konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Pisanie różnego rodzaju pamiętników czy dzienników jest zwyczajem dość powszechnym od wielu stuleci. Któż z nas, zwłaszcza w młodości, nie zapisywał swoich wrażeń i doświadczeń z mijającego życia, przy okazji utrwalając na piśmie wiele ogólniejszych zjawisk społecznych, obyczajowych i szerzej – kulturowych? Dzisiaj, w dobie ogólnoświatowej sieci internetu, formę tradycyjnych pamiętników pełnią dobrze nam znane blogi. W XX-wiecznej humanistyce (historii i socjologii) pamiętniki i dzienniki stały się też ważnym źródłem informacji
o społeczeństwie, a także jedną z technik jej badania. Pionierem w nauce światowej był
w tym zakresie wybitny polski socjolog okresu międzywojennego Florian Znaniecki. Większość pamiętników i dzienników ma charakter osobisty, a nawet intymny. Ale znamy
też wiele literackich przykładów pamiętnikarstwa. W literaturze polskiej, na przykład, takim ważnym dziełem są „Dzienniki” Zofii Nałkowskiej, obejmujące okres od 1899 do 1954 roku, czy nieco późniejszy trzytomowy „Dziennik” Witolda Gombrowicza, pisany w latach 1953-1966 i wydany w znanym emigracyjnym piśmie „Kultura” w Paryżu. Również poeci wnieśli znaczący wkład do literatury pamiętnikarskiej. Przy tym nie chodzi o tradycyjne, pisane prozą pamiętniki, ale o wiersze w formie pamiętnikarskich zapisów. Wiersze takie
są jak swoiste kartki z pamiętnika i można by je traktować jak odrębny gatunek literacki
w obrębie liryki. Najbardziej znane pamiętniki poetyckie pisali Emily Dickinson, William Stafford i Frank O'Hara. Ja chciałabym natomiast rozpocząć ten temat od prezentacji fragmentów takiego dziennika autorstwa jednego z najwybitniejszych współczesnych poetów amerykańskich Davida Lehmana. Swój poetycki dziennik zaczął pisać w 1996 roku
i publikować w czasopismach literackich jako odrębne wiersze. W całości ukazały się one
w tomie: The Daily Mirror: A Journal in Poetry. Scribner Poetry, New York 2000.

David Lehman*

5 stycznia


Za każdym razem, kiedy słyszę
nowe słowo, widzę
nowy kolor, powiedział
Joe w taksówce. Na
przykład, spytałem.
Na przykład
słowo „przykład”,
powiedział, że jest żółte,
brązowe, oliwkowe i
trochę zmieszane
z bielą. I każda
litera alfabetu
ma swój wiek i płeć,
i osobowość. „H” to na
przykład lawendowa
dziewczyna, czternastka,
przyjaciółka czwórki, która
jest dziewczyną i też
lawendową. A „I”? Spytałem.
„I” to geniusz
powiedział. I tyle.

14 kwietnia

Tamtego lata, kiedy pracowałem
na poczcie
wszyscy listonosze byli
strzępami nerwów
po powrocie z Wietnamu
i spłodzeniu dzieci
z wietnamskimi prostytutkami
widziałem, jak trzęsą im się ręce
musi być jakieś racjonalne
wyjaśnienie musi
i z miejsca postanowiłem
że nie pojadę żeby
nie wiem co był rok 1967
i hiszpańska dziewczyna
która otworzyła drzwi kiedy
doręczałem paczkę miała
czarne włosy piwne oczy i
nie nosiła nic pod halką

wersja oryginalna pt. „April 14”
w temacie Poezja anglojęzyczna


25 kwietnia

Ameryko wcale nie płodniejesz przez to
że z każdym dniem jesteś mniej podobna do T. S. Eliota
wolałabyś raczej grać w siatkówkę
na plaży niż słuchać śpiewu syren
przeciętna wieku to wciąż osiemnaście
i spalilibyśmy nasze karty poborowe
śpiewając przy ognisku „Gdybym miał młotek”
w wersji hiszpańskiej, tyle że nie ma już kart
poborowych przypominają karty z baseballistami
które amerykańskie matrony wyrzucały
gdy ich synowie szli do koledżu i łykali pigułki
zapewniające wieczna młodość
w Nowym Jorku, gdzie wszyscy się spieszą
ja tez idę szybko, żeby nie rzucać się w oczy
i żeby wyglądać na kogoś, kto wie dokąd idzie
żeby cię znaleźć jak marynarz na jednodniowej przepustce
znajduje kobietę by ją poślubić i nigdy więcej nie zobaczyć

wersja oryginalna pt. „April 25”
w temacie Poezja anglojęzyczna


16 maja

Siedemnaście stopni lekki deszcz
i przy Midtown Tunnel
półgodzinne opóźnienie
składam dzięki, że nie pracuję w branży
wydawniczej i nie muszę
czytać jeszcze jednego wspomnienia o
dysfunkcjonalnej rodzinie
różnica między mną
i tym bezdomnym
mówiącym do siebie na
trzydziestej szóstej polega
na tym że ja wieczorem jadę na
Turniej Poetycki i jeśli
ktoś mnie rozsierdzi
to powiem takiemu
że jego rzeczy
będzie się czytać
jak przestanie się czytać
Szekspira ale
nie wcześniej

16 września

Pamiętasz jak to w latach siedemdziesiątych
każdy tomik wierszy
musiał mieć w tytule
imiesłów, na przykład Goniąc w piętkę
albo Dymając przyjaciółkę mojej sympatii?
Ja pamiętam. Pamiętam także jak
wody z kranu zazdrościły Nowemu Jorkowi
inne miasta od Detroit po Los Angeles
i w rezultacie najlepsze bajgle
piekło się tylko w Nowym Jorku.
Było, minęło. Teraz wpadam tu i tam
i nikt nawet nie wyjaśni czym
jest El Niño. To znaczy, wiem, że przez
ten system huraganów popsuła się nam pogoda
ale założę się, że tych co wiedzą
na czym on polega, jest równie mało
jak tych co wiedzą czym jest http w Internecie
albo tych co znają różnicę między Internetem
a siecią. Nie, żeby mnie to obchodziło.
Ale po prostu chcę wiedzieć.

przełożył Paweł Marcinkiewicz

*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzyczna
Marta K. edytował(a) ten post dnia 16.08.12 o godzinie 06:11

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

John Berryman

1 września 1939 roku


Pierwszy siekący deszcz nad polskimi miastami.
Po południu ktoś kucnął nad brzegiem jeziora
By drzeć płachtę lśniącego celofanu – jedne
Kawałki lekko, inne z wyraźnym trudem,
Jedne opierały się chwilę, nim uległy.
Zależnie od ich męstwa
Jeden wiatr wyrwał mu z rąk i zabrały wody
Torturą był dla człowieka dźwięk deszczu.

