Temat: Homo automobilus, czyli jadę samochodem...
James Dickey
Cherrylog Road
W bok od szosy 106,
Na Czerrylog Broad
Wsiadłem do forda rocznik 34,
Który nie miał kół i cały porósł zielskiem,
Ktoś wyciągnął przednie siedzenie,
By łatwiej było zwozić ze wzgórz whisky,
Wysiadłem z drugiej strony,
Wgramoliłem się na schowane w bagażniku
Siedzenie z czerwonej skóry w starym essexie,
Potem znowu dalej,
Do niebieskiego chevroleta
Stojącego na trzech klocach drzewa,
Strzepując rdzę, co dawniej była lakierem.
Ciepło karoserii w każdym było inne;
I tak od auta do auta zmierzałem do środka,
Do zachwaszczonego serca cmentarzyska,
Bo wiedziałem, że Doris Holbrook
W południe wyrwie się ojcu
I przyjdzie prosto z farmy
Szukać wśród porzuconych podwozi
Części, których słońce było właścicielem,
Będzie jak ja siedzieć po kolei
W każdym aucie, pochylona do przodu
Jak w opętańczym wyścigu samochodowym,
Na parkingu pełnym nieboszczyków.
Wciąż na nowo wchodziłem z jednej strony,
Wychodziłem z drugiej jak specjalny
Gość lub gwiazda filmowa,
Którą świerszcze witają na stacji.
Zakrętka chłodnicy podnosiła głowę,
Stając się prawdziwą żabą albo złotym wężem,
W miarę jak byłem coraz bliżej środka cmentarzyska,
Przechodząc przez tyle różnych stanów,
Tyle różnych istnień, by wreszcie dojść do
Długiego pierce-arrowa z czasów mojej babki,
Który z niklowych kołpaków wciąż jeszcze
Serwował tace oślepienia
I delikatną tapicerkę trwonił
Dla zaspanych karaluchów,
Szklana płyta między panią
A czarnym kierowcą nie całkiem rozbita,
Telefon przy tylnym siedzeniu
Wciąż na swoim miejscu.
Wsiadłem, jakbym chciał rzucić:
„Jedźmy teraz do sierocińca, John,
Mam trochę starych zabawek
Dla dzieci, co grzecznie
Odmawiają pacierz.”
Pot mnie oblewał, kiedy zdawał mi się,
że słyszę, jak Doris Holbrook skrobie
Jak mysz w słońcu tej południowej krainy,
W słońcu, które zjadało lakier łuszczący się
W strzępach z setek dachów i masek silnika,
Stukała jakby nadając szyfrem,
Poluzowując śruby,
Wyciągając reflektory,
Świece, zderzaki, popękane lustra,
Gałki dźwigni biegów,
Już prawie gotowa, by odejść
Biorąc z sobą coś, co można by pokazać
A co nie byłoby świeżym drżeniem jej warg,
Które zaraz, już zaraz będę miał przy sobie,
Tam gdzie siedziałem na rozdartym tylnym
Siedzeniu gadając wciąż do słuchawki interfonu,
Modląc się, by Doris Holbrook
Przyszła prosto z farmy
I by mogła tam wrócić
Nie nosząc na twarzy żadnych moich śladów,
Bo jej rudy ojciec, gdyby je zobaczył,
Popracowałby nieco nad jasną skórą jej pleców
Skórzanym pasem w głośnej wrzaskami stodole,
A potem na mnie zrobiłby zasadzkę
W starym aucie przemytnika whisky, przywiązując
Sznurkiem do drzwi spust potężnej strzelby,
Jakby chciał oddech w piersi powietrza roznieść
Na kawały. I przychodziła nie raniąc się o ostre
odłamki szyb, z kluczem francuskim w ręce
Szła przez całe pola wraków,
Przez pył, gdzie wąż kona z nudów,
A chrabąszcz wie, że ziemia
więcej nie rodzi już życia.
Ktoś mógłby dostrzec, że drzwi
W najstarszym aucie zamykają się nagle
Od środka w sposób tajemniczy:
Trzymałem w ramionach, długo, długo trzymałem
W szalonym pędzie otoczony eskortą sennych,
nieruchomych aut w zastygłej we śnie ulicy,
Aż wąż, który zesztywniał z nieróbstwa,
Zwinął się znowu w życiodajną pętlę
I upolował mysz w przesadnym
Śmiercionośnym zapale,
Chrabąszcze ruszyły znów w pole,
A my ciągle w uścisku, złączeni, sklejeni,
Pod sobą mając sprężyny siedzenia,
Które chcąc nakryć nas na gorącym uczynku
Przebijały się stale przez szarą i zdyszaną watę
Wyłażącą z foteli za naszymi plecami.
Wyszliśmy każde z innej strony,
Prosto w odmienione, inne karoserie,
Ona ruszyła w dół Cherrylog Road,
A ja w stronę motocykla,
Który stał jak dusza cmentarzyska
Przywrócona życiu, motor zadrgał ciałem
całej swojej mocy i runął
Drogą 106, ja stale pijany
Wiatrem, który wpadał w usta, wciąż ruchem ręki
dodawałem gazu, w dzikiej chęci pozostania
Na zawsze strzępem potrzaskanej blachy.
tłum. Tadeusz Sławek
wersja oryginalna pt. „Cherrylog Road”
w temacie Poezja anglojęzyczna
wiersz jest też w temacie W świecie dziecięcych zabaw i zabawek