Józef
Kapaon
nauczyciel, Zespół
Szkół im.
Rzeczpospolitej
Norwidowskiej
Temat: Świadectwo polskiego katechety (1982-2012)
„Mądrość wychwala sama siebie, chlubi się pośród swego ludu.Otwiera swe usta na zgromadzeniu Najwyższego
i ukazuje się dumnie przed Jego potęgą.
Wtedy przykazał mi Stwórca wszystkiego,
Ten, co mnie stworzył, wyznaczył mi mieszkanie i rzekł:
W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo!
Przed wiekami, na samym początku mię stworzył
i już nigdy istnieć nie przestanę.
W świętym Przybytku, w Jego obecności,
zaczęłam pełnić świętą służbę
i przez to na Syjonie mocno stanęłam.
Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek,
w Jeruzalem jest moja władza.
Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie,
w posiadłości Pana, w Jego dziedzictwie.'
(Syr 24,1-2.8-12)
Wprowadzenie:
Godzina na nocne przemyślenia wystarczy, przeciągać tego stanu pół-snu chyba nie należy. Potem najlepiej wstać i zacząć je spisywać. Spisać. Pisać, po prostu.
Jest godz. 4.00. Umiem jeszcze, mimo rosnącej - zbyt wcześnie - niedołężności, wstać, ubrać się całkiem po ciemku, po omacku odszukać komputer na stole, okulary, kable od myszy i zasilania porozplątywać prawie bezszmerowo, wyłuskać je spod stosu papierów i gadżetów, wyłączyć z gniazdka, obchodząc stół i krzesła slalomowo, nogami wyczuwając przeszkody na podłodze, starając się nie zbudzić za bardzo żony. Tak, to potrafię, zapamiętałem widzenie nogami i rękami od nieswojego trenera judo z Legionowa, koledzy przekazywali jego nauki.
Nauki inne musiałem zdobywać sam, od innych mistrzów: Ewangelie, Tomasz Mann, Dostojewski, Tołstoj, klasyka XX wieku, literatura rosyjska, niemiecka, amerykańska, skandynawska... potem lektury filozoficzne, popularne i naukowe ze wszystkich możliwych kierunków. Szukałem, chłonąłem. Na końcu Sobór Watykański II, a po trzydziestu latach encykliki Jana Pawła II. Efekt końcowy? Stan absolutnego wyobcowania. Nikomu nie jestem potrzebny, nikomu ze mną po drodze, większość mnie zwyczajnie przemilcza, inni manifestują swoją niechęć. Może dlatego, ze każdy woli wycinkowość, swój dział, własną resortowość.
Moje religio, czyli to, co mnie/nas naprawdę i do granic możliwości poznania wiąże z życiem i całą rzeczywistością, nie jest zbyt popularnym punktem widzenia. Mam więc trochę swój osobny świat, trochę piekło. Dobrze - jeśli tylko mój mały Ogrójec.
Niczego dobrze nie potrafię i nie zrobiłem w życiu, więc muszę oglądać katastrofę materialną naszego życia rodzinnego. Drewno na zimę, mostek do Ogrodu, aleja do garażu, droga trochę dalej, samochód i dom-prawie-ruina - to nie wszystko. Czy nasza siódemka - którą nas Bóg obdarzył, a którą chcemy cały czas z miłością "przyjmować" i po katolicku wychowywać - znajdzie swoją dobrą drogę w życiu, oto jest pytanie!
Jasiek teraz akurat jest z Katy w Brukseli na ślubie Edwarda i Claire, Zosia z Krzyśkiem, Łazarz gdzieś ponownie na początku drugich studiów, Hela w innym domu-lokum-stancji, coraz rzadziej tu, Andrzej mówi, że nie umie się uczyć, Marysia z Olkiem jeszcze pod okiem i bokiem wkuwają Kochanowskiego siedem strof "Pieśni XXV - Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?”.
Każde z nich cieszy i frasuje podobnie i inaczej.
Na zawarcie małżeństwa przez Edwarda i Claire jedno chcę powiedzieć, ze każde małżeństwo jest szansą na nową księgę biblijną. Tak samo każde wierne do końca powołanie duchowne i życie w samotności. Jeśli jedno i wierne do końca - objawia nieskończoną tajemnicę Człowieka i Boga. Jest w nich, może być - na każdej z dróg - nieskończoność. W jedności i wierności, albo w wierności jedności.
Oby każda z siódemki niezależnych samorządnych osób wolnych obdarzonych niezwykłą godnością i zdolnością ponoszenia odpowiedzialności za swoje czyny, decyzje i słowa... urodzonych i ochrzczonych w naszej rodzinie, uwierzyła i dała się prowadzić Duchowi Świętemu - Duchowi Prawdy. Oby każda/każdy stał się kolejną księgą życia biblijnego na swoje czasy. Tylko tyle? Tak, tyle – choć nie tak, jak znani poeci, a nawet noblistka.
Kiedy myślę o wczorajszym już (publikowanym dopiero dzisiaj i tutaj) "Świadectwie polskiego katechety" to chcę dopisać do wczorajszych notatek dwa kolejne punkty do rejestru nieziemskich świateł: 54) Drogę/Wyprawę Światła, "Niezwykłą Trzydniówkę" na suwal- i wieleń-szczyznę, 55) ostatnią czwartkową katechezę szkolną i parę dodatkowych komentarzy.
Dlaczego ta wyprawa była tak niezwykłą i metafizyczną?
Po pierwsze - jest w polskiej tradycji literackiej i duchowej od-wieczna tęsknota do tych pagórków leśnych, do tych pól zielonych, do Tej, co w Ostrej świeci Bramie...
Po drugie - Papież odnajdujący nocleg i spoczynek w samotni kamedulskiej na brzegu jeziorze Wigry, dziś pustej, w opuszczonym zakątku kraju przez większą część roku! Papież oczekujący na stateczek Żeglugi Augustowskiej na nabrzeżu Przedwojennego Oficerskiego Yacht Clubu RP PACIFIC, w którym teraz odbywają się co-roczne spotkania animatorów społecznych z całej Polski! Papież, stary człowiek z laską, wychodzący z szuwarów w Studzienicznej! - to kolejne tomy największej literatury światowej.
A MYŚMY TAM BYLI! I Sejny i Giby mieliśmy po drodze! Nic dziwnego, że nie możemy się z Lucy z Lincoln, Ne, USA poznaną na Facebooku dzięki wyznaniu paradoksalnego połączenia kultu eucharystycznego i Noama Chomsky'iego nadziwić tym "mysteries luminous".
A co ma do tego czwartkowa katecheza szkolna?
To, że z takim strasznym oporem wyjeżdżałem z domu, jakby mnie łamano kołem, a lekcje nie były wcale takie złe, z wielką pomocą słuchowiska radiowego o stwarzaniu świata/światów. Pozwoliły zapomnieć o tej straszliwej obcości środowiskowej i wyniosły pod niebo - "wszystko między człowiekiem i Bogiem zapisane jest w Biblii, nic dołożyć nie możemy, pomimo in vitro i takich tam sobie wynalazków". Nawet twórcy radiowi to wiedzą, przez wrażliwą skórę artystów. Oni wciągnęli przynajmniej część dzieci w przygodę duchową, że Bóg stwarza świat dla nich każdego dnia. Że jest wszędzie i zawsze. Że Adam i Ewa to nie starodawna bajka z gliny, ale tajemnica człowieka stwarzanego dzisiaj, tu i teraz, w każdym z nas. A "co Bóg (z)łączy(ł), człowiek niechaj nie rozdziela".
Z takim strasznym oporem wyjeżdżam z domu? - prawie wszystkie te trzydzieści lat? Chyba tak. Bóg może mnie tylko wyciągnąć i popchnąć na sale, do klas, do nich - świadczyć (uczyć?!). Ciągle mnie jeszcze wyciąga i popycha, nic na to poradzić nie mogę. Nie cierpią mnie, między innymi, za tę osobistą z Nim relację i o tym (tak/takie) mówienie.