O świcie z Londynu wywieziono dzieci
Lecz uszu człowieka nie dobiegł dzieci głos.
Na brzegu jeziora znalazł zmięte piórko
Przez niepodległość pierzastą – nadzieję
Na ziemię zniszczeń tego roku zagubione.
Cień człowieka padł w piachu przed nim, na dno jeziora
Jak pod gruzami biblioteki – nasza wiedza.
Dzieci w falach igrają, nim fala się załamie.

Pod orła skrzydło warcząc wypełzł Niedźwiedź
I legł: strwożyły się zwierzęta,
Zaciemniła swe miasta Europa. Człowiek
Załkał wspominając światła, które niegdyś lśniły
I lot mewy pierzastej, dla której zmierzch był tłem.
Gdy drobne fale pożerały brzeg
Wiatr strzępy celofanu coraz dalej niósł.
Zwierzęta umknęły. Orzeł poderwał się i runął.

przełożył Grzegorz Musiał

wersja oryginalna pt. „1 September 1939”
w temacie Poezja anglojęzyczna
Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 14.05.11 o godzinie 07:33

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

W. H. Auden

1 września 1939


Siedzę w jednym z barów
Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy
W niepewności i trwodze,
Gdy gasną nadzieje rozsądku
Dziesięciu podłych lat.
Kłęby gniewu i strachu
Krążą nad błyszczącymi
Lub w mroku skrytymi lądami
Rzucając cień na nasz los.
I śmierci czad niewyrażalny
Zatruwa wrześniową noc.

Gruntowna wiedza wykryć może
U źródła całą zniewagę,
Począwszy od Lutra po dziś,
Przyczynę szaleństwa kultury,
Wykryć, co się w Linzu działo,
Jakiż potwór myśli
Zrodził psychopatę-boga!
Ja i publiczność wiemy,
Czego się w szkołach dzieci uczą:
Że ci, którym wyrządzono zło,
Odpłacają złem.

Wiedział wygnany Tukidydes,
Jak piękne można głosić mowy
Na temat Demokracji,
I znał też czyny dyktatorów,
ich starą jak świat gadaninę
Pośród grobowej niemocy.
To wszystko zbadał w swojej księdze,
Światłość umysłu wzgardzoną,
Ból, który zamienia się w nawyk,
Wybryki władzy, męczeństwo.
Cierpimy to wszystko na nowo.

W tutejszym powietrzu neutralnym
Ślepe drapacze chmur się wznoszą,
Strzelistość i wielkość ich sławi
Moc Zbiorowego Człowieka,
Trwa licytacja czczych programów
W wielojęzycznej wrzawie,
Ale któż mógłby tak długo
Żyć w euforycznym śnie?
Wynurza się z lustra
Twarz imperializmu
I międzynarodowe bezprawie.

Codzienność obrosła
W twarze na tej sali,
Tym światłom zgasnąć nie wolno,
Muzyka ma grać nieprzerwanie,
To twierdza umowności,
Których celem jedynym
Zastąpić sprzęty domowe,
Przed nami skryć, gdzie jesteśmy,
Zagubieni w lesie, gdzie straszy,
Dzieci przelękłe wśród nocy,
Nieszczęsne i niedobre zawsze.

Wojownicze i bzdurne frazesy
W ustach Ważnych Figur
Brzmią zbyt łagodnie dla nas.
Co oszalały Niżyński
Napisał o Diagilewie,
Jest prawdą normalnych serc.
Błąd bowiem wyhodowany
W krwi wszystkich mężczyzn i kobiet
To żądza niedostępnego,
Nie miłości powszechnej,
Lecz jej wyłączności – dla siebie.

Z konserwatywnej ciemnoty
Do etycznego życia
Tępi dojeżdżają ludzie
Coranny powtarzając swój ślub:
„Przysięgam wiernym być żonie
I bardziej starannym w robocie.”
Ci zaś, co rządzą, bezradni
Do przymusowej budzą się gry.
Któż może ich teraz uwolnić,
Któż do głuchego przemówi,
Któż niemych zdoła wysłowić?

Głos mój to wszystko,
By rozwikłać splot kłamstw,
Romantycznych kłamstw w mózgach
Przeciętnych zmysłowych ludzi
I kłamstwo Władzy, której gmachy
Obmacują niebiosa:
Nie ma niczego takiego jak Państwo
I nikt nie istnieje samotnie,
Głód nie zostawia wyboru
Policji ni obywatelom,
Miłować się trzeba lub zginąć.

Bezbronny pod nocy ciemnością
Leży nasz świat otępiały,
Choć rozproszone dokoła
Błyskają światełka ironii,
Gdziekolwiek Sprawiedliwi
Szermują ideałami.
Obym i ja, który jak oni
Z Erosa się składam i prochu,
Przez rozpacz i zwątpienie
To samo osaczony,
Mógł zatleć ufności płomieniem.

przełożył Leszek Elektorowicz

wersja oryginalna pt. „September 1, 1939”
w temacie Poezja anglojęzyczna
Ten post został edytowany przez Autora dnia 10.07.13 o godzinie 10:43
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Stanisław Barańczak

