Józef
Kapaon
nauczyciel, Zespół
Szkół im.
Rzeczpospolitej
Norwidowskiej
Temat: Ziarno Solidarności
Witajcie,Dokładam nowy wątek, zapiski idealisty, Józefa K, o historii tworzenia Solidarności RI i budowaniu wolnej Polski.
"Rok 1981, NSZZ RI Solidarność, Strachówka"
Przechowuję swój pamiętnik z roku 1980/81. Zacząłem go pisać we Francji, miałem 27 lat.
"Piątek, 7 novembre 1980 - szkoła, praca, zimno. Andre i Therry wzięli narkotyki, pobili się z Robertem i Alainem. Ja w środku. Thierry płacze jak dziecko, siedziałem przy nim, uspokajałem. Robert, łagodny zwykle, zamienia się w jastrzębia, gdy Andre się naćpa. Oni są cholernie samotni i porzuceni.
A potem długa lektura artykułów o Polsce. Dużo do myślenia.
Pamiętam, że kiedyś, w Annopolu, robiłem sobie prywatne przyrzeczenia (dobre postanowienia) na pamięć powstańców warszawskich. A dziś? Ano, zobaczymy.
Wtorek, 11 novembre - w Polsce trzeba teraz zburzyć i odbudować Sejm. Może historia odnotuje swoje kolejne arcydzieło. Trzeba krok po kroku odrodzić Polskę: przywrócić święto 11 Listopada i 3 Maja, i wszelkie rocznice narodowe."
"Tours, France, 23 octobre 1980 - Czuję się jak Niechcicowa na wózku Szymszela, z dymem Kalińca w oczach, ze łzami w duszy. A jeszcze bardziej, jak autorka „Nocy i dni”, przygięta do ziemi w sanatorium w Komorowie. To refren mojej - tutaj - pieśni. A stary Tomasz Mann, zastygły (na emigracji) nad kartkami "Doktora Faustusa"? Są dla mnie jak test wytrzymałości dla jednego ludzkiego serca i rozumu.
Annopol też jest napełniony z oceanu istnienia. Jest miejscem wypełnionym - do rozmiarów bytu. Zdobył osobowość prawną w świecie egzystencji.
25 octobre 1980 -
Do jakiego,
- jeśli kiedyś wrócę -
kraju
patrze przed siebie
a widzę ukradkiem
przez szybę życia
stojąc wśród chochołów
we mgle.
Widzę, nie widzę?
Nienawidzić nie potrafię.
Kochać?
Za mały,
bo jestem sam.
Jacy my młodzi umieramy
mimo 80 urodzin
nasz brat jedzie do Rzymu
a my już do grobu
jesteś rencistą
może kardynałem
co ty wiesz o życiu
niemowlę kosmosu
spraw codzienności
zawsze niespodziany sobie
i śmierci
tak przed
jak i po – odejściu
(- doszła mnie wiadomość o nagłej śmierci stryja Aleksandra, ojca kuzynów: Aleksandra, Andrzeja i Piotra - lotnictwo, kapłaństwo, marynarka,)
3 novembre 1980, (cd) - Z nasza rodzinną wrażliwością i naturalną miłością bliźniego - musimy skierować siły ku innym, tym, którzy potrzebują miłości: sieroty, chorzy, starcy itd. Inaczej te siły mogą obrócić się przeciw nam, lub zmarnieć"
(Wróciłem z Francji do Polski tuż przed Bożym Narodzeniem 1980)
Annopol, 29.04,1981 - Znów duchowe łamanie. Po co, może sami zrobią to lepiej? Nieczystość intencji?
Na rozum, to dobrze robię. Ale to rozumowanie oparte jest na racjach spoza mnie, tzw. wyższych, nauczonych, historycznych, obywatelskich, moralnych. Rozum, uformowany wcześniej, musi im, na chłodno, powiedzieć: TAK.
30.04 - zaczęło się dawno, czyli jeszcze w styczniu. Rozmawialiśmy o tym z Wieśkiem [sąsiad, rolnik, 20 lat], podczas naszego "Sylwestra". Patrząc od strony życia i wsi, a nie polityki. Później ciągle ich tu zagadywałem i zastanawiałem się, jak im się przydać. Dobrnąłem do końca pracy magisterskiej ["Istota człowieka u Romana Ingardena"] i mogłem wziąć się za to. Przed świętami wielkanocnymi rozmawiałem z jednym proboszczem, drugim, tj. w Strachówce i Pniewniku. Obaj stwierdzili to samo: marazm, obojętność, pijaństwo, i więcej nic, głucho.
Dalej, zatem, do roboty. Dostałem od ks. Jurka telefon do Czumów, u których mogłem złapać mecenasa Mizikowskiego z Węgrowa (chyba należał do KPN). Dogadaliśmy się i dwa dni po świętach byłem u niego. Zrobił mi wykład historyczno-polityczny, ale co najważniejsze porozumiał się z Siedlcami. Pojechaliśmy tam. Od przewodniczącego Komitetu Założycielskiego w województwie, Jana Dołęgowskiego, dostałem upoważnienie do przeprowadzania zebrań założycielskich NSZZ RI Solidarność, na terenie siedleckiego. i cześć. Co dalej?
W Warszawie, od Wieśka Kęcika [opozycjonista, też po filozofii] wziąłem 100 egzemplarzy starego numeru "Solidarność Wiejska" (był w nim projekt statutu), trochę znaczków, innych druków (jako lekturę dla siebie) - i z powrotem na wieś. I do zagród, nazwiska dostałem od księdza proboszcza [Iwanickiego]. On ich zna, wie z kim można pogadać".
Z pierwszym adresatem była zabawna historia. Pytałem grupkę chłopów o drogę do pierwszego z listy proboszcza. Ci, na poniedziałkowym rauszu, zaczęli żartować, że "zwariował, jest w szpitalu itd". Okazało się, że to jeden z nich. Drugi nieufny, dopytuje spod przymrużonych oczu "a po co, a com za jeden". Trzeci, jakby zorientowany i jak współkonspirator "że się zobaczymy, spotkamy w niedzielę". Wtedy go rozpoznałem. Widziałem go wcześniej, gdy dogadywałem salę w Klubie. Był świadkiem rozmowy. On tez zaraz "a po co". Comiałem kręcić. Mówię ogólnie, że będzie zebranie, pogadamy, a może założymy NSZZ RI? To obn "a pan kto?" - Nikt, ale może się przydam. A on na to "naganiacz". Nie dało się ich przekonać. Zostałem naganiaczem.
Ano, walę do innej zagrody. Wprost do rzeczy. Tak i tak. - Czemu nie, ale "przeciez mięsa do sklepu pan nie dowiezie, pijaków i melin też nie wykończy". Więc odciągam na szersze wody.... Walę do następnego. A! Jest akurat. "Dobrze, porozmawiajmy. Ale wie pan, ja tylko dlatego, że to pan właśnie. Z innym bym nie gadał". Mówi, że "gdyby dał się wybrać do zarządu koła Solidarności, to nie mógłby spać spokojnie". To on właśnie powiedział - "żeby na wsi była Polska". To było więcej, niż mógłbym oczekiwać!" (...)
Po ciemku dotarłem do domu.
Następnego dnia Węgrów. Niby po nic, ale zdobyłem w tamtejszej księgarni "Wielki słownik francusko-polski", gdzieżbym dostał w Warszawie!, i żółty ser!