A jednak, z całym tym osobistym z Nim doświadczeniem i mówieniem (TAK), katecheta świecki to poza-strukturalny element polskiego kościoła. Ktoś jak NIKT. Ale i tak to nie zmieni jednego z moich wpisów na Facebooku - "Żyję we wspaniałych czasach. Byłem świadkiem i uczestnikiem pontyfikatu Jana Pawła II, Solidarności, wybuchu odzyskiwania wolności w wielu krajach (lecz u nas się to po wyborze papieża zaczęło), a dzisiaj mogłem wymienić się poglądami i wiarą z wieloma ludźmi na portalach społecznościowych. Chwała Ci Boże ♥”
***
Rok Wiary w świecie, powinien w Polsce być głównie Rokiem Myślenia (Rokiem Prawdy), by stać się jak najbardziej „rokiem łaski u Pana”, bo u nas w Polsce wiara nie zanikła, u nas problemem jest myślenie. Odwaga i umiejętność myślenia.
„Systemy totalitarne – nazizm i komunizm – w sposób szczególny naznaczyły naszą historię w XX wieku.” Okupacyjny terror a potem komuna – paradoksalnie – sprzyjały polskiej wierze, ale nie myśleniu. 45 lat dyktatury materialistycznego wszech-systemu metodycznie zabijało myślenie, a nawet jego głód i potrzebę. Nasza wiara kształtowana więc była raczej (niebiblijną) strategią obronną, w której tradycja, wierność jej i zachowanie, odgrywała i nadal chyba odgrywa główną rolę. Ale nie – niestety - myślenie, nawet po encyklice "Wiara i rozum" i pięknej polskiej jej prezentacji w gmachu Politechniki Warszawskiej (w tzw. Dużej Auli). Taka postawa, taki nasz katolicyzm ma - niestety - nie tylko chyba PRL-owskie korzenie. Nie był i nie jest to katolicyzm-chrześcijaństwo oparte na Biblii, tyle o ile.
Rok Wiary w Polsce przede wszystkim powinien restytuować rolę myślenia w wierze! Połączyć wiarę z rozumem, może nie od razu na miarę papieskiego „Fides et ratio” - bo do tego trzeba dłuższej pracy nad - utraconym w dużej części przez nas - myśleniem XX wieku, ale przynajmniej na miarę wyznawanej miłości do zmarłego Papieża i w proporcjonalnym stosunku do liczby ulic Jego imienia, placów, szkół i pomników.
Owocem dojrzałym dotychczasowej ludzkiej pracy nad myśleniem był w skali globalnej Sobór Watykański II, wielka manifestacja rozumu w świecie (także w świecie wiary). Sobór był genialną egzemplifikacją DIALOGU (świętego dialogu, dorzucą niektórzy). Tak! ale myśmy byli WYJĘCI Z CIĄGŁOŚCI DZIEJÓW LUDZKIEJ MYŚLI przez 45 lat panowania anty-myślenia i terroru kłamstwa instytucjonalnego, totalitarnego.
BEZ DIALOGU NIE MA WIARY. Bez dialogu (ze słuchaniem i próbą wzajemnego zrozumienia każdej ze stron) może być co najwyżej namiastka wiary i mityczny (magiczny) obraz Boga. Nie jest to jednak biblijny BÓG ŻYWY. Bóg Biblii jest Osobą w permanentnym dialogu z człowiekiem i człowieka w permanentnym dialogu z Bogiem. Bóg w Biblii spotyka się z człowiekiem i rozmawia. Człowiek w Biblii szuka Takiego Boga, chce GO poznać do szpiku kości, do głębi Jego istoty, chce poznać JEGO cechy istotowe i konstytutywne. Chce GO poznać z imienia, po imieniu. I poznaje, w osobie Mojżesza i w jego niezwykłym spotkaniu i dialogu. Mojżesz przekazał nam Imię Boga JESTEM-KTÓRY-JESTEM, na wieki wieków, Amen.
Bóg także zna nas po imieniu, trudno sobie pomyśleć, że mogłoby być inaczej. W Biblii Boga i człowieka łączą jak najbardziej intymne, osobiste relacje, instytucją stają się niejako ubocznie.
Polska wiara, niestety, instytucję uczyniła fundamentem naszego rozumienia religijności (wiary) i naszej obecności w kościele. W każdym razie przeakcentowuje instytucjonalność. A to człowiek-osoba jest drogą kościoła, ale najpierw jest miejscem spotkania i dialogu dwóch osób: Boga i siebie samego. Jeśli dochodzi do takiego spotkania i dialogu – człowiek staje się drogą kościoła.
Głosił to papież Jan Paweł II - a głosił zachęcony i umocniony Soborem Watykańskim, który współtworzył, sam sobie tego nie wymyślił, choć przysługują mu, jak mało komu, cechy (osobowej) genialności.
Myślenie i osoba:
Tylko osoba jest zdolna do myślenia. Banał, po łacinie to brzmi jak 'homo sapiens'. Bez osób myślących każda społeczność, w tym także kościół, nie mogą się rozwijać, karłowacieją. Na drodze polskiego myślenia leży jednak wielka kłoda, 45 lat anty-personalistycznego-materialistyczno-marksistowsko-leninowskiego PRL-u.
Warto? Trzeba! - obowiązkowo, przeczytać wstęp kardynała Karola Wojtyły do dokumentów soborowych, wydanych w 1968 roku (cóż za wymowa dat!). Osoba jest głównym bohaterem jego tekstu. Wczytywałem się w każde słowo tego wstępu i szukałem potwierdzeń w tekstach soborowych. Bez Soboru Watykańskiego II i jego najświatlejszego przedstawiciela i realizatora w naszych czasach Karola, który został papieżem i pozostał człowiekiem – nie mógłbym wykonać swojej katechetycznej posługi w kościele (30 lat). Wstyd i żal dla czasów, które przeżyłem, że dla tej pracy nie znalazłem wielu przyjaciół i partnerów, poza Andrzejem Madejem chyba – moją (osobową) Gwiazdą Betlejemską - który jest takim samym wcieleniem (ducha) Soboru, jak papież Wojtyła.
Nie piszę tego dla swojej, ani czyjejś chwały. Piszę na świadectwo, także tych 30 lat, które wstrząsnęły globem, i w obronie prawdy. Piszę apologetycznie, czyli z największą możliwą samoświadomością. Blask prawdy (Veritatis splendor) mnie ponagla, światło dla narodów (Lumen gentium) – przymusza. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie.
Mimowolnie piszę świadectwo katechety świeckiego w polskim kościele ostatnich 30 lat. Nie byłem, nie byliśmy rozpieszczani przez kościół instytucjonalny. Nie byłem, nie byliśmy też prześladowani. Byliśmy i jesteśmy tolerowani, ot! taka konieczność dziejowa :-)
W początkach pracy-powołania myślałem o zakładaniu związku zawodowego katechetów, co było czymś normalnych dla "solidarucha". Nie przeciwko nikomu, dla! Pozostanie moim grzechem, że nie spróbowałem.
Powtarzaliśmy w rozmowach między sobą, że to niezwykle wzniosła praca, ale kościół to jeden z najgorszych pracodawców, w którym w sprawie świeckich współpracowników nic właściwie nie jest uregulowane, wszystko zależy od dobrego, lub nie, humoru proboszcza. To nie było łatwe, i być bardzo może, dla obu stron.
Dzisiaj naszym pracodawcą jest państwo (samorząd). Sprawy umowy o pracę są uregulowane, status katechety we wspólnocie wiary – nie (nadal!!!). Nie będę się nad tym, ani z tego powodu, rozwodził :-)
Kapitał ludzki może brzydko brzmi, ale jest poręczną kategorią do analizy sytuacji we wspólnocie lokalnej, o dziwo, analogicznie: świeckiej i duchowej. Pokazuje nadal jednak partactwo (brak namysłu i jego konsekwencje) nie profesjonalizm, wstyd (i zacofanie, strata) dla tego segmentu kultury człowieka na ziemi :-)
Moja katecheza, przez 30 lat, nie da się rozdzielić od mojego rozumienia świata, człowieka, Boga, kościoła, kultury i uczestnictwa w wielkich procesach historycznych (Solidarność, samorządność, ruch społeczeństwa obywatelskiego, stowarzyszeniowy, NGO...)
