Temat: Poezja anglojęzyczna
Philip Larkin (1922-1985) – angielski poeta, prozaik i krytyk muzyczny, uważany
za jednego z najwybitniejszych, najbardziej oryginalnych poetów anglojęzycznych. Po ukończeniu studiów w Oksfordzie w 1943 roku do końca życia pracował jako bibliotekarz, odmawiając nawet po śmierci Johna Benjemana objęcia na dworze królewskim zaszczytnej funkcji poety nadwornego (
Poet Laureate). Opublikował następujące tomy wierszy: „The North Ship” (1945), „XX Poems” (1953), „The Fantasy Poets No. 21” (1954), “The Less Deceived”(1955), “The Whitsun Weddings” (1964), „High Windows” (1974).
Po polsku ukazały się dwa wybory jego wierszy:
Philip Larkin: 44 wiersze. Wybór i przekład Stanisław Barańczak. Arka, Kraków 1991 i
Philip Larkin: Zebrane. Przekład Jacek Dehnel, pezedmowa Jerzy Jarniewicz. Biuro Literackie, Wrocław 2008. Ukazała się też książka
o jego twórczości:
Jerzy Jarniewicz: Larkin. Odsłuchiwanie wierszy. SIW Znak, Kraków 2006.
Patrz też recenzję Adama Suchomskiego z książki Ph. Larkina „Zebrane” w temacie
Recenzje o publikacjach – naszych oraz innych autorów.
Philip Larkin
Z tomu “The Less Deceived”, 1955:
Lines on a Young Lady's Photograph Album
At last you yielded up the album, which
Once open, sent me distracted. All your ages
Matt and glossy on the thick black pages!
Too much confectionery, too rich:
I choke on such nutritious images.
My swivel eye hungers from pose to pose --
In pigtails, clutching a reluctant cat;
Or furred yourself, a sweet girl-graduate;
Or lifting a heavy-headed rose
Beneath a trellis, or in a trilby-hat
(Faintly disturbing, that, in several ways) --
From every side you strike at my control,
Not least through those these disquieting chaps who loll
At ease about your earlier days:
Not quite your class, I'd say, dear, on the whole.
But o, photography! as no art is,
Faithful and disappointing! that records
Dull days as dull, and hold-it smiles as frauds,
And will not censor blemishes
Like washing-lines, and Hall's-Distemper boards,
But shows a cat as disinclined, and shades
A chin as doubled when it is, what grace
Your candour thus confers upon her face!
How overwhelmingly persuades
That this is a real girl in a real place,
In every sense empirically true!
Or is it just
the past? Those flowers, that gate,
These misty parks and motors, lacerate
Simply by being you; you
Contract my heart by looking out of date.
Yes, true; but in the end, surely, we cry
Not only at exclusion, but because
It leaves us free to cry. We know
what was
Won't call on us to justify
Our grief, however hard we yowl across
The gap from eye to page. So I am left
To mourn (without a chance of consequence)
You, balanced on a bike against a fence;
To wonder if you'd spot the theft
Of this one of you bathing; to condense,
In short, a past that no one now can share,
No matter whose your future; calm and dry,
It holds you like a heaven, and you lie
Unvariably lovely there,
Smaller and clearer as the years go by.
Na panieński album ze zdjęciami
Nareszcie się zgodziłaś, abym przejrzał album:
Otwarty, oszołomił mnie. Tyle okazów
Ciebie na czerni grubych kart, wszystkie od razu
Lata twojego życia! Za dużo tych skarbów:
Dławi mnie gładki lukier sycących obrazów.
Głodne oko wędruje od pozy do pozy:
Tu — w warkoczykach, z kotem opornym w objęciach;
Tam — świeżo upieczona słodka absolwentka;
Tam znów koło altany, w towarzystwie nożyc
I ciężkogłowych róż, lub w kapeluszu (zdjęcia
Niepokojące dość pod wieloma względami) —
Z każdej stronicy rzucasz mi inne wyzwanie,
Zwłaszcza w postaci typków, którzy bezustannie,
Jak widzę, po twych dawnych latach się szwendali:
Nie na twoim poziomie byli, moim zdaniem.
Lecz fotografio, któraś wśród sztuk jest ojczyzną
Wierności i zawodu! ty, co dni uwieczniasz
Szarość, odsłaniasz fałsz pod uśmiechu powierzchnią,
Nie cenzurujesz błędów tła: sznurów z bielizną
Lub weterynaryjnych na murze obwieszczeń,
Ale ujawniasz niechęć kota i nie przeczysz
Podwójności podbródka: ta szczerość bez skazy
Ile łaski wyświadcza jej dziewczęcej twarzy!