5. 11. 79: Gdyby nie ludzie


Gdyby nie ludzie, gdyby nie istnieli
tak natrętnie, ze swoim łupieżem, paranoją,
wystrzępionymi spodniami, antysemityzmem,
kłopotami w pracy, trwałą ondulacją, skłonnością
do uproszczeń i zadyszki, gdyby wcale
nie trzeba ich było poznawać, przecierających zamglone
okulary, wycierających zamaszyście
buty straszne dziś błoto, ocierających
bezsilną łzę, gdyby nie otwierali przed każdym
tak od razu swoich otłuszczonych serc i wyszmelcowanych teczek
z przetartymi na zgięciach papierami chwileczkę
gdzie ja podziałem to zaświadczenie, gdyby
w ogóle ich nie było, tych zanadto
takich samych i nadmiernie
odmiennych światów z podwyższonym
ciśnieniem, z wygórowanymi
żądaniami panie musisz pan mi pomóc, zbyt głośno
mówiących, zbyt dotkliwie
ludzkich,

o ile łatwiej by się mówiło nic co ludzkie nie jest

7. 11. 79: Nigdy naprawdę

Nigdy naprawdę nie marzłem, nigdy
nie żarły mnie wszy, nigdy nie zaznałem
prawdziwego głodu, poniżenia, strachu o własne życie:

czasami się zastanawiam, czy w ogóle mam prawo pisać

15. 12. 79: Zawrót głowy od sukcesów

Stoję przy stole w kuchni, kroję baleron
na kolacje dla rodziny, dobrze,
że mam rodzinę, dobrze, że zdobyłem
dla niej baleron, dobrze, że dochrapałem się własnej
kuchni, w której mogę kroić
ten baleron;

nagle
coś ze mną niedobrze, muszę
się oprzeć, biały stół tańczy
w oczach, rozpływa się, rośnie
w śnieżny (dlaczego wszystkie
przywidzenia) step, po którym,
trzymając się (muszą
być takie) za ręce, idą przed
(melodramatyczne) siebie
moje dzieci;

otrząsam się, przecieram oczy, sięgam po baleron,
którego sporo jeszcze zostanie na jutro

31. 12. 79: Już wkrótce

Już wkrótce wezmę się za siebie, wezmę
się w garść, zrobię porządek w szufladzie,
przemyślę wszystko do końca, zaplombuję zęby,
uzupełnię luki w wykształceniu, zacznę
gimnastykować się co rano, w słowniku
sprawdzę kilka słów, których znaczenie jest dla mnie wciąż niejasne,
więcej spacerów z dziećmi, regularny
tryb życia, odpisywać na listy, pić mleko,
nie rozpraszać się, więcej pracy nad sobą, w ogóle
być sobą, być wreszcie bardziej
sobą

ale właściwie jak to zrobić, skoro
już,
i to od tak dawna, tak bardzo
nim jestem

4. 3. 80: Może jednak

Właściwie powinienem coś zrobić, jakoś ich
przestrzec, biec na ratunek, machając rękami, krzyczeć
stójcie, to nie ma sensu, ale kiedy widzę,
jak w szarym marcowym parku, w szpalerze nagich akacji
idący przede mną chłopak, dwa razy ode mnie
młodszy i rzeczywistszy, kładzie nieśmiało, zuchwale
dłoń na biodrze dziewczyny, jakby nigdy nic
nie miało im zagrozić, jakby się nie zbliżali
również w tej chwili, również oni, do -

wtedy wydaje mi się, że może jednak jest jakaś nadzieja

z cyklu „Dziennik zimowy”,
w: Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu, 1980
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 14.02.11 o godzinie 18:27

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Denise Levertov*

Trzecia nad ranem, 1 września 1969


dla Kennetha Rexrotha

Ciepły wiatr, szeleszczą
liście, jeszcze nie suche,
pagórek roztopiony w srebrze.

Mogłoby to być w którymkolwiek wieku,
czterysta lat temu, lub w czasie
pokoju po rewolucji.
Rzeki znów czyste, poziom urodzeń i urodzaje
w niejakiej równowadze.

Ciężkie od rosy
jasne trawy pod księżycem
chylą się w pokłosach na stoku pola. Z zapałem
odmawiają świerszcze swoje ekstatyczne modlitwy.

przełożyła Julia Hartwig

*notka o autorce, inne jej wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzyczna
Marta K. edytował(a) ten post dnia 14.02.11 o godzinie 03:24

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Dobromir Tonew

Szósty sierpnia


Sąsiad mój hoduje grzyby na poddaszu,
są takie maleńkie, okrągłe i blade.
Chyba go ostrzegę, by przestał zawczasu,
bo z grzybów zyski są zupełnie małe.

A poza tym słyszę, kiedy to o zmierzchu
dzień jasny sierpniowy zamiera,
wtedy zegarek na moim ręku
cyka jak licznik Geigera.

przeł. z bułgarskiego Wanda Medyńska

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Jaroslav Seifert*

30 IX 1938


Żegnajcie, źródła! Ach, ileż to razy
nad waszą głębią przyszło nam się skłonić,
aby wprost w usta, a nie w jakieś szklanki,
czerpać ten zapach gór przybranych w lasy
i aby chłodne poczuć tuż przy skroni
trawy i blade niezapominajki.

Żegnajcie, źródła! Wasze wodospady
zabębnią teraz w ciszy innej nocy
o boki głazów mchami ubarwionych,
ale ten wieczny prąd, co wody toczy,
ten wiatr, co ze snu budzi drzew korony,

wszystko to będzie przenikać na przestrzał
nasze równiny z pytaniem: dlaczego? -
pokrzepi serca, gdyby omdlewały.
Los nam wyryła igła najostrzejsza,
ale się strzeżmy biadania wszelkiego,
choćby nam zmarszczki czoło poorały.

Skowronki naszych dróg i naszych pól
nie zmienią swoich pieśni: nieugięcie
niech przeprowadzą nas przez groźne czasy,
czasy uboższe, chociaż nie o ból,
bogatsze o marzenie, które będzie
płonąć, gdy inne, nie spełnione, zgasły.

przełożył Adam Włodek

*notka o autorze i linki do innych jego wierszy
w temacie Nobliści
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Eugenio Montale*

11 sierpnia 1944


Bedlington patrzy z góry, błękitna
owieczka, na drżenie filarów
- Trinty Bridge – w wodzie. Chociaż grzęzną
jak kloaczne szczury panowie
wczorajsi (odwieczni?), te ciosy, co biją
w twoją skroń aż tu, w przedsionku
raju, są gongiem, który nadal
wzywa cię do nas, siostro moja.

z tomu „La bufera e altro”, 1956

tłum. Cezary Geroń

*notka o poecie, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie W języku Dantego

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Josif Brodski

Piąta rocznica (4 czerwca 1977)


Gwiazda czy asteroid, spadając przez mrok nieba,
na ostrość wzrok nastroi i zamglić mu się nie da.
Spójrz na ów świat z tej strony. Chociaż spojrzenia niewart.