Mam to szczęście, że pod koniec studiów (raczej młodzieńczej przygody z myśleniem) przypadkiem(?) trafiłem na Romana Ingardena, na jego małą, malutką „Książeczkę o człowieku”. To nie był przypadek, to było zalecenie ks. prof. K.Kłósaka, aby przeczytać z niej cztery ostatnie strony "O dyskusji owocnej słów kilka". Od tego zaczął pracę z nami.
Stąd posiadłem cząstkową wiedzę, raczej amatorskie rozeznanie, w fenomenologii i jej pochodnych w myśleniu i kulturze XX/XXI wieku. Nie moglem przypuszczać, że ta mała, ale o wielkim znaczeniu przygoda intelektualna pozwoli mi 'dać się olśnić' (pozwoli na olśnienie, pozwoli przeżyć olśnienie) w 2012 roku stwierdzeniem papieża „naszego” z 2003 roku, że:
„Fenomenologia jest przede wszystkim stylem myślenia oraz sposobem intelektualnego podejścia do rzeczywistości, który pragnie uchwycić jej cechy istotowe i konstytutywne, unikając uprzedzeń i schematów. Chciałbym powiedzieć, że jest to niejako postawa miłości intelektualnej do człowieka i świata, a dla wierzącego, także do Boga — początku i celu wszystkich rzeczy. Aby przezwyciężyć kryzys sensu, którym naznaczona jest część myśli nowożytnej, jak pisałem w Encyklice Fides et ratio, konieczne jest otwarcie się na metafizykę. Właśnie fenomenologia może w znaczący sposób przyczynić się do takiego otwarcia.
Dziękuję Bogu, że również mnie dał możliwość uczestnictwa w tym fascynującym przedsięwzięciu, począwszy od lat studiów i pracy dydaktycznej, a także później, na kolejnych etapach mego życia i posługi duszpasterskiej.”(Watykan, marzec 2003)
Co jeszcze warto przy tej okazji podkreślić, że słowa te powiedział, nie w wielkim wystąpieniu starannie przygotowanym zawczasu, ale na SPOTKANIU w ROZMOWIE z przedstawicielami światowego stowarzyszenia fenomenologów.
I tak oto, papież przemówił do mnie nawet zza grobu i swoją łaskawą miłosierną dłonią pogłaskał po zgnębionej głowie (polskiego katechety). Wierzę, że pobłogosławił.
Bez papieża mój świat i życie byłoby nie do pomyślenia. I pewnie tak samotne, że nie do wytrzymania. Od pierwszego momentu, nieziemskiego i fenomenologicznego zarazem wyboru 16 października 1978, po grób i za grób. Tak jakoś wyszło, może to Duch Święty? - lepiej nie pytać głośno, bo znów się komuś narażę.
Gorzką snuję refleksję - „bo cóż mi po tym”! Tak i tak nikt ze mną nie chce – O TYM – rozmawiać. Mój kapitał ludzki, jak był, tak dożywotnio zostanie pewnie niewykorzystany. Nie to miejsce? Nie ten czas? Bzdura. Marnotrawiona konieczność. Bo po co jest światło?
Papieżowi Bóg dał możliwość uczestnictwa w tym fascynującym przedsięwzięciu ludzkiej myśli, jaką jest fenomenologia i jej "spółki-córki": filozofia spotkania, filozofia dialogu, Einfühlung (i cała współczesna teoria komunikacji między-osobowej? społecznej? ewangelicznej?), filozofia dramatu, epifania twarzy i w ogóle "Drugiego"... może jeszcze coś. Mnie też dane zostało (Bóg?) jakieś skromne uczestnictwo w tej fascynującej przygodzie... i co? Ani razu nie byłem poproszony nawet np. na zebranie dekanalne, aby dzielić się tym światłem, tą fascynacją... nie tyle moją, PAPIESKĄ, a moglibyśmy się spotkać niekoniecznie w przestrzeni chronionej prywatności dziekańskich plebanii i - aż strach powiedzieć biskupich pałaców - ale na przykład na placu Jana Pawła II lub pod Jego pomnikiem lub u Matki Boskiej Annopolskiej, byle wola była :-)
Światło przez CAŁE ŻYCIE stawało mi na drodze, co i rusz. Reflektory niebieskie. Chyba od dzieciństwa. Najlepiej pamiętam zuchwałe myślenie dziecka - „Ty jesteś w trzech osobach, a ja jestem jeden :-)” w drodze do szkoły (przełom szkół?), przechodząc obok stolarza Chabra w Legionowie na rogu ulic Krasińskiego i Matejki.
Ale dużo, bardzo dużo było tego od początku:
1) kardynał Wyszyński i wokół Jego nauczania i myśli o Kościele i Polsce spotkania, dni skupień, pielgrzymki (Niepokalanów, Laski, Jasna Gór), opłatki, jaja święcone, na poważnie i na wesoło, Służebnica Boża Lilka Wantowska, ks. Edward Wilk i Feliks Folejewski, pallotyni-SAC
2) Rodzina Rodzin (punkty 1 i 2 można traktować zamiennie) i z nią wakacje cztery w podstawówce, w tym dwa razy z klerykiem Mirosławem Drozdkiem SAC, tym śp. od Sanktuarium na Krzeptówkach
3) fantastyczna klasa licealna, z nią katechezy powszednie co-tygodniowe i pielgrzymka piesza do Częstochowy, dzieciństwo i młodość przy-kościelna z ministranturą po łacinie i graniem w piłkę z wikarymi przy plebanii, a wizytami proboszczów w domu na herbacie, bo nic innego raczej w domu dla gości nie było, ale na święta paczki rozwoziliśmy dla jeszcze biedniejszych w parafii, a świątobliwa Lilka wsuwała do koperty z życzeniami i tekstami "Ojca" kardynała Stefana parę złotych-groszy (kiedyś kopertę nam przekazał przez zaprzyjaźnionego dziekana Mariana Ojciec diecezji i Założyciel ks. bp. KR), nasza sytuacja materialna jest widać dziedziczna :-)
4) wakacje w Annopolu, na wsi, w gminie Strachówka, u Matki Bożej z Ogrodu albo Sadu, niczym uratowana z pożogi kolonia II RP w czarnej nocy komunizmu, lecz z lękami rodziców w najgorszych latach, że nam "Ogród" upaństwowią (skomunizują na wieczne zatracenie)...
5) ... ale nie Annopolskie dzieje, ze wszystkim, co zapisane w jej zeszytowych i laurkowych kronikach (Ziemia Święta, Kongresy Eucharystyczne, Katyń i Bolesław Prus i przyjaźń ze wszystkimi okolicznymi proboszczami i parafiami, w tym msze w kaplicy „na Trawach”). Tutaj, w Annopolu, zawsze byliśmy wolnymi ludźmi (jak pielgrzymi na Jasnej Gorze), ba! panami (samych siebie :-), z obfitą biblioteczką przed-wojenną, nawet z fortepianem...
6) ciotka, siostra Mamy, moja matka chrzestna w Ameryce, Hartford, Connecticut, Pershing Str., a po latach siostra, pierwszy agent FBI z krajów post-komunistycznych
7) Tomasz Mann czytany pod ławką na wykładach na politechnice (warszawskiej, wydział SiMR)
8) ATK, filozofia przyrody w trzy osobowej – elitarnej – grupie, ks. prof. Kazimierz Kłósak, przejściowy wychowawca kleryka Karola Wojtyły w konspiracyjnym seminarium księcia kardynała Stefana Sapiehy i jego dociekania początków duszy ludzkiej i kosmologiczna perspektywa widzenia świata i człowieka-osoby...
9) … jego niebywały komplement „ma pan umysł spekulatywny”, w co nie mogę uwierzyć do dzisiaj, może to powiedział do ściany, albo kogoś innego?... kochany stary profesor urodzony w Żółkwi, grobu jego szukałem na Salvatorze w Krakowie, wiersz mu poświęciłem, dzisiaj nie jestem dużo młodszy od niego
10)... i tylko wtedy u niego możliwy projekt pracy magisterskiej „Istota człowieka u Romana Ingardena”...