Jak przekonuje nas, że jest to w samej rzeczy
Rzeczywista dziewczyna w realnym pejzażu,
Empirycznie i w każdym znaczeniu prawdziwa!
Czy może jest to przeszłość? Te kwiaty, to miejsce
Na ławce, mglisty park, samochód — ranią serce
Po prostu tym, że już ich nie ma; wzrok odkrywa
Z czułością w twym wyglądzie to, co niedzisiejsze.
Tak; lecz co jest przyczyną tego roztkliwienia?
Nie tylko wykluczenie, ale i to jeszcze,
Że dzięki niemu płacz jest tak łatwy. Co przeszłe,
Nie będzie od nas żądać usprawiedliwienia
Naszego żalu, choćby jęk wypełniał przestrzeń
Od oka do stronicy. Dlatego potrafię
Opłakiwać (bez groźby jakichś konsekwencji)
Ciebie, pod żywopłotem wspartą o panieński
Rower, albo kąpiącą się (tę fotografię
Chętnie bym ukradł); album pozwala mi zgęścić
Całą twą przeszłość, której dziś z tobą nie dzieli
Nikt, choćby przyszłość miała należeć do niego;
Obejmuje cię suche i pogodne niebo,
I spoczywasz w urodzie, której czas nie zmieni,
Coraz to wyraźniejsza pomimo lat biegu.
przełożył Stanisław Barańczak
inny przekład Jacka Dehnela pt. “Na młodej damy portret ze zdjęciami”
w temacie Poezja i fotografia
I Remember, I Remember
Coming up England by a different line
For once, early in the cold new year,
We stopped, and, watching men with number plates
Sprint down the platform to familiar gates,
”Why, Coventry!” I exclaimed. 'I was born here.'
I leant far out, and squinnied for a sign
That this was still the town that had been 'mine'
So long, but found I wasn't even clear
Which side was which. From where those cycle-crates
Were standing, had we annually departed
For all those family hols?... A whistle went:
Things moved. I sat back, staring at my boots.
”Was that,” my friend smiled, “where you >>have your roots<<?”
No, only where my childhood was unspent,
I wanted to retort, just where I started:
By now I've got the whole place clearly charted.
Our garden, first: where I did not invent
Blinding theologies of flowers and fruits,
And wasn't spoken to by an old hat.
And here we have that splendid family
I never ran to when I got depressed,
The boys all biceps and the girls all chest,
Their comic Ford, their farm where I could be
'Really myself'. I'll show you, come to that,
The bracken where I never trembling sat,
Determined to go through with it; where she
Lay back, and 'all became a burning mist'.
And, in those offices, my doggerel
Was not set up in blunt ten-point, nor read
By a distinguished cousin of the mayor,
Who didn't call and tell my father
There
Before us, had we the gift to see ahead -
”You look as though you wished the place in Hell,”
My friend said, “judging from your face.” “Oh well,
I suppose it's not the place's fault,” I said.
”Nothing, like something, happens anywhere.”
Pamiętam, pamiętam
Jadąc tym razem inną niż zazwyczaj trasą,
W głąb Anglii i nowego roku, w środku zimy,
Zatrzymaliśmy się, i - widząc pasażerów
Biegnących z walizami przez znajomy peron -
"Coventry!", wykrzyknąłem, "Tu się urodziłem!".
Usilnie chciałem dojrzeć jakiś znak, że miasto
Wcale się nie zmieniło od tamtego czasu,
Gdy było moje, ale cóż - nawet nie byłem
Pewien stron świata. Tamten stojak dla rowerów -
Czy nie spod niego zabieraliśmy się w drogę
Podczas letnich wakacji?... Pociąg gwizdnął:
Wszystko ruszyło. Siadłem, gapiąc się na nosek
Buta. "A więc - uśmiechnął się kolega - to są
Twoje <<korzenie>>?" Nie, tu się nie wydarzyło
Moje dzieciństwo - chciałem rzec - tu się zacząłem,
A teraz mam już cały plan z legendą w głowie.
Najpierw nasz ogród, w którym mnie nie poraziła
Swym blaskiem teologia kwiatów i owoców
I gdzie nie mówił do mnie żaden zacny starzyk.
Tu oto mamy moich wspaniałych rodziców,
Którym się nie zwierzałem, gdy byłem w depresji.
