Temat: [[ Coach do Góry. Maciek do Michała ]]
Maciek Cichocki:
Pytanie (Michale, Magdo) kto w górach jest zwycięzcą. W końcowym rozrachunku, moim zdaniem zawsze góra.
Wiesz, że nigdy nie myślałam o tym w tych kategoriach. Przez chwilę zadumałam się nad sobą - czy duch rywalizacji jest mi obcy? Przecież jestem ambitna, to jak to?? Uświadomiłam sobie, że mnie napędzają motywy bardzo wewnętrzne: działam, bo chcę osiągnąć coś dla mnie wartościowego, a nie dlatego, że ktoś inny już to osiągnął czy by pokonać coś (górę, wodę, odległość, niesprzyjające warunki, wstawić dowolne).
W górach zawsze spotykam się ze sobą, nie z górą. To dla mnie przestrzeń do osiągania głębokiego kontaktu z samą sobą, czasem sprawdzianu, czasem pokonywania samej siebie. Skoro góra to przestrzeń gdzie coś ma się wydarzyć, to trudno z nią walczyć, prawda? Jeśli przyjmiemy dla potrzeb dyskusji to, jak ja rozumiem tę relację, nie ma tu miejsca na zwycięzcę i pokonanego. To zawsze jest sprawa między mną a mną.
Chyba stąd się bierze to, że w góry lubię chodzić sama (O ile jest taka możliwość, oczywiście. Mam za sobą historie pt. jak Opatrzność czuwa nad półgłówkami, ale pewnej granicy bezpieczeństwa nie przekraczam).
Zresztą gdyby szczyt był głównym motywatorem, skończyłbym na pierwszej górze w życiu, tej koło podstawówki, gdzie za młodu dzielnie wdrapywałem się z sankami na plecach :)
To ciekawe spojrzenie. Zdobycie jednego szczytu jako symboliczne zdobycie wszystkich?
Wyobrażam sobie, że dla kogoś, kto ceni uczucie euforii po postawieniu nogi na szczycie, raczej pęd do zdobywania kolejnych i przeżywania tego uczucia (z natury bardzo ulotnego) jeszcze raz i jeszcze raz - to chyba byłby bardziej prawdopodobny scenariusz?
Ciekawe Michale jak to się ma do coachingu?
Ja nie Michał, ale skoro już się dorwałam do mikrofonu, to sobie jeszcze pogadam.
Byłam tylko klientem coachingu, więc nie wiem, jak jest z drugiej strony - ale z mojej perspektywy góry i coaching to chyba podobne (jeśli nie to samo w ogólnych zasadach) doświadczenie. I w jednym i w drugim przypadku jest to moja własna podróż, polegam na swojej sile i swoich zasobach, muszę oderwać się od utartych ścieżek i schematów. Zmienia się tylko instrumentarium: z jednej strony mam mapę i mój prawie legendarny brak wyczucia kierunku, z drugiej - przewodnika, który w razie czego postawi mnie do pionu.
Dlatego - napisawszy pierwsze trzy akapity mojej wypowiedzi - paradoksalnie żałuję, że nie mogę się wybrać na wyjazd z Michałem i Tobą w Bieszczady. Przeczuwam w jasnowidzeniu, że mogłaby to być zupełnie nowa jakość doświadczeń.
Choć z drugiej strony Michał zdaje się ma na mnie zły wpływ, więc mogłoby się to skończyć źle ;).