11)... lecz po jego śmierci u nikogo już niemożliwy, który przeszedł w rutynową pracę napisaną i obronioną u ks. prof. Bernarda Hałaczka „Antropologiczne aspekty rewolucji naukowo-technicznej...”, tyż w końcu o człowieku... tyle że w perspektywie (bo nie świetle) marksistowsko-materialistycznej ideologii i propagandy raczej niż nauki. Wniosek magistranta - "Nie ma czegoś takiego jak RNT, to zbitka słowna z dopisaną treścią ideologiczno-propagandową" przestraszył nawet promotora
12) 16 października 1978 (zawsze staram się wytłuszczać tę datę w dziejach Wszechświata), całonocne dumania w szpitalu o ODPOWIEDZIALNOŚCI NARODU POLAKÓW WOBEC KOŚCIOŁA I ŚWIATA HISTORII I WIECZNOŚCI, od razu, bez chwili czekania na czyjeś i jakieś sygnały, całkowicie z DUCHA ŚWIĘTEGO, tego jestem pewien i wcale się przed wami nie boję TEGO akurat powiedzieć, bo skąd, niech kto powie, wiedziałem! już wtedy, a wiedziałem przecież tylko tyle, ile powiedziały pielęgniarki, to był rok 1978, bez Internetu, telewizorów, nawet bez radia w samotnej sali, po niesamowitym wyborze! Wybór na papieża Polaka, o którym nic wcześniej nie słyszałem...
13)... 2 czerwca 1979; roku byłem dowódcą odcinka, z gwiazdką na rogatywce (byłem szefem ROMA na uczelni) w ramach kościelnej Służby Porządkowej. Wpuszczaliśmy ludzi-pielgrzymów (dla mnie), dla państwowego pod-pułkownika MO (groźnej masy, tłuszczy nieomal) od Trębackiej na Plac Zwycięstwa Ducha Świętego, dzisiaj Plac Piłsudskiego (i dalej Ducha Świętego :-)
14) … autostop po Europie, z encykliką „Redemptor hominis” w ręku - jak marszrutą - i polsko-watykańskimi chorągiewkami u plecaka, z pobytem na wzgórzu Taize!!! (bez komentarza!!!) i poznanie Francois Bray z Tours (jedna z jego córek, z siódemki! dzieci, wstąpiła do karmelu w Prowansji chyba) i pięciu Kanadyjczyków „świeckich misjonarzy” w jego remontowanym XVII wiecznym domu na ulicy Rue du Pas de Notre Dame (ulica stopy, kroku Matki Bożej na ziemi)
15) modlitwy u św. Aleksandra i herbatki potem u śp. Anieli Urbanowicz na Nowym (zaiste) Świecie! w Warszawie, przewodniczenie ROMIE (Rada Organizacji Młodzieży Akademickiej ATK), udziały w posiedzeniach Senatu uczelni i przemówienia okolicznościowe zaraz po Rektorze Stępniu, które tylko dlatego stały się moją siłą, że wyrosły z nędzy i kompleksów uleczonych duchem po spotkaniu Martiala, bo "duchem Martiala" byłoby całkiem nieadekwatnym spłaszczeniem ontologicznym, ale jak ogromną odegrał/li rolę w moim życiu świadczy moja "twórczość" (patrz wierszyki na blogu: "Oczy Martiala" i inne), jednego z pięciu Québécois or Quebecers :-)
16) drugi wyjazd-rozjazd po Europie, przez Brukselę, powrót przez Prowansję, Zurich (grób Tomasza Manna), przełęcze pod-niebne św. Gotarda i Bernarda, rozważania na bruku Paryża, szukanie Norwida, wizyty na cmentarzach i w „jego” Domu św. Kazimierza, wolontariat na festiwalu w Hédé (Ille-et-Vilaine, Bretagne), wiosce wypisz-wymaluj jak Strachówka, mimowolna – jak to u autostopowicza – pielgrzymka do św. Teresy w Lisieux i uświadomienie sobie, że rodzinne wychowanie i modlitwa Matki mnie zdalnie prowadzą nawet tysiące kilometrów od domu (kartka pocztowa o tym i wiersz gdzieś pozostały), pobyty; dłuższy w Taize i kilkudniowe w opactwach benedyktyńskich: Notre-Dame de Tamié, Notre-Dame-des-Dombes, Saint-Benoît-sur-Loire (ze wspomnieniem rozrzuconych kości patrona Europy św. Benedykta), ze mszami codziennymi z Kanadyjczykami w katedrze i bazylice z grobem św. Marcina - a to znowu patron tylko Francji, w Tours, z kolacjami i obiadami u mademoiselle Destouche, dobrej duszy parafialno-diecezjalnej i kościelnego miłosierdzia, z Josephem z Libanu i z Michelem tercjarzem benedyktyńskim, z pielgrzymką do Lourdes za wiedzą, błogosławieństwem i z dedykacją w książce/księdze pielgrzyma od biskupa diecezjalnego Tours, z listem polecającym do kard.(?), arcbp(?) gospodarza Domu Papieskiego od jego siostry zakonnicy znajomej mademoiselle Destouche, nigdy dość wdzięczności!!, ostatni raz się widzieliśmy w Hotelu Grand w Warszawie na śniadaniu wraz całą ich diecezjalną pielgrzymką, a i córka Francois przyjechała kiedyś do Polski na pieszą pielgrzymkę z cała ich grupą francuską, Michele też był u nas, pielgrzymowaliśmy inaczej, z noclegiem w Krakowie i w Tyńcu, wszak był ich tercjarzem, więc i z ojcem Pawłem Sczanieckiem OSB musieliśmy dłużej i przyjaźniej wtedy porozmawiać...)
17) misja solidarnościowa z braćmi i siostrami w wierze w dawnym NRD na spotkaniu z braćmi z Taize w Erfurcie, do której spontanicznie dopłacił red. Cezary z Więzi, mówiąc "oddasz komuś innemu, kiedyś, gdy będziesz miał", wierszyki z wyjazdu i pobytu pozostały...
18) SOLIDARNOŚĆ RI w Strachówce założona (roz-myślnie i z premedytacją) 3 Maja 1981, co było wtedy świętem zakazanym, ale była niedziela i zrobiliśmy to po sumie odprawionej i wygłoszonej-wykrzyczanej wolnościowej homilii przez ks. Mieczysława Iwanickiego (tego m.in. od modlitewnika "Jestem z Wami", nad którym pracował - zakładam - w Strachówce, czas wydani ana to wskazuje, a niedawno został obywatelem honorowym miasta Rawa Mazowiecka, w XX-lecie samorządu, u nas ten tytuł tez Mu się należy, ale kto tam by u nas chciał wspominać tak dawną historię, trzeba by jeszcze przy okazji wspomnieć Kapaona :-)
19) 13 grudnia 1981 - Noc stanu wojennego u stóp Matki Bożej Jasnogórskiej!!! - co zrujnowało i pogrzebało definitywnie moją szanse na jakąkolwiek karierę życiową, w tym polityczną ;-(
20) i tak przez Jaruzelskiego rozpoczęła się moja katecheza w Legionowie, nawet grupa studencka, bierzmowania moich dziejów, siedem lat, które wstrząsnęły moją wizją świata, pozwoliły zajrzeć Panu Bogu za kurtynę i zobaczyć, jak On robi Kościół... więc Noce Czuwań w „Podziękowaniu za wakacje” wydają się w tym szalonym kontekście bardziej zrozumiałe, choć nie do końca... co dopowiem trzy punkty niżej, dalej...