Chłopaki - same mięśnie, a dziewczyny - piersi,
Ten ich komiczny ford i farma, gdzie "raz w życiu
Czułem się sobą". Teraz może ci pokażę
Tę tu paproć, pod którą nigdy nie siedziałem
Cały się trzęsąc, ale z powziętą decyzją;
Gdzie ona położyła się w trawie na plecy
I "spowiła nas mgła płomienna". Także żadnych
Moich wypocin nie składałem w tych redakcjach
Ani nie czytał ich sam kuzyn burmistrzowej,
By dzwonić potem do mojego ojca:
Może
Ten talent, który tu widzimy, będzie wzrastał.
"Sądząc po twojej minie, teraz pewnie chciałbyś
Całe to miasto", rzekł kolega, "posłać w diabły".
"Cóż", odparłem, "to chyba nie jest wina miasta.
Nic - tak jak i coś - może zdarzyć się gdziekolwiek".
przełożył Paweł Tomanek
inny przekład Jacka Dehnela pt. „Pomnę, pomnę”
w temacie Wspomnienia
Z tomu „The Whitsun Weddings”, 1964:
The Whitsun Weddings
That Whitsun, I was late getting away:
Not till about
One-twenty on the sunlit Saturday
Did my three-quarters-empty train pull out,
All windows down, all cushions hot, all sense
Of being in a hurry gone. We ran
Behind the backs of houses, crossed a street
Of blinding windscreens, smelt the fish-dock; thence
The river's level drifting breadth began,
Where sky and Lincolnshire and water meet.
All afternoon, through the tall heat that slept
For miles inland,
A slow and stopping curve southwards we kept.
Wide farms went by, short-shadowed cattle, and
Canals with floatings of industrial froth;
A hothouse flashed uniquely: hedges dipped
And rose: and now and then a smell of grass
Displaced the reek of buttoned carriage-cloth
Until the next town, new and nondescript,
Approached with acres of dismantled cars.
At first, I didn't notice what a noise
The weddings made
Each station that we stopped at: sun destroys
The interest of what's happening in the shade,
And down the long cool platforms whoops and skirls
I took for porters larking with the mails,
And went on reading. Once we started, though,
We passed them, grinning and pomaded, girls
In parodies of fashion, heels and veils,
All posed irresolutely, watching us go,
As if out on the end of an event
Waving goodbye
To something that survived it. Struck, I leant
More promptly out next time, more curiously,
And saw it all again in different terms:
The fathers with broad belts under their suits
And seamy foreheads; mothers loud and fat;
An uncle shouting smut; and then the perms,
The nylon gloves and jewellery-substitutes,
The lemons, mauves, and olive-ochres that
Marked off the girls unreally from the rest.
Yes, from cafés
And banquet-halls up yards, and bunting-dressed
Coach-party annexes, the wedding-days
Were coming to an end. All down the line
Fresh couples climbed aboard: the rest stood round;
The last confetti and advice were thrown,
And, as we moved, each face seemed to define
Just what it saw departing: children frowned
At something dull; fathers had never known
Success so huge and wholly farcical;
The women shared
The secret like a happy funeral;
While girls, gripping their handbags tighter, stared
At a religious wounding. Free at last,
And loaded with the sum of all they saw,
We hurried towards London, shuffling gouts of steam.
Now fields were building-plots, and poplars cast
Long shadows over major roads, and for
Some fifty minutes, that in time would seem
Just long enough to settle hats and say
I nearly died,
A dozen marriages got under way.
They watched the landscape, sitting side by side
- An Odeon went past, a cooling tower, And
someone running up to bowl - and none
Thought of the others they would never meet
Or how their lives would all contain this hour.
I thought of London spread out in the sun,
Its postal districts packed like squares of wheat:
There we were aimed. And as we raced across
Bright knots of rail
Past standing Pullmans, walls of blackened moss
Came close, and it was nearly done, this frail
Travelling coincidence; and what it held
stood ready to be loosed with all the power
That being changed can give. We slowed again,
And as the tightened brakes took hold, there swelled
A sense of falling, like an arrow-shower
Sent out of sight, somewhere becoming rain.
Wesela w Zielone Święta
W tym roku wyjechałem późno na Zielone
Święta; dopiero
W sobotę, pierwsza dziesięć, przy skwarnym peronie
Wsiadłem w pustawy pociąg, co w drogę zabierał
Swoje otwarte okna, kurz siedzeń rozgrzanych
I poczucie spóźnienia. Pociąg ruszył, minął
Rząd odwróconych tyłem kamienic; zza niego
Blask szyb aut na ulicy, fetor ryb z przystani,
I już rzeka pomknęła w dal poziomą linią,
W której zbiegły się woda, Lincolnshire i niebo.