*

Tam chmurny las się kłoni jak klocków rząd w dominie.
Tam z punktu „A” przez stepy pociąg co sił w kominie
dąży do punktu „B”. Choć pewnie go ominie.

Tam początki i końce giną z oczu, z pamięci.
Zmarli kryją się w grobach, w łonach – ledwie poczęci.
Ptaki – nie tak. Lecz ptakom któż uwagę poświęci.

Pianino tam o zmierzchu otrząsa łzę bemola.
Palta wiszące w szafie padają pastwą mola.
Nad morzem nie dąb z baśni, lecz palisada mola.

*

Tam kałuża w podwórku ma obszar dwu Ameryk.
Tam niezamężna matka pcha wózek poprzez skwerek.
Trzeciego brzegu szuka nieposkromiony Terek.

Tam w zgrzybiałego dziadka wlepia oczęta wnuczek.
Tam do tej pory w gwiazdy śle się kontyngent suczek
Plus majorów z dyplomem i kompletem onuczek.

Tam się z zielenią kopru zielenie szczawiu łamią.
Brzęczenie pszczoły jest tam elementarną gamą.
Kopie rzeźb z oszczędności wyrabia się bez ramion.

*

Hiperborejski wicher dmie zimą za sadami.
Omszały kaloryfer, przy którym zasiadamy,
ma wydatniejsze żebra niż damy z zasadami,

których ciepłe pulchności dłoń przemarzniętą kuszą.
Tam pijący herbatę zęby o piernik kruszą.
Strażnik ściska karabin, śniąc, że obcuje z kuszą.

Tam smucą się zapałki, w deszczowy dzień moknące.
Tam po pytaniu „Kto tam?” słychać szampański koncept:
„Swój”. Rybia łuska w wodzie ma kolor puszki konserw.

*

Tam czysta kartka wpada w szczelinę urny wąską.
Tam w cerkwi w twarze świętych kopci gromnica z wosku.
Czasem braterską pomoc niesie sąsiadom wojsko.

Tam bujny bez w ogródku pachnie w wiosennym stylu.
Piwiarnia oblężona – spragnionych jest aż tylu.
Tam ci, co są na czele, są tacy jak ci z tyłu.

Tam wciąż w powietrzu wisi ochrypła stara aria.
Tam kłos pszenicy zdobi nie herby, lecz herbaria.
W lasach łasice, kuny i innych stworzeń armia.

*

Tam ległszy i płótnami nakrywszy się prostymi,
rzucasz na ścianę cienie jak palma z Palestyny.
Zwłaszcza we śnie. Na sypkim cukrze, jak na pustyni,

w zastępstwie hien z Sahary gromada much grasuje.
Tam miasta stoją słupka, podatne na tresurę,
i zamiast mapy świata łaciate są krasule

ryczące na pagórku. Zorza ma barwę rzeźni.
Fabryki grzmią i dymią niby żelazne rzeźby,
niepotrzebne nikomu: pijanym ani trzeźwym.

*

Tam nocny zew puchacza w krzyk sowy się przetwarza.
Tam liście szumią brawem na widok sekretarza.
Prosta myśl gęstwą zwojów mózgowych się przeraża.

Tam na sztandarze z młotem miłośnie sierp spleciony.
Lecz w ścianę gwóźdź nie wbity a ogród nie plewiony.
Wielki plan zawalony. Szkoda na to śledziony.

Nieznana tam maszkara, zagadka, mgła niepewna.
Okolica się stara być typowa i zgrzebna.
W modzie tam barwa szara – kolor czasu i drewna.

*

Wyrosłem w owych stronach. Chadzałem na jednego
z ich najlepszym poetą. Zaznałem niejednego
więzienia, chmur z ołowiu, burz jak z Ajwazowskiego.

Tam też – myślałem – umrę: czy to z nudy, czy z lęku.
Jeśli nie z ręki druha, to choć na jego ręku.
Widać, jasnowidz ze mnie marny. Zwłaszcza po ciemku.

Marny ze mnie jasnowidz. Tło teatralnej sceny
ważniejsze jest niż aktor. Cwału jeźdźca nie ceni
obojętnie trwający wokoło krąg przestrzeni.

*

Dziś mnie tam nie ma. Faktem owego demontażu
dziwią się pewnie tylko wazy gdzieś w Ermitażu.
Swoją nieobecnością nie zrobiłem w pejzażu

dziury; jeśli jest dziura – to nieduża, po prostu
drobiazg. Wnet ją zarosną kępki mchu lub porostu
i przetrwa barw harmonia pod maźnięciem pokostu.

Dziś mnie tam nie ma. Dziwność zaiste niezbadana.
Choć byłoby cudaczniej odstawiać tam barana,
drżeć lecz drażnić odważnie u schyłku dni tyrana,

*

wygłupiać się. Cóż, trudno: mój zysk będzie znikomy –
nie lubiłem się płaszczyć i całować ikony,
i na filarze mostu żeliwna twarz Gorgony

była mi w tamtych stronach twarzą od innych świętszą.
Za to teraz, gdy stoję przed jej wariantem większym,
nie dławię się skowytem, napełniam krtań powietrzem,

nie kamienieję. Słyszę, co szepcze Muzy warga.
Całym swym wnętrzem czuję, jak Parka nitkę targa:
lecz nim ostatnie tchnienie czystość nieba zaszarga,

*

bezkostny język jeszcze łakomie dźwięki liczy,
wciąż losowi dziękuję znakami cyrylicy.
To po to los jest losem, by się nie zrażał niczym,

rozumiał każdą mowę. Przede mną – w stanie czystym
przestrzeń, nie zeszpecona wieżą czy wodotryskiem.
Niepotrzebny przewodnik. Więc z niego nie korzystam.

Skrzyp, pióro, mój kosturze, skrzyp, prowadź mnie po świecie.
Koła naszej epoki, buksując w złożach śmieci,
nie dogonią nas, bosych. Więc nie ma co się śpieszyć.

*

I nie mam o czym mówić ni z Grekiem, ni z Waregiem.
Nie wiem, jaka mi ziemia będzie wiecznym noclegiem.
Skrzyp, pióro, skrzyp uparcie, wędrując kartek śniegiem.

