Temat: Współczesna poezja polska - najmłodsze pokolenie
Adam Zdrodowski (ur. 1979) – poeta i tłumacz poezji anglojęzycznej, doktorant
w Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego, opublikował tomy: „Przygody, etc.” (2005) i „Jesień Zuzanny” (2007). Publikuje w prasie literackiej, m. in. w "Odrze", „Literaturze na Świecie”, „Dwukropku”, tłumaczy poezję m. in. Elizabeth Bishop, Marka Forda, Jamesa Schuylera, Roda Menghama.
Oddech we mgle
Dziewczynka znajduje pod choinką łyżwy.
Cały świat jest lekki jak powietrze,
Ktoś nagle wręcza jej kwiaty,
Jak w reklamie, a zimowy kaszel
Ustępuje. Strzepuje lekko śnieżny pył,
Otwiera usta i urywa w pół słowa.
Pół nocy obracała na języku słowa,
Patrzyła jak księżyc oświetla łyżwy
A stary język zamienia się w pył.
Planowała wysadzić to wszystko w powietrze
I nie śniła. Teraz znów odezwał się kaszel
Jak wspomnienie - wyszła wtedy po kwiaty,
Bo to zawsze miło mieć kwiaty
W pokoju. (Nie moje słowa.)
Śmiech wstrząsa tobą jak kaszel,
Liczysz blizny po cięciu łyżwy.
W dzień wchodzisz jak w rozrzedzone powietrze,
Mgła się rozwiewa jak węglowy pył.
Na miasta opada jasnoszary pył -
W porannym świetle wygląda jak kwiaty,
Które ktoś z ziemi wyrzuca w powietrze
Ku radości przechodniów, bez słowa.
Ale prawdziwą przyjemność dają już tylko łyżwy,
Co ponoć lepiej niż syrop leczą kaszel
I chrypkę. Komuś już tylko kaszel
Się śni i ktoś się budzi widząc, że pył
Opadł. Więc bierze się łyżwy,
Rysuje na lodowisku kwiaty -
One osaczą dziewczynkę lepiej niż słowa,
Co w kłębach pary lecą w powietrze.
Podobno niejeden zachłannie wdychał powietrze
Rankiem po tym, jak minął mu kaszel -
Swój zachwyt próbował zamieniać w słowa
Piosenki. Już sypał na siebie złoty pył
I marzył, że wręczać będą mu kwiaty
Nie wiedząc, że tylko utopi łyżwy.
Słowa go w końcu starły na pył,
Zimne powietrze zaostrzyło kaszel
I w diabły poszły i kwiaty, i łyżwy.
Fantazja
Wcale nie chciałem się zaciągnąć, chciałem tylko figurować. To skończony uśmiech losu, moje dni są z górnej półki, noce są jak pułk ułanów (co to znaczy?), ranki są jak pruski dryl. I kiedy chce się napisać, że wieczory są jak szwadron śmierci, rozbrajająca szczerość łaskocze nas w piętę, pióro nie znajduje dłoni i kartki. Znaleźć słowa, zapachy, smaki, ciągi, tryby, ścieżki, kanały. Jest już jesień, sztylpy i polowy mundur znajdziesz pod stertą liści, na starym poligonie. Ja będę pod konarem rozłożystego dębu, przyczajony jak nieuczciwy znalazca. Będę chciał się pobawić w coś naprawdę cool, ale powtórkę przed maturą zakończyłem na osiemnastym wieku, więc wybieraj: Idzi Blas albo Ignacy Krasicki. Ewentualnie:
Batrachomyomachia, pod warunkiem, że to ja będę żabą.
Wiersz (fragmenty nowojorskie)
Przychodzi list - pozostaje nam więc tylko taka pocztowa
teologia negatywna, albo ciut więcej, bo przecież
adresat musiał wierzyć, że jesteśmy ludźmi
majętnymi kiedy wysyłał tę kopertę opatrzoną
napisem "zamiast znaczka ślę buziaczka"? I jeszcze
ten stempel - "opłata pocztowa na miejscu" - jak światła
Pałacu Kultury na ciemnym poszyciu nocnego nieba, jak
gdyby Urząd chciał powiedzieć, że o wszystkim wie,
wszystko kontroluje, trzyma rękę na pulsie
i, niejako z łaski, przyzwala na t a k ą procedurę,
bo to przecież j e s t procedura, jakaś precyzyjnie
zaprogramowana seria kroków, matematyczny
układ powtarzany - with minor variations -
od lat (a Pan Grzegorz Wilczyński użyłby z pewnością
słowa "proceder"). List nie dociera do adresata
za darmo, jak dar, ale na kredyt; bardzo dziwny,
to prawda, ale zawsze. Bo przecież nie ma
tutaj żyrantów (chyba że żyrantem byłby sam Urząd),
a sam kredytobiorca wcale o udzielenie kredytu
nie prosił. List jest, ma się rozumieć, postpaidowy.