Mecenas Mizikowski znów dał mi krótka korepetycję, z Konstytucji 3 Maja. Tę wiedzę chcę włączyć do programu zebrania w Strachówce. Akurat 3 Maja! Flagę już mam. Przypomniana, odgrzebana. Dawali kiedyś u nas, na osiedlu w Legionowie, żebyśmy wywieszali 1 Maja. Przyda się po kilku latach, i też w maju.
Flagę i hymn chciał nam PRL-owski Sejm odebrać, i zostawić tylko do dyspozycji partii, PZPR! Ale, kto by to teraz respektował [ich prawo]. Czuję, że trzeba z flagą. I z hymnem.
Rozmawiałem jeszcze z jednym, z listy proboszcza. Usłyszałem od niego - "O to przecież nasi bracia walczyli" !!
Byłem u trzeciego proboszcza. Podobna opinia i możliwość podobnego poparcia. Po takich rozmowach lepiej się czuję.
Jak tylko się zasiedzę "u siebie", to opary pesymizmu i rezygnacji gęstnieją. Trudno się przez nie przebić.
To, na co się zdecydowałem, to na pewno rzecz słuszna i chwalebna. Ale trzeba iść w nią z duszą i ciałem. Czyli, trzeba mieć duszę i ciągle poddawać ją oczyszczeniu. Taką utrzymać i wysubtelniać. W takiej pracy [wewnętrznej] już jest czystość intencji, całkowite oddanie, odpowiedzialność i poświęcenie. A chciałem, właśnie tym razem, uniknąć trącania tak wysokich strun. Sądziłem, że coś trzeba, ale, że da się to zrobić, pozostając tylko w granicach myślenia obywatelskiego. A pokazuje się, jak już nieraz, że trzeba zejść do serca człowieka.
Wycofać się? Znam przecież siebie i swoja prywatna historię. Przymierzałem się do odczytywania szyfru księgi żywota i istoty rzeczy. Czasem można tam dorzucić (naraz): sercem, duszą i rozumem. Tym bardziej czuję swoją mizerię i ograniczenie. Choćby sprawa organizacji młodzieżowych na uczelni (ROMA, ATK), później wątek z Taize - niewiele wskórałem.
Wycofać się? Cóż, zobaczymy, co wyjdzie w Strachówce 3 Maja. Ale, powtarzam sobie: nie szastać pomysłami, nie unosić się poza granice rozsądku."
"1 maja 1981 - Byłem sprawdzić u sołtysa. Mówi, że się nie da zorganizować zebrania, bo musi jechać do roboty w tę niedzielę. Uzgodniliśmy kompromis. Będzie zebranie w niedzielę, bez niego. Najwyżej zrobimy drugie za tydzień, z nim.
Zależy mi, żeby w tę niedzielę, 3 Maja. W zawiewach natchnień czuję, że mam obowiązek, że coś im mogę dać. Zaraz potem przychodzą wątpliwości, że to słowa, słowa, a im głównie w głowie chleb, pług, błoto i zagroda. Rozumiem ten porządek, ale pozostaję w grzechu pierworodnym inteligenta - wielkie słowa, piękne plany.
2 maja 1981 - 8 godzin trzęsienia gnoju u sąsiada, potem 100-200 gram „żytniej” na głowę, na wzmocnienie. Jestem jako-tako przygotowany na jutrzejsze vis-a-vis ze wsią. Zamiast wiele myśleć, walę się do łóżka. Wokoło ogród, las i ryczące wieczorami łosie. Samotność wśród zieleni i w lesie pomysłów.
Może jednak „jak ziarno” - przyjemne dopowiedzenie nadziei i złudzeń.
3 Maja 1981 - Jest dzień. Wstałem o godz. 4.00, o 18.00 zjadłem pierwszy posiłek, i to obiad u księdza proboszcza. Ksiądz Iwanicki prosił, żeby po zebraniu przyjść do niego. Bardzo przeżywał, chciał wiedzieć „jak było?”.
Ano - 3 godziny gadałem, krzyczałem do ludzi (nie 'na' - sala duża, ludzi dużo). Poza tym, ganiałem po drogach - z plecakiem, na rowerze. Zmarzłem, zmokłem. Przyjaciele stracili dzień - przyjechali do mnie, ale nie zastali. Czy ktoś w ogóle zyskał? Zebranie się odbyło, koło NSZZ RI Solidarność powstało.
W międzyczasie przeszedłem "noc rozumu". W nic nie wierzyłem, siebie samego odsądzałem od zdrowych zmysłów. Ostry jest nóż samoudręczenia. Samotność nie jest łaskawa dla działaczy, nawet jeśli są oni tylko p.o. działaczy. Szczegóły jutro, jak się uleżą.
4 maja 1981 - Szczegóły jutro, może. Jak będę miał czas. Dzisiaj chodzę z gorączka. Cholera, jeszcze choroba! Stawiam ją zaraz po pustce wewnętrznej, wśród przeszkód.
Ale dzień znów przy gnoju, bo obiecałem. Potem, oj bardzo się nie chce, do wsi, do sołtysa, bo obiecałem. Nie chcę niedomówień i kłopotów dla ludzi, w spadku po mnie. Włóżmy to między szczegóły.
Byłem na Księżykach, bo obiecałem. Czesław Czerwiński bardzo mi się spodobał. Nie mogłem jednak długo u niego zostać, bo obiecałem wpaść do Orzechowskich. Strasznie są sympatyczni. I robią cholernie dobre flaki. Hm! wczoraj cielęcina i pieczarki u proboszcza, dzisiaj flaki, w sobotę szynka i żytniówka. Dobre, nie?
Do domu wróciłem o 22.00, po ciemku, wiejskim drogami, na rowerze. Ale z moim Aniołem Stróżem. W ogóle muszę powiedzieć, że raźniej i pewniej się poczułem na tym terenie. Po takim dniu! A myślę, że oni czują się pewniej dzięki mnie. I tak się umacniamy wzajemnie.
9 maja 1981 - Dzisiaj było następne zebranie, Zofinin, 12 osób. W domu przed północą. W kieszeni manko na 500 zł. Wliczając już 1000 zł od proboszcza, które mi wcisnął, mówiąc, że on i parafia "też chce mieć w tym udział".
Na takich zebraniach trzeba być historykiem, choćby AK, prawnikiem, a dziś nawet teologiem. Bo czekając, aż się ludzie zejdą, godzinę gadaliśmy, m.in. o spowiedzi i jej reformie (hi!).
12 maja 1981 - Właściwie to już od 20 minut jest 13 maja. Zebranie w Osęce było udane. Ale przed nim miałem jedno z mocniejszych łamań i dołamań. Bo: studia niedokończone, życie przegrane?, przyjeżdża mademoiselle Destouche, zmęczenie, bez jedzenia.
A przymarsz do Ogrodu jak w "Zaczarowanym Guciu". Księżyc, granie świerszczy, żab, ptaków. Wszystko w srebrzystej zalewie.
13 maja 1981 - I dziś jest pięknie, srebrno, tajemniczo, samotnie, tylko ze świerszczami. A ja szukam Polski.
Przed zebraniem w Rozalinie dowiedziałem się o zamachu na Ojca Świętego. Świat zabija to, co ma najlepszego. Przychodzi natychmiastowa myśl, że to ma związek z tym, co się dzieje u nas. Szatańskie pazury i zamiary nie liczą się z niczym. I natychmiast pojawiło się dopowiedzenie: "Nie, nasz ból byłby niezmierny [gdyby umarł], ale nie poddamy się. Z tym większą determinacja będziemy walczyć o pokój Boży na świecie". Niech spróbują nas zdławić! Może trzeba aż takich ofiar, by zniszczyć to cholerne zło i dać światu nadzieję.