1977

przełożył Stanisław Barańczak

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Giuseppe Ungaretti*

Wieczorem

Versa, 22 maja 1916

Balustrada bryzy
wieczorne oparcie
dla mojej melancholii

Spać
Santa Maria La Longa, 26 stycznia 1917

Chciałbym być
jak ta wioska
wtulona
w swoją pierzynę
śniegu

Daleko
Versa, 15 lutego 1917

Daleko daleko
poprowadzono mnie pod rękę
ślepego

Róże w płomieniach
Vallone, 17 sierpnia 1917

Po oceanie
bicia w dzwony
nieoczekiwany
dryfuje jeszcze jeden ranek

przełożył Artur Grabowski

*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie W języku Dantego

Wiersze są też w temacie Miniatury poetyckie

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Osip Mandelsztam

1 stycznia 1924


Kto czas całował w umęczone skronie,
Z czułością syna potem
Będzie wspominał, jak czas był usypiał
W zaspie pszenicznej za oknem.
Kto wieku podnosił zbolałe powieki -
Snu wielkich jabłek dwoje -
Szum wiecznie słyszy, gdy rzeki ruszyły
Lat kłamstwa, milczenia, wojen.

Dwa senne jabłka dzierży wiek-władyka,
Gliniane ma usta piękne,
Żegnając syna pocałunek poda,
Przy starczej ręce klęknie.
Wiem, z każdą chwilą słabnie oddech życia,
Jeszcze dzień, dwa – i zatłamszą
Prostą piosenkę o glinianych krzywdach,
Usta ołowiem zamkną.

Życie gliniane! Wieku umieranie!
Ten chyba pojmie ciebie,
W kim smutny uśmiech tli się jak w człowieku,
Który zatracił siebie.
Jakiż ból – szukać słowa zgubionego,
Powieki chore podnosić,
I z wapnem w krwi dla obcego plemienia
Źdźbła nocnych ziół przynosić.

Wiek. Wapienna warstwa w krwi chorego syna
Twardnieje. Moskwa śpi niby drewniany kiosk,
I gdzież uciekać od wieku-władyki?
Jabłkami pachnie śnieg, jak miodem pachniał wosk.
O, biec! Być jak najdalej od swojego progu!
Lecz jak? Lecz gdzie? - i na ulicy ciemno...

I poprzez strzechy, zaułki, karmniki
Przygodnymi jadąc saniami
Zwykły pasażer, w futro rybie skryty,
Chwytam derkę martwymi palcami.
Miga jedna za drugą ulicą,
Sanie chrzęszczą niby w zębach jabłka.
Ze zgrabiałych palców wciąż ucieka
Nieposłuszna pętelka ciasna.

Jakimś żelastwem po ulicach Moskwy
Zimowa noc huczy, księżycem się złoci,
To zmarzłą rybą stuka, to znów chlusta parą
Różowych herbaciarni, niby srebrem płoci.
Moskwa. Znów Moskwa. Mówię jej – bądź zdrowa,
Nie sądź mnie, przecież już nie trzeba tego,
Po starej pamięci braterstwo przyjmuję
Mocnego mrozu, sądu szczupaczego.

Pała na śniegu malina apteki,
Daleki underwooda chrzęst,
Plecy woźnicy, śnieg na pół arszyna,
Nie tkną, nie kropną – czegóż chcesz?
Jak piękna zima, w gwiazdach się niebo kozie
Rozsypało i mlekiem się płoni,
I włosiem końskim o zamarzłe płozy
Trze derka zsunięta i dzwoni.

Kopciły lampy naftowe w zaułkach,
Łykały lód, malinę, śnieg.
Wszystko tu brzmi piosenkami radzieckimi,
Dwudziesty przypomina się.
Czyżbym zaprzedał hańbiącym złosłowiem -
Znowu jabłkami pachnie mróz -
Przysięgę wspaniałą, com ją dał biedocie,
Najświętsze słowa mych ust?

Kogo zabijesz? Kogo jeszcze rozsławisz?
Jakie kłamstwo podłe wymyślisz?
To underwooda chrzęst, no, prędzej, wyrwij klawisz!
Szczupacza kostka pod nim błyszczy.
I warstwa wapienna w krwi chorego syna
Rozpuści się, szczęśliwszy wstanie dzień,
Lecz maszyn do pisania prosta sonatina,
To tylko tamtych potężnych sonat cień.

1924

przełożył Bohdan Zadura

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Edwin Morgan

Glasgow, 5 marca 1971


Z poszarpanym diamentem
z tłuczonego taflowego szkła
młody mężczyzna i jego dziewczyna
wala się plecami na wystawę sklepu.
Twarz młodego człowieka
jeży się odłamkami szkła
a noga dziewczyny nadziewa się
na zbitą szybę
i tryska tętniczą krwią
jakby na wilgotny biały płaszcz.
Ich ramiona rozpostarte jak u rozgwiazdy,
napięte uderzeniem,
ich twarze wyrażają zdziwienie, szok
i początek bólu.
Dwaj młodzieńcy, którzy popchnęli ich
zarz zakończą operację -
dobierają się do wystawy,
by elegancko zwinąć, co się da.
Ich twarze nie wyrażają nic.
Jest jasna bezchmurna noc
ba Sauchiehall Street.
W tle dwaj kierowcy
bacznie obserwują drogę.

