Temat: O głupkach, durniach, kretynach i im podobnych
Wielki gadający łeb
Szedł powoli ulicą, z trudem podnosił
ciężkie od szarej codzienności stopy.
Myślał o tym, że powinien już napisać coś
nowego, ale aby coś napisać powinien teraz
co najmniej płynąć, albo lepiej - lecieć,
unosić się na skrzydłach nieskrępowanej
twórczej wyobraźni.
Tymczasem z trudem unosił stopy, człapał
niemrawo do domu, wysterylizowany
z wszelkich pomysłów na utwór literacki. Wiedział,
że jeśli w tym stanie usiądzie przy komputerze,
współczesnej odmianie czystej kartki papieru,
będzie to czas stracony, zarówno dla kultury
narodowej, jak i dla niego samego.
Udając, że nie patrzy, zerkał na kwitnące drzewa,
udając, że nie słucha, nucił pod nosem melodię
płynącego obok górskiego strumienia. Ale ani
połyskujące bielą kwiaty na drzewach, ani śpiew
strumienia, nie wydały mu się na tyle interesujące,
aby coś więcej o nich napisać ponad banały,
zalegające biblioteczne regały, starsze siostry
internetowych portali.
Bez żadnego pomysłu, nie tylko na dojrzały poemat,
ale nawet na malutki, skromniutki wierszyczek,
zamknął za sobą drzwi mieszkania. Jak co wieczór,
nie będąc wcale głodny, zajrzał do lodówki
i kredensu, szukając, co by tu zjeść w ten smutny,
pusty od wrażeń wieczór. Uwolniony od wszelkiej
refleksji nad światem i sobą, włączył telewizor
i rozłożył się w swojej ulubionej pozycji
bezmyślnego mieszczucha.
I nagle rozbłysła ta wyczekiwana poetycka gwiazda,
która zawsze dawała mu impuls i twórczą potencję.
Błękitny ekran wypełnił wielki gadający łeb ulubionego
- ponad wszystko i wszystkich - parlamentarnego idioty.
Tak, to było właśnie to, czego mu dzisiaj brakowało
do twórczej pracy.
Wielki tłusty łeb, osadzony - bez szyi - na drogim,
markowym garniturze. Wyłupiaste oczy - od hodowanej
pieczołowicie przez lata głupoty - które nie zdradzały
ani cienia przynależności do gatunku
homo sapiens.
Już sam ten widok wywołał w nim najsubtelniejsze emocje,
zaś słowa, które wypływały - o jakże melodyjnie -
- z tego tępego łba, nic nieznaczące, bezbarwne, puste,
dopełniły tylko w nim stan najwyższego poetyckiego uniesienia.
O, kretynie najdroższy, Wielki Kreatorze wyobraźni,
z nieba mi spadasz. Żadne kwiaty na drzewach,
żaden śpiew strumienia, ani oniryczny powiew wiosny,
nie wprawiły mnie w stan tak twórczy i radosny,
jak twój wielki, durny łeb, gadający bez sensu z telewizora,
osadzony bez szyi, ale pod kwiecistym krawatem,
na garniturze od Armaniego.
Oto temat godny współczesnej sztuki. Porzućcie te
pachnące kwiaty, melodyjne strumienie i inne
martwe rekwizyty. Nic nie jest tak piękne
i poetyckie zarazem jak żywy, uśmiechnięty,
zadowolony z siebie wielki łeb Pana Posła,
wyrzucający z siebie miliony, biliony, a nawet
więcej - najgłupszych na świecie słów.
Szukasz tematu na utwór literacki?
Włącz telewizor!
18. 04. 2008Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.12.10 o godzinie 06:38