Na zakończenie zebrania odśpiewaliśmy Rotę, zmówiliśmy "Zdrowaśkę ..." w intencji Ojca Świętego.
Zebranie było udane, 42 osoby!
Mam wściekłe dreszcze i z 40 stopni C w cieniu. Migdały jak rzepy w gardle, a głosu musi starczać na 3 godziny gadania. Nos jak basetla.
Do Rozalina przyjechaliśmy [z Jankiem Kalinowskim, jego inwalidzkim "Maluchem"] prosto z Siedlec, gdzie odsiedzieliśmy 5 godzin młócenia plew. Ale tereny, przez które przejeżdżaliśmy, piękne, przemawiają do mnie, uczą mnie Polski. Ja mam tylko patrzeć i słuchać.
Północ zaczyna nową dobę.
14 maja 1981 - Piękny maj! - a ja kuruję się w łóżku. Przed werandą powiewa flaga. Wśród zieleni - jak na szańcu. "Aż się rozwieje w proch i w pył sowiecka zawierucha" - tak śpiewali przed sądem w Warszawie, na rozprawie rejestracyjnej naszego związku. Jest w tym wszystkim i wyzwanie dla mnie. Wyzwanie, pytanie pod moim adresem: "czy rozumiem i czy chcę się dołączyć". Wybrzmiewa głębia, słyszę swój refren: "nie damy pogrześć ducha". A ja kiedyś zapisałem sobie w notatniku: "człowiekowi duszę - światu przywrócić ducha!". Więc teraz nie wolno mi milczeć i iść do swoich spraw.
Majowa noc! Za każdym razem zadziwia. Gdzieś, spłoszony ucieka łoś, w Ogrodzie nocne śpiewy ptaków. Ogród - oni tutaj zwą go ciągle "Sadem". Więc ja chyba dla nich jestem niczym dawny dziedzic, nie z tytułu, ale z pozycji i rangi społecznej. Więc - majowa noc, polska historia i tradycja. Żal, że pusty dom i samotność.
Rekompensatą są myśli o Polsce i o Człowieku. Dziś, rzeczywiście wysokie - jak dawno już nie.
Ukradkiem, czekając na ludzi, widziałem u sołtysa [na Marysinie] film o Karolu Wojtyle. Te same mamy drogi, zamyślenia, pejzaże, szczyty do zdobycia. Te same korzenie i soki. I powołanie do służby. Rozumiem przez wczucie.
Było zebranie. Przyszło siedem osób. Lista jest, funkcje rozdzielone. Może trochę nie tak, trochę na siłę, za dużo mojej inicjatywy. No cóż. Wiem, że zapisują się trochę ze względu na mnie. Ze wstydu lub innej "krępacji". A ja wiem, że to dla dobra wsi. Muszę wziąć za nich odpowiedzialność i być jak inkubator. Nie mogę pozwolić, by pisklę się zadusiło.
Inaczej nie można. Bo co? Zostawić? To skazać ich na dalsze opóźnienie [cywilizacyjne], degradację, i, żeby tak powiedzieć, pozbawić możliwości doczłowieczania się.
Źle to na wsi wygląda. Dzieci obdarte, dużo ... Żal. Często najmłodsze ma rok, najstarsze siedem, co rok prorok. Starsi i całkiem starzy, jakby z palcem w nosie spali na przypiecku. Często w ubraniu, nawet w butach. Do szkoły daleko, drogi nie ma, miasta gdzieś za mgłą. Daleko kultura i XX wiek.
A cóż dla mnie? Noc, świerszcze, Pan Tadeusz i Litwa? Może dla nich - ja. Czyżby??
Zakola myśli - Tatry, Litwa i Rzym. I Annopol.
Niektórzy tutaj już mnie prześwietlili, roją mi żonę. Mają już chomąto dla mnie. Przypominam sobie powiedzenie "nie bądź za słodki, bo cię zliżą".
Ej Papieżu, Papieżu. Wiem, że coś im muszę. Jak matka. A przez nich - coś Polsce. I kulturze światowej. Sobie na noc dwie aspiryny, czekały na stole. Czekaja zamiast napomnień kochającej matki, żeby szanować swoje zdrowie. Ale czekają może i za kogoś, kto by drzwi otworzył i spytał "jak było?"
"(15 maja 1981) – Dziś zapisuję już po północy i bez entuzjazmu. Widzę lepiej sprawy. Będzie w tej pracy masę pracy i złych dni. I zniechęceń. Ale to jest Polska.
Byłem na kolejnym zebraniu. Jedzie się tam przez las, piaszczysta drogą, zieleń wokoło, we wsi drzewa owocowe, chaty porosłe mchem, ale czyste. Jakby jakieś szlacheckie post-sioło. I nazwa – WIKTORIA!
Ludzie nieufni, podejrzliwi, wątpią, że coś można zrobić. Myślę sobie – świętego tu trzeba.
Teraz jest za późno, żeby pisać, a w dzień będę leżał i zdychał. Gardło, jak brama piekieł. Jest połowa maja, a ja wciągam czapkę i okręcam się szalikiem.
Jednak zapiszę, póki mi nie przejdzie. Ciągle ta sama refleksja, że byłoby najlepiej, gdyby oni sami zrobili ten krok. Weszli na drogę reform. Żeby dojrzeli na dwa sposoby. Niech dojrzą i dojrzeją – to może założą. Ba! - to nie takie oczywiste. Więc ja, jak kozioł ofiarny. Teraz i potem. Trzeba złożyć coś w ofierze. Trzeba przywódców, a ich nie widać. Znów dwuznaczność, w rozumieniu wyrażenia „kozioł ofiarny”. Potoczne rozumienie ośmiesza. A to śmiertelnie poważna kwestia!
Czy nie lepiej byłoby teraz umacniać związek organizacyjnie? Czy zakładanie kolejnych kół wiejskich go nie osłabi? Bo jest to wciąganie takich ludzi, którzy głównie oczekują czegoś od innych (związku), i nie chcą wcale dawać siebie innym. Więc może lepiej tych, którzy już są, doszkolić, wyrobić, zorganizować. By byli świadomi w pełni. Wtedy może byłaby „szpica” a nie ciągnięcie za sobą bezwładnej masy.
Takie rozważania trzeba chyba przygotować na zjazd gminny Solidarności. Nie może zabraknąć tego tematu! Myślenia w szerszych kategoriach.
Jest tu, w ludziach, tendencja do myślenia (zagubienia) w granicach swojej zagrody. Przykład? Proszę bardzo: sprawa składek. Chcą w całości zostawić je tylko do swojej dyspozycji. Oddawać część do zarządu wojewódzkiego, i na Polskę? O, nie. „To będzie jak w dotychczasowej organizacji tzw. Kółkach Rolniczych , nie damy! Będziemy sami decydować”.
Faktycznie, w gminach trzeba nam kogoś zatrudnić, choćby na pół etatu. W zakładach pracy mają, ale tam zawsze mogą oddelegować pracownika, a tu nie, każdy musi doglądać swego gospodarstwa. Itd. Itd. Kupa, kupa problemów. Wzorów brak.
(17 maja 1981) – Żaby rechoczą, pełnia księżyca. Z daleka dolatuje śpiew - to majówka przy krzyżu w Annopolu. Moja myśl wszystko jak mgła spowija - JA CZŁOWIEK. Oto jestem. Oto ciągle jestem.