Zbaczając na południe, pociąg brnął pomału
I z poświęceniem
Przez drzemiące nad ziemią pokłady upału.
Mijały nas rozległe farmy, krótkie cienie
Krów, kanały z kożuszkiem przemysłowej piany;
Z rzadka błysła cieplarnia; żywopłot to wzrastał,
To malał; i co jakiś czas pluszowy odór
Kanapek z guzikami znikał, wypierany
Przez woń traw, aż do granic następnego miasta
Z wciąż takim samym cmentarzyskiem samochodów.
Z początku nie spostrzegłem, że przyczyną wrzawy
Na każdej stacji
Są wesela; tkwiąc w słońcu, nie jest się ciekawym
Tego, co dokonuje się w cieniu; postaci
Rojące się krzykliwie na chłodnych peronach
Brałem więc, z nosem w książce, za tragarzy z pocztą.
Za którymś razem wreszcie spojrzałem z uwagą:
Te parodie żurnali, w szpilkach i welonach,
W lśnieniu zębów i pomad, niepewne, co począć —
Panny młode, wpatrzone w ruszający wagon,
Jakby po zakończeniu imprezy machały
Na pożegnanie
Komuś, kto z niej szczęśliwie ocalał. Przez cały
Następny postój z okna spoglądałem na nie
Dokładniej, widząc teraz pełną sytuację:
Garnitury łysawych ojców, filuternie
Mrugających do zięciów; matki — głośne, duże;
Sprośne dowcipy wujka; i te ondulacje,
Rękawiczki z nylonu, sztuczną biżuterię
I liliowości, żółcie cytrynowe, róże,
Które wyodrębniały z tłumu nierealnie
Sylwetki dziewczyn.
Tak, pustoszały strojne wstążkami kawiarnie
I sale bankietowe — kończył się dzisiejszy
Tradycyjny dzień ślubów. I na całej trasie
Wsiadały świeże pary, garściami konfetti
I dobrymi radami żegnane przez resztę,
A kiedyśmy ruszali, każda twarz w tej masie
Streszczała na swój sposób sens skończonej fety:
Dzieciaki grymasiły z nudów; ojcom jeszcze
Nigdy w życiu nie było tak dumnie i dobrze;
Kobiety niosły
W sobie kobiecy sekret, jak udany pogrzeb;
Dziewczęta, uczepione torebek, zazdrosnym
Wzrokiem goniły wizję krwawego obrzędu.
Obładowani wszystkim, co tamci widzieli,
Wolni wreszcie, ruszyliśmy, strzykając parą,
Na Londyn. Z pól zrobiły się parcele, rzędy
Topoli cięły szosy rytmem długich cieni,
I w trzy kwadranse — kiedyś wydadzą się parą
Chwil, dość aby poprawić kapelusz i jęknąć
Już ledwo żyję —
Tuzin pożyć małżeńskich przeszło fazę wstępną.
Siedząc, pary ku oknu wyciągały szyje —
Mignęła wieża ciśnień i kino Odeon,
Ktoś z kijem do krykieta — i żadne z nich wcale
Nie myślało o innych, których już nie spotka,
I jak w ich życiach zamknie się, co się zaczęło.
Myślałem o Londynie, co leżał w upale,
Na rejony pocztowe podzielona otchłań:
Tam był nasz cel. Mijając stojące pulmany,
Szyn zwęźleniami
Wtoczyliśmy się w końcu w poczerniałe ściany
Dworca, i niemal wszystko zostało za nami
Z tego kruchego splotu podróży. Co trwało,
Trwało z tą mocą, jaką doznanie przemiany
przełożył Stanisław Barańczak
inny przekład Jacka Dehnela pt. “Wesela w Zielone Świątki” w tematach:
Ceremonie, obrzędy i święta i A mnie jest szkoda słomianych strzech
Days
What are days for?
Days are where we live.
They come, they wake us
Time and time over.
They are to be happy in:
Where can we live but days?
Ah, solving that question
Brings the priest and the doctor
In their long coats
Running over the fields.
Dni
Po co są dni?
Dni to miejsce, gdzie mieszkamy.
Przychodzą i budzą nas
Raz po raz, nieustannie.