21)... z charyzmatycznym odrostem aż do Jadowa, bo między Strachówką a Jadowem zdarzyło się nieszczęście, zbrodnia zabójstwa, więc usłyszałem głos wołający o modlitwę wstawienniczą, towarzyszącą rodzinie ofiary i sprawców, nikt nie mógł przewidzieć, jak to się rozwinie, zakręci, roz-kręci, uniesie że hej-hej, po obozy z Madejem na Jezioraku, ku faktom wieczystym w wieczne zachwyconych, które znalazły w księdzu Tadeuszu Aleksandrowiczu Apostoła (Młodzieży)
22) „siewca nienawiści” wymyślony po raz pierwszy na mnie przez Służbę Bezpieczeństwa (i dla dużo-dużo większych różnych takich, w tym błogosławionego księdza męczennika, więc widać jak na dłoni, że ci, którzy coś takiego wymyślają potrafią też zabić), próba zastraszenia i zwerbowania
23) I Ekumeniczne Spotkanie w Kodniu, POZNANIE ANDRZEJA MADEJA OMI, wizja Boga jako Prostoty Nieskończonej darzącej chlebem spotkania z Sobą i bliźnimi, przyjaźni, codziennej, zwyczajnej na każdej ludzkiej drodze i ścieżce, ścierzynie, zaraz potem czas lektury w ciszy u kamedułów dzieł świętej Wielkiej z Avila, tej, co "solo Dios basta" wymyśliła, potem pierwszy biwak madejowy nad Jeziorakiem... i z Grześkiem Polakiem, żywioł Ducha Świętego, że aż do dzisiaj huczy... „Noce Czuwań” wzięły się też stąd, poniekąd, w Legionowie - bo i owszem - z bogactwa wakacji z Madejem, innych rekolekcji i pielgrzymek, ale także dlatego, że gdy zaproszony spontanicznie w Kodniu przeze mnie, do nas, do Legionowa, spojrzał w kalendarz... miał wolny termin za dwa lata, ale „gdybyście robili Noc Czuwania, to noce mam wolne...”
24) parafialno-pół-prywatne wyjazdy z młodzieżą (z pełną, a nawet jeszcze większą odpowiedzialnością) zimowe w góry i letnie nad Jeziorak (po pierwsze – jak wicie - z Andrzejem Madejem, potem samodzielnie, jako samozwańczo-domyślny-odpowiedzialny za całość!), poznanie Grażyny... aż po zakochanie w Niej i małżeństwo z Nią <3
25) ewangelizacja w Jarocinie, potem też w Brodnicy, tam młodzieży festivalowej, innego rodzaju w Łebie - tu wczasowiczów, wszystko to pomysły i "Kościół Madejowy", czyli cały z Ducha, nie w mocy mądrości, ale miłości, słuchania, rozmowy i rozdawania chleba i sera (od Ronalda Reagana)
26) rekolekcje u siostry Immakulaty Adamskiej, karmelitanki z Gdyni Orłowa i w konsekwencji krótkotrwały (nie tak jak księdza Marka sąsiada) kontakt z ojcem-kierownikiem-spowiednikiem Bronisławem Mokrzyckim SJ w Starej Wsi pod Rzeszowem (miałem wcześniej pomysł pielgrzymowania po Hiszpanii tropem jej-Immakulaty i Teresy z Avila opisu jej siedemnastu(!) fundacji klasztornych, ale polska bezpieka nie dała mi wtedy paszportu) – cała rzecz gdyńska niezwykła, sprawka ks. Wojciecha, wtedy wikarego z Zielonki, dzisiaj misjonarza w Tunezji, bywało - proboszcza w Pniewniku. Niezwykłość tego wydarzenia z zakresu życia duchowego zapisana jest także w wierszu spisanym jota-w-jotę po ciemku ze snu:
„Nim przyjdzie Ktoś
pierwszy wyjdę ja
nim przyjdzie Ktoś
wyciągnę dłoń
nie bój się
jeszcze jestem ja
nie bój się
jeszcze jest dom"
- a rano do drzwi zapukał (nie)znajomy mi ksiądz WP!!
27) całkiem niespodziewany wyjazd do Ameryki po drodze przez, zapakowany akurat wtedy klerykami, klasztor "moich" kamedułów, ich Kraków-Bielany i katedrę "Wita-Stwosza" ze śpiewaną Męką Pańską w Niedzielę Palmową
28) rola opiekuna ciotki i „odwiedzającego” w szpitalu jej brata, wujka imiennika, emigranta, którego znałem tylko 17 ostatnich dni jego życia, którego goliłem i gasnącemu czytałem przy łóżku psalmy – po uprzednim zapytaniu, na co tylko skinął głową, lub dał znak oczami "czytaj, ja będę słuchał" - z grubego-księżowskiego (od legionowskiego wikarego ks. Jerzego) brewiarza, który przezornie-obronnie-nie-rozsądnie wziąłem do materialistycznej (tak wtedy myślałem) Ameryki; kto dzisiaj tak robi lecąc samolotem(?!), rola ministranta i lektora w polskiej parafii w Jersey City (proboszczem był ogromny Amerykanin, wikarym - ks. Samsel z diec. łomżyńskiej)
29) oświadczyny listownie zza Oceanu, powrót, ślub wielu proboszczów, z dużą obecnością Jadowa, potem rutynowe msze codzienne poranne i śniadania proste, wręcz surowe na sali katechetycznej
30) przygoda europejska z namowy Edka, szwagra Pawła ze studiów nad filozofią przyrody na ATK, z dr Karl Heiler'em (dosłownie, uzdrowiciel!) z Pforzheim, budującego mosty między ludźmi i narodami, człowieka formatu globalnego, w konsekwencji w roku kolejnym udział – jego inicjatywa i finansowanie - w konferencji "Sprawiedliwość, Pokój, Integralność Stworzenia" w Bazylei w dniach 15-21 maja 1989 roku, w przeddzień I Wolnych Wyborów w Polsce!!!, a jak kiedyś oni-Niemcy przyjechali z rewizytą do Polski, to punktem spotkania była wizyta w Annopolu i spontaniczna modlitwa o pojednanie między narodami i w ogóle i dłuższa medytacja w ciszy starego domu i Ogrodu, czemu przyroda tutejsza sprzyjała, pamiętam do dzisiaj „Herr gib uns Deinen Frieden...”, nota bene, były i inne ekumeniczne w Ogrodzie „U Matki Bożej Annopolskiej” spotkania, w tym szalona błotna Wielkanoc któraś, z rozmowami i dzieleniem się wiarą (wszystkim) i sobą z sąsiadami, z wyprawą mszalną samochodem "Maluchem", który utknął w polu i drogę do kaplicy na Trawach dokończyliśmy w trójkę na rowerze pożyczonym, na świadectwo i potwierdzając (uświęcając) na wieki to „miejsce nadziei”
31) kłopoty z pierwszą ciążą i cudem uratowane życie pierworodnego Jana-Marii przez Ordynatora, który operował w Nowym Dworze Mazowieckim, za co w podziękowaniu dostał książkę o czytaniu Biblii i jej miejscu w wielkiej Kulturze człowieka
32) wyprowadzka do Annopola z kilkutygodniowym Jaśkiem, ochrzczonym o północy - a jakże - w trakcie kolejnej edycji Nocy Czuwania (nasz ślub był także - oczywiście - po Nocy Czuwania), a właściwie powrót na wieś, po tym, jak wygnał mnie nocą stanu wojennego - który zrujnował odradzającą się Polskę, co widać chyba lub da się wyczuć nawet z tego krótkiego świadectwa tamtego czasu, choć jednocześnie przyznaję, że duch - tu i tam, gdzie-niegdzie - przetrwał, ziarno wyda plon - więc wygnał, powtórzę, generał Jaruzelski, zastawiając tutaj sidła na mnie i na całą naszą historię
33) rodzą się kolejno dzieci, algorytmem niezmiennym córka-syn, jestem tuż-tuż przy każdym porodzie, ostatni był już legalnie w połowie rodzinny (Marysi nie, wyprosili, było zagrożenie). Od tamtej pory na każdą porodówkę, dziś już chyba tylko w szpitalach, patrzę jak na Betlejem (i cóż że ze łzami, to nigdy nie minie)
34) wójtowanie I Kadencji Samorządu w Polsce zakończone – zewnętrznie, bo wewnętrznie kończyło inne wydarzenie - radosnym raportem (po wykładzie wprowadzającym ks. prof. J.Tischnera) o gminnej oświacie w Strachówce (o czym niżej) wobec przedstawicieli całej Polski samorządowej zgromadzonej w Sali Kolumnowej Sejmu RP...
35)... przejęcie oświaty (szkół) w pierwszej pilotażowej kolejności (jako jedna z nielicznych gmin w Polsce, większość wójtów bała się oświaty-nauczycieli jak jeża), wiekopomne gminne „Spotkania Oświatowe” z udziałem nauczycieli, wójta, WSZYSTKICH księży z okolicy (Strachówka – inicjator, dziekański Jadów, Sulejów, Urle, Stanisławów), inicjatywa ściśle związana z odczytaniem przeze mnie znaku kulturowego jakim był powrót religii do szkół (r.szk. 1990/91) i włączenie księży w skład rad pedagogicznych... przywracając Kulturze Człowieka pełny wymiar oświatowo-dydaktyczno-wychowawczy...