Wiele odkładanych spraw, trzeba jutro uporządkować. Muszę bardziej wziąć się za pisanie. Wątków wiele: Polska, mariaż inteligencji z robotnikami i chłopami, kto - i czego - się uczy, od kogo? Duch Śląska."
"(18 maja 1981) - Te zapiski muszą złapać swój rytm. Myślę, że będzie on trójdzielny(jak wizja tytułu): Wieś, Solidarność i ja. Musze dopracować wewnętrzna metodę, a nawet logikę. Żeby zapanować nad chaosem. Nie, w sposób sztuczny manewrując tylko piórem, ale wprowadzając więcej ładu w siebie. To wydaje mi się warunkiem sine qua non odpowiedzialnego działania. Integracja wewnętrzna. Bo dla siebie, to ja mogę pozostać jaki jestem - i w końcu się rozsypać. Ale dla podjętego dzieła, będącego współwłasnością wielu ludzi, ogółu, muszę zacząć od siebie! Żeby niezachwianie wierzyć w to, co mówię innym i żeby wznieść się na wyższy poziom świadomości, obejmującej i mnie, i ten świat. Tutaj występuje jakby odbicie sytuacji z teorii poznania: związanie tego, co podmiotowe, z tym, co przedmiotowe. Moja świadomość i podjęte działania, ich zakres (ciągle się rozszerzający), poziom, możliwości, są w ścisłym związku. Świadome działanie zakłada rozwinięta samoświadomość. Można by to długo i dokładnie uzasadniać, ale to nie jest przecież esej filozoficzno-psychologiczny.
Zatem: Wieś. To, co wpada na moją kliszę. Domy, pola, lasy, ludzie, zwyczaje. Ze swoimi niespodziankami, specyfiką, siłą oddziaływania. Twarze, zachowania, dusze.
Potem: Solidarność. Warstwa idealna. zapis myśli, refleksji, powiewów historii, historiozofii. Warstwa szeroko społeczna i kulturowa. Tu jest ten wentyl, przez który uchodzi, to co wąskie, wiejsko-polskie, szczególne, do tego, co ogólne, co nazywam kultura światowa.
Powtórzę to, co już kiedyś zapisałem: ja daję siebie im, a oni podnoszą mnie do tego, co ludzkie. Tropy Człowieka.
Na koniec: Ja. Ja jestem we wszystkim. I przez sposób widzenia wsi, i w rozważaniach o Solidarności i w rozważaniach o kulturze. Ale pozostaje przecież jeszcze wymiar jednostki. Jednostki w świecie i w Kosmosie. I psychologia, i dusza, i poezja.
(19 maja 1981) - Kolejne zebrania: Józefów (34), Annopol (13). Cyfry i daty. Bo mówić nie mogę. Reszta na migi."
(20 maja 1981) - Kąty Czernickie - zebranie w szkole. W zgodzie i ładnie. Kiedy ludzie podchodzą i rzeźbią litery swojego nazwiska na deklaracji członkowskiej Solidarności, a ja, pochylony nad papierem patrzę na spracowane, trzęsące się dłonie .... trzęsie mną miłość do nich i odpowiedzialność za ich sprawy. I wiem, że możemy się uczyć od nich i uczyć się może świat. Dobra, prostoty, otwartości i dziecięcej duszy. Jak w Ewangelii. Taka jest ich wiara, i tacy są oni sami. Nie wszyscy. Ale ci, moi profesorowie. Widać, że o wielkie rzeczy idzie. Odrzucić plewy - i pozwolić zajaśnieć tym twarzom, tym sercom.
Ich radość, uśmiech, trochę zadowolenia i satysfakcji z życia, z dzieła własnych rąk - daje mi spokój i poczucie spełnionego obowiązku. W takiej chwili, nie zadam dla siebie niczego więcej.
A potem znów napada samotność.
(21 maja 1981) - Tutaj są pola, zieleń, ogrody. Może łatwiej tu o Polsce pomyśleć. Może tu przetrwała. Tu serca i myśli ku ziemi, ku pracy. Głęboko w tych sercach i myślach jest Bóg. Pieniądz, zysk - jest nie z nich, co najwyżej jako kurz tego świata. Co innego u młodych - u nich, zmieszanych ze światem przez miasta, dojazdy, fabryki - częściej te pozory rzeczy (kurz) stanowią o działaniu.
Jeśli się dziś szuka Polski, powrotu do niej, przez pokazywanie fałszu epoki gierkowskiej - to grupki młodzieży z ulicy Marszałkowskiej, z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie, dają o niej wyobrażenie. Są jej produktem. Są nieświadomym wytworem czasu propagandy, jej haseł, celów i metod. Można ich nazwać "drugą Polską" [od gierkowego zawołania "zbudujemy druga Polskę”], czyli podrobionym Zachodem z ideologią Wschodu. Takiej dziwnej (nie istniejącej) krainy są oni mieszkańcami. Są podrobionym marginesem Paryża. Czy, i kiedy, oni to zrozumieją. Bo Polska, jako całość, może zawrócić na własną drogę. Im będzie trudniej.
Polska zmieni oblicze, ukaże swoje własne, prawdziwe, które dotąd było zalepione plakatami propagandy. Ale oni? Muszą ostać się obcy, ze swoją pozorna wolnością, pieniędzmi, zyskiem, samochodami, wygodami, moda a la Saint-Germain-des-Prés ou a la Brooklyn. Z dążeniem za wszelka cenę do komfortu américain. Ze wszystkim, co stało się ich celem życia, ich ideałem.
Może to jest nieuchronny kierunek rozwoju cywilizacji, ale Polska dzisiejsza odstaje od niego, i - przynajmniej przez jeszcze jedno pokolenie (działaczy Solidarności i duchowych synów Ojca Świętego Jana Pawła II) - będzie żyła inaczej. Więc tamci, ostaną się jako oszukani. Jako przedwcześni, i fałszywi.
Czy mogę ostawić te rozważania na linii internacjonalizm-nacjonalizm? Chyba tylko - jeśli za internacjonalizm weźmie się ślepą odnogę kultury światowej. Sądzę, że nasz nacjonalizm (jeśli tak rzeczy nazywać) pozostaje jeszcze na życiodajnej glebie.
Moim osobistym szczęśliwym trafem jest to, że trafiłem tutaj, na wieś i mogę się uczyć ponownie Polski, ze spracowanych rąk chłopów. Może pomogą mi odrzucić odium Zachodu, europejskości i "postępu" na siłę. Może jest w tym jakieś zanegowanie nowoczesności - taki ostatni polonez. Resztki ducha narodowego. Ale dla tych resztek, rozrzuconych po starych, spracowanych ludziach, warto podjąć każdą służbę. Są oni przygięci do ziemi, mają uśmiech i dobre słowo dla każdego - kiedy się odemkną - i mają szczere, wpatrzone w ciebie oczy. A to Polska właśnie!
- "Tak pan ładnie mówił, że się zapiszę".
- "Podobało mi się, bo to było z Panem Bogiem".
Więc jak tu utrzymywać, że są to jedynie zebrania informacyjne? A na nich, aż tyle oddziaływań, głębi? Rośnie moja odpowiedzialność. Za nich, za sprawę.
Wieczorem jeszcze jedno zebranie, na Młynisku, 26 osób. Miałem sprawny umysł i język. Może zdrowieję? W drodze powrotnej - nauka jazdy na rowerze po ciemku. Ciąg dalszy tej nauki. Ataki psów odparłem."
