku pochodzącego z Martyniki francuskojęzycznego poety Aimé Césaire’a. Walcott natomiast zachęca do wytężenia wzroku jak w czasie spaceru o zmierzchu.
W tropikach doświadczenie wczesnego wieczoru z charakterystycznym, szybko zapadającym zmrokiem jest przygniatające. Poezja Dereka Walcotta lubuje się
w odcieniach, jej świat przedstawiony przybiera barwy jednocześnie nasycone
i pastelowe. Najbliższy jest jej koloryt mgły unoszącej się na granicy żywiołów: ziemi, powietrza i wody. Wiersze znamionuje melancholijny ton, a swą formą przypominają niekiedy artystyczną fotografię, w której artefakt – w tym wypadku języka literackiego – staje się świadomie zastosowanym środkiem wyrazu.

Kondycja ludzka i czas. Podmiot tej poezji jest nasycony szczególną świadomością czasu. Może to być panika chwili, ale częściej występuje poczucie wszechogarniającego, permanentnego przemijania. Częsty w klimacie równikowego południa smutek równoważony jest w tej poezji rysem wieczności świata, które to odczucie znamionuje i przynależy przez świadomość i mowę do kondycji ludzkiej.
Ów rys wieczności świata, sprowadzony na niższych piętrach do ulotności wszelkiego życia, łączy się z drzemiącym w każdym człowieku pragnieniem nieśmiertelności.
Owo pragnienie wyraża się w jednoczesnej tęsknocie do tego, by w pełni świadomie dokonać przejścia „na drugą stronę”, ale z równoczesną możliwością decyzji odwrotu. Stanowi to o panreligijnym charakterze wierszy Walcotta. Trójwymiarowości poczucia czasu poetyckiego – na co składa się odczucie chwili, dnia i wieczności – towarzyszy mgławicowy, płynnie przywoływany magiczny obraz. Przypomnijmy za Lévi-Straussem, że magiczność rozpoznajemy przez strukturę bricolage: biegunowe, choć nie stateczne położenie dobra i zła zagubionych w przyrodzie, w etnosie i w meandrach cywilizacji ludzkiej.

Przez historię każdego człowieka do manicheizmu wszechrzeczy. Świat wybitnej poezji bywa manichejski, ale nie jest to manicheizm form utrwalonych. Poezja ma mało wspólnego z dydaktyką. Dydaktyzm czyni z poezji w najlepszym razie coś pomiędzy homilią a propagandą. A trwałe fundamenty manicheizmu w niebezpieczny sposób mogą prowadzić do kaznodziejstwa i propagandy zarazem. W wybitnej poezji – a taką niewątpliwie są wiersze Walcotta – chodzi o przeczucie, o intuicję przesuwających się biegunów dobra i zła, o ruch przypominający zachowanie igły w kompasie w momencie zbliżania się do któregoś z ziemskich biegunów. Rozróżnienie kierunków czasem jest jeszcze do uchwycenia, ale posłużenie się wyznaczonym kierunkiem do podjęcia jakichkolwiek obliczeń zostaje całkowicie uniemożliwione.

Muzyczna różnorodność. Wiersze Walcotta mają nieliniową strukturę wątków i tematów. Afabularność w poezji jest regułą, ale świadome zmieszanie dwóch, trzech
czy większej liczby tematów w sposób odwołujący się do centrum świata leżącego
w innym człowieku, to w wypadku tej poezji świadectwo kunsztu połączone z wyobraźnią pełną twórczej pasji i hermetycznym, wypowiadanym introwertycznie zamazaniem różnicy pomiędzy tym, co wypowiedziane, a tym, co niedomówione.
Ten sposób wyrazu, połączony
z ciekawą wersyfikacją, przerzutniami zapowiadającymi zmianę poetyckiego nastroju i atonicznością, czyni z tej poezji muzyczny bricolage, trochę jak w jednym z utworów Cage’a polegającym na jednoczesnym włączeniu wielu radioodbiorników: czasem słyszymy koncert symfoniczny, czasem piosenkę, potem jazz, rock and roll i znów koncert, wreszcie muzykę ludową.
Bezustanny rytm życia wyraża się w biciu serca i falach morskiego przypływu uderzających o brzeg. Oba rodzaje dźwięków budzą w nas swoisty dreszcz, pragnienie bycia „w” i ucieczki, dlatego ludzkość tak często jest ponad miarę hałaśliwa. Wybitna poezja pozwala zmierzyć się z oboma odmiennymi doświadczeniami słyszenia.