36)... Ośrodek Zdrowia i mieszkania dla lekarzy (oddając gabinet wójta i inne pomieszczenia urzędu gminy), połączenie komunikacyjne z Tłuszczem (ze światem), komputeryzacja urzędu (od razu w sieci), wójt-katecheta na społecznych zastępstwach w najtrudniejszej dla ks. poprzednika Antoniego proboszcza Krupskiego klasie...
37) niezliczone spotkania w annopolskim domu, z gośćmi zewsząd, z księżmi jako stałymi uczestnikami, z Madejem, z bratem Markiem z Taize, z posłem, z Sz.Kobylińskim, z każdym „kto się nawinął”, tak m.in. czytałem misję BYCIA WÓJTEM, zresztą po wyborze Andrzej M-OMI mi napisał list z troskliwymi dobrymi radami ("nie wchodź w polemiki, czytaj Witosa, najprostszego z prostych rolnika zagubionego w twoim urzędzie zaproś bezinteresownie na kawę... itd). W tamtym gabinecie wymyśliłem, przyszedł mi do głowy pomysł na partię, która wyrasta z życia nie z ambicji czyichś - PARTIE DZIĘKCZYNIENIA, bo jest za co, widzieliśmy naszymi oczami :-)
38) "Liturgia światła" z bratem Markiem i młodzieżą z Tłuszcza, Jadowa, Legionowa w świetlicy OSP Strachówka, a wcześniej modlitwa wstawiennicza z bratem Markiem, radnym Bogumiłem Łapką(?), radnym Krzyśkiem Gaworem, nauczycielką, teraz dyrektorką M.Leszczyńską w szkole w Rozalinie, jeszcze wtedy mieszczącej się w starej po-niemieckiej kaplicy osadników z przełomu wieków XVIII/XIX
39) I Festiwal Kultury zrobiony przez młodzież z Legionowa, czego ślad pozostał w książce "Żal" Mariusza "Kraszana" Kraszewskiego
40) tydzień medytacyjnej ciszy, skupienia, tejże grupki z Legionowa (dziś starosta, pracownik naukowy UKSW, menedżerowie...) w któreś letnie wakacje
41) podobny charakter pobytu z pracą na rzecz dzieci wiejskich w byłej szkole w Osęce, pod opieką księdza z Legionowa, mszę świętą odprawił im także ks. Marek Kruszewski
42) wakacyjne pobyty dla dzieci zorganizowane raz przez Przymierze Rodzin w Osęce...
43) ... i drugim razem przez Ruch Rodzin Nazaretańskich w szkole w Strachówce pod wodzą ks. Michała Chacińskiego
44) … a przede wszystkim spotkania nad Biblią w gronie pięciu rodzin (młodych małżeństw), z sakramentem Eucharystii, a nawet pokuty, z posługa obecnego egzorcysty diecezjalnego ks. Marcina Hołuja, z wspólnotowym celebrowaniem i świętowaniem chrztu Łazarza, Heli... w perspektywie budowania chrześcijańskiej wspólnoty w granicach tzw. samorządowej wspólnoty lokalnej (dla mnie, dla nas w dużym stopniu pokrywającej się z zakresem kościoła miejscowego), sztucznie podzielonej - rozbitej jedności!! - na obojętne(?), obce(?), neutralne(?) wobec siebie sfery działania kościoła, szkoły, gminy...!!??)
45) najsławniejsza inicjatywa „Spotkań w Trzech Króli” przy kawie i koniaku dla zasypywania rowów między nami-rywalami samorządowymi, konkurentami, oponentami w życiu gminnej wspólnoty
46) uroczystość wręczenia Katechizmu Kościoła Katolickiego na uroczystej mszy w katedrze praskiej, każda parafia odbierała egzemplarz z rąk biskupa ordynariusza, podchodziliśmy procesyjnie: ksiądz proboszcz i ktoś, u nas ja, jako katecheta i przedstawiciel świeckich parafian ze Strachówki
47) spotkanie samorządowców z całego (wówczas mińskiego) rejonu, poprzednika powiatów, z biskupem ordynariuszem Kazimierzem Romaniukiem, wzór spotkania wyznaczającego nowe horyzonty życia publicznego w kulturze najpiękniejszej tradycji Ludzkości, dialogu i poszanowania dla innych i osiągnięć każdego
48) 1994 – po przegranych wyborach samorządowych nastąpił w gminie odwrót od wszystkiego, co było wcześniej (1990-94), ustanowienie panowania fałszu, wrogiej propagandy, okresu rządów, które trzeba nazwać gminnym terrorem (próba likwidacji szkoły, łamanie prawa, by Grażyna Kapaon nie została dyrektorem...), "wójtokracja" - pozostał nawet taki artykuł w prasie lokalnej w Wołominie, odwracanie/pomieszanie pojęć dobrego i złego. Wypromowanie w ostateczności pojęcia „siewcy nienawiści”, które w zamyśle „twórców” czyli anty-liderów bardzo lokalnych, "pojaruzelskich", zamkniętych na wyższą kulturę, "polarnie nieświadomych siebie i osobnych...", ma zakryć wszystkie powyższe 47 punktów, plus Rzeczpospolitą Norwidowską...
49) … a dla mnie to był jakiś nowy, jak wszystkie inne wymuszony życiem, któryś kolejny początek, tym razem etatowej pracy katechetycznej w szkole. Cieszę się, że byłem świadkiem i uczestnikiem wszystkich jej działań i osiągnięć, których jednym z wyróżników, może nie tylko na powiat i diecezję, stała się idealna? wzorcowa? współpraca z parafią za ks. proboszcza Antoniego Czajkowskiego, o czym może zaświadczyć także Europa i Ameryka, goście stamtąd goszczeni za każdym razem na plebanii, a proboszcz uwijał się z półmiskami i siadywał z boku :-)
Ileż mieliśmy/zrealizowaliśmy wspólnych przedsięwzięć, dopełniania się, koloni Caritas, Rekolekcje Norwidowskie i wieloletnie msze szkolne z własną scholą i gitarzystą (Jan-Maria od 14.r.ż.) kulminacją w uroczystości I Komunii i bierzmowań (gitarową posługą i śpiewem służył nawet dyrektor LO w Łochowie Andrzej z przyjacielem z Domowego Kościoła nie szczędząc czasu na próby), niech posłużą za znak i symbol tej współpracy tworzącej REALNĄ KULTURĘ CZŁOWIEKA DOBREGO OTWARTEGO MYŚLĄCEGO (I WIERZĄCEGO LUB NIE) na naszym terenie.
Jaką wielką wymowę i znaczenie ma fakt hymnu szkolnego („jak być człowiekiem, prawdy szukać w sobie... sł. i muz. Emilia) – śpiewanego także na uroczystościach w kościele - i sztandaru, pod którym się jednoczymy w ważnych wydarzeniach. Na wieki wieków.
50) Socrates-Comenius, projekt międzynarodowej współpracy szkół (z Danii, Anglii, Norwegii, Czech i Polski), na jednym do nich wyjazdów wizyta na grobie Tolkienów Edith i J.R.R (Luthien i Beren),w Oxfordzie, Gloucester, Esbjerg (Dk) i Alesund (N). PIERWSZE (dla nich w pierwszym rzędzie) VADE-MECUM, czyli W KOROWODZIE WESELNYM RODZICÓW CYPRIANA NORWIDA
51) wizyta biskupa ordynariusza K. Romaniuka w naszym domu, u Matki Bożej Annopolskiej (oby Boże błogosławieństwo przez Jego posługę pozostało z nami wszystkimi, na wieki wieków. Amen).
52) Misje Pięćdziesięciolecia (o. Stanisław Grzybek OMI, podpowiedziany przez Andrzeja Madeja) i Noc Czuwania jako podziękowanie za 50 lat parafii w Strachówce, z udziałem niezawodnych przyjaciół z Legionowa
53) życie toczy się dalej. Coraz bardziej przechodzi na boisko nowego pokolenia. Ja muszę opowiedzieć i zaświadczyć tylko o swoim, nawet nie całym, tylko o tych trzydziestu latach.