22 maja 1981) - Dzisiaj, najpierw o ptakach. Jeden - dał przykład umiłowania wolności, wytrwałości, niezłomnego ducha - słowik. 3 godziny walczył z prętami klatki i znalazł dziurę, której tam wcale nie było. Drugie - były dwa. Biły się w locie, później na ziemi. Mogłem je czapką nakryć. Kiedy myślałem, że jeden już jest trup, zerwał się i uciekł. Triumfator, ten drugi znaczy, rzucił się za nim w pogoń. Trzeci - to maluch. Taka dychająca pokraka. Nie wiadomo, skąd się wziął w kuble w sieni. Zrobiłem mu gniazdo, wsadziłem do pudełka i pod dach werandy. Matka go odnalazła. Ale to cholerny akrobata, łazi po krawędzi pudła, wali się na podłogę, i ciągle ochoczy. Itd.itd.
Ciąg dalszy o pewnej osieroconej społeczności. Gierek odszedł, oni zostali. Chcą dalej prowadzić swoje gierki zamiast prawdziwego życia. Życie objawia dziś swoje oblicze w fabrykach i na wsi. Oni, jak kalkomania, na byle czym. Życie wypluło knebel i zdarło plakaty zalepiające oczy. Przemówiło. Powstała szansa dla innych grup, np. dla inteligencji, by się określić i odnaleźć miejsce dla siebie. Dotąd była w pustce. Przynajmniej, jeśli idzie o oddziaływanie społeczne i poziom narodowy. Byli sami dla siebie. I dla swoich, okrawanych przez cenzurę, idei. Nie czuli, że pod nimi jest fundament, a oni na nim cienką warstwą. Ważną, o ile, i na ile świadomą swojej roli. I na ile jeszcze nie wyobcowana z życia narodu. Ponieważ, życie narodu bylo ukryte, to oni może nie tyle wyobcowani, co sztuczni. Byli oszukiwani, i przegrani, często nie ze swojej winy.
Ich odpryskiem sa tamci, kalkomanie. A przed nami cel: stworzyć normalne państwo.
Mam, co przeczuwałem od dawna. Pustkę. Noc ciemna, Ogród szumi, z daleka śpiew kobiet we wsi. Moja pustka - niczym skaza na ładnym obrusie. Jak plama na sukni ślubnej, o której nikt jeszcze nie wie, ani ją dostrzega.
To nie marudzenie, albo skarga na samotność. Tego nikt nie planuje i nic nie przykryje.
Nie skarga - bo skarga, to jakby chwilowy brak jej przeciwieństwa, zadowolenia, przyjemności z towarzystwa, z tego i owego. U mnie jest dziura w sercu. Na to nie ma znieczulenia.
Zebrania się jednak normalnie odbyły. Ja w jednej wsi, Kąty Wielgi, 17 osób, oni, w trójkę (Kazio, Janek i nauczycielka), w drugiej, w Boruczy, 16 osób.
Wraca pytanie, gdzie przebiega granica między informowaniem a agitowaniem. I stary dylemat: czy dobrze jest "zaszczepiać" te tereny, czy lepiej jest czekać, by same "zakiełkowały", kiedyś tam, nie wiadomo kiedy. Czuje jakiś pospiech w naszych poczynaniach, który albo bierze się z ogólnej sytuacji w Polsce, albo ze mnie i mojego zagubienia/pogubienia, które wzmaga się podczas dłuższej bezczynności.
(24 maja 1981) - Pierwsze gminne zebranie zarządów wiejskich kół Solidarności z 18 wsi! Odbyło się. Coś ruszyło. Nie oszukuję się - wszystko przed nami, wszystkiego musimy się nauczyć. Ale początek zrobiony.
I wór własnych problemów. Oni spoglądają na mnie, a ja przecież sam nic nie wiem, ani niczego nie mogę. Mówiłem im to wcześniej, ale czy to nie jest jednak, jakieś oszustwo?
Osobny rozdział to ludzkie kłopoty, pokusami zwane. W tym przypadku trzech osób. Janka, pewnej dziewczyny i moje. Ironizując i przeginając, mogę zapytać: "czy moją uboczna czynnością i profitem ma być kopulowanie gminnych, samotnych nauczycielek?" Bo tak to wygląda. Skoro nie ma mowy u mnie o niczym wyższym, a u niej jest może zadawnione oczekiwanie, to tak można powiedzieć. Cholerny motyw życiowych komplikacji. "Ona chce, on nie. Albo na odwrót. Kocha, nie kocha - jak gra w zielone na liściach akacji. Albo, jak w fizyce, wyminięcie fazowe."
Jest przecież, ponad to, sprawa kodeksu moralnego. I czystości motywów. Pisałem wcześniej, jak u mnie wiąże się to, co osobiste, z tym, co ogólne. Chodzi mi o rozpoczęte działanie!
Wszystko jest układanką idei, chęci, lęków, możliwości, aspiracji... Nie widzę wyjścia. Jeśli się powtórzy wczorajsza noc, a powinna, bo dzień mi sporo dołożył - to ciężko będzie przetrwać. Pętla.
Coraz więcej osób zaplątanych. Ona chce tego, ten jej nie chce, inny ja chce, ale ona pierwszego. A przecież jest sprawa ważniejsza - interes ludzi".
"2 czerwca 1981) - Zamiast uzupełnień rośnie luka. Teraz powodem był wyjazd do Katowic na Pielgrzymkę Pojednania (z sąsiadem Wieśkiem, późniejszym radnym I kadencji). [W Katowicach poznałem Darka Korbika, obecnego proboszcza od Męczenników Podlaskich w Tłuszczu. Darek był związany z grupą, w której była Anka, z Foi et Lumieres]. Z Katowic przyśpieszony powrót na pogrzeb Prymasa Tysiąclecia, kard. Wyszyńskiego.
Refleksje, refleksje, przemyślenia. Dzisiaj:
- Wszystko, z tego nowego, zaczęło się w dniu 16 października 1978 roku. Wielki ciąg, poryw, podmuch, historii i wieczności, poczułem w tamtą noc zadumy. Poczułem wektor sił spoza codzienności. I dziś kontynuuję. Po trzech latach powróciło wyzwanie. Okazało się, że nie da się obejść, odepchnąć.
Wyzwanie - by odrzucić to, co więzi w codzienności. By zdążać po nieogarnione. By porwać się na zadania niemożliwe.
Tamta noc myśli, o odpowiedzialności i zadaniach Polski i Polaków, znalazła potwierdzenie. Nie od razu wywołała zmiany w moim życiu, nie od razu miała zrozumiałe w nim, bezpośrednie odniesienia. Ale dziś to wszystko wróciło. I wiem:
- nie ma dla nas innej drogi. Musimy porzucić prywatne ambicje, życie małych świństw i wzlotów. Musimy podać rękę historii. Inaczej sprzeniewierzymy się samym sobie. Taki jest sens i konsekwencja obecności Jana Pawła II na "Stolicy Piotrowej".
On nas niejako ubezwłasnowolnił. Czyniąc wbrew temu zobowiązaniu, zdradzamy siebie, jego i sens dziejów. Nałożono na nas obowiązek dawania świadectwa. Ten ciężar będzie zdjęty z Polski, gdy skończy się pontyfikat JPII. Ale dla naszego pokolenia, odwołaniem będzie nasze przejście do wieczności.
Odsłania się przed nami sens dziejów człowieka, a przynajmniej jeden z jego rozdziałów; wspólnota i jednostka, przenoszenie chmury sensów z poszczególnego człowieka na całą wspólnotę (i vice versa).