Dni są, by w nich być szczęśliwym:
Gdzie indziej możemy zamieszkać?
Ach, odpowiedź na to pytanie
Sprowadza kapłana, sprowadza lekarza,
W swoich długich płaszczach
Biegną poprzez pola.
przełożył Jerzy Jarniewicz
inny przekład Stanisława Barańczaka pt. “Dni”
w temacie Trudne pytania
An Arundel Tomb
Side by side, their faces blurred,
The earl and countess lie in stone,
Their proper habits vaguely shown
As jointed armour, stiffened pleat,
And that faint hint of the absurd -
The little dogs under their feet.
Such plainness of the pre-baroque
Hardly involves the eye, until
It meets his left-hand gauntlet, still
Clasped empty in the other; and
One sees, with a sharp tender shock,
His hand withdrawn, holding her hand.
They would not think to lie so long.
Such faithfulness in effigy
Was just a detail friends would see:
A sculptor's sweet commissioned grace
Thrown off in helping to prolong
The Latin names around the base.
They would no guess how early in
Their supine stationary voyage
The air would change to soundless damage,
Turn the old tenantry away;
How soon succeeding eyes begin
To look, not read. Rigidly they
Persisted, linked, through lengths and breadths
Of time. Snow fell, undated. Light
Each summer thronged the grass. A bright
Litter of birdcalls strewed the same
Bone-littered ground. And up the paths
The endless altered people came,
Washing at their identity.
Now, helpless in the hollow of
An unarmorial age, a trough
Of smoke in slow suspended skeins
Above their scrap of history,
Only an attitude remains:
Time has transfigured them into
Untruth. The stone fidelity
They hardly meant has come to be
Their final blazon, and to prove
Our almost-instinct almost true:
What will survive of us is love.
Grobowiec w Arundel
Jedno obok drugiego, twarze ocienione,
Spoczywają w kamieniu hrabina i hrabia;
Jak niegdyś świetność manier, tak teraz ozdabia
Oboje sztywność stroju: suknia z zakładkami,
Płyty żelaznej zbroi zmyślnie połączone
I ta szczypta absurdu - pieski pod stopami.
Trudno się po prostocie tego pre-baroku
Spodziewać, że przykuje czyjś wzrok, nim spostrzeżesz
Pustą, ściśniętą w prawej dłoni, zdjętą z lewej -
Rękawicę. I nagle szok niespodziewany
I tkliwy: zauważasz, że oto wzdłuż boku
Złożył ramię i ujął rękę ukochanej.
Nigdy nie pomyśleli, że będzie im dane
Tak długie spoczywanie. Tylko przyjaciołom
Ten szczegół - dwu posągów wierność - przeznaczono:
Obstalowali przecież u rzeźbiarza (który
Wykonał pracę z wdziękiem) przedłużenie trwania
Pasa łacińskich imion dookoła tumby.
Nigdy nie przypuszczali, jak prędko zaskoczy
Ich w tej dziwnej podróży na wznak, nieruchomej,
Powietrze, w moc bezgłośnie niszczącą zmienione,
Które odprawi dawnych dzierżawców; jak szybko
Zaczną patrzeć - nie czytać - ich następców oczy.
Przez czasu szerokości i długości, sztywno
Płynęli, połączeni. Śnieg spadł poza datą.
Co lato blask się tłoczył u szyb. Ptasie trele
Jak okruchy sypały się w tę samą ziemię,
Gęsto przesianą kośćmi. I szli w górę zmienną
I nieskończoną linią ludzie, ich tożsamość
Zmywając. Teraz w pustce stulecia bez herbów,
W korycie dymu, wolno zwijanym na nieba
Szpulę nad ich historii strzępem, trwa to jedno:
Czas zmienił ich w zmyślenie; ich kamienna wierność
Prawie niezamierzona, ostatnim się staje
Wykładem znaczeń herbu i wyjaśnia niemal
Coś niemal przeczuł: tylko miłość z nas zostanie.
przełożył Jacek Dehnel
inny przekład Stanisława Barańczaka pt. „Grobowiec w Arundel”
w temacie Cmentarze
Z tomu „High Windows”, 1974:
High Windows
When I see a couple of kids
And guess he's fucking her and she's
Taking pills or wearing a diaphragm,
I know this is paradise
Everyone old has dreamed of all their lives--
Bonds and gestures pushed to one side
Like an outdated combine harvester,
And everyone young going down the long slide
To happiness, endlessly. I wonder if
Anyone looked at me, forty years back,
And thought, That'll be the life;
No God any more, or sweating in the dark
About hell and that, or having to hide
What you think of the priest. He
And his lot will all go down the long slide
Like free bloody birds. And immediately
Rather than words comes the thought of high windows:
The sun-comprehending glass,
And beyond it, the deep blue air, that shows
Nothing, and is nowhere, and is endless.