Widzę dwie możliwości" pożyczyć lub rozmienić
na drobne. Ta ostatnia chyba lepsza. Tak, bo takie kontakty bywają
przelotne i zapośredniczone. Pismo, poczta, bank. Nieźle
nas urządzają, bez dwóch
zdań. Omiatając niewidzącym wzrokiem budynki
w zatłoczonym centrum miasta dostrzegasz
na markizie sklepu coś na kształt własnego nazwiska,
tyle że jakby w obcej pisowni, wymowa jest
obca. Pod wieczór, kiedy rozmyślasz, melancholijnie
pogryzając cybuch fajki, czujesz się jak badyl
w doniczce z cuchnącym ukorzeniaczem
i - zupełnie nie jak Mistrz Eckhart -
nie pojmujesz "bóstwa" abstrakcyjnie,
ale bardzo dosłownie, jako jurnego starca
z kozią bródką, bardzo konkretnego
jurnego starca z kozią bródką, który uosabia
jakąś nie całkiem określoną, ale zapewne
wszechogarniającą instytucję. It"s no game?
Wszystko jest game, czyli
zwierzyna łowna, a ten mgławicowy
Urząd - z pewnością robi za posokowca bawarskiego.
Game, małe cieplutkie gejzerki sensu,
małe senne gejzery, w których chciałbyś przycupnąć,
zasnąć i śnić (ale jesteś już za duży?) o dziewczynce
z kluczem w dłoni, która już już, zamierza
włożyć ów klucz do zamka i przekręcić,
ale pada na progu, tak jak stała,
ścięta jak trup i zasypia w mgnieniu oka
jak Psyche. Mogłaby być Alicją,
bo przecież aż się chce, aby ktoś,
kto przekracza jakiś próg, przechodzi
skądś dokądś, był właśnie t ą dziewczynką,
ale w twoim śnie jest inaczej. Obecności
jakiejś dziewczynki (Nie-Alicji) można
się jedynie domyślać (coś przypominającego
pończochę w lewym dolnym rogu kadru
na obrazie wyświetlanym w twojej głowie
każe myśleć o kobiecej obecności) ale reszta
jest nierealna/nieczytelna i nieprzedstawialna,
a wszystko razem zmienia się w całkiem niebyłe
kiedy wczesnym rankiem - wypluty
przez wąskie gardło snu - idziesz do pracy. Czy
ja skończę dzisiaj ten wiersz, poszarpany
jak linia brzegowa, dzisiaj, kiedy pomysły
przypływają i odpływają, kołyszą się i znów
napływają, a Warszawa wygląda z balkonu
jak nabiegłe krwią oko sąsiada spod trójki? Nowy
Jork, ja nawet nie byłem w Nowym Jorku i nie
widziałem stalagmitów z ozonu, za to dziś, 23 października,
wiatr, ziąb i coś jak deszcz, grad i śnieg w jednym,
jakiś groźny konglomerat, co atakuje człowieka
bez ostrzeżenia, ze wszystkich stron, jak gdyby
sprzysięgły się przeciw niemu cztery żywioły. Tak więc
wiosny, słodkiej wiosny, nie ma już z nami i, jak się wydaje,
próżno czekać następnej. A co do ognia, ognia
w łóżku, o którym pisał J. S., bardzo dosłownego ognia
in meiner Heimat, etc., to oczywiście chciałbym zapalić się
w zapalniczce, którą zbliżasz do ust, albo być
odpustowym diabełkiem z językiem jak tandetny
płomień albo łatwiutka alegoria zwierzęcych chuci.
Ale na razie śnię błękitny kręgosłup węgorzycy
(a właściwie morski i lekko fosforyzujący) i chmurę
mentolowego dymu. A na dokładkę słoik
kiszonych ogórków.
W co się bawić
Co dziś robić? Może coś sobie uszyć
(czapkę ze ścinków, szalik, ciepłą kołdrę)
albo się ubrać i po prostu ruszyć
w świat, całkiem nagi, jak dziecko bezbronne
lub dziecko uzbrojone w łyżki, noże,
widelce, widelczyki i szklaneczki,
jechać i jechać, i dotrzeć nad morze
(dzień jest pusty, jem śledzie prosto z beczki)
i pragnąć. A jak pragnąć? Pragnąć czule,
myśleć, śnić, nie dojadać i w ogóle.
Już sobie idę, nic nie mam do dodania,
chciałem coś zobaczyć, ktoś ciągle mi zasłaniał –
to dzieci, co stoją w kolejce po owoce
(nie widzę twarzy, skryły się w pomroce),
chłopiec jest z jagodą, dziewczynka z ananasem,
teraz muszę lecieć, bye, bye, tymczasem.
Inny wiersz Adama Zdrodowskiego w temacie Dlaczego piszę?Marta K. edytował(a) ten post dnia 08.01.10 o godzinie 19:40