Siła narodu, poczucie życiodajnej więzi z ludźmi, z tymi, którzy są i tymi, którzy byli, a nawet z tymi, którzy nadejdą. Wie o tym Papież, wie działacz Solidarności, wiem ja, po rozmowie w wiejskiej chacie.
Jakby przez chwilę Polska była w sercu świata, a ja w sercu Polski. Tutaj - na wsi".
(4 czerwca 1981) - Ostra burza. Tak, wali pierwszy raz. Prawie, jak brzytwą po uszach. Skromna to notatka, ale, bo też noc już, a jutro, zdaje się, do Siedlec ruszam. Może zaczyna się batalia o gminę. na ostro, tym razem. Cóż, naczelniku - teraz ludzie zabiorą głos.
Kiedyś muszę podać przypowieść o sześciu braciach, znaczy, Józefa Kałuskiego z Annopola nauczanie o Solidarności Wiejskiej.
Cos jeszcze, przy świeczce, dopiszę. Z życia wzięte. Jeden z przewodniczących ma kawał zdrowej córki, ciarki po plecach przechodzą, aż mi markotno rozpamiętywać. A kysz, lepiej ich nie odwiedzać, bo robota związkowa przepadnie.
Ale. Ciągle jestem chory, ciągle mnie ludzie do lekarza wysyłają. A ja na to - "że nie mam kiedy i jak". Aż tu pamięć mi nagle wyrzuciła, że przecież dzisiaj ponad godzinę gadałem z lekarzem. Ba, ale chodziło mi o jego opinię o warunkach lecznictwa w gminie. Nad rozmową wisiał zły duch wojewody i naczelnika. To nie była prywatna wizyta. Anim wpadł na koncept, aby doczepić słówko o swoim zdrowiu. Aleśmy życiowi, obaj.
(18 czerwca 1981) - Boże Ciało.
Fakty dnia: msza święta na Trawach. Na obiad byłem zaproszony do Kazików. Potem, narada robocza. Musimy twardo stać przy swoim. Ducha umocniliśmy. W tym nastroju, do roboty - już od jutra.
Potem bawiłem dzieci, aż matka naszykowała im jedzenie.
Wracając, minąłem wypatrzoną dziewczynę. Chciałbym ja poznać.
Jeszcze dalej, duże skupisko ludzi, przy jednej z chałup. To ludowy obyczaj pogrzebowy. Zginął młody chłopak, na motorze. Cała wieś, i okolica, przyszła go pożegnać. Modlą się i śpiewaja juz drugi dzień.
Wstąpiłem, pomodlić się za zmarłego. Wieś coraz ciaśniej mnie obejmuje.
Nocne wyścigi z psami, na rowerze, po wiejskich drogach, czy walka z nimi wręcz, to "już są moje w dramie specjalności. Sa to zabawne historie, dla gości".
Jutro przed 8.00 mam być znów w Strachówce. Najpierw rozmowa z prezesem GS [Gminna Spółdzielnia], potem przewracania siana u Kazia. Dobranoc".
(19 czerwca 1981) - Cały dzień pada deszcz. Byłem w Strachówce, zmokłem, przesiedziałem u Kazia.
A dalej - dom, zimno, pustka, cisza, samotność. Ciągnę jeszcze, innego wyjścia nie ma. Ale takie życie puści, wcześniej czy później, jeśli nic się nie zdarzy.
(28 czerwca 1981) - W ostatnich dniach to samo. Były spotkania, rozmowy, komisje itd. I praca w polu, przy sianie. Zagubione życie. Podtrzymują je wymysły, fantazje, grzeszne ciągoty. Dekadencja, jako próba podtrzymania życia. Nic innego nie jest w stanie, ostatnio, mnie poruszyć i zmusić do inwencji.
Zatrudniają mnie w gminie, jako pracownika związkowego, z pensją 5 tys. zł. (dla porównania, płaca w Regionie Mazowsze to 10-15 tys.). Cóż, może to i dobre, może wyciągną ze mnie jakiś pożytek.
(5 grudnia 1981) - Pracowałem lipiec, sierpień, wrzesień. Co robiłem? Siedziałem w pokoju przydzielonym Solidarności przez naczelnika, jeździłem na rowerze po całej gminie, chodziłem "po zebraniach". Rower zajeździłem na tutejszych drogach, gardło zdarłem, papier zapisałem. Pensję, ze składek związkowych, musiałem sobie zbierać sam. Czy jest z tego jakiś pożytek??
Jeden naczelnik gminy musiał odejść, drugi, "przywieziony w teczce" od wojewody, także musiał odejść. Teraz, na tym stołku osiądzie dzięki nam tutejszy, bystry, ale nerwus.
Poza tym? Ludzie śpią, niczego sami nie zrobią. Mniej więcej jest to, czego się obawiałem.
Kazio będzie chyba kandydował na prezesa GS, Józefa Żegotę zrobią przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej. Jest juz nowy dyrektor SKR, będzie nowy kierownik Służby Rolnej - a więc, coś się tutaj zmieni. Jest w tym mój udział.
Ostatnio, Siedlce stały się centrum ruchu chłopskiego. Za sprawą strajku okupacyjnego i powołanego tutaj Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego. Byłem z nimi już 9 dni. W międzyczasie odstrajkowałem 2 dni na mojej uczelni, ATK. W trakcie, dyżurowałem pół nocy pod Wyższą Szkołą Pożarniczą, prawie naszymi sąsiadami sprzed Lasku Bielańskiego.
Udało mi się także pobudzić gminę. Zmusiłem do jakiegoś ożywienia, przez powołanie Gminnego Komitetu Strajkowego, w ramach tzw. strajku rolnego, przez odmowę zapłacenia ostatniej raty podatku rolnego.
Każdy przyjazd na jesieni, tu, na wieś, to męczarnia. Przez błota, z plecakiem, zapocony, bywa, że w deszczu, na koniec w zimnej chacie w Annopolu.
Wczoraj, pod tym względem, dzień był fatalny. Kopałem się w śniegu do pół łydki, targając wielki plecak i ciągnąc za sobą rower. Kilka razy chciałem się poddać i "rozbijać biwak". Nie miałem sił walczyć ze śniegiem i z sobą.
Życie wsi, czyli paradoksy za 80 tysięcy złotych:
- sąsiad sprzedał krowę, wziął 60 tys. zł., oddał do skupu dwa świniaki, wziął 20 tysięcy. Razem 80 tys. Ale forsy, ktoś powie. Jeśli myśli, że wieś ma tak dobrze, niech przyjdzie i zobaczy. Żyją jak niewolnicy (Izrael w Egipcie?), w błocie i w brudzie. Co im z tych pieniędzy? Ich moc jest żadna, więc można powiedzieć, że oddali krowę i świnie za darmo, lub za kupę papieru.
Zaległości tych ludzi w inwestycjach sięgają 500 tys.- 1 milion zł. Wtedy dopiero, przy odpowiednio postawionym gospodarstwie, dobrze zorganizowanej pracy i odpowiednich warunkach bytowych, te ich 80 tysięcy, przeznaczone tylko na konsumpcję (w tym oświatę i kulturę) na 3-4 miesiące, byłyby kwotą godną zazdrości. Dzisiaj, posiadanie 80 tys. w kieszeni, przy jednoczesnym życiu w warunkach urągających godności człowieka, jest kpiną z nich i oskarżeniem rządu. Chodzić musi o całokształt warunków życiowych: bytowo - kulturalnych, w tym m.in. np. transmisje w telewizji z cotygodniowych spotkań z papieżem w Watykanie.
