Temat: Powozy, bryczki, dorożki...
Aleksander Rymkiewicz
Tabor marszałka Neya
Żołnierze na biwaku
drągami gaszą ogień,
już wyschły końskie boki,
znów mocne końskie nogi.
- Na wozy kotły pakuj!
Czekają już zaprzęgi.
- Stój! Nie bierz lejc do ręki.
W pałacu wciąż biesiada.
- Marszałek Ney daleko
pewnie już wroga dopada,
a tabor na odjazd czeka.
Psiakrew!
Czy wilga śpiewa w parku?
Lecz wilga nie zna słów.
I czemuż nie ucieka,
tu zbrojnych chodzi tylu,
lecz znowu ciągnie tryle –
mord strzeli im do głów,
zachwieje się gałązka
pusta.
To okno pałacowe
otwarte,
tam wilga jaśminowa
przy ciemnym klawikordzie.
Piosenką wabia usta,
wpleciona w pukle wstążka.
Pod ciemną brwią błękity
coś pragną dopowiedzieć.
Pułkownik już podpity
po obiedzie.
Złocą się na obrusie
kieliszki przy torcie.
Przed podjazdem posąg warty,
a na trawach strzyżonych
leżą dwa żółte charty.
Zalotnik siadł przy pani
i odmarsz mu nie w głowie,
i świece wnieść zabrania.
Przychylnie słucha uszko
wywodów po francusku:
- Mąż wróg nasz, tyś aniołem piękna.
Nienawiść nie przystoi
takiemu aniołowi.
- Siądź, panie, o, nie klękaj,
podgląda służba moja,
powtórzą baronowi.
- Daleko męża szpada.
Tu rosa kroplą spada
z gałęzi winogradu
przy ścianie pałacowej.
A tabor do marszu gotowy.
- Psiakrew! – Do fajki ktoś gada.
- Ruszymy o północy,
gdy księżyc się wytoczy
haftując srebrem derkę.
Wyprzęgać z dyszli konie!
Lecz broń mieć wciąż przy dłoni.
I z ganku znów do baronowej
na słodką słów szermierkę
wraca.
*
- Klniesz, chłopcze, pruskie baby
patrząc na drzwi pałacowe.
Żołnierska, gruba klątwa
Nie przyśpieszy odmarszu.
Chyba nas przywiódł diabeł
do tego tu zakątka.
Och, gdyby baronowa
była szpetna i starsza,
już pułkownik z taborem
gnałby w las przed wieczorem.
Głupi tylko się skarży,
pod mur podejdźmy blisko
i zaśpiewajmy szarży
piosenkę paryską
o tym adiutancie
kocim elegancie:
pułkowe obowiązki
zaniedbał dla podwiązki.
Kocur, kocur, kocur
do kotki łazi nocą.
Znów chórem pod murem:
kocur, kocur, kocur...
- Milcz! Tam za puszczą pierwszy grom...
i znów łomocze.
- Zameldować pułkownikowi!
Już gnają w puszczę zaprzęgi.
Wpadli.
Księżyc w stawach zapalił latarenki.
Po polach z łukiem srebrne łowy.
Ucho jeszcze turkot chwyta.
Potem szum tylko alei parkowej.
A tabor nigdy z puszczy nie wyjechał.
*
Gdy chmur tu czarnych szybki lot,
a potem w głębi puszczy grzmot
i drugi, trzeci, czwarty,
z wykrotów, z gąszczy, z błotnego dna
śpiące bez mała przez wieki dwa
powstają żołnierskie warty.
- Nakładaj czako, syp ziemię w dół,
podeprzyj drągiem osie kół.
Wyrwiemy tabor z błota.
Tam huk i blask wciąż niebo rwie,
to wiedzie konnicę marszałek Ney
w dymu wrota.
Naboi zabraknie, głodny pułk,
a tabor nasz jak błotny żółw.
Tam klną nas: dezerterzy!
Za opieszałość kula w łeb,
bo amunicja tu i chleb.
Znów salwy grom uderzył.
- Hej, ciągnij dyszel. Gdzie twój koń?
Niech poda tobie chociaż dąb swą dłoń.
Musimy dognać armię.
Tu obca puszcza, licho bierz;
u dołu błoto, z góry deszcz,
pochmurna jest ta Warmia.
Ach, gdyby tak rozedrzeć las!
Pamiętasz, co rzekł cesarz nasz –
że podrze państw granice.
On orzeł, ale każdy pułk
to jakby jedno z jego piór.
Padł koń? Ej, zdziel go biczem.
*
Znów grom za gromem
tam niebem chodzi.
Prędzej, prędzej!
Nogi w błocie,
uprząż, ręce.
Oczy świecą
jak przemarszów ziarna czerwone.
*
- Choć uprząż konia na furę weź.
- Gdzie jest pułkownik! – Pal go sześć!
Ratuje pierwsze wozy,
ugrzęzły, ani w przód, ni w tył,
i konie już opadły z sił.
W noc grozy.
- Słyszysz, już z dala milknie grom.
Ta puszcza to nasz nowy dom
na wieki.
Tak dobrze, kiedy cisza znów,
w dzień sójki krzyk, w noc sowy łów.
Czy pamiętają nas jeszcze w domu dalekim?
Siądź przy mnie i śpij, i śpij.
z tomu „Srebrny jeleń”, 1978
Marek F. edytował(a) ten post dnia 09.12.11 o godzinie 12:38