MUSZĘ OPOWIEDZIEĆ I ZAŚWIADCZYĆ O PRACY KATECHETY I ŻYCIU KATECHETYCZNEJ RODZINY, ALE TAKŻE O ŻYCIU NA NASZYM GMINNYM TERENIE (JEDNYM PRZECIEŻ Z WIELU W CAŁYM KRAJU) NA PRZESTRZENI OSTATNICH PRZEŁOMOWYCH LAT, GDY ODRODZIŁA SIĘ WOLNA POLSKA I RODZI POWOLUTKU, Z OKRESAMI PRZESTOJÓW-ZASTOIN KOŚCIÓŁ PO-SOBOROWY.
Dlaczego muszę? Bo nie po to jest światło... W moim życiu najważniejsze było światło. Wielki snop światła. Nie twierdzę, że tak było i jest tylko w moim życiu, przeciwnie twierdzę, że tak może i ma być w życiu każdego człowieka. W życiu homo sapiens, homo socialis, i homo religiosus i to – jak widać - na mocy definicji, a nie przywileju. Na mocy OSOBY LUDZKIEJ STWORZONEJ I BYTUJĄCEJ NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO BOGA SAMEGO, BOGA ŻYWEGO - OSOBY.
W Polsce, w mojej Polsce współczesnej, widać gołym okiem, jaką krzywdę komuniści wyrządzili narodowi. Ogłupili, na wiele sposobów i wcale nie twierdzę, że znam je wszystkie. Przypomnę o jednym ze sposobów:
- skutecznie wmówili swoją propagandą i wdrukowali swoją maszynerią przymusu (informacyjnego, politycznego, administracyjnego, oświatowego itd. nawet z pomocą spółdzielczości mieszkaniowej, patrz: Alternatywy 4 :-), choć wcale mi nie do śmiechu), że myślenie to burżuazyjna podejrzana działalność (nie)zdrowego obywatela kraju o najlepszym ustroju, najświatlejszym i najsprawiedliwszym i naj-naj- gwarantującym wszystkim pełny rozwój w duchu humanizmu socjalistycznego i z poszanowaniem wszystkich praw socjalistycznej demokracji.
BEŁKOT? Tak, bełkot. W takim bełkocie żyliśmy i byliśmy wychowywani, wszyscy, dzisiaj po 40-tce.
Więc, jeśli wtedy ktoś chciał iść pod prąd, miał jakiś ukryty głód "z piekła, dla tamtego - zło-wieszczego ustroju - rodem", to robił to na swoją rękę, szukając np. książek tzw. drugiego-podziemnego obiegu. Ja w ten sposób zapoznałem się z „Historią marksizmu” Leszka Kołakowskiego i z „Polskim kształtem dialogu” Józefa Tischnera (polski ksiądz katolicki, filozof, przyjaciel Karola Wojtyły, kawaler Orła Białego) i z biblioteczką rodzinną-wakacyjną sięgającą czasów II RP w Ogrodzie, u Matki Bożej Annopolskiej.
„1953 [rok mojego przyjścia na ten świat] klerycy krakowskiego seminarium rozpoczynali rok akademicki w ponurych nastrojach. Jeszcze nie ucichły echa procesu księży z krakowskiej kurii, a już posypały się nowe ciosy: najpierw stanął przed sądem biskup Kaczmarek, a kilka dni po jego skazaniu władze aresztowały prymasa Wyszyńskiego. Zmierzających na uniwersytet kleryków nieraz witały gwizdy i śmiechy. W dodatku po wakacjach nie wszyscy profesorowie wrócili na swoje stanowiska. Ks. Jan Piwowarczyk, wykładowca etyki społecznej, z powodów politycznych musiał opuścić Kraków. Zastąpił go młody doktor filozofii, który właśnie ukończył habilitację poświęconą etyce Maxa Schelera. Nazywał się Karol Wojtyła. J. Tischner był wtedy na IV roku”...
W latach 70-tych „Zaufanie Wojtyły do Tischnera znalazło wyraz instytucjonalny: kardynał powierzył mu stworzenie przy Papieskim Wydziale Teologicznym Studium Myśli Współczesnej (Studium Dialogu). Służyć ono miało formacji kapłanów pracujących na parafiach. „Kardynał Wojtyła sam naszkicował jego program: dialog w Kościele i Kościoła ze światem”.
Pontyfikat stał się wydarzeniem przełomowym dla obu, dla wszystkich nas żyjących w tamtym roku łaski i na wieczność...
„Kiedy Wojtyła wyjeżdżał na konklawe”, wspominał Tischner, „powiedziałem mu, żeby wracał i nie robił kawałów. W Rzymie jest niepotrzebny, a w Krakowie – tak. Tam go zadziobią, a tu wspólnymi siłami jakoś damy sobie radę. On mi wtedy odpowiedział tylko, że szydzę z niego, i rozmowa się skończyła”. Kardynał poleciał do Rzymu, a Tischner wyjechał do Łopusznej. Wieczorem 16 października przygotowywał sobie w bacówce kolację, gdy nagle usłyszał w radiu znajomy głos. „A więc stało się!”, pomyślał. Kilka dni później z wielkim przejęciem napisał do nowego papieża list, w którym wyrażał radość z wyboru i jednocześnie dzielił się swoim niepokojem o przyszłość Wydziału Filozoficznego. W odpowiedzi Papież napisał: „Widzę, że nawet twardzi ludzie przejęli się wydarzeniem z dnia 16 października” (za: W.Bonowicz, „Dwie wolności”).
„Głośna praca ks. Tischnera o braku dialogu w Polsce była w tamtych czasach dostępna tylko w wydaniach emigracyjnych i "podziemnych", przez co nigdy na dobre nie weszła do publicznych debat o Polsce i Kościele.” Pytanie, co w ogóle „weszło” i stało się podstawą (kanonem lektur obowiązkowych?) znajomości i osądu intelektualnego tamtego barbarzyńskiego ustroju? Nic. Moim zdaniem nie ma NIC takiego. Bo władza, każda, nie chce zajmować się takim TEMATEM, bo każda może stracić na tym jakiś elektorat (związkowy, nie tylko z ZNP, kombatantów, mundurowych itd.). Władza zostawia tę robotę pojedynczym „jeleniom”, takim niegroźnym jak ja, my się wypalimy, świata - nawet dookoła siebie - nie zmienimy, narażając się i ściągając na siebie gromy. Liczne jest jeszcze pokolenie 40+, zarówno poszkodowane jak i wybrane przez los.
"Aby opisać istotę... wyzysku człowieka przez człowieka, trzeba wyjść poza ekonomiczne, polityczne, a nawet ściśle antropologiczne kategorie pojęciowe. Ponieważ jest to stan o charakterze moralnym, trzeba posłużyć się pojęciami z zakresu etyki. Ale marksizmowi pojęć takich brakowało” („Polski kształt dialogu”, cyt. za K.Michalski, „Tischner i Kołakowski). Konsekwencją tego braku była, zdaniem Tischnera, całkowite upolitycznienie życia społecznego, a nawet – o ZGROZO - całkowite upolitycznienie moralności. „Wiara, że świat dzieli się na dwa zwalczające się obozy” - walka klas, w której NIENAWIŚĆ JEST OBOWIĄZKIEM - to jeden z dogmatów marksizmu.
A ja, ty, my w większości byliśmy wychowani - w domu i na sali katechetycznej – w całkiem innej wizji człowieka, wizji ewangeliczno-kościelnej. Człowiek nie jest przede wszystkim „życiowym biznesmenem”, po drodze właścicielem - lub nie - jakichś środków produkcji, czymś więcej niż tylko reprezentantem jakichś interesów, członkiem jakiejś grupy, wyznawcą jakichś poglądów. Jest czymś/kimś dużo-dużo więcej”. Dziwne, ale trzeba to przypominać i przypominać i przypominać, choć wiedział już Cyprian Norwid, że "tyś osobą” i TO decyduje o naszym człowieczeństwie. „Nie niewola ni wolność są w stanie / uszczęśliwić cię ... nie ! - tyś osobą: udziałem twym - więcej ! ... panowanie / nad wszystkim na świecie, i nad sobą."