Ci ludzie powinni, w akcie protestu, sprzedać całą gospodarkę, wziąć 500 tys.- 1 milion zł. i osiąść w mieście, na rencie. Kto wtedy wyprodukuje żywność? To są podstawowe sprawy, które trzeba zrozumieć, jesli chce się o wsi mówić, a zwłaszcza dla wsi coś zrobić!"
Strachówka, rok 2010 - 20 rocznica wyborów samorządowych, zbliżające się jesienne wybory na wójta, radnych gminnych, powiatowych i do sejmiku wojewódzkiego i wszechobecna bezideowość. Nie ma we mnie zgody na bezideowość. Nikt nie zyska mojego poparcia, jeśli nie pokaże, wszem - wobec, świata wyznawanych przez siebie wartości. Bo każdy byt działa tym, czym jest. Czym się będzie kierował w działaniu wójt i radny, zależny przede wszystkim od tego, co jest w nim. Nie, co mówi. Co jest w nim. Kim jest. Człowieka nie pozna się z plakatów i spotów reklamowych. Dlatego od wakacji wołam o debaty, rozmowy, artykuły, spotkania. Mogą być także pamiętniki i wiersze z młodości. Kandydacie, kandydatko - pokaż, kim jesteś.
(8 grudnia 1981, wtorek) - Sala Kolumnowa w siedzibie związków zawodowych, obecnie, OKS. Sala duża, kolumny wysokie. Nie bal się jednak tutaj odbywa. Stoły ustawione w podkowę, na nich zielone sukno. Rozmowy z komisją rządowa. Delegacje siedzą naprzeciw siebie, obu stronom towarzysza eksperci. Razem, z 50 osób. Kamera. Naszym przewodniczy Jan Kułaj, im, wiceminister rolnictwa, Andrzej Kacała.
Kułajowe, szybkie riposty: "ja wiem czego chcę, ale wy nie wiecie, co może dać", "ja to powiem tak, że pieniądz powinien robić pieniądz, a nie, system i polityka, długi". Dobry był w tym.
(9 grudnia 1981) - Pociąg relacji Siedlce - Warszawa. Mijam Wrzosów. Zawsze ta stacja wpędza mnie w zamyślenie, odkąd poznałem historię miejsca. W budynku stacyjnym spędziła dzieciństwo koleżanka siostry [skończyła polonistykę na UW i reżyserię w Łodzi]. Budynek mały, samotny, stojący w polu. Przypominają się sceny z opowiadań Puszkina, coś jak "Córka kapitana", albo koło tego.
Są to odwieczne tropy moich myśli. Że gdzieś, tam, żyją ludzie. I temat dzieciństwa. Fascynacja odkrywaniem świata tych miejsc, ludzi, dzieciństw. Utkwił we mnie cytat z kogoś mądrego, że "geniusz, to dobrze zrozumiane dzieciństwo".
Wracam ze strajku rolników. To dla mnie kolejna okazja do obserwacji dwóch światów:
- stare chłopy, w kalesonach wiązanych na sznurowadła, smród skarpet, niemytych nóg, "złodziejstwo" słowo powtarzane chyba najczęściej, papierosowy dym, proszki od bólu głowy, stary góral modlący się wieczorem, przed snem, z książeczki. To jakby świat post-feudalny, biedaków, niewolników "czworacznych".
- rozmowy z rządem, wielka ranga poruszanych spraw
- odludny budynek stacyjny, Puszkin i świat dzieciństwa"
(19 stycznia 1982) - Dzisiaj o losach ludzi, przez pryzmat wizji Marii Dąbrowskiej. Będą czarne struny. Opada wszelka złuda. Dokładam swoje przeżycia i przemyślenia.
Jak dojrzeć mam szansę na prze-dalsze-życie? Pamiętam rozmowę z Jankiem, szwagrem, też studentem filozofii, po powrocie z Francji. Że jeśliby ten sen miał się skończyć fiaskiem "to nie warto (prze)żyć". Sami wybierzemy? - czy zostanie nam przeznaczona jakaś inna "konieczna" śmierć.
Do życia nie mam sił. Więcej, nie mam chęci wstać jutro, spotkać młodych ludzi, uczyć ich śpiewu kanonów, a potem, w niedzielę, "wyczarowywać miejsce nadziei" w kaplicy. Dodawać innym sił, których nie mam? Jest we mnie tylko szukanie i czepianie się, wręcz napawanie, każdą chwilą spokoju. Czasem znajdę ją w kojącej melodii psalmów, czasem w ciszy wieczornej mszy świętej, czasem w zanurzeniu się w filozoficznej lekturze, albo w namiastce pracy umysłowej. Wokół dorastające dzieci, młodzież, przemijające moje pokolenie, miłość, namiętność, przemoc, nienawiść - wymyka się świat, rwie się nić.
(12 czerwca 1982) - Dni znów ciekawe, można zapisać.
Gruczoły mnie napominają, nerki i serce też. W dzień i w nocy. Jak w psalmie. Dzisiaj ratowałem samopoczucie wódką, kawą z koniakiem, papierosami. I gówno. Nie mam żadnej taktyki na te dni.
(15 listopada 1983) - Chcę zapisać to, co utrwala się we mnie od pewnego czasu. Dzisiaj znalazło swoje sformułowanie.
Chyba osiągnąłem punkt ciężkości w moim 30-letnim życiu. Po 10-ciu latach różnych doświadczeń i prób. Celem, wokół którego krystalizują się różne wizje i pomysły, jest chrześcijańska rodzina ludzka. Realizacja tego celu wiedzie przez parafię i kościół. Szczególne zadania przypadają świeckim, zwłaszcza rodzinom.
Uważam tak: jeśli słuszna jest ta myśl, i ta droga prowadzi do większej chwały Bożej ("Ad maiorem Dei gloriam") i przybliża Królestwo Boże, to Bóg obdarzy mnie rodziną, bym cel ten zrealizował. Jeśli nie, będzie inaczej. Powierzam to w ręce Boga. Jedynego, Niepojętego.
Do Niego zbliżam się, choć grzeszę i moja niewierność jest przerażająca. Chcę jednak naprawy i wierzę w pomoc Jezusa Chrystusa.
Co zaś do innego służenia ludziom, to chcę im przekazać swoje przemyślenia, moją - powiedzmy - filozofię. Chyba poprzez namysł nad "filozofią Drugiego", z pomocą Emanuela Levinasa i Józefa Tischnera."
Prolog, który stał się epilogiem
(znalazłem na luźnych kartach, pod koniec przepisywania)
(15 novembre 1980) - Kiedy dokonamy decyzji ostatecznej dla naszego życia, posiądziemy je w całości. Będziemy je mieli, jak we własnych dłoniach, bo nie będzie już sytuacji ciągłego wyczekiwania na to, co przyniesie przyszłość. Oto, do dyspozycji, otrzymamy swoje życie. Otwiera się wtedy cały wymiar egzystencjalny naszego bytu. Przed taką decyzja ciągle jesteśmy niepełni, ciągle mamy coś przed sobą i coś za sobą. A tak, mamy wszystko punkt-ualnie. Jesteśmy punkt-ualni. Tu i teraz, w punkcie.
Polska ma szczęście. Bo tak jest! Z historią, literaturą, z tą szczególna, ważna, rolą jaka one graja w naszym życiu, w naszej świadomości. Dają nam wielką rzecz, wymiar wertykalny, z dna rzeczy. Ku ostatecznemu celowi. Takie jest oddziaływanie żywej historii narodu i rodziny.