przełożył Andrzej SzubaKrzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 18.12.12 o godzinie 08:01
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Denis Roche

od godz. 12.16 do 12.28
3 lutego 1961


To co mi ona dzisiaj dała
Cały swój
Żar i smak szwadronu salsefii
W normandzkiej śmietanie
Przy wielu przejściach i wielu świątyniach
Kędy błogosławione tłumy idą skłaniając głowy
Jak krzewy mimozy
Jestem szalonym oczu owocobraniem
Tak niechybnie udanym jak fale
Biegnące od czubka palców różowej nogi starożytności
Jestem najzupełniej sobą

od godz. 18.59 do 19.06
7 lutego 1961


Pani nie dogoniłem jeszcze autokaru mojego
Erotycznego opętania co właśnie ukazuje się w dali
Niczym zapora ciągnąca się hen a którą ujrzymy
Oboje jedno po drugim
Nastanie dzień w którym poezja powinna polecić swoją
Duszę Bogu dzień w którym krowy spojrzą na siebie
Zdziwione w którym zielone drzewa okryją się werniksem
W którym Bóg uśmiechnięty złośliwie
Zza wzgórza ukaże swój nos
Z piórem rejenta za uchem
I wzrokiem będzie śledzić sroczy skrzekot
I choćby się to wydawało najbardziej zdumiewające
już nie będę miał czasu zdążyć na autokar

od godz. 12.14 do12.27
7 lutego 1961


Mówię to Pani w zaufaniu oto litery z
Dłońmi uczącymi sztukami domokrążców
Gliniane garnki stoją na ziemi
Tak pustej że nawet kamyki
Nie ciążą wcale ledwie się stykają
Z ziemią jak stępki parowców
Czym innym niż ja uzasadnij Pani
Błądzeniem po tym olśniewającym ogrodzie
Nie zdołam uwierzyć bez niezgłębionego żalu
Że umarła Pani dwa dwa tygodnie temu
Na dwie i pół minuty przed skończeniem poematu
Który przecież jest arcydziełem dokładności

od godz. 12.14 do 12.27
7 lutego 1961


Pani oto w chwili gdy schadzkę Pani wyznaczam
Na gazonie który jest jak placek nim go rozkroją
Mrowienie ogarnia mój umysł
Zaróżowił się jak śliwa
Najefektowniejsze wieńce ma u swoich stóp
Jeden wieniec cały w bieli gdyż jest to kolor
Pani dóbr rodzinnych jest też inny w
Tonacji szyldów fryzjerskich
Z tego wiru wyrosła planeta
Kopuła która jest ROZKOSZĄ
I biegnie ku Pani
Jest życzliwą łódką
W krainach sukien i pantofelków
Ma oś pionową i to jest Pani oś

od godz. 11.52 do 12.03
7 lutego 1961


Pani odpowiedz mi zaraz o zapomnianym mieście
Czy ono naprawdę jest podwórkiem
I czy tylko sterowce szukają tam pokarmu
Największe szczęście to mieć gumę od
Pani majtek
I to że taki tam zawsze mrok
Niosący moim żaglówkom przychylną noc
Długo popycham je palcem
Nieznużone kołyszą się jak Pani perły
Odczuwam ich ruch tak mocno
Jak rwanie reumatyczne w szyi
Mamy te same linie szczęścia
Biegną sobie naprzeciw to są
Gęste klepki posadzki
Snujemy rozważania o
Jakości drewna i o biegu czółenka tkackiego
Pani opowiedz mi zaraz o swoich skarpetkach

od godz. 11.13 do 11.37
7 lutego 1961


Dla Ghislaine

Pani niech nie tylko mojego życia linia
Wodna będzie tak chwiejna i niska jak
Salina Ach gdyby mógł być dzień
Niech nadszedłby on w powodzi
Miękkich i ciemnych pól
Gdzie tkwiłyby jak proporce brzoskwinie
W kwiatach
Abym spokojnie w samotności
Nie tylko musiał zająć się
Sprawą urodzajności
Gleby cennej jak talizman
Bym nie otwierał nigdy nie oddając się
Temu co w ludzkiej naturze najbardziej beztroskie
Piękne wydatne krągłe
Ślepe a więc jasne
Tak że założyć by tam można gniazdo pszczele

tłum. Michał PireckiRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.02.11 o godzinie 20:17

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Jiří Kolář*

29 marca

Jak przed rokiem


wyglądam przez otwarte okno.
Ta sama kobieta
pod kościstymi kasztanami przycina krzaki.
Jeden może dwa dziecinne wózeczki zniknęły
z podwórza naprzeciw,
ale ten sam mężczyzna
trudzi się w ogródku
Czasem podnosi głowę,
jakby się upewniał,
że widzi słońce,
że okna ciągle mają go na muszce
i znowu wpycha stopa
błyszczącą łopatę w tysiąckroć spulchnioną ziemię
szczodrą i cichą jak łona
wielodzietnych matek.
W dali
znajomy głos pociągu,
tykanie zegara z wnętrza mieszkania
i wilgoć mgły w dachach

2 czerwca

Stary Żyd


siedział na podłodze i modlił się.
może ze wstydu przed nami, a może z bojaźni
bożej
wdrapał się na łóżko jako ostatni
i tam pod derką zdjął ubranie.
Potem cicho zawiesił je na wieszaku
i pieczołowicie przywiązał do sufitu.
Noc grzała,
płomienie lizały okno,
pociąg ścichał.

Ogrody z nożem w plecach biją
srebrnymi skrzydłami pośród ruin.

Wiersz jest też w temacie Żydzi, judaizm i kultura żydowska w poezji

z tomu „Dny v roce”, 1948

przełożył Leszek Engelking

*Jiří Kolář (1914-2002) – czeski poeta, dramaturg, tłumacz, teoretyk sztuki i plastyk.
Był jednym z założycieli stowarzyszenia artystycznego „Grupa 42”. W czasach stalinowskich więziony za przekonania. Objęty zakazem druku w Czechosłowacji, w 1970 roku wyemigrował najpierw do Berlina Zachodniego, potem do Francji, gdzie otrzymał azyl polityczny. W 1997 roku powrócił do Pragi. Uważany za jednego z najwybitniejszych poetów czeskich XX wieku.
Autor m. in. zbiorów wierszy: "Křestný list (1941, Świadectwo chrztu), "Limb a jiné básně" (1945, Przedpiekle i inne wiersze), "Sedm kantát" (1945, Siedem kantat), "Ódy a variace"
(1946, Ody i wariacje), "Dny v roce" (1948, Dni w roku), "Vršovický Ezop" (Vrszovicki Ezop, 1966), "Básně ticha" (Wiersze ciszy, 1970). Jego dzieła zebrane ukazały się dopiero w latach 1992-2000, już w wolnych Czechach.
Wiersze J. Kolářa tłumaczyli na polski Zbigniew Machej i Leszek Engelking. Wydano je w antologii Leszka Engelkinga: Maść przeciw poezji. Biuro Literackie, Wrocław 2008 oraz w tomie: Jiří Kolář: Sposób użycia i inne wiersze. wybrał, przełożył i posłowiem opatrzył Leszek Engelking. Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2010).