Wysokie okna
Gdy widzę parę dzieciaków i wiem, że
Ona spiralę nosi albo bierze
Jakieś globulki, a on ją posuwa,
Myślę: to właśnie jest ten raj, o którym
Wszyscyśmy, starzy, marzyli - formuły,
Gesty i więzi zepchnięte na stronę
Jak przestarzałe kombajny - i każdy
Kto młody, zjeżdża długim, śliskim torem
Ku szczęśliwości, bez końca. Ciekawe,
Czy ktoś tak na mnie czterdzieści lat temu
Patrzył i myślał:
Ten będzie miał klawe
Życie; żadnego tam Boga, żadnego
Potu w ciemnościach na myśl o tym wszystkim
I piekle, powie, co zechce, o księżach:
On i podobni jemu długim, śliskim
Torem w dół zjadą jak swobodne, ciężka
Cholera, ptaki. I od razu zamiast
Słów, myśl się zjawia o wysokich oknach:
Gdzieś za szybami zalanymi słońcem
Głęboki błękit powietrza objawia
Nic, które nigdzie jest - i jest bez końca.
przełożył Jacek Dehnel
Dwa inne przekłady: Jerzego Jarniewicza w temacie Marzenia
i Stanisława Barańczaka w temacie Blask (wysokich) okien
This Be The Vers
They fuck you up, your mum and dad,
They may not mean to, but they do.
They fill you with the faults they had,
And add some extra, just for you.
But they were fucked up in their turn
By fools in old-style hats and coats,
Who half the time were soppy-stern
And half at one another's throats.
Man hands on misery to man,
It deepens like a coastal shelf.
Get out as early as you can
And don't have any kids yourself.
Powiedzmy, że wiersz
Rodzice cię pierdolą, stary,
Nawet jeżeli nieumyślnie.
Wpajają własne ci przywary
Plus jeszcze innych całą listę.
Lecz ich z kolei też ktoś ruchał,
Idioci w paltach, co pół życia
Spędzili we "wspólnocie ducha",
Zanim nie zżarła ich kurwica.
Człowiek jest człowiekowi wilkiem,
Nieszczęście rośnie wciąż na świecie.
Wyrwij się z tego kręgu chyłkiem
I sam przynajmniej nie miej dzieci.
przełożył Paweł Tomanek
inny przekład Jacka Dehnela pt. “To może taki wierszyk”
w temacie Dziecko jest chodzącym cudem
The Explosion
On the day of the explosion
Shadows pointed towards the pithead:
In the sun the slagheap slept.
Down the lane came men in pitboots
Coughing oath-edged talk and pipe-smoke,
Shouldering off the freshened silence.
One chased after rabbits; lost them;
Came back with a nest of lark's eggs;
Showed them; lodged them in the grasses.
So they passed in beards and moleskins,
Fathers, brothers, nicknames, laughter,
Through the tall gates standing open.
At noon, there came a tremor; cows
Stopped chewing for a second; sun,
Scarfed as in a heat-haze, dimmed.
The dead go on before us, they
Are sitting in God's house in comfort,
We shall see them face to face -
Plain as lettering in the chapels
It was said, and for a second
Wives saw men of the explosion
Larger than in life they managed -
Gold as on a coin, or walking
Somehow from the sun towards them,
One showing the eggs unbroken.
dwa przekłady tego wiersza pt. "Wybuch": Stanisława Barańczaka w temacie Śmierć
i Jacka Dehnela w temacie Kataklizmy i katastrofy - w sile natury i umysłu
Inne Wiersze Philipa Larkina w tematach:
”Okrutną zagadką jest życie”…, Marynistyka, Poezja codzienności, Poezja i muzyka, Poetycka garderoba, s. 2, s. 3, Starość, Motyw twarzy, Szczęście, Erotyka, Między bogactwem a ubóstwem, Kolorowe jarmarki, Blaski
i cienie małżeństwa/Motyw wiatru w poezji, O przemijaniu..., 10, s. 12, Szukanie lata,
Mury, ściany, granice, Miłości sprzed latMarek F. edytował(a) ten post dnia 25.06.12 o godzinie 09:40