/Kultura Liberalna, 18. 05. 2009./

Obrazek

Derek Walcott: Mapa nowego świata. Wiersze wybrane. Wybór i redakcja
Magda Heydel. Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.
Marta Konarska edytował(a) ten post dnia 29.05.09 o godzinie 09:51
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Ryszard Mierzejewski

Między miłością a samotnością

(wiersze Agnieszki Hajec)*


Obrazek


Tomik „Po obu stronach tęczy” jest drugim opublikowanym zbiorem wierszy naszej koleżanki z grupy Agnieszki Hajec. Zarówno ten, jak i pierwszy, debiutancki pt. „Drżenie myśli” (2010) jest anonsowany przez Autorkę w temacie Nasze publikacje. Niektóre z wierszy („Trzecia nad ranem”, „Nic”, Spacer z myślami”) były wcześniej publikowane na naszym forum. Myślę jednak, że w nowej konfiguracji jako część tomiku nabierają one dodatkowych znaczeń. Tomik Agnieszki odczytuję jako bardzo osobisty, intymny zapis pewnego zamkniętego etapu życia. Nie chcę sugerować, że jest to etap życia Autorki, bo jak wiadomo w interpretacji wiersza powinno się odróżniać osobę autora od tzw. podmiotu lirycznego. Kto jednak sam próbował kiedykolwiek pisania wierszy wie doskonale, że w praktyce owe dwie kategorie: autor – podmiot liryczny, jeśli nawet nie są tożsame, to mają ze sobą wiele wspólnego.
W wierszach Agnieszki ów podmiot liryczny jest z reguły bardzo wyrazisty, a można go poznać po takich cechach, jak: szczerość, bezpośredniość w wypowiadaniu myśli i uczuć, empatia, zaangażowanie w dialog z adresatem lirycznym. Widać wyraźne dążenia Autorki
do jasnego i precyzyjnego wyrażenia tego, co czuje, myśli i pragnie zakomunikować. Służą temu też używane środki stylistyczne: prosty język nieobciążony niepotrzebnymi metaforami czy porównaniami. Jest to zabieg jak najbardziej uzasadniony zarówno psychologicznie, jak
i stylistycznie, którego celem jest dotarcie do czytelnika, wyrażenie swoich racji i pozyskanie jego zrozumienia, a nawet wzbudzenie empatii. Gdyby odwołać się do klasycznej filozoficznej dychotomii: intelekt (rozum) – uczucia (dusza), to wiersze Agnieszki kładą wyraźny akcent na ten drugi czynnik, są tekstami adresowanymi głównie do uczuć (duszy) czytelnika. Wspomniałem, że tomik zawiera opis pewnego zamkniętego etapu życia autorki/podmiotu lirycznego. Widoczne jest to już w jego kompozycji i doborze utworów. Tomik otwiera wiersz pt. „Pomyłka”, w którym mowa jest o rozstaniu dwojga bliskich sobie osób. Dla podmiotu lirycznego, tu: kobiety, jest to zamknięcie wcześniejszego okresu
i rozpoczęcie nowego: przykrego i bolesnego, ale już zadecydowanego, o czym dobitnie świadczy zakończenie wiersza: „Wyjdź!/Zamknij drzwi!” („Pomyłka”, s. 3). Po tym przykrym prologu następują wiersze, które najkrócej można by zamknąć w słowach: samotność, tęsknota, wspomnienie, nostalgia, ból, nadzieja. Są to bardzo przejmujące, intymne monologi, przybierające często formę dialogu z nieobecnym. Tego nieobecnego adresata lirycznego faktycznie nie ma, poznajemy go jedynie poprzez wspomnienia i wypowiedzi autorki/podmiotu lirycznego. Poznajemy jego przymioty i wady, bliskość i obcość, erotyczny powab i zobojętnienie. Cały świat przedstawiony w tych wierszach, z małymi wyjątkami, zamyka się właściwie w tym nostalgicznym monologu/dialogu z kimś, kto był bardzo bliski, ale należy już tylko do wspomnień. Pomimo wyczuwalnego poczucia krzywdy u podmiotu lirycznego, w wierszach tych nie ma żadnej agresji wobec sprawcy tych przykrych przeżyć. Jest to poezja niesłychanie subtelna, delikatna czy – jak to się niekiedy określa - „kobieca”. Myślę, że nie będzie chyba przesadą, jeśli porównam ją tutaj do najlepszych utworów Haliny Poświatowskiej czy Małgorzaty Hillar, których duch jest w niej wyraźnie wyczuwalny. Można tu odnaleźć wiele przejmujących i przekonujących psychologicznie fraz, jak na przykład: „Jesteś niedosięgłym celem/Rafą na dnie morza, falą wzburzoną/Jesteś pragnieniem wody
w czasie suszy/I kroplą podczas ulewy co właśnie trwa/Jesteś... może cię nie ma”
(„Jesteś”,
s. 6); ” Nie mówiłeś, że kochasz/Zresztą/Trudno zrozumieć/Bełkot jaszczurki, co miota się/By uciec” („Nic”, s. 16); ”Gdybyś umiał mnie kochać/Jak kocha się mleko na śniadanie/Taką miłością zwyczajną/Może nieco banalną/Ale Ty nie umiesz kochać/Bo nie pijasz mleka, nie jadasz śniadań” („Gdybyś umiał” , 19).
Wiersze z tomiku „Po obu stronach tęczy” są bardzo przejmującym studium psychologicznym kobiety rozdartej między potrzebą zrozumienia i miłości a samotnością. Brzmią one bardzo prawdziwie, bo w sposób maksymalnie prosty i szczery mówią o całym procesie, zaczynającym się od rozstania z bliską osobą, poprzez wspomnienia i analizę wspólnych przeżyć, poczucie osamotnienia, cierpienie, bezsenność, aż po próby szukania nadziei
i budowania nowego życia, jak na przykład w wierszu „Ponad tęczą”; ”Kiedy myślałam, że to to już koniec/Że życie straciło sens/Spojrzałam w twoją twarz/I odnalazłam w niej/Nadzieję//
I zerwał się wiatr/Co wzniósł uśmiech ponad tęczę/I otarł łzy i uciekł czym prędzej”
(s. 17).
Po serii mrocznych wierszy następują, wprawdzie smutne jeszcze, ale już z promykami nadziei na poprawę, w których owa nadzieja zasygnalizowana jest już w tytułach wierszy: „Otrzyj łzy”, „Ocalone”, „Głos radości”, a które zamykają słowa pisane jakby pod dyktando Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z „Pieśni”: „Na przekór ludziom/Na przekór czasom/
Wzbijamy się w górę/Nie mając skrzydeł/By spaść z wyżyn/Z wielkim łomotem/Aby jutro znów/Wspinać się z powrotem”
(Wspinaczka, s. 42).
Wiersze Agnieszki Hajec przeczytałem z dużą przyjemnością i polecam je gorąco jako przykład poezji dojrzałej, szczerej i mocno przemawiającej do tych pokładów naszego wnętrza, które czynią nas wrażliwymi i czułymi na otaczający świat i drugiego człowieka. Podobnych też wrażeń chciałbym życzyć innym Czytelnikom, wierząc, że z pewnością tacy
się znajdą.