Inne wiersze Jiříego Kolářa w tematach: Być poetą..., Palindromy, anagramy i inne zabawy słowem w poezji, Wspomnienia, O głupkach, durniach, kretynach i im podobnych, Nierząd i prostytucja, W świecie wróżb, zaklęć i sił tajemnych, Oślepiony błyskiem, czyli o tym, co się mowie wymyka, Czym jest wiersz?Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 15.12.11 o godzinie 15:11

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Ryszard Kapuściński

L'Ampola, 24. 01. 2006


Nade mną pochmurne niebo,
przede mną skwer z palmami
a dalej zatoka
zgarbiony rybak rozplątuje sieci -
morze zamknięte w sobie,
milczące i szare
Restauracja
Kelner roznosi czerwone wino
ulice puste
rzadko przejeżdżają samochody
(„na ulicy, w aucie – zapisuję,
aby nic nie zgubić” - Czesław
Miłosz)

2006

z tomu „Wiersze zebrane”, 2008
Marek F. edytował(a) ten post dnia 11.03.11 o godzinie 15:58

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Seamus Heaney*

1 I 87


Chodniki niebezpieczne.
Ale w tym roku na gołoledź
Wychodzę z ojcowską laską.

przełożył Stanisław Barańczak

*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzyczna
Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 18.03.11 o godzinie 11:34

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Josif Brodski

Sobota (9 stycznia)


Sobota. Dziwnie ciepło. Drozdy niby
na wiosnę gwiżdżą - jak w czerwcowy wieczór.
Niespodziewanie wczoraj, jakby przeczuł
ataki wiatru, głóg stukał do szyby
natrętnie (jednak ja mu okna dalej
nie otwierałem). A skrzypienia ostre
akacji, barwy chmur, chciały mnie ostrzec
przed już bliskimi przymrozkami.
Ale
wszystko minęło, nawet drozd nie krzyczy.
Od rana czeską piosenką mnie mamił.
Przyszła sąsiadka jodyny pożyczyć
i napełniła pokój perfumami.
Ten właśnie zapach, co lawinę wspomnień
nagle wywołał dziś, w samo południe,
resztę dnia całą zepsuł mi paskudnie.
Myślałem, że to już nie dotrze do mnie.
Noc. Biorę pióro, żeby o tej porze
pisać, że czuję jakąś ociężałość,
że tak spokojne rano było morze,
ale pod wieczór znów się rozszalało.

1971

przełożyła Krystyna Krzyżewska
Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 13.03.11 o godzinie 21:37

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Guillaume Apollinaire*

14 czerwca 1915


Nie można nic powiedzieć
Nic z tego co się dzieje
Lecz zmienia się Odcinek
Ach! podróżniku zabłąkany
Nie listy
Lecz nadzieja
Lecz dziennik

Miecz starożytny z Marsylianki Rude,a
Zmienił się w konstelację
Walczy z nas na niebie
Lecz to przede wszystkim oznacza
Że trzeba być z tego czasu
Nie jak miecz starożytny
Nie miecz
Lecz Nadzieja

przełożył Mieczysław Jastrun

*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie W języku Baudelaire'a
Anna B. edytował(a) ten post dnia 14.03.11 o godzinie 17:46

konto usunięte

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Jewhen Brusłynowski*

Kalendarz 1996
(fragm.)

Uwaga! Wraz z niniejszym kalendarzem wprowadza się na Ukrainie
Nowy Sposób Liczenia Czasu. Podwaliny pod Nowy Sposób Liczenia
zostały położone 26 kwietnia 1986 roku. Z wiadomych względów
fakt ten długo był przemilczany. Naród jednak musi poznać prawdę.


odezwa do narodu

1) 26 kwietnia 1986 na Ukrainie zatrzymał się Czas;
2) Dni przestały się składać na tygodnie, tygodnie na
miesiące, miesiące na lata;
3) Dlatego na Ukrainie wciąż mamy kwiecień 1986 roku;
4) W związku z tym na całym terytorium Ukrainy wprowadza
się Nowe Odliczanie Czasu;
5) Liczyć należy, poczynając od 26 kwietnia: 27, 28, 29, 30,
31, 32, 33 kwietnia 1986 roku, i tak dalej, aż do naszych
dni; na przykład, jutro wedle starego kalendarza** będzie
1 stycznia 1996 roku, w rzeczywistości jednak 3563
kwietnia 1986 roku.

Pozdrawiam Was, przyjaciele!

Naczelny strażnik Nowego Odliczania Czasu
Jewhen BRUSŁYNOWSKI

**W celu stopniowego przechodzenia na Nowe Odliczanie
Czasu podajemy również datę starego kalendarza.


3563 kwietnia 1986 roku, poniedziałek
albo 1 stycznia 1996 roku

nonsens


a w wiosce Poniwki w starej wieży ciśnień
dwóch pierwszoklasistów zgwałciło nauczycielkę
przyjechali strażacy zaczęli gasić
tymczasem w Kyświe dom spłonął do szczętu
lekarz w ciepłej kupce popiołu
długo mierzył ciśnienie
tego samego dnia we Lwowie ni z tego ni z owego T-34
zjechał z postumentu przetoczył się skwerem
tuż obok czołgu biegł rozchełstany staruszek
usiłując wetknąć kij między gąsienice
ogień się dopalał Dniepr pluskał
chrypiąc z natężenia
modliłem się do Pana by mnie co prędzej zabrał
sznurek się urwał kąsały komary
przyjechali strażacy zaczęli gasić

wiersz jest tez w temacie Patologia wokół nas

3565 kwietnia 1986 roku, środa
albo 3 stycznia 1996 roku

ta erotyka


Zdjęcie z teściową, która weszła po kolana do jeziora Sywasz; kalendarz
na rok 1990 z Natalką Niegodą bez kostiumu kąpielowego; kartka wyrwana
z podręcznika „Ginekologia i położnictwo”, s. 217, ilustracja do rozdziału
„Nadżerki szyjki macicy:; i jeszcze muszla, którą przywiozłem z jakiejś
delegacji do Odessy, szara, wyszczerbiona muszla w liszajach jodu. W środku różowa, brzegi wstydliwie odchylone, trochę wywinięte. Ma stałe miejsce –
- w kuchni na lodówce obok telefonu. To miejsce wybrała żona. Często do niej dzwonią służbowo z zakładu, ona też często dzwoni, w muszli zawsze jest pełno niedopałków, o, żona właśnie wykręca jakiś numer. „Zamiast wydziwiać, lepiej
byś wziął i wysypał”. Między jej palcami dymi papieros. - Dobrze, już dobrze,
to już lepiej rzucę palenie, przestań tak się gapić. Halo, czy to zakład wyrobów żelbetowych?