"Świadomie naśladując chrześcijaństwo, a zarazem deformując jego przesłanie, totalitaryzm odwołuje się więc do tęsknoty trwale wpisanej w sposób przeżywania przez człowieka swej kondycji historycznej i moralnej” (J.Gowin). Rządzący nami pragmatycy (do bólu) i ideolodzy z Biura Politycznego KC PZPR, w oparciu o "mądrość" kolegów-towarzyszy z Moskwy stworzyli nam pseudo-etyczne pojęcie człowieka abstrakcyjnego, tzw. jednostkę masy, pardon „mas”, zarządzanych przez jednostkę-biuro-centralne-tzw.polityczne, jedyną wtedy jednostkę(?!) rzeczywiście omnipotentną.
Miałem okazję spierać się na ten temat bardzo konkretnie, w imieniu tysięcy tysięcy wierzących Rodaków wchodzących na Plac Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 z podpułkownikiem MO, moim państwowo-ustrojowym odpowiednikiem (ja byłem wolontariuszem kościelnym) na odcinku "Trębacka”, ale wtedy na szczęście w dobrych intencjach i – mam nadzieję - z obopólną korzyścią. On szermował pojęciem „masy” ja „osoby-pielgrzyma”.
Dzisiaj wiemy, jak strasznie totalitaryzm okazał się skuteczny, ZABÓJCZO skuteczny - mordował po prostu swoich przeciwników (eliminując „masy” niewygodnych „ludzi-nie-ludzi”, gdyż tylko oni rozstrzygali, kto to „człowiek” i który ma prawo do czego i w ogóle żyć).
Więc, kiedy nawet po latach, dzisiaj 7 października 2012, czytam ich wyciągnięty z lamusa zabójczy bełkot o „rozwoju w duchu humanizmu socjalistycznego?” wzdrygam się i pytam, a cóż to za dziwadło, to byt nieistniejący!? - ale w ilu rodakach do dzisiaj rozlega się jego echo!
I dalej, krok po kroku mogę klarować, że humanizm może być tylko ludzki – z definicji – albo jest jakąś diabelską(?) podróbą. O jakim „duchu” oni mówili-przemawiając-z-partyjnych-mównic-bredzili - przecież negowali wszelkiego ducha! Podobnym kłamstwem było „poszanowanie wszystkich praw socjalistycznej demokracji?” „Socjalistyczna” czyli znów to samo, to znaczy, że tylko „demokracjo-podobna”, tak jak ich późniejszy wynalazek ze stanu wojennego „wyrób czekolado-podobny”! Itd. itp.itd. O jakich prawach mówili, bo tylko mówili, bo nie o prawach człowieka i obywatela!!! RZĄDY PROGRAMOWEGO FAŁSZU trwały 45 lat! Stawiam retoryczne pytanie – na jak długo odcisnęły się ich skutki?
Jakie jest nasze rozumienie, jakie myślenie o kluczowych pojęciach dotyczących osoby człowieka, żeby zrozumieć Sobór Watykański II, naukę Jana Pawła II i Rok Wiary?
Co z naszym dzisiejszym (7 października 2012) pojęciem wolności, osoby, godności, wspólnoty, prawdy, dialogu, moralności!!! Smutną, trwożącą(?) ludzi z moim stażem bycia świadomym podmiotem życia publicznego odpowiedzią – nie tylko tzw. wspólnoty lokalnej – jest cisza, brak dialogu. Nie ma propozycji dialogu i odpowiedzi także ze strony Ministerstwa Oświaty itd.
Artyści i naukowcy szukają, mówią, piszą, komponują, rzeźbią, albo dopiero projektują... piękno, dobro, prawdę – i kiedyś dotrą do nas, w jakiejś postaci.
Dzisiaj mamy ROK WIARY! - święto myślenia w każdej parafii, w każdym dekanacie, powiecie, diecezji a nawet w NGO'sach, jeśli mają wypisane wartości chrześcijańskie w statucie lub tylko w sercach osób stowarzyszonych w jakimś dobrym celu. BO NIE MA WIARY BEZ MYŚLENIA (św. Augustyn)!
Żyjemy w okradzionej, zdeformowanej, ogłupionej przez materialistyczny komunizm części Europy. Oni ogłupili nas na wiele sposobów, jeszcze raz powtórzę jeden z nich:
- zrazili, zarazili, zniechęcili wielką część społeczeństwa niechęcią, nieufnością, podejrzliwością do samego procesu (samodzielnego) myślenia i do osób metodycznie-logicznie myślących, wmawiając, że to jakaś "filozofia", jakaś pozostałość, może wręcz zabawa i to czyimś kosztem, jakichś „panów od niczego” i do niczego się nadająca. Pragmatyzm, PRAKTYCZNOŚĆ - według nich - jest tylko zwycięska!
Uważam, że to jest realny i bardzo szkodliwy wirus, jaki po nich pozostał - Boże, oni wszczepili nieufność do własnego rozumu, wraz z kompleksami, co za straszne odkrycie. Nieufność, niepewność do własnej (danej nam z natury! HOMO SAPIENS!) zdolności dochodzenia do prawdy i skutecznej jej obrony. Głębiej - do własnej osoby, wspólnoty, jej prawdziwej niezwykłej godności itd.
„Marto! Marto!” - tak niewiele trzeba! - usiąść, wsłuchać się, pomyśleć, uwierzyć. Odrzuć zwątpienie w siebie, drugiego człowieka i Boga.
Filozofia przecież, zgodnie ze słownikiem, to miłość mądrości. Mądrość jest latarnią, drogą w prawdziwie chrześcijańskiej perspektywie widzenia i (skutecznego) działania człowieka!
Umiłowanie mądrości tamci zrobili zarzutem!
I dzisiaj wśród nas PRAWDA NIE JEST KOCHANA. Większość więc dzisiaj milczy, nie mając zaufania do siły swego intelektu? zaklęta w lodowe kamienie? - ustępując pola wobec pewnego rodzaju terroru, echa tamtego terroru fałszu i złowrogiej maszynerii państwa totalitarnego.
Jak łatwo niektórym przyszło zamienić pojęcie "umiłowania mądrości" na "siewcę nienawiści", widzę na terenie własnej, a może i niejednej jeszcze gminy - pożal się Boże - „wspólnoty lokalnej” (tylko z nazwy, z zapisu ustawy, ale administracja nie stworzy wspólnoty)!
Więc jak to jest i jak będzie wśród nas z czytaniem Biblii? Jej Ksiąg Mądrościowych? Kto będzie próbował zrozumieć Hioba, a nawet Ewangelię, Dobrą Nowinę o zbawieniu? A jak łatwo stąd - niestety - do zamieszania w sprawie małżeństwa, rodziny, a nawet własnej płci i tożsamości! RATUNKU!
No to jak będzie z Rokiem Wiary wśród nas - Polaków? Czy ten - znów DANY NAM Z WYSOKA - czas odbuduje nasze zaufanie do rozumu i włączy je w akt wiary? Bo słowa Ewangelii św. Jana można przetłumaczyć i tak - „Na początku była Mądrość, a Mądrość była u Boga i Bogiem była Mądrość. Wszystko przez nią się stało, bez niej nic się nie stało".
POST SCRIPTUM (jeszcze nie post mortem):
Wyliczając światła nieziemskie zapomniałem o Trzech Listach do bł. Papieża Jana Pawła II:
- z młodzieżą z dekanatu legionowskiego w odpowiedzi na Jego List do Młodych (1985)
- ze świadectwem rodzinnym napisanym na Kongresie Rodzin Wielodzietnych w Nowym Sączu (1999)
- w imieniu Szkoły w Strachówce z prośbą o błogosławieństwa dla naszych działań i starań o nazwę Rzeczpospolita Norwidowską
A jeśli Opatrzność pozwoli sobie coś jeszcze ważnego - istotowego i konstytutywnego - przypomnieć, nie omieszkam dopisać, dorysować, zmalować :-)Józef Kapaon edytował(a) ten post dnia 01.11.12 o godzinie 00:54