*Agnieszka Hajec: Po obu stronach tęczy.
Warszawska Firma Wydawnicza s. c., Warszawa 2011
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 02.09.11 o godzinie 17:16
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Recenzje o publikacjach - naszych oraz innych autorów

Zbigniew Irzyk

Narodziny poety


Niezwykle oryginalnym zbiorkiem wierszy jest „Sztuka czytania” Miłosza Kamila Manasterskiego, laureata wielu ogólnopolskich nagród, założyciel i kierownik Łomiankowskiego Klubu Literackiego działającego przy Domu Kultury w Łomiankach. Utwory zawarte w tym tomiku zaskakują swoją wyobraźnia, ekspresją słowa, wielkim potencjałem liryzmu, ciepła, subtelnej ironii oraz trafnością postrzegania naszej współczesności okresu transformacji, obfitującego w różne kontrasty i paradoksy cywilizacyjne. Obrazują całą prowincjonalność i tandetność zachodzących w Polsce przemian. Świetnie oddają one klimat duchowy, nastroje i aktualną kondycję psychiczną społeczeństwa, a także pospieszny, neurotyczny rytm codziennego życia celnie wyrażony zwykłym, niemal kolokwialnym językiem.

Prawie każdy zawarty w tomiku utwór stanowi także jakby cenny komentarz do naszej siermiężnej rzeczywistości pełnej różnych zagrożeń i absurdów, pozostawiającej jednostkę w stanie ciągłego lęku, niepewności, w poczuciu własnej nierzeczywistości i zagrożenia. Jednocześnie poeta w tym świecie swoistej groteskowej Małej Apokalipsy – nieco strasznej i śmiesznej zarazem – oraz w otaczających nas na pozór całkiem banalnych sytuacjach i zdarzeniach podpatrzonych z umiejętnością wręcz kronikarską - odnajdujemy ogromny potencjał liryzmu, ludzkiego ciepła, pragnienia zrozumienia, miłości, marzenia o lepszym, godniejszym życiu.

Sprawia to, że niejako identyfikujemy się z tymi wierszami, gdyż odzwierciedlają one nasze emocje, lęki, codzienne niepokoje i nadzieje. A co najważniejsze - poezja Miłosza Kamila Manasterskiego wyraża bunt, niezgodę na bylejakość i tymczasowość naszego życia, w którym zderzają się raz po raz elementy i relikty peerelowskiej przeszłości i nowej hybrydowej epoki, nasze marzenia, o bardziej ludzkim i sprawiedliwym świecie ze zwyczajną głupot i cywilizacyjnym zacofaniem. Myślę, że zawarte w tym zbiorku utwory najlepiej świadczą o niepoślednim talencie ich autora i mogłyby być ozdobą niejednej antologii współczesnej poezji.

Zbigniew Irzyk
"Poezja dzisiaj", nr 48-49, 2006.



Obrazek
Michał M. edytował(a) ten post dnia 06.09.11 o godzinie 00:04



Wyślij zaproszenie do