3569 kwietnia 1986 roku, niedziela
albo 7 stycznia 1996 roku

ryba absurdalna


Dalejże, okularami,
I robiła za okulary, potem za oprawki,
potem same szkła.
Dalejże, rybą,
i robiła za rybę, ryba popłynęła
w niej, wypłynęła, upadła mokra na kilim.
Dalejże rowerem,
I robiła za rower, na przemian za kierownicę
siodełko a potem otworzyła przybornik
z kluczami i za wszystkie klucze.
Dalejże, paszportem
I robiła za mój zagraniczny paszport
nowiutki, pachnący jeszcze farbą
złożony, otwarty, potem tylko za kartkę z moją
fotografią,
Dalejże, jeszcze czymś takim, co łaskotało nerwy
budziło żądzę, wywoływało mdłości, dodawało
słodyczy. A potem na kolanach obchodziła
ikonę i prosiła o dziecko. Choćby i rybę
jakąś absurdalną.

3580 kwietnia 1986 roku, czwartek
albo 18 stycznia 1996 roku

statki


1. Potoczyło się drogą nadjedzone jabłko.
2. Dwuletni syn wyszedł z worka, opuszczonego
na ziemię, i zdjąwszy spodnie, stanął do wiatru.
3. Rozprostowałem na kolanie pomiętego karbowańca,
na którym ktoś napisał: „niech się szczęści”, i oddałem
w sklepie za puszkę zagęszczonego mleka, zastanawiając
się, kiedy on do mnie znów trafi – za rok, miesiąc, za tydzień?
No i trafił – po siedmiu latach; obejrzałem karbowańca
i schowałem do najgłębszej kieszeni.
4. Wtedy namacałem za pazuchą trzy mapy, wydarte z Wielkiej
Encyklopedii Radzieckiej – Ukrainy, województwa magadańskiego
i stanu Kalifornia, USA. Schowałem je z powrotem, a nuż się
przydadzą.
5. Wytrząsłem z dowodu strzęp gazety z rozporządzeniem Ministerstwa
Spraw Socjalnych „O wypłacie zasiłku pogrzebowego dla rodzin
zmarłych emerytów, byłych członków kołchozów”, wycinek przydał
mi się tego lata, choć tej pomocy, co kot napłakał, samemu trzeba
było grób kopać, a to grzech, ale Bóg z tobą, strzępku, leć z wiatrem.
6. Dziecięca fotografia żony, na której ona – wykapana córeczka (zdjęcia
dziewczynki mi nie dali, muszę się z tym pogodzić); położyłem fotografię
na piersi, tam, gdzie leżała.
7. No i stary sportowy gwizdek (noszę go na szyi), wsuwam go malcowi do buzi co chwila, kiedy ten przebiera miarę w płaczu, wtedy zdziwione dziecko milknie. To właściwie wszystko. Podciągnąwszy spodenki, chłopiec wszedł do worka, zagwizdał i ruszyliśmy. Bita droga po zboczu. „Tato, daj jabłko” - odezwał się syn. „Hen się potoczyło” - powiedziałem. - „A więcej nie ma”.

3587 kwietnia 1986 roku, czwartek
albo 25 stycznia 1996


DO UŻYTKU HIGIENICZNEGO

z tomu „Бруслиновський календар”, 1996

z ukraińskiego przełożył Bohdan Zadura

* Jewhen Brusłynowski (ur. 1964) – ukraiński poeta, prozaik i dziennikarz. Ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie im. Tarasa Szewczenki w Kijowie. Po studiach podjął pracę
jako dziennikarz. Kierował też fundacją pomocy dla dzieci niepełnosprawnych.
Jest m. in. autorem i wydawcą książki pt. „Бруслиновський календар” (Kalendarz Brusłynowski, 1996), która w formie kalendarza ściennego z odrywanymi kartkami prezentuje różne gatunki literackie, wiersze, opowiadania, eseje. Fragmenty tej książki były publikowane w „Literaturze na Świecie” nr 4/1999, „Akcencie” nr 3/2000 oraz w książce Bohdana Zadury: Wiersze zawsze są wolne. Przekłady z poezji ukraińskiej. Biuro Literackie, Wrocław 2007. Wiersze Brusłynowskiego ("Listy z Kijowa czyli Dziennik komputerowy") publikowane były też na łamach kwartalnika "Fraza" w nr 1/1999.


Inne wiersze Jewhena Brusłynowskiego w tematach:
Patologia wokół nas, Honor i godność, Ciemność, Świecie naszKrzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 18.03.11 o godzinie 09:08
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Wiersze jak kartki z pamiętnika

Mark Strand

2002


Ja o Śmierci nie myślę, ale Śmierć myśli o mnie,
Rozsiada się w fotelu, zaciera ręce, gładzi
Brodę i mówi: „Myślę o Strandzie. Myślę,
Jak niegdyś, w ogródku, będę wywijać kosą
Lub podziwiać klepsydrę w świetle księżyca i
Pojawi się Strand, w krawacie i marynarce, i razem,
Pod nagimi drzewami, przejdziemy się aleją do miasta dusz. A kiedy
Dojdziemy do Wielkiej Piazzy, z pałacami z marmuru,
Tłum, który będzie tam czekał, powita nas krzykiem radości
I poleją się łzy, już twarde i zimne jak szkło,
Tak długo wstrzymywane, i rozprysną się z trzaskiem na bruku.
O, niechby ten dzień już nadszedł. Niechby już wreszcie nadszedł”.

z tomu „Man and Camel”, 2006

tłum. Agnieszka Kołakowska

wersja oryginalna pt. „2002” w temacie Poezja anglojęzyczna

wiersz jest też w temacie Śmierć

Następna dyskusja:

Nasze wiersze - do poczytan...




Wyślij zaproszenie do