Przeciwieństwem jest np. Francja, która pogrąża się głównie w wymiarze horyzontalnym, tj. dodawaniem do stanu posiadania. Zakreśla tylko kręgi wokół centrum, którym jest "ja".
Nic dziwnego, że jesteśmy religijni, otwarci na Boga (takie przemyślenia towarzyszyły mi podczas przygotowywania autoprezentacji (i swojego kraju) na kursie j.francuskiego w Tours. Szczęki im opadły. A byli tam słuchacze z wielu krajów i kontynentów świata).
(3 maja 1981)
Polsko, Polsko ...
Obudziłem się o 3 rano. Akurat 3 Maja! Suszyło mnie i to stąd. Wczoraj woziliśmy gnój. Dzień z widłami dał teraz znać o sobie. To znaczy, najbardziej kolacja i imieninowe toasty. Bo tak się złożyło.
Opiłem się herbaty, ale ze spania nici. W gardle ciągle sucho, a po głowie zaczęły szorować myśli. Ot, tak, z niczego. Stare, powracające tematy. I stale aktualne.
Dniało w szparach okiennic. Sen nie wrócił, dałem się zaprosić do porannego wstawania. 3 Maja 1981, o czwartej rano ma wiele niespodzianek. Na dworze biało i mróz! Też coś. Ptaki jednak, jakby nigdy nic, budzą dzień. W dodatku niedzielę. Chyba też są zaspane, bo mnie ignorują, a może dla nich, to także wielka radość, wczesne wstawanie i śpiew - niezbędny akompaniament dla wschodu słońca o tej porze roku.
Dosłownie uwijają się w powietrzu i prawie na mnie siadają. Jednego się zlękłem, delikatnie jednak i tylko ze zdumienia. Że tak jest piękny.
Każdy mój gest - był wydobywany z nicości. A może tylko przypomnieniem czegoś, co już przeżyte, a wiecznie trwa. Z dzieciństwa i z tego, co wyczekiwane. W każdym geście wewnętrznego skupienia są jakoś obecni ci, co są częścią mego życia. Rodzice, siostry, powietrze i wiatr innych dni.
Parująca ziemia i podnosząca się mgła, przynoszą lekki oddech szczęścia. Nie mojego, w ogóle szczęśliwości. Podniosłem przewrócone gałązki kwitnącego kasztana i postawiłem w słoiku na stopniach figury Matki Bożej.
Tamte myśli, spisywane od stycznia, przyczaiły się. Wiedziałem, że muszę je wydobyć i zapisać.
O Polsce, o przebudzeniu się narodu. Bo teraz jest właśnie taka chwila. To nie jest nic mniejszego, choć może dla świata takie myślenie wydaje się archaiczne. Nie mogą nas zrozumieć.
Majaczy przed nami zarys państwa narodowego. W nim już jest i sens historii, i wspólnoty, i kultury. Niech się dziwią inni, później zaczną zazdrościć. To nie są nasze wymysły. Jeśli wymysły - to wymysły ojców i dziadów. Naszej historii, naszej kultury. Czy mam się bać powiedzieć: taka jest dusza narodu? Ona nie pozwala nam zginąć. Śpiewamy o tym w hymnie. Dusza każe na nowo podjąć próbę. By stać się podmiotem świadomym siebie i historii. Takie sprawy nie rodzą się z wymysłów. Ani z planów polityków. Zrodzić je mogą tylko czyny.
Jakie są czyny nasze? Czyny twoje Polsko? Rok 966, ... 1410 ... 3 Maj 1791, 1830, 1863, 1918, 1920, 1980. Teraz ci, co się dziwią, zrozumieją. Taka dusza nie powstanie z historycznego komfortu, ani z rewolucji.
Zrozumieć to, co się dzisiaj dzieje! Trzeba spojrzeć wstecz, ale i rzucić na nas okiem z góry. Widać koryta rzek, ich kierunek i dopływy. Boczny strumień nie zawraca rzeki z głównego nurtu. W takie cuda, nie uwierzy nawet ten, co karmiony jest wyłącznie z ręki propagandy, radia, telewizji, gazet. My znamy geografię i historię.
Są jeszcze głupsi. Ci, którzy bzdurne (marksistowskie) nauki głoszą. Oni piszą, że toczy się ostra walka o serca i umysły ludzi. Nie! To tylko oni hałasują, bo bez języka walki, gróźb, straszenia, nie mogą istnieć. Bo zrodziła ich walka i bez niej nie ostaje się im żaden sens. Kto i po co, miałby z nas walczyć? Serca i umysły wokoło są polskie. Nie trzeba o nie walczyć. Ludzie chcą tylko zgodnie z nimi działać i żyć. I żeby to nikt z nimi nie walczył! A wtedy, może nie zawstydzimy swojej historii i powiedzie się nam wielkie, zamierzone dzieło.
Naprawa Rzeczypospolitej! Ile razy to hasło wracało. W takim wymiarze trzeba widzieć zapoczątkowane ostatnio działania. Co by kto nie mówił - tu jest Polska, i takie jest głębokie myślenie Polaka.
Oczywiście, margines historii ma też swoje życie. Na marginesie, dzieją się "odnowy". "Naprawie", "odnowa" wcale nie zaszkodzi. Przeciwnie, może być bardzo pomocna. Nie wariujmy jednak i nie mieszajmy pojęć i ocen. Głównym dziełem jest proces naprawy. To drugie zaś, "odnowa" (partii) znajdzie dla siebie miejsce, jeśli zrozumie "naprawę".
Czy to jest możliwe? Czy w normalnie zorganizowanym państwie, coś takiego, jak jedynie słuszna partia, może w ogóle istnieć?? Na dworze królewskim było miejsce dla błazna. Czy PZPR zgodzi się na taką rolę? Przecież istnieje by walczyć, a nie, by tworzyć kulturę.
"Towarzysz" według nich to ktoś, z kim łączy drugiego odwieczna walka klasowa, walka przeciwko wyzyskowi, burżuazji, imperializmowi, Kościołowi... W końcu, przeciw opanowanemu przez siebie społeczeństwu. "Towarzysz" ma ciągle powiększać w sobie towarzysza, resztę człowieka odkładając na bok, albo na później. System - o zwycięstwo, którego walczy - zadba, by zawsze został towarzyszem. Dla systemu, reszta może obumrzeć. Towarzysz ma być czujny jak żołnierz. A własne myślenie ma przekazać centralnej komórce systemu, partii, Biuru Politycznemu Komitetu Centralnego.
Złowrogo brzmi "towariszcz". Znaczy tyle, co "tak jest, jesteśmy gotowi". Gotowi walczyć z całym światem, bo to nasz wróg.
My, w Polsce, zaczęliśmy naprawę. Jeśli się uda, będziemy mieli społeczeństwo nad-towarzyszy, czyli zwyczajnych ludzi. Ludzi w pełnym wymiarze, o własnych sercach i umysłach. Sercach pełnych miłości. Brzmi to jak sen, ale tak być może, bo taka jest nasza dusza. Realna. Potwierdzona czynami, dusza Polski."
"(30.08.1980) - Jest mi ciężko, nie widzę dobrego wyjścia. W trakcie rozmowy, Marek (brat w Taize) mówi o tym, żeby być dobrym dla innych, by robić z ludźmi coś dobrego. Zgoda. I zaraz potem trafiam u Matki Teresy na zdanie: "Chacun peut atteindre l'amour par la méditation, l'esprit de priere et de sacrifice, l'intensité de la vie intérieure". To daje mi, pewnie na chwilę, otuchy i napełnia jakąś lekkością."