Temat: O smokach i innych potworach
Janina Porazińska
SZEWCZYK DRATEWKA I SMOK WAWELSKI - HISTORIA PRAWDZIWA
Żył dawno w Krakowie głupi jak marchewka,
Gość pewien dość młody, czyli Szewc Dratewka.
Prowadził się skromnie, a w ciężkiej harówie
Poświęcił się szewstwu - wyrabiał obuwie.
I każdy, kto miał problem - duży czy też mały
Przychodził do Dratewki po nowe sandały.
Widział to młodzian i widziała dziewka,
Że igłę i dratwę miał Szewczyk Dratewka,
I, że on to potrafił jak mało który
Użyć do obuwia odpowiedniej skóry.
I wchłonęła by go pewnie ówczesna epoka,
Gdyby nie pragnął obuwia ze smoka.
W myśl starej zasady, każdy się z tym zgodzi,
Że szewc przeważnie bez butów wciąż chodzi,
Dratewka dla reguły tejże potwierdzenia,
Lubił się poruszać nawet bez odzienia.
Biegał po Krakowie, jak zboczeniec mały,
A kiedy niewiasty oczy zasłaniały,
Siusiaka w rączkę chwytał i szybkimi ruchy
Damy o wstyd przyprawiał za pomocą gruchy.
I choć wszyscy myśleli, że Szewczyk ma joba,
Tenże dobrze wiedział, że się to podoba.
I często się zdarzało, że u grodu bramy
Pruł jak popadło najładniejsze Damy
Co niby oburzone na szewskie nawyki
Sprawiały sobie następne trzewiki.
A, że za swe usługi opłaty były duże,
Szewczyk je pobierał przeważnie w naturze.
Lecz pewnego razu nastrój tenże sielski
Przerwał brutalnie straszny smok wawelski,
Co, jak nazwa wskazuje, mieszkał na Wawelu
Wychodził z pieczary i wyglądał celu.
I strasznie zagrożony stał się stan niewieści.
Smok już porwał dziewic ponad sto trzydzieści.
(Podanie takiej liczby dość mnie zaskoczyło,
Dziewic tylu w kraju z pewnością nie było).
Straszny to był potwór. Morda jak kopara,
A w niej oprócz zębów łatwopalna siara,
Którą lubił czasami rozjarzyć
I od czasu do czasu klientów przeprażyć.
Dobrze się bawił, kiedy Słowianina
Mógł bez problemu zrobić na Murzyna.
Ze śmiechu zaś padał i rył wniebogłosy.
Gdy niewiastom na nogach mógł wypalić włosy.
(Ponobnież od włosów na nogach ilości
Kobiet zależy stopień namiętności).
Ponieważ jednak smok jest zawsze smokiem,
Ze smoczej natury strasznym był chłopokiem.
Ślipia miał przekrwione i że znał hipnozę,
U ofiar wywoływał panikę i zgrozę.
Bo przywlókł bydlak ze sobą dość sprośne maniery,
Ryj miał w prawdzie jeden, lecz pisiole cztery.
I w tej swojej smoczej, gadziej wręcz jurności
Kobiety pożądał w niezwykłej ilości.
To zaś wystarczyło, by kwiat rycerskości,
Słynny skądinąd ze swej męskości,
Wkurwić do granic samej możliwości.
Bo powiedzcie mi szczerze, kto z Was do cholery
wykona jednym rzutem numery aż cztery?
Takim więc sposobem Kraków nasz spokojny,
Znalazł się nagle w stanie smoczej wojny.
I chociaż to śmieszne, to jednak niestety,
Trzeba czasem walczyć o własne kobiety.
I prawie natychmiast, już z samego rańca
Król do ludności wysyła posłańca,
Co papirus ze sobą bardzo ciężki taszczy,
I od rogu ulicy do ludności wrzeszczy:
Słuchajcie co wam powiem!
W tę okropną datę
Ruszamy jutro na smoczą krucjatę!
Kto młody i zdrowy, niech sił swych nie skąpi,
I do zbrojnych oddziałów niechaj zaraz wstąpi!
Takie jest bowiem Króla polecenie,
Na jutro zwołujemy bojowe ruszenie!
Wszyscy natychmiast zabezpieczcie żony,
Kochanki, panienki i stare matrony,
Bo wróg działa chytrze i w niegodziwości,
Groźny jest bardzo w swej niemoralności!
Oto jest dla was dziejowe wyzwanie!
Walczmy o swe panie zacni Krakowianie!
Posłaniec się zająknął trochę na początku,
Szybko jednak wrócił do swojego wątku:
Kto się zaś przyczyni do smoka zagłady
Król natychmiast o to przyjmuje zakłady!
I tłum jakoś nagle na bogactwo łasy,
Na tak dziwny hazard nie żałował kasy.
Posłaniec jeszcze dodał, że król zasmucony,
Zwycięzcy obiecał odlew swej korony.
Największą zaś nagrodą, przepis był to pewny,
Miała być proteza młodziutkiej królewny.
Smok tymczasem rozeźlony
Był gotowy do obrony.
Całą wielką tę nagonkę
Chciał przerobić na wędzonkę.
I podsmażyć pragnął gości.
Słusznych bronił wszak wartości,
Bo choć chciał się przypodobać,
Nikt go nie chciał tolerować.
Wielkim on był niegodziwcem,
Lecz wiedział i o tem - nie wezmą go żywcem.
Wprawdzie oddawał się sprośnym uciechom,
To z całą pewnością nie odda się klechom,
Co zasłoniwszy się całą sługów chmarą,
Sami dla siebie zepsucia są miarą.
Chociaż był gadem, znał prawdę prastarą
Smok nie został nigdy obłudy ofiarą.
Gdy o smoku wspomnisz, młodyś czy sędziwy,
Pomyśl - zły był, fakt to, lecz w całości prawdziwy.
Już pod grotę podchodzą rycerze,
Kruszą swe kopie, a szable szermierze,
Wszystko wszakże na nic, bo gadziny skóry,
Grube są i mocne jak kamienne mury.
I zamieszanie wielkie powstało w oddziałach,
Smok o jednym ryju oraz czterech pałach
Zwycięstwa był bliżej niźli inni celu,
Raz się zamachnął a udupił wielu.
I ny większe jeszcze przyprawić odrazy,
Wypuścił świntuch jeden swe zatrute gazy.
Już się tłum duzi i ze zgrozy jąka,
Bo smok puścił sobie siarczystego bąka.
Beknął przeciągle i z zadowolenia,
Patrzy jak się wszystko w pogromy zamienia.
A że teren gazem został zakażony,
Płomień we wszystkie rozprysł się strony,
I na nic by się zdały ekspolozji pomiary,
Wszystkich dokładnie wymiotło z pieczary.
I nie będzie to dziwne nawet dla tłumoka,
Że wymiotło wszystkich, ale oprócz smoka.
Zwarte zaś oddziały rycerzy, szermierzy,
Fruwały w powietrzu tak, jak się należy.
Nawet ciężkie konie i zbroje z pancerzy,
Też pofrunęły tak, jak się należy.
Nie muszę też dodawać, że jak się należy
Latały i inne przedmioty rycerzy,
Dokładniej zaś tarcze, kolczugi, maczugi,
Włócznie łuki, strzały, tudzież i sztandary,
Proporce, chorągwie, buty dwa do pary,
A co jeden już leci - to z drugim się zderzy,
Co jeszcze latało? - Któż dzisiaj zmierzy...
W każdym bądź razie na wysokość wieży.
A kto z was nie chce, to niech nie wierzy,
Lecz wszystko fruwało tak, jak się należy.
I jak już się dzieci do snu będziecie kładli,
Tych wypatrzyć możecie, co jeszcze nie spadli.
Przegrana wyprawa brzemienny dała skutek,
Bo na zamku królewskim zapanował smutek.
Już król niespokojny wzywa swych medyków,
Biologów, zoologów, tudzież botaników,
I wrzeszczy już od progu niby z głupia franta:
Kto wyhodował takiego mutanta?!
Słyszałem o potworach słynnych z upiorności,
Co strasznymi mordy połykały gości,
Lecz jak walczyć z monstrum, moje to osądy,
Które w nadmiarze ma płciowe narządy?
Na to zaś biolog się w głowę swą drapie:
Zanim smoczysko wszystkich nas wyłapie,
Trzeba by natychmiast, miast po ciemku błądzić,
Środek jajobójczy mocny dość sporządzić,
I podrzucić go trzeba świni tej następnie.
Uwaga biologa zabrzmiała posępnie,
Bo skąd wziąć rycerza, który bardzo skrycie
Wykonałby rozkaz i ocalił życie?
To przecież nic nie da - powie ktoś żałośnie,
Co się w smoku zniszczy, to zaraz odrośnie...
Już smok po pieczarze wesół swej skacze,
I w niewiastach wciąż nowych ściąga swe haracze,
A co towar wciąż świeży podda degustacji,
Oddaje z powrotem aby z sytuacji,
Dogodnej dla siebie skorzystać właściwie.
Same zaś niewiasty, nie powiem, dość chciwie
W kolejkach wystawały dość długie godziny,
By właściwie wypełnić żądania gadziny.
Kurwiły się więc córy przezacnego grodu,
Bo czego się nie robi dla dobra narodu...,
I dla dobra wnuków - wspomni to epoka,
Choćby ci potomni mieli coś ze smoka.
Słusznie się młodzieży uwagę dziś zwraca,
Jest to bowiem pierwsza tak społeczna praca.
Smok z racji dziejowej i poważnej roli,
Towar zwykł przeglądać z namysłem, powoli
I każdą partię niewiast dobrze przesortował,
Nim się na cokolwiek zdecydował.
Oddzielnie zwykł ustawiać stateczne kobiety,
Oddzielnie zaś trzpiotki, oddzielnie kokiety,
Oddzielnie brunetki, odmiennie blondyny,
Inaczej grupował nieletnie dziewczyny.
Sortował je różnie: na niedopieszczone,
Na ciche, spokojne, bardzo wygłodzone,
Na namiętne, oziębłe, rozpustne po brzegi,
A wszystko ustawione w równiutkie szeregi.
I po tak żmudnej i nudnej wizytacji,
Przydzielał je różnie według numeracji
Swych czterech pisiolów, co jak gilotyna,
Rżnęły i rąbały, jak sprawna maszyna.
I stoczyłby się nasz naród w otchłań kurewską,
Gdyby nie Dratewka, co w pasję wpadł szewską
Dosyć miał już Szewczyk płciowej abstynencji,
Bo nie lubił strasznie takiej konkurencji,
C to z gościa zacnego stroi głuptasa,
Oj, nie lubił Dratwa chwytów niżej pasa.
Pozbierał on wtedy swe liczne przybory,
I poszedł w odwiedziny do gadziej zmory.
Gdy był już dość blisko smoka wielkiej nory
Wszelkie i ostrożne zachował pozory.
Wychodź mięczaku! Smoczy ty tępolu!
Stań se mną do walki na otwartym polu!
I gdy obnażył swego pisiola,
Ujrzał przed sobą wielkiego potwora,
Co się z Dratwy nabijał, że aż tak się trudzi.
Z czym ty chcesz chłopcze startować do ludzi?
Lecz że jako Szewczyk sprytną miał naturę,
Bezbłędną wykonał akupunkturę:
Wyjął swe grube szewskie iglaki,
I w smocze z wprawą powbijał siusiaki,
Już smok się tarza, już z bólu wyje,
I przerażenia swego przed szewcem nie kryje,
Od tak bolesnej czynu szewca dawki,
Przez bydlę przechodzą konwulsyjne drgawki.
Aż z bólu pozwijane no i z wielkiej trwogi,
Ścieli się ścierwo u pogromcy nogi.
Wiedział wszakże Szewczyk, to nie koniec walki,
Bo wkrótce potwór od nadmiaru siarki
Nadął się okropnie jak chmura gradowa.
I wybuchły zwłoki niczym broń jądrowa.
Jeszcze tylko Szewczyk zebrał smoka flety,
Zasmucone bardzo uwolnił kobiety
I zachwycony ze sprawy takiego układu
Puścił się pędem do swego zakładu.
Szewczyk nie przyjął żadnej nagrody,
Bo miał ku temu swe własne powody.
Że smok przez niego został zakłuty,
Koncesję otrzymał na kowbojskie buty.
I cuda wyrabiał jak szewc mało który,
Z rozrzuconych po mieście resztek smoczej skóry.
A będąc w Krakowie, miły czytelniku,
Przyjrzyj się dokładnie co w dużym słoiku
Zamknęli dla potomnych ludzie króla dworu...,
By naród nie stracił